Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing

Kuba Standera

+Forumowicze
  • Content Count

    9,531
  • Joined

  • Last visited

Blog Entries posted by Kuba Standera

  1. Kuba Standera
    Tak już sie chwaliłem, że po szkole, ale - nie do końca. Zaliczenie projektu, dwa egzaminy ze statystyki - sam wypas. W każdym razie wypluło mnie ostatecznie, jeszcze tylko końcowe egzaminy w maju i freedom mieć będę niczym sam Wallace :D
    [attachment=167048:a.jpg]
    Mam tylko nadzieję ze nie skończę z obciętymi jajkami... :D
    Póki co - odetchnąłem z ulgą, odpaliłem sobie myszówkę i już miałem się zapaść w odmęty fotela by odreagować liczenie prawdopodobieństwa ze fiolka z lekami zmieści się w normie, gdy zabrzęczał telefon.
    Zwykle dość nieufnie podchodzę do tego, brzęczący telefon nigdy nie wróży nic dobrego. W najlepszym wypadku jakiś nachalny sprzedawca ubezpieczeń, ale bywa i gorzej. Stąd patrzę się podejrzliwie na migające światełko, mój chilloucik poszedł się paść.
    No dobra, głęboki oddech i patrzę co w maszynie. A w niej - wiadomość od Jasona - Jakie masz plany na jutro?
    I fotka, taka jedna:
    [attachment=167049:thursday.jpg]
    Nosz ja pierdziu. Wiedziałem, że lookanie w telefon źle się skończy. Odpisuję drżąca łapką ze ja oczywiście i tak i na pewno i kiedy i w ogóle.
    Z samego rana wrzucam zabawki w moje subarku-bez-wstecznego i pędzę na stację na wylocie z miasta. Jason już czeka, ja chytrze manewruję, by swój pojazd ustawić na parkingu do wyjazdu, gdyż jak wspomniałem wcześniej - jeździ świetnie, ale tylko do przodu. Z cofaniem ma problem. Wyraźnie japońskie geny, dopiero atomówką ich skłonili do cofnięcia, a i tak było ze zgrzytami. To jak i u mnie, jak wsteczny już wrzucę, to zgrzyty i strzały aż auto podskakuje. Dobrze ze nie francuz, miałby pewnie z 5 wstecznych i lusterka do cofania rozmiarów A3 :D :D
    Szybkie przepakowanie i jedziemy. Daleko nie jest, kupujemy licencje i jesteśmy gotowi do łowienia.
    Fajne miejsce, zaciszne.
    [attachment=167088:IMGP9187s.jpg]
    Na przystani ciekawostka - wheelieboat - łódka skonstruowana dla wędkarzy niepełnosprawnych, na wózkach. Dobrze wiedzieć, że ktoś o nich pamięta.
    [attachment=167089:IMGP9195s.jpg]
    Pierwszy dryf, moze trzeci rzut. Wybieram powoli linkę i... pierdut. Coś pożarło mojego dabblera. Szarpnięcie dogina szczytówkę do wody. Nie ma potrzeby zacinania, ryba ostro zasuwa. Z naciskiem na ostro. Wybrana linka znika spod nóg, szybko mam go na hamulcu.
    Kurcze, nie ma łatwo. Mija minuta, dwie, trzy, a ryba dalej chodzi sobie w najlepsze. Wreszcie podnoszę ja do góry. Przy powierzchni kilka odejść, nawet skacze raz w górę. O ja. Ładny jest. Naprawdę niezły.
    Wreszcie doholowany do łodzi, w odbieraku. Jestem hepi. Jason ocenia rybę na 6 funtów.
    Ryba wypina się w podbieraku. Zamiast się szarpać i focic na łodzi, Jason doświadczony poprzednimi akcjami z takimi rybami proponuje zapakowanie jej do wora.
    Ma duży, sztywny, gumowany, siatkowany, zamkiem zapinany, na dulce od wiosła mocowany. Ryba spokojnie sobie w ciemnej natlenionej wodzie siedzi i dochodzi do siebie a my łowimy dalej. Jak dodryfujemy do brzegu będziemy focić. 5 minut nie mija i Jason też holuje.
    [attachment=167095:IMGP9210s.jpg]
    Mniejsza,
    [attachment=167090:IMGP9230s.jpg]
    ale ładnie ubarwiona.
    [attachment=167091:IMGP9241s.jpg]
    Kilka zdjęć, Jason wypuszcza rybę
    [attachment=167092:IMGP9248s.jpg].
    Dodryfowujemy do brzegu, szybkie kilka fotek
    [attachment=167094:IMGP9363s.jpg]
    i wypuszczamy moja rybę.
    [attachment=168747:imgp9332-1as.jpg]
    Ta siatka to wypas, idzie jak petarda po odpoczynku w worze.
    I wracamy na wodę. Na krótko jednak, Jason dostaje pilne wezwanie rodzinne i zwitka biegiem, musimy wracać.
    Mimo wszystko - dzień udany :D

    A juz dzień później wyprawa na zachód, po nową wędę i spróbować złowić łososia.
    Ale o tym - niebawem.
  2. Kuba Standera
    Nawał roboty, zaliczenia, egzaminy. Ogólny szkolny zasuw i słaby fun.
    Stąd, gdy padła propozycja dołączenia do ekipy moich kolegów w wypadzie na północ - nie mogłem odmówić :)
    Chłopaki jadą zrobić małe warsztaty dla kilku osób, na zaproszenie właściciela odcinka.
    Mi w to graj, szansa wyrwać sie z domowo-szkolnego kołowrotu, odwiedzić nowe miejsce.
    Jeszcze tylko w piątek odklepanie dniówki an uczelni, ja składam pracę, Jason dręczy swoich studentów.
    Trochę długo dręczy, bo zamiast ruszyć z rana, ruszamy dopiero koło drugiej. Jedziemy z Jasonem, opisywanym tu wcześniej, towarzyszy nam Maurice - jeden z gajdów na Blackwater i członek MacKenzie Pro Team. Po drodze zgarniamy jeszcze w Arklow Denisa.
    Pojawił się już na tutaj:
    [attachment=166089:a.jpg]
    Denis jest profesjonalnym flytyerem i specjalizuje się głównie w muchach łososiowych.
    Wesoła ekipa rusza na północ, mamy 6h jazdy...
    Już na pierwszych przystankach ciśnienie zmusza do szperania po pudełkach.
    [attachment=166090:IMGP8382s.jpg]
    I nawet UFO w tle nie potrafi odciągnąć uwagi od pudełek
    [attachment=166091:IMGP8384s.jpg]
    Łykamy kolejne kilometry, za oknami coraz ciekawsze widoki
    [attachment=166095:IMGP8405s.jpg]
    Wreszcie na horyzoncie pojawia się Benbulben
    [attachment=166096:IMGP8412s.jpg]
    Znak ze juz jest niedaleko.
    [attachment=166097:IMGP8420as.jpg]
    Wreszcie zjeżdżamy z głównej drogi na tereny Lodge. Wąską drogą suniemy wzdłuż rzeki, powoli zapada wieczór. Śpiew ptaków, zapach unoszący się z nad łąk - wreszcie zapowiedź ciepła, słońca, obietnica, ze teraz będzie już tylko lepiej.
    [attachment=166098:IMGP8428s.jpg][attachment=166099:IMGP8433s.jpg]
    Wreszcie jesteśmy na miejscu. Czeka na nas chatka, na niezłym wypasie!
    [attachment=166100:IMGP8437s.jpg]
    Widok w jedną stronę - ujście rzeki z Lough Melvin:
    [attachment=166102:IMGP8440s.jpg]
    Widok w drugą stronę - jedna z odnóg Drowes i Dennis przytupujacy niecierpliwie
    [attachment=166103:IMGP8629s.jpg]
    Sprzęt gotowy, ruszamy wreszcie nad wodę
    [attachment=166104:IMGP8443as.jpg]
    [attachment=166105:IMGP8471s.jpg]
    Dennis prowadzi nas na pierwszy pool - może 100m od werandy?
    [attachment=166106:IMGP8478s.jpg]
    Niestety słuchanie uwag i wskazówek Dennisa skutecznie przerywają zbiórki pstrągów.
    Schodzimy kawałek w dół, oglądając ciekawe miejsca
    [attachment=166107:IMGP8491s.jpg]
    [attachment=166108:IMGP8504s.jpg]
    Gdy wreszcie schodzimy na dół słońce zaszło, podnosi się lekka mgła i robi chłodno.
    [attachment=166109:IMGP8515s.jpg]
    Łowienie za wiele nie zostało, plus wszyscy wymęczeni podróżą. Ja dodatkowo po tygodniu przed złożeniem pracy i zaliczeniami sporo zarywałem nocami, więc nastroje dalekie sa od bojowych. W zasadzie nie nastawiamy się na łowienie, bardziej na obczajenie miejsca i wybranie miejscówki na jutrzejsze warsztaty.
    Ale, ryby biorą ;) :P
    [attachment=166110:IMGP8524s.jpg]
    Jednak zmęczenie wygrywa i zwijamy się na kwaterkę. Zrzucamy śpiochy i do auta, ruszamy na miasto coś obszamać.
    Wybór pada na Happy Garden, miejscowego chińczyka. Jakbyście kiedyś zawitali w te rejony - wołowina black bean jest ok, ale żeberka Salt&Chilli - zabijają. Jest to zupełny wypas.
    Kolejny dzień i wściekle wczesny start, o świcie
    Pełzniemy ledwo ledwo, al chłopaki chcą chwilkę połowić przed kursem, później niezbyt będzie czas, a wieczorem planujemy powrót.
    Maurice decyduje się na switcha:
    [attachment=166111:IMGP8527s.jpg]
    Podobnie i Jason, z braku swojego porywa mojego redingtona:
    [attachment=166116:IMGP8585s.jpg]
    Poranna głupawka i shadow cast slasherem
    [attachment=166117:IMGP8603s.jpg]
    Jak został ochrzczony Zpey Dennisa.
    Ekipa w komplecie:[attachment=166118:IMGP8617s.jpg]
    Tylko ja jak zwykle zniknięty :D
    Ludków przyjechało sporo, część na warsztaty ogólne, część na podstawy rzucania.
    Chill out przed pracą :D
    [attachment=166121:IMGP8632s.jpg]
    Maurice nie wytrzymał i pobiegł porzucać "switchem za 75euro"
    [attachment=166122:IMGP8656s.jpg] [attachment=166123:IMGP8681as.jpg]
    Wreszcie zaczyna się casting clinic - zajęcia 1:1 z instruktorem
    [attachment=166124:IMGP8719s.jpg]
    [attachment=166125:IMGP8764s.jpg]
    [attachment=166126:IMGP8983s.jpg]
    Ja zabieram swoją wędkę i przechodzę na drugą stronę, moge chwilę połowić bez ludzi nad głową.
    [attachment=166127:IMGP9039s.jpg]
    Łowimy do wieczora, ale za wiele akcji nie ma.
    Woda wydaje się być martwa. Spotkani muszkarze nie są optymistycznie nastawieni - ich zdaniem woda jest ciut za wysoka i ryby które wchodzą przepływają bardzo szybko do jeziora. Rzeka jest krótka, nie ma nawet 10km, stad sa w rzece max kilka godzin. Zdaniem lokalersów, dużo lepsze warunki są na niskiej wodzie, gdy ryby zatrzymują się przy progach na rzece i jest większa szansa na dziubnięcie ryby.
    Niestety, nadchodzi deszcz, robi się zimno i mokro.
    Ostatnie spojrzenie na do widzenia
    [attachment=166128:IMGP9169s.jpg]

    I muchy - jedna Dennisa,
    [attachment=166129:IMGP9162s.jpg]
    a druga...
    [attachment=166130:IMGP9183s.jpg]
    od Bujo - sporą drogę przejechała, by trafić nad Drowes :D
  3. Kuba Standera
    Hej
    Moi szpiedzy przemysłowi donieśli, ze w PL rusza nowa fabryka blanków!
    Niezbyt chciało się mi wierzyć w takie newsy, więc gdy po wykonaniu rozeznania telefonami namierzyłem jegomościa postanowiłem poprosić go o mały wywiad. Z wywiadu wyszła rozmowa i na koniec dostałem od producenta list opisujący historię powstania tej idei.

    [i]Nazywam się Czesław, pochodzę ze Śląska. W sensie, nie do końca ze śląska, bo z Sosnowca, ale nikt po za mieszkańcami Sosnowca tego nie kuma, więc przestałem to prostować i tłumaczyć.[/i]
    [i]Skąd idea blanków?[/i]
    [i]U mnie zaczęło się dość wcześnie, strugać kołek zacząłem w wieku lat kilkunastu i tak jakoś mi już zostało.[/i]
    [i]Ryby łowie od dziecka, uczył mnie najpierw dziadek, później ojciec, który w wieku lat 26 przeszedł na górnicza emeryturę.[/i]
    [i]​Spędzając wiele czasu na śląskich wodach, zacząłem rozumieć, że sprzęt oferowany w sklepach odbiega od tego czego potrzebowalibyśmy do łowienia na Śląsku.[/i]
    [i]Tak też trafiłem na jerkbait, który stał się dla mnie źródłem idei oraz know how. Nie rejestrowałem się, nie pisałem, tylko czytałem, czytałem, podglądałem zdjęcia ryb i łowisk.[/i]
    [i]Tutaj też zainteresowałem sie ideą rodbuildingu.[/i]
    [i]Długie badanie tego tematu zakończyła się decyzją - podejmiemy się produkcji drugich w Polsce blanków! Może nie brzmi to zbyt dumnie, ale niestety z pierwszymi nas ubiegł rodbuilder z Krakowa. Trudno się mówi.[/i]
    [i]Początkowo planowaliśmy iść droga stosowaną przez mainstream. Mandrele metalowe, maty węglowe, żywice.[/i]
    [i]Jednak, w świecie gdzie jest tak wielu producentów, stwierdziliśmy że aby odnieść sukces biznesowy potrzebujemy jakiegoś innego rozwiązania. Idea przyszła z zachodu, jak stonka. Blanki z marchwi! Początkowo mieliśmy to za żart, jednak trochę głębszy risercz i zakupienie na próbę jednego z modeli - rozwiały wszelkie wątpliwości.[/i]
    [i]Jedynym problemem zostało zakupienie dobrej jakościowo marchwi do naszych celów. Mimo ze Polska wsią stoi i prędzej znajdziemy pole marchewki niż kogoś znającego język obcy, to jednak okazało się to nie być łatwym zadaniem. Polacy mają za małe marchewki![/i]
    [i]Wielomiesięczne poszukiwania utknęły w martwym punkcie, już mieliśmy się poddać, gdy przypadkowo przyszło do nas oświecenie i nastąpił przełom! Zamiast marchewki będziemy produkować wędki z buraków. Raz, ze jest ich u nas pod dostatkiem, i nie wygląda na to żeby miał grozić jakiś deficyt, dwa, że blanki nie wychodzą jako ukryta opcja holenderska całe pomarańczowe, a w miłej dla polskiego oka czerwieni.[/i]
    [i]Mając najważniejszy problem za sobą - zorganizowany materiał na blanki, zaczęliśmy się przyglądać innym problemom.[/i]
    [i]Początkowy pomysł toczenie mandreli z pancerzy ruskich czołgów, których mamy pod dostatkiem, a jak pokazują bieżące wydarzenia na wschodzie możemy mieć dużo więcej, został odrzucony, jako nie-polski. Albo produkujemy polskie blanki, od zera wykonane w Polsce, albo godzimy się na kompromisy i udział materiałów ze wschodu, a to zawsze moze być marketingowym problemem.[/i]
    [i]Szukaliśmy materiału dłuższą chwilę, lecz stwierdziliśmy ze najłatwiej będzie zaadoptować rozwiązanie z chińskich fabryk - mandreli z bambusa. Jako ze bambus jest ideowo sprzeczny z naszą ojczyzną, postawiliśmy na sosnę, wszak pochodzimy z Sosnowca, to zobowiązuje!W dodatku okazało się ze jednocześnie z sosny można pozyskać i mandrele i żywicę, co było doskonałym rozwiązaniem zmniejszającym koszta produkcji i transportu.[/i]
    [i]Początkowo, nim dopracowaliśmy technologię, nie do końca nam to szło. Coś robiliśmy nie tak, gdzieś byl problem. Postanowiłem czerpać wzorce z najlepszych, więc ubrałem dziurawe śpiochy i siedziałem w nich godzinami w wannie, dumając nad tym co robimy źle. Czytałem co tylko mogłem, b[/i][i]y zrozumieć najmniejsze niuanse procesów produkcji blanków . W efekcie, przełomowa myśl przeszła czytając tekst o Megabassie. Tam ponoć najlepiej im sie blanki nawija gdy szef gra na skrzypcach. Ja niestety nie gram na skrzypcach, i za późno na naukę, jednak - po tatku odziedziczyłem akordeon i nauczył mnie jako dziecko kilku skocznych kawałków. Tak więc moim pracownicy nawijali blanki, ja przygrywałem im na akordeonie, jednak, to nie do końca było to. Zdecydowałem się na modłę amerykańską "think big" i ściągnąłem najlepszą orkiestrę dętą z kopalni na śląsku, jednak i to nie było najlepszym rozwiązaniem. Raz, ze zrobiło się dość tłoczno jak się z tymi tubami porozkładali, dwa, ze już drugiego dnia większość pracowników przyjmowała polecenia wyłącznie na piśmie, będąc ogłuszoną zupełnie decybelami z trąby. Musieliśmy podziękować orkiestrze.[/i]
    [i]​Rozwiązaniem problemu okazało się być zakupienie sprzętu stereo, na którym do skręcania blanków puszczamy sobie śląskie hity - teraz wreszcie wszystko dobrze działa. Mimo to, obudziła się we mnie dusza muzyka, i czasem gram na akordeonie tym burakom na blanki co na polu rosną. Ponoć krowy dają więcej mleka słuchając Mozarta, więc moze i buraki nam lepsze urosną od tego akordeonienia?[/i]
    [i]Myślimy tez nad rozwinięciem produkcji wysokiej jakości przelotek wędkarskich, spieczonych węglików nam na śląsku nie brakuje.[/i]
    [i]A, jeszcze same blanki.[/i]
    [i]Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom lokalnych wędkarzy zbudowaliśmy kilka serii.[/i]
    [i]Pierwszą jaką testowaliśmy była seria blanków spiningowych "okonek". Blanki mają od 210cm do 270 cm i o ciężarze wyrzutu od 0,00001 g do 0,5g i mocy blanków od ćwierć do pół funta. Pozwala to na bardzo przyjemne łowienie okoni na zawodach, nawet największe okazy po 25cm wyjeżdżają z wody w rekordowo szybkim czasie.[/i]
    [i]Opracowaliśmy też serię "trup koguta" do łowienia sandaczy. Blanki 210, 240 i 270 o cw do 50gr pozwalają na bezproblemową obsługę obu ulubionych metod sandaczowych łowców.[/i]
    [i]W opracowaniu sa kolejne modele dedykowane konkretnym rybom, jak klenie, amury, leszcze, krapie, jazgarze. Myślimy tez nad wprowadzeniem specjalistycznych wędek zawodniczych "rozwielitka" i "oczlik" ale konsultacje w tej sprawie trwają.[/i]
    [i]Co do blanków muchowych - dopiero zaczynamy temat. Już mamy zamówienie od specjalisty ze Stolicy Poszukuje kija 16 stóp do głowic 208 i 3/4 grain. Nie będzie łatwo, ale wierzymy ze staniemy na wysokości zadania. Trochę konfundujące sa tylko te napady z góry i ataki z dołu, na wszelki wypadek zamówiliśmy kije bejzbolowe, klient musi być zadowolony :D[/i]
    [i]Prowadzimy też wstępne rozmowy z jednym ze śląskich wędkarzy, pasjonatów sprzętu wędkarskiego. Specjalnie dla niego chcemy opracować serie o dziwnie nie polskiej nazwie Diana Spencer, ale cóż, klient nasz Pan. Blanki typowo trollingowe, ale wyposażone w samoczyszczącą się filcem powłokę odporną na kąpanie pod prysznicem , będa idealne do trolingowania blachami wahadłowymi.[/i]
    [i]Korzystając z okazji chciałbym zaprosić wszystkich kolegów do zapoznania się z ofertą dostępnych blanków naszej firmy "Nie-DAM" (ukryta opcja niemiecka).[/i]
    [i]Osoby zainteresowane proszę o kontakt:[/i]
    [i]pisz@berdyczów.pl[/i]
  4. Kuba Standera
    Jak zaznaczyłem w poprzednim opisie tych butów - jak wytrzymują zużycie - czas pokaże.
    A ze zapytał mnie kolega - jak się mają, postanowiłem wrzucić krótki watek ze zdjęciami, jak wyglądają te buty po odpowiedniku sezonu ostro łowionego. Z racji ze miałem okazję łowić w nich praktycznie codziennie do końca września, zaliczyły piaszczyste plaże, skały, Dunajec, okoliczne rzeki, jeziorka - myślę że "przebieg" mają jakbym łowił w nich minimum sezon na rzekach w PL.
    Ok - co na minus?
    W zasadzie - dwie rzeczy.
    Pierwsza - skałki zmasakrowały jedną z podeszew.
    [attachment=155477:IMGP7114s.jpg][attachment=155478:IMGP7115s.jpg]
    Tu od razu wytłumaczenie - widać to na zdjęciach. Z racji bycia niepełnosprawnym - nierównomiernie obciążam obie nogi - lewa przenosi ok 75% masy, prawa dużo mniej. W każdych butach mam tak zużyte podeszwy - w lewym spiłowana niemiłosiernie, w prawym ledwo wdać ze używana. By mieć obraz jak wygląda to u "normalnego człowieka" trzeba by jakoś je uśrednić.
    W każdym razie - guma jest miękka, zapewnia rewelacyjne trzymanie się na kamieniach i skałkach, oglonionych, oślizgłych, jak tylko porośnięte morskim glonem skałki być potrafią. Ceną za to jest zużycie, w moim wypadku - łowienia na skałkach wulkanicznych, o ostrych jak noże krawędziach - niestety, ale podeszwy dostają ostro po d.... Moim zdaniem 0- nie do czegoś takiego wybrano materiał i o ile na rzecznych kamieniach nie sadzę, by miał być jakikolwiek problem, to na ostrych skałach zużycie jest szybkie. Tu od razu zaznaczam - nie ma jakiegoś dramatu - po prostu, odpadła część "kółek" z podeszwy. Jednej. Na czubku. Moim zdaniem, patrząc jak buty "sa zjadane" to plaża, otoczaki itp nie robią na nich zupełnie wrażenia, a praktycznie każdy wypad naskałki przyczynia się do zdziesiątkowania "kółeczek".
    I druga sprawa - z powodów opisanych wyżej - muszę wiązać buty dość ciasno. Na języku jest gumowe logo Vision, które wyciera wyściółkę cholewki od środka - widoczne na zdjęciu.
    [attachment=155479:IMGP7116s.jpg]
    Czy to komuś może przeszkadzać? Pewnie ktoś się znajdzie, jak dla mnie to zupełny detal, bez znaczenia.

    Na plus - buty spisują się rewelacyjnie. Wygodne, lekkie. A jednocześnie trzymają nogę jak nic co miałem do tej pory.
    Buty są szczelne - w środku nie mam ani piachu, ani błotka - pod tym względem spisują się najlepiej z butów które miałem do tej pory.
    Sznurówki trzymają się dobrze, podobnie mocowania sznurówek - nie mam zastrzeżeń.
    [attachment=155480:IMGP7117s.jpg][attachment=155481:IMGP7118s.jpg]
    Po za dwoma opisanymi "problemami" nie wykazują oznak zużycia, gdy w podobnych warunkach zwykłe buciory już łapały oddech.
    Jak dla mnie - jest ok.
  5. Kuba Standera
    Gdzie nie zajrzę - wyższość Rio.
    Na priva też przynajmniej raz w tygodniu ktoś dopytuje, czemu Rio jest lepsze niż reszta świata...
    Chciałoby się odpowiedzieć - bo mają zajebiste laski i nie pizga tam tak prze okrutnie jak w Przenajświętszej czy w województwie Irlandzkim. Bo potrafią się bawić, zamiast światu prezentować swój pysk ponury. Bo zima nie trwa tam 10mcy w roku...
    Zamiast tego - profile głowicy, śliskość runningu, pętelki, kolorki, miękkości płaszcza... Niby też trochę perwerchą trąci, niczym gołe laski z piórkami w dupie podrygujące w rytm nudnej jak flaki z olejem samby, jednak... no trochę mniej fajnie się to ogląda :D
    W każdym razie, ledwo oczy otworzyłem przed 11 jak do drzwi zaczął dobijać się kurier. Paczka z Polski!
    A między przeróżnymi zabawkami jakie przyjechały i linka - Rio Gold. 5 minut nie minęło i już privem pukanie - czy linka doszła, czy coś mogę powiedzieć? Osz cholera, to ci niedzielny czelendż. Plan miałem prosty - posiedzieć w chacie, poczytać zaległe książki co jak niemy wyrzut sumienia straszą zakładkami i atakują z najróżniejszych miejsc gdzie je pozostawiałem, zjeść rosół i iść wcześnie spać, by jakoś zaleczyć powstały zeszłej nocy konflikt z czarnym bushem, jednym słowem, idąc wzorem Wielkiego Polaka chciałem mieć gorzej niż internowani i siedzieć w domu pierdząc w fotel... Niestety, służba wzywa :D
    Linka na kręcioł nawinięta, śpiochy odgruzowane, cisnę nad wodę. Dzisiaj wiatr z mocno południowego zachodu, wiejący złośliwie w poprzek płycizny. Kij mam dość szybki - 9 i pół stopowego taimena CLX w klasie #6 i w tejże klasie zakupiłem Rio Gold pływający.
    Pierwsze wrażenie - linka dość śliska. Front taper dłuższy niż oczekiwałem, z wynoszeniem większych much czy krewetek #4 już słabo sobie radzi, z drugiej strony taka krewetka to trochę jak dżig kilkugramowy - oczy ołowiane, gumki, ciężki morski hak - bardziej to pod #8 pasuje. Śmigam sobie tym, śmigam - ładnie ładuje wędkę, dość szybko, wystarczy 1/3 głowicy by wędka ożyła, pełna głowica śmiga całkiem przyjemnie. Ładnie to siada na wodę, myślę że na tyle delikatnie by całej okolicy czujnych ryb nie wypłoszyć. Fajnie będzie się tym łowić na suchą.
    Co ważne, przynajmniej dla mnie - linka jest bardzo cienka jak na pływającą i wysoko siedzi na wodzie.

    [attachment=103247:IMGP7308ss.jpg]

    I od razu by czasu nie tracić - kilka słów o outbound short, też od niedawna posiadanym.
    Mimo, że pływający pod każdym względem różny od kuzyna. Krótka głowica, dość "agresywna". Gruba jak kabel od odkurzacza, przez co dość podatna na mocniejszy wiatr. Running pływający o zdecydowanie mniejszej grubości. Linka jest BARDZO ciężka. Do mocnej morskiej muchówki wybrałem klasę lżejsza i kij aż trzeszczy momentami. Z drugiej strony - takie właśnie powinny być linki szczupakowe czy do łowienia dużymi muchami w morzu. Jeśli nie pofrunie z tej linki to już nie pofrunie w ogóle...
  6. Kuba Standera
    Zima trzyma, w sensie sztorm za sztormem.
    Przerażający bajzel zrobiło morze - wiele z plaż zamieniło się a kamieniska, porozrzucane wielkie głazy.
    Wygląda na to, że latem będą nowe miejscówki na bassy, i ze dotychczasowe rozpracowanie miejsc trzeba będzie rozpocząć na nowo.
    Ale, co można robić w taką pogodę?
    Przecież nie pojechać na kelty :P
    Do imadeł w takim razie:)
    Niestety - ale wrodzone lenistwo, ale tez i normalny brak czasu związany ze szkolą, powoduje ze w sumie przez zimę ukręciłem może 5 much. Ale - Jason jest trochę luźniejszy, plus, w dużej mierze zajmuje się tym zawodowo. Kiedy poprosił o zrobienie kilku zdjęć - nie mogłem odmówić :)
    Trochę much łososiowych:
    [center][attachment=157704:IMGP7127as.jpg][attachment=157705:IMGP7141as.jpg][/center]
    [center][attachment=157706:IMGP7148as.jpg][attachment=157707:IMGP7157as.jpg][/center]

    I kilka z innej partii:
    [center][attachment=157708:IMGP7361a1s.jpg][attachment=157709:IMGP7362as.jpg][attachment=157710:IMGP7384as.jpg][/center]

    I żeby nie było monotonnie, łososiowo, kilka morskich wzorów na bassy:
    [center][attachment=157711:IMGP7457-1as.jpg][attachment=157712:IMGP7461-2-1as.jpg][attachment=157713:IMGP7467-1as.jpg][/center]
    [center][attachment=157714:IMGP7471-1as.jpg][attachment=157715:IMGP7473-1as.jpg][attachment=157716:IMGP7478-1as.jpg][/center]
    [center][attachment=157717:IMGP7482-2-1as.jpg][/center]
  7. Kuba Standera
    Zero łowienia ostatnio.
    Mniej więcej 2x w tygodniu przez Irlandię przechodzi sztorm, a niektóre z nich osiągają prawdziwie apokaliptyczne rozmiary. Choćby dzisiaj, wiatr w porywach przekraczający... 160km/h, na całym wybrzeżu równe 80-90. Pogoda iście muchowa, jeśli ktoś lubi kręcić przy imadełku.
    A jednak, sporadycznie zdarzają się dni spokoju. Relatywnego spokoju, bo ciężko 30-40km/h i przelotne ulewy nazwać piękną pogodą, ale - niech będzie, przy ogólnej masakrze to i tak jest luzik jakiś, za kremem do opalania się rozglądam w takich momentach :D
    Tak było też i w ubiegły piątek. Początkowo piękny poranek, z umiarkowanym wiatrem ok 35km/h, niestety z czasem pojawiły się chmury, lunął deszcz i ogólne plany na miły dzień poszły...
    Ale, dlaczego ta meteo zagrzewka?
    Raz, chyba z przesiąknięcia zimnem i deszczem, zaczynam rozumieć, skąd u miejscowych pogoda to temat rozmów #1 :D
    A dwa?
    Otóż mój koleżka Jason jakiś czas temu zmienił "barwy" i z Hardy & Greys przeszedł pod skrzydła, jak wiem znanego niektórym - Premier Angling, prowadzonego przez Pata z Nenagh, Wielu wyspiarzy zna jegomościa jako źródło doskonałej jakości materiałów muchowych. Jeśli potrzeba czegoś do much muchowych, nietypowo barwionych kapek etc - to jest człowiek, z którym warto rozmawiać.
    Przy okazji, ma "pod sobą" kilka marek na rynek irlandzki - jak choćby Danielsson, Sage, Rio.
    W każdym razie, na start współpracy Jason otrzymał do testów serię wędzisk Sage Method, Danielssona, parę linek. Chciałby to na swój blog obfocić, ogólnie wyczuć nowy kij. Niestety nim dojeżdżamy nad wodę - ustronne jeziorko gdzie można wejść i porzucać - podrywa się wiatr, zaczyna padać. Ze zdjęć wielkiej radości nie będzie.
    [attachment=154325:IMGP6600s.jpg][attachment=154326:IMGP6602s.jpg]
    Jason wyciąga kij z pokrowca - piękny czerwony kolor blanku. Kij jest naprawdę ładnie wykonany. Jedyne na co skarży się mój kolega to ciasna tuba - musiał się po łowieniu trochę nakombinować by zmieścić wędkę z powrotem. A, i brak kropek na łączeniach, to wyraźnie nie spodobało się, szczególnie biorąc pod uwagę cenę wędki. Po za tym - zastrzeżeń nie było.
    [attachment=154327:IMGP6604s.jpg]
    Jason składa sprzęcior
    [attachment=154332:IMGP6754s.jpg][attachment=154333:IMGP6755s.jpg]
    i rusza na wodę, ja idę za nim z aparatem.
    [attachment=154328:IMGP6722as.jpg]
    Pierwsze rzuty delikatnie, samą głowicą, by wyczuć nowy kij. Wichura co chwilę zmusza nas do przerw, trochę trudne warunki sobie wybraliśmy :D
    [attachment=154329:IMGP6734as.jpg][attachment=154330:IMGP6735as.jpg][attachment=154331:IMGP6744as.jpg]
    Wreszcie dłuższa przerwa, ale widzimy nadchodzącą chmurę, zupełnie czarną. Teraz albo nigdy
    [attachment=154334:IMGP6771as.jpg]
    Jason wskakuje na ostatnie dwa kwadranse.
    Początkowo ostrożne rzuty zaczynają nabierać energii i dystansu, w miarę jak oswaja się z wędką dokłada kolejne metry. Mimo wiatru z godziny "10", czyli prawie w twarz (ale bez przesady, to była chwila ciszy) z kija wyfruwa cały running. Całkiem nieźle jak na pierwszy kontakt z wędką, zupełny brak miejsca za i nad, stanie po pas w wodzie.
    Niestety, dobre warunki kończą się bardzo szybko i musimy biegiem wracać do aut, wicher i pompa nie pozwalają na dłuższą zabawę.
    [attachment=154335:IMGP6777as.jpg]

    Co do samej wędki. Kij bardzo ładnie wykonany, świetnie leży w ręce. Zaskakująco lekki (dobrze wyważony z kołowrotkiem) jak na długość i obsługiwane linki. Zdecydowanie jest wrażenie, ze trzymamy zestaw za jakieś półtora tysia ;)
    Jednak - małe ale. Kij jest bardzo szybki. Szybszy niż TCX. We wprawnych rekach - potęga, szczególnie z głowicami. Dla kogoś kto rzuca słabo czy średnio - raczej mordęga. Jason na początku zwracał uwagę, ze wystarczy moment, zły timing, i wszystko zdycha.
    Na forum mamy kilku kolegów lubiących szybkie wędki - może się skuszą?
    O ile wędka podoba się mi bardzo, to chyba lata miną zanim przymierzę się do kija niewymagającego naprawdę sporych umiejętności, by w pełni wydobyć z niego potencjał.
  8. Kuba Standera
    Pomysł dość szalony, zważywszy na pogodę za oknem i kolejne wichury i ulewy przetaczające się za oknem, ale - jedziemy na ryby.
    Wolne ma Krzysiek, wolne ma Jason, ja mam wolny na drugie imię, i gdyby nie top gear, to capitan slow byłby moją ksywką, tak zostaje tylko kapitan chaos.
    Wyjazd na łosie jakoś rozszedł się po kościach, wiec zostają tęczaki.
    Spotykamy się and wodą tuż prze 9. Zimno jak cholera, ale słonko wstaje, wygląda ze dzień będzie udany. Bardzo to było złudne wrażenie.
    Zaczynam od niby-invaderów ukręconych specjalnie na to miejsce. 2 czy 3 rzut, mocne szarpniecie linką i... cisza. Ryby nie ma.
    Piłuję wodę coraz bardziej zirytowany. Jason wpada w tempo i łoi biedne ryby niemiłosiernie, nad wodą co chwilę słychać jazgot jego kołowrotka. Pierwsze ryby bardzo zgrabne:
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/19/bb81.jpg/"][img]http://img19.imageshack.us/img19/4313/bb81.jpg[/img][/url]

    Niestety, tylko u Jasona, reszta jeziorka jakby atomówką zakilowana
    Przefruwam węże, zonkery, pijawki, wszelkie inne stworki - woda milczy jak zaklęta. Chwilę później zaczyna się wiatr.
    pierwsze podmuchy, w lekkich odstępach czasu umożliwiających rzucanie. Jednak - na horyzoncie pojawia sie ściana czarnej chmury - oj, nie będzie za ciepło.
    Wiatr z podmuchów zamienia się we wściekłą nawałnicę - deszcz, grad. Wicher dmie tak,z ę kilka razy przesuwa mnie o kilka kroków, Krzysztof z racji mniejszej wyporności prawie odfruwa. Ogłuszający wiatr, kurtki przyklejone do ciała. Linki wiatr wyrywa z palców. Przynajmniej rzuty dośc dalekie wychodzą
    [url="http://youtu.be/7eW-Is1vouc"]http://youtu.be/7eW-Is1vouc[/url]
    Chwilę później Krzysiek zaczyna łowić ładne sztuki, wyjeżdżają jedna za drugą.

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/707/apgn.jpg/"][img]http://img707.imageshack.us/img707/102/apgn.jpg[/img][/url]

    [url="http://youtu.be/9vFlTMpjElg"]http://youtu.be/9vFlTMpjElg[/url]
    Tylko u mnie cisza i zero akcji.
    Kolejne godziny mijają, trochę mnie krew zalewa. Krzysztof postanawia wracać, my z Jasonem zostajemy do ćmoku.
    W końcu, w akcie desperacji - zakładam bloodworma, dziwną gumisiową muchą, na którą dzisiaj Jason pogolił sporo ryb.
    Nie lubię tego łowienia - daleki rzut, chwilę czekam i zaczyna powolne wybieranie linki ósemką.
    Nudne to jak oglądanie schnącej farby, ale - nie ma chyba innej opcji.
    Z resztą - decyzja dobra, bo po kilku rzutach wyrywa mi linkę z palców. Ryba idzie ostro, wybiera linkę spod nóg i wreszcie odzywa się hamulec w moim kręciołku. Troszkę trwa przeciąganie liny, bo dośc delikatny przypon - 0,23mm a i ryba gruba, jak karp :D
    W końcu ryba w podbieraku, szybkie foto i ryba do wody.
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/822/8nzy.jpg/"][img]http://img822.imageshack.us/img822/2438/8nzy.jpg[/img][/url]

    Kolejne rzuty i znowu branie, ryba nie zapina się, ja burczę na wiatr faki.
    Przychodzi Jason, daje mi brązową pijawę XXL. Zakładam ją do tonącej linki i prowadzę skokami przy dnie.
    Słońce powoli zachodzi, ja coraz bardziej ssanie na dom odczuwam. Wreszcie tępe przytrzymanie i od razu odjazd. Znowu gra kolowrotek, ryba jest zaskakująco silna.
    Mija dobrych kilka minut, nim wreszcie drania doprowadzam do siatki, która uprzednio naszykowal mi Jason. Obaj jesteśmy zaskoczeni, jak w sumie nie duza ryba dała popis sztuczek i fruwania
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/59/grj1.jpg/"][img]http://img59.imageshack.us/img59/9655/grj1.jpg[/img][/url]
    Ostatnie foto w zachodzącym słońcu i zwijamy sie do domu.
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/854/b9ul.jpg/"][img]http://img854.imageshack.us/img854/6713/b9ul.jpg[/img][/url]
    Warto było się wybrać.
  9. Kuba Standera
    Niezbyt jakies łowienie ostatnio wychodzi. Raz - sesja i zasuw przy egzaminach i zaliczeniach, więc ostatni miesiąc trochę zombie.
    Dwa - że pogoda naprawdę dała nam ostro popalić, zwłaszcza ostatnie naście dni.
    Zaczęło się przed huraganem, który dotarł i do Was.
    Kilka dni później jak nie przywaliło wichrem i deszczem - o łowieniu w soli można było zapomnieć. W zeszłą sobotę wreszcie deszcz ustał i udało się wyskoczyć na wybrzeże, choć wicher nadal utrudniał choćby wyjście z auta (nic nie trzeźwi jak pipnięcie drzwiami w dyńkę..).
    http://youtu.be/VSLi5q5ljr4
    Już miało być ładnie i pięknie, jak wczoraj rozpętało się małe piekło. Wiatr na wybrzeżu osiągający pod stówkę, na zachodzie było ponoć jeszcze gorzej. Ciężko ustać było, wicher i deszcz siekły aż się chata trzęsła.
    Mimo ze w nocy wiatr przysiadł, to dzisiaj już zjeżdżając z gór widac było fale, a do zatoki dobre kilka km... Wzdłuż brzegu kilkaset metrów brązowej wody i toczące się białe grzywacze - oj, poczekam sobie jeszcze...
    W sobote ostatni egzamin, może do niedzieli trochę przysiądzie fala?
    Plany są - ułowić flądry na muchę, whitingi, poszukac pollocków czy zostały przy skałkach. Jak nie, to się burdelik tęczakowy ostanie...
  10. Kuba Standera
    Huragan, tajfun, cyklon, orkan - pałują się prezenterzy TV i odmieniają przez wszelkie przypadki.
    Piździ jednym słowem, srogo się zrobiło za oknami.
    Trochę pokręciłem się kajakiem. Niby bassy jeszcze są, ja jednak nie potrafię ich znaleźć, a o łowieniu pollocków więcej już chyba nie potrafię napisać, bo nawet mnie to już trochę nudzi.
    Trafił się jeden zębaty koleżka w zeszłą niedzielę
    [attachment=143231:IMGP5809as.jpg]
    ale to by było tyle radosci non-poloczej.
    Jason rzuca pomysł - tęczaki na jeziorku. Trochę mam wątpliwości - pływy sa naprawdę dobre, ale... ile można pusta wode młócić? Nawet na dobrych pływach?
    No dobra, czemu nie - coś nowego. O jakiejś nieprzytomnej porze (8.30) wskakujemy w auto i nad wodę.
    [attachment=143207:IMGP5579s.jpg][attachment=143208:IMGP5585s.jpg]
    45min jazdy jakimiś zupelnie pokręconymi drózkami i wreszcie jesteśmy.
    Jeziorko nie powala urodą, ot taki typowy tęczakowy bordello. 20e za dzień i łów do woli az słońce zajdzie. Może być!
    Rozkładamy wędy i obczajam nowa wodę.
    [attachment=143209:IMGP5590s.jpg]
    Chwilę później spławia sie ryba. Taka przez duże Rrrrr. Jason uśmiecha się i mówi - Przeta mówiłem ze Ned trzyma tu duze ryby. Nooo - ładnie. Szybka odprawa w "biurze" okazuje się ze jako "fejmus dżurnalist from Poland" tym razem mogę wejść za free :D Trochę śmiechu z tego żurnalistowania i idziemy nad wodę.Kilka sztuk krąży pod powierzchnią
    [attachment=143210:IMGP5601s.jpg][attachment=143211:IMGP5602s.jpg]
    Ja grzebie sie z nowym przyponem, Jason robi śmigu-migu
    [attachment=143213:IMGP5607s.jpg]
    i chyba w 3 rzucie siada mu tęczak Norris ;) w sensie - rybsko co jednym karatem wyrywa praktycznie całą linkę i odchodzi na środek jeziora. Moj koleżka zaciesza, ja szukam aparatu.
    [attachment=143214:IMGP5610s.jpg]
    Czasu na szukanie mam trochę, mimo ze #7 w akcji wcale tak hop siup nie jest i ryba robi co chce dobre kilka minut, zanim zacznie się mozolne przyciąganie do brzegu.
    [attachment=143216:IMGP5632s.jpg][attachment=143215:IMGP5627s.jpg]
    Szybkie foto i calkiem zgrabny, oceniany przez Jasona na dobre 6lb pstrąg wraca do domu
    [attachment=143217:IMGP5636s.jpg][attachment=143218:IMGP5645s.jpg]
    A mój koleżka - do łowienia. Jeszcze nie oddałem pierwszego rzutu a tu już kolejnym rybom gra na nosie
    [attachment=143219:IMGP5657s.jpg][attachment=143212:IMGP5603as.jpg]
    z resztą dosć skutecznie, bo juz chwilkę później
    [attachment=143220:IMGP5701s.jpg][attachment=143221:IMGP5708s.jpg]
    No dobra, nie ma co czekać. wreszcie jestem gotów i zaczynam łowić. Mielę ta wodę, tak przekonany jak to ostro teraz podziałam i... i nic. Nimfy, glajchy, buzzery-bajery.. Ech, niezbyt mam powodzenie, jak to na rybach. Wreszcie decyduję sie na pijawę, pijawa zawsze jest dobra:
    [attachment=143222:IMGP5748a-2s.jpg]
    O dziwo nie tęczak a potoczek. Chudy, smutny niezbyt zainteresowany współpracą - ponoć tak na tym jeziorze jest, ze o ile tęczaki świetnie się odnalazły, to potoki smętnie się kręcą i wyżerają kiełże z krzorów.
    Śmigam dalej, jakieś skubnięcia, puknięcia, szału nie ma. Za to Jason daje ognia i chwilę później widzę ze znowu ma coś sporego. Jazgot hamulca i skoki ryby - całkiem niezły fighter sie trafił, ale - rozmiarowo ma tez i kawał mięśnia żeby przygiąć wędkę :D
    [attachment=143223:IMGP5881s.jpg]
    Ładna ryba, naprawdę potężny grubasek.
    Chwilę później Jason podbiera rybę Mike'a - tym razem zeżarła brązowego zonkerka.
    [attachment=143224:IMGP5924-2s.jpg]
    Ja ciagle mam brania, puknięcia, odprowadzenia - i nadal z ybami krucho. Wreszcie Jason lituje się i odpala muchę - charteruseowego snake'a. Wężo-muchy sa ciekawie wykonane - na dwóch haczykach, jeden na początku, drugi w ogonie zonkerka. W pierwszym haku obcina się łuk kolankowy i zostaje tylko ten w ogonie. W wodzie chodzi to pięknie, ale, co najważniejsze - ogonowy haczyk wreszcie umożliwia rozprawienie się z "odprowadzacami" i niuchaczami.
    Rzut, dosć daleki, mimo wicherku. Napinam linkę i czekam, linka powoli tonie. Ostre szarpnięcie za sznur, zacinam - nic. Pollockową metodą zatrzymuję muchę - powoli tonie - szarpniecie i znowu pusto. Jeszcze jedna pauza i tym razem siada. Od razu ostry odjazd, w stronę powierzchni, ryba wyskakuje, linka jeszcze zatopiona - wariactwo zupełne. Co chwilę ryba robi ostry odjazd, moje nadzieję, ze bedzie ugotowana i zaraz będzie na brzegu chyba są przedwczesne. Ryb krąży i co juz jest przy podbieraku zwiewa z chlupotem z powrotem w stronę wyspy.
    [attachment=143225:IMGP5931as.jpg]
    Ryba duzo mniejsza niz wydawało by się po jej sile. Foto, chlup w wodę i śmigam dalej.
    Kwadrans - dwa i znowu - w opadającą muchę parkuje kawałek żywej stali. Od razu ostry odjazd, zero skoków - na to przyjdzie czas na koniec. Fajna zabawa, ryba wielokrotnie odjeżdża, usiłuje wpakować sie w zielsko. Wreszcie mam dziada na brzegu
    [attachment=143226:IMGP5959as.jpg][attachment=143227:IMGP5960as.jpg]
    Czas na przerwę.
    podczas lunchu właściciel łowiska opowiada o swojej tegorocznej wyprawie na Fraser. Od jesiotrów po nieliczne kingi - fotki robią wrażenie. Jeszcze trochę o łowieniu palii na Islandii i wracamy łowić.
    Jednak coraz mocniejszy i zimniejszy wiatr dosć skutecznie zniechęca nas do łowienia, a i ryby też nie mają zbytniej ochoty na współpracę. Doławiamy po kilka ryb, w tym ląduję jednego zgrabnego potoka
    [attachment=143228:IMGP5985s.jpg][attachment=143229:IMGP5986as.jpg]
    niestety jak i reszta "brownów" dość chuderlawego.
    Wreszcie zimny wiatr zgania nas z wody i w ostatnim świetle wracamy do domu.
    Miło było, fajna odmiana od pustej zimnej soli.
  11. Kuba Standera
    Zima zmierza wielkimi krokami, a tu na blogu cisza, tylko wicher wieje.
    Jednak – szkoła pożarła cały mój czas, również ten który bym czasem mógł wygospodarować jako wolny na ryby. W efekcie – jak ja mogę, to wieje i leje, a jak jest akceptowalnie, to znowu ja o jakiś polifenolach i chemii chiralnej dziubię, tęsknie wzdychając do fal niższych niż metr. Jakże miło byłoby tam stać w tym deszczu, z wiatrem który wreszcie spadł poniżej magicznych 25 km/h. Być nad woda bladym świtem, ok 10 i łowić tak do zmroku samego, czyli gdzieś do 14.
    Niestety, nie ma, „computer says no” i tyle.
    Przez ostatnie 2 mce udało się mi wyrwać jakieś 4 razy, za każdym razem w warunkach gwarantujących gruntowne suszenie, odmakanie z soli, spektakularne widoki przez zalane morską woda okulary i nawet sporo adrenaliny, niestety związanej raczej z żywiołem, zupełnie nie słowiańskim ;) niż z rybami na końcu wędki.
    [attachment=139391:IMGP5501s.jpg][attachment=139390:IMGP5490s.jpg]
    Smutna prawda jest taka, ze ten sezon należy raczej zaliczyć do zamkniętych, złowienie bassa o ostatnich sztormach wydaje się mi dość mocno wątpliwe. Może – coś się gdzieś trafi, jednak wielkich nadziei nie ma.
    Ale – by nie opadać w fatalizm – pozytywnie myślę o kolejnym sezonie. Niech no tylko wyzwolę się z okowów chemii organicznej, ha, to poużywam za wszelkie czasy.
    Stąd też, planując kolejne rewolucje w sprzęcie, muchach i podejściu do łowienia (jakoś o dziwo moje „mokre sny” nie uwzględniają innych metod niż mucha). Zdecydowałem się poświecić pięknie zapowiadającą się sobotę i popędzić do Galway, na drugi koniec wyspy, na targi wędkarskie, tym razem – stricte muchowe.
    Podróż z postojami – wieczór u koleżki i nasza ciągle nierozstrzygnięta kwestia, czy lepszy jest Bushmill czy Tullamore Dew powodują, że ranek i krótka droga by spotkać się z Krzysztofem i ruszyć razem do Galway urastają do rangi wyzwania. Nie wiem kto otworzył okna, ale przeciąg w mózgu tego ranka miałem dość spory, spłaszczający i tak niezbyt okazałe zwoje mózgowe.
    Ale – udało się dotrzeć i pędzimy razem dyskutując o taimenach w Mongolii i czy damy rade jeszcze za życia się załapać na nie i łososiach w Szkocji, które już wkrótce Krzysztof zamierza pacyfikować 15 stopową luśnią.
    I tak docieramy wreszcie do Galway, stolicy miejscowej wędkarskiej rozpusty, miasta oferującego warunki do łowienia trudne do porównania z innym miastem w Europie.
    Troszkę motanki po uliczkach i przybywamy do hotelu, umieszczają na naszych dłoniach „znamię bestii” pod postacią pieczątki i można wchodzić.
    Zaraz po wejściu – stoliki flytyerów.
    [attachment=139357:IMGP5172s.jpg]
    Brwi idą do góry gdy spoglądam na nazwiska, każde gdzieś kiedyś obiło się o uszy. Charles Jardine, brygada Szwedów, Niemców, Holendrów – ech, żeby u nas którakolwiek z imprez była w stanie zgromadzić choć kilku zawodowców tej klasy. Co ciekawe – przynajmniej 1/3 to kobiety. Wiek zróżnicowany, od młodzików ok 20 po naprawdę sędziwych weteranów.
    [attachment=139356:IMGP5169s.jpg]
    Podobnie zróżnicowana tematyka – od kuchni fusion – muchowych swimbaitów, much szczupakowych, much morskich,
    [attachment=139359:IMGP5177s.jpg]
    przez robactwo wszelkich rodzajów i rozmiarów na hiperrealistycznych muchach i full dress skończywszy. W jednym pomieszczeniu przekrój większości nowoczesnych i tradycyjnych metod – od syntetyków i pianek, po tradycyjne łososiowe, jeszcze tradycyjnie – wiązane tylko w rękach, bez użycia imadełka.
    [attachment=139355:IMGP5165s.jpg]
    Muszę powiedzieć, że pokaz układania tułowi i skrzydeł w klasycznej łososiowej trzymanej w palcach lewej ręki, używając tylko prawej reki – budzi to uznanie, szczególnie układanie skrzydeł, gdy w tym samym momencie są one przytrzymywane i nawijana jest linka – no... nie wiem czy kiedyś zbliżę się chociaż do takiego kunsztu.
    Zdecydowanie najbardziej wzrok przyciągają full dressy – kilku tyerów prezentuje swoje muchy,
    [attachment=139362:IMGP5181s.jpg][attachment=139365:IMGP5196as.jpg]
    zarówno wersje „na wypasie” w gablotkach jak i troszkę mniej zaawansowane konstrukcje w pudełkach.
    [attachment=139358:IMGP5173as.jpg]
    [attachment=139368:IMGP5208as.jpg]
    Jeden z nich ma dostępne pudełka muchowe – ach, co za wykonanie! Ślipię na nie, oglądam opukuję.
    [attachment=139360:IMGP5178as.jpg][attachment=139361:IMGP5179as.jpg][attachment=139363:IMGP5182as.jpg]
    Wykonane z lekkiego, lecz jak zapewnia mnie sprzedawca – twardego drewna. W pełni wykonane ręcznie – od drewna po zawiasy i zatrzaski, przez... emerytowanego stolarza Jej Królewskiej Mości Królowej Szwecji! Posiadając ogrom wolnego czasu jegomość postanowił połączyć obie życiowe pasje – fly fishing i zamiłowanie do pracy w drewnie. Wiele rozmiarów – od typowych wyścielanych pianką, po pudelka z małymi zasobniczkami zamykanymi ręcznie robionymi klapkami – na suche muchy. Siedzący obok fly tyer szybko pakuje do pudła swoje full dressy i umożliwia mi zrobienie kilku zdjęć.
    [attachment=139364:IMGP5190as.jpg]
    Panowie są w znakomitej komitywie – Szwed, Holender, Niemiec i Walijczyk – mimo ze spotkali się na targach już kilka godzin po otwarciu sprawiają wrażenie dobrych przyjaciół. Fly fishing łączy ponad podziałami?
    [attachment=139367:IMGP5202s.jpg]
    Krótka rozmowa i ruszam dalej – w stronę dolnego piętra, do głównej części wystawowej. Dwa duże pomieszczenia zapchane stoiskami, że ciężko się przecisnąć.
    [attachment=139370:IMGP5270s.jpg]
    [attachment=139377:IMGP5327s.jpg][attachment=139378:IMGP5328s.jpg][attachment=139379:IMGP5354as.jpg][attachment=139380:IMGP5355as.jpg]
    Wszystko do obejrzenia, obmacania, z każdym można sobie pogadać – zupełne szaleństwo, raj za życia dla każdego muszkarza. Dominuje tematyka salmonidów, ale i amatorzy słonej wody i zębów znajdą dla siebie coś ciekawego – muchy, filmy, sprzęt i co najważniejsze – kilka osób, by móc porozmawiać w realu, poprosić o radę.
    Przedzieram się przez las wędzisk gdy wtem ktoś bezczelnie puka mnie w plecy, od tyłu i z zaskoczenia w dodatku!
    [attachment=139369:IMGP5266s.jpg]
    Sam Bigos, jego eminencja :D z Salmo gangiem na naszym forum znanym słabo, ale dokazującym po okolicznych wodach z dość morderczym skutkiem. I idź tu na targi, niby muszki sruszki a Big-gang znienacka, od tyłu i w plecy. Nie ma łatwo :D
    Opowieści o tarponach, peacockach, dlaczego Europa jest coraz bardziej irytująca i tym podobne.
    Pędzę na pokazy rzutowe – Glenda Powell, jeden z najlepszych instruktorów DH wywija potężną luśnią, tłumacząc rzuty krok po kroku.
    [attachment=139372:IMGP5275s.jpg]
    Ale - za wiele oglądania nie wyszło, trzeba było śmigać dalej – w jednej z sal wykład rozpoczynał Jason O'Riordan, lokalny guide z Dungarvan i casting-instructor, dzięki którego pomocy moje łowienie sea bassów nabrało kolorów i przyspieszenia.
    Ciekawa opowieść o łowieniu potoków i tęczaków na muchę w zimnej wodzie lokalnych jeziorek.
    [attachment=139371:IMGP5271s.jpg]
    Cienkie żyłki, bardzo długie przypony – sięgające 8 metrów, amortyzatory z gumy i 4 muszki kuszące zmrożone potoki – bardzo ciekawa opowieść.
    Z wykładu szybko na zewnątrz, a tam muchówką wywija już Charles Jardine.
    [attachment=139373:IMGP5296s.jpg][attachment=139374:IMGP5306s.jpg][attachment=139375:IMGP5314s.jpg]
    Podstawy rzutów, kładzenia linki, zmian kierunku rzutu. Wszystko z biglem, w dobrym klimacie – pełen profesjonalizm.
    Sunę dalej do kolejnych stoisk, na jednym z nich, znany z relacji z Hooked.ie muchy kręci Dennis O Toole.
    [attachment=139376:IMGP5323as.jpg]
    Udaje się trzasnąć foto-rekonstrukcję poprzedniej relacji ;)
    Burczące głośniki wzywają na kolejny wykład, jak się okazuje jeden z najciekawszych punktów targów.
    „Trout in strange places” - o jednym z najbardziej inwazyjnych gatunków na Ziemi – pstrągu potokowym. Długo by o wykładzie opowiadać, może kiedyś uda się mi osobny wpis o tym wklepać.
    [attachment=139381:IMGP5356s.jpg]
    Jeszcze na koniec szybki przegląd wędek dwuręcznych Zpey w uroczych kolorach i... do domu...
  12. Kuba Standera
    Jest kilka maszyn, do których mam olbrzymi sentyment.
    Zarówno wędki, jak choćby Scierra BW2 czy Vison 3zone SWS jak i kręciołki. Jakoś tak wyszło, że chyba największym darze "stare", bo już nie produkowane okrąglaki Daiwy. Możemy sobie pisać o ząbkowaniach, pukaniach i stukaniach, ale od czasu, gdy udowodniono, ponad wszelką wątpliwość, ze wszystkie stelle są do dupy, na placu boju została Daiwa :D
    Miałem roundów kilka, jednak dwa szczególnie mi przypasowały - dalekosiężna armata, której nic nie jest straszne - Daiwa 203 SW:

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/28/qko9.jpg/"][img]http://img28.imageshack.us/img28/9853/qko9.jpg[/img][/url]

    i tytułowa - Daiwa Bay Casting Special:


    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/12/7fam.jpg/"][img]http://img12.imageshack.us/img12/7415/7fam.jpg[/img][/url]


    Opisana kilka lat temu tutaj: [url="http://jerkbait.pl/topic/4041-daiwa-bay-casting-special-103-l/?hl=%2Bbay+%2Bspecial"]http://jerkbait.pl/topic/4041-daiwa-bay-casting-special-103-l/?hl=%2Bbay+%2Bspecial[/url]
    Obie sprzedałem w głupi sposób. Jedną z braku kasy, drugą - bo po co mi lekki multi, jak mieszkam w środkowej IE, i moim celem są szczupaki i ew pollocki - wiec po co mi to? Przynęty ciężkie, linki grube - sprzedam i kupię Revo. Miewam czasem aż tak głupie pomysły.
    Bonusowo - chwilę później przeniosłem się nad morze, zaczęło się łowienie bassów - jak raz przydałby się lekki a zarazem pancerny morski multik.
    203jkę udało się mi capnąć wiosną. Z głupia frant wpisana w ebay fraza wyrzuciła mi model praktycznie nie używany - ex demo, za niewielką kasę. Jednak z BCS droga ostro pod górkę - dość często przeglądałem pod tym kątem.
    Szczególnie intensywnie po spektakularnych zgonach zwykłych kołowrotków.
    Ostatnia wywrotka i utopienie sprzętu pod spina postawiła mnie przed wyborem - albo kolejny spinningowy kręcioł, tym razem Rarenium, albo... no właśnie. Znowu kopu kopu, grzebu grzebu. Nic.
    To zaczęło się jęczenie po kolegach i z ciekawą stroną odezwał się Mifek - że można takie ustrojstwa wykopać.
    Jest - oczom nie wierzę, jest! Czeka na mnie, uśmiecha się z niewyraźnego zdjęcia, wręcz krzyczy - bierz mnie :D
    Problem - za górami, za lasami, jak tam kupić? Drapu drapu po czaszeczce i - wiem! Przecież jeden ze znajomych "ma dojścia" więc może zapytać?
    Nim się dobrze oswoiłem z myślą, że jednak go mam do drzwi puka listonosz z paczką w ręce.
    Odpakowuję kolejne warstwy taśmy, folii, bąbelków i wreszcie mam maszynkę w rękach. Jak na foto, troszkę pokancerowana, sucha, wiec chodzi jak ruski czołg - ale - popracuję nad nią chwilę i będzie gites.
    Kij specjalnie pod nią naszykowany, po szybkim przeglądzie chciałoby się nad wodę lecieć, a tu kupa - do końca tygodnia szkoła, raporty nocami - złośliwość rzeczy - nie ma jak i kiedy. Z żalem spoglądam codziennie na zatokę, na coraz słabsze pływy i na coraz słabsza szansę na ryby. Wieści z okolicy nie sa za dobre - ostatnim czasem chyba nikt nic nie łowi, a jak się nawet udaje to ryby są wymęczone ostrą walką, niczym z głowatkami...
    W końcu nadchodzi upragniony weekend i pędzę nad wodę.
    Nie
    Nigdzie nie pędzę, bo przecież cały tydzień mnie nie było. Dzieci, żona najlepsza z możliwych, zakupy, pies śmierdzi, rosół się robi....
    Już się skradam, już tuż tuż, ale mój ukochany czekista czujny jak zawsze, wyskakuje niczym grzechotnik z czegokolwiek grzechotniki wyskakują i jak na gada przystało syczy - trawa. W błędzie jesteś drogi czytelniku, mając nadzieję ze to o wspólną konsumpcję substancji powszechnie uważanej za nielegalną ;) chodzi. O nie, córka mojej teściowej ma na myśli mój syzyfowy głaz, odrastający niczym wątroba co cholerna 2 tygodnie. Na nic jęki, na nic kwęki, na nic płaski encefalogram wypisany na twarzy - "samo się nie zrobi" więc wróćmy do tych naszych baranów, pardon - trawy. W pełnym rynsztunku, śpiochach i radośnie niczym powstańcy jadący na Syberię potupuję po trawniku kosząc to zielone cholerstwo. Nie wiem kto wymyślił, że koszenie trawy uspokaja, chyba nie ktoś kto musiał się szarpać z zaciętym pudłem na trawę czując jak mu dobry pływ przechodzi sprzed nosa.
    Wreszcie, uspokojony, osiągnąwszy stan takiego zen bojowego, że sunę ponad setką po kozich dróżkach - ruszam nad wodę. Zaczynam łowy i...
    Ja pierdziu, ależ tym się dobrze rzuca Worm z samym hakiem - no problemo. Podobnie slug-go. Slugi sandeelowe SG z 7g główką to już drą z multi linkę, założenie wahadełka czy jednego z Payo powoduje dobrze znane z Millionairek jazgotnięcie - westchnięcie hamulca, gdy nasza przynęta już-prawie przekracza dźwięku barierę a podmuch ze szpuli aż zarzuca nam grzywę na plecy.

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/826/lx4f.jpg/"][img]http://img826.imageshack.us/img826/9057/lx4f.jpg[/img][/url]

    Przedzieram się przez jakieś kamienisko potworne, klimat jak z Prometeusza, kto nie widział niech obejrzy :D ale z wody zero odzewu.
    Na nic zaklęcia i całe bassowe mojo które gromadzę, ryby olewają temat zimnym rybim moczem i mają mnie gdzieś.

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/208/ti4o.jpg/"][img]http://img208.imageshack.us/img208/9554/ti4o.jpg[/img][/url]


    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/845/k8vm.jpg/"][img]http://img845.imageshack.us/img845/2917/k8vm.jpg[/img][/url]

    W ostatkach trupiego, mglistego światła dokuśtykuję do auta, bardzo niechętnie wracam do chaty żegnany złośliwym rechotem mew.
    W domu czas na solidny serwis i wymianę podkładek hamulcowych które sobie sprawiłem do daiwki by poprawić jej performance.
    Zaczynam od rozebrania - i muszę powiedzieć, ze jest to jeden z trudniejszych multików pod tym względem. Zupełnie niewidoczne, w zaskakujących miejscach śrubeczki powodują zabawę niczym z kostką rubika, by odnaleźć "zapadki".
    Po odkręceniu panelu bocznego, wyjęciu szpulki (tjuningowy Gigas, a co) oczom ukazuje się bardzo ciekawe rozwiązanie "port" do smarowania przekładni, bez konieczności rozbierania całego multika.

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/812/sdtq.jpg/"][img]http://img812.imageshack.us/img812/9003/sdtq.jpg[/img][/url]

    Na co dzień to wystarczy, dzisiaj jednak kręcę śrubki dalej, by wymienić podkładki.

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/716/qwaj.jpg/"][img]http://img716.imageshack.us/img716/2875/qwaj.jpg[/img][/url]

    Wymieniam i oliwię krążki carbonowe. Jestem pod wrażeniem solidności wykonania. Mimo ewidentnych śladów użytkowania w soli brak śladów zużycia lub korozji. Koła zębate sporej grubości, na oko 1,5x tyle co w revosach :D a i przełożenie niskie, ledwie ponad 5, akurat w sam raz do mojego łowienia ostatnimi czasy.

    Składam maszynkę z powrotem i obiecuję sobie, że tym razem tak łatwo się jej nie pozbędę.


    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/571/w4c7.jpg/"][img]http://img571.imageshack.us/img571/162/w4c7.jpg[/img][/url]


    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/545/m67j.jpg/"][img]http://img545.imageshack.us/img545/7941/m67j.jpg[/img][/url]
  13. Kuba Standera
    Jest kilka sposobów na zainteresowanie dzieci naszym hobby, obudzenie jakiegoś, choćby elementarnego zainteresowania otaczającym światem i jego mieszkańcami.
    Czasem, za jednym zamachem, można zaliczyć akcję uświadamiającą, bez pszczółek, kwiatków i motylków, pełen interactiv, full hd i surround. Jednym słowem - lepsze niż Geographic i Discovery w jednym, szczególnie dla dziecka wychowanego (a może uchowanego?) bez TV w domu.
    Buduje więź, zrozumienie i wrażliwość na przyrodę. Daje odpowiedź - dlaczego wypuszczamy złowione ryby, daje szansę zakosztować samemu - ile jest jebaczki ze stworzeniem nowego życia, nawet tego rybiego. Daje odpowiedź dlaczego jest bezcenne, a przynajmniej wymaga szacunku i rozwagi w odebraniu.
    Tyle wzniosłych pitu pitu, czas na fish porn.
    Tym razem - dosłowny ;)



    [attachment=102359:1.jpg] [attachment=102360:2.jpg][attachment=102361:3.jpg][attachment=102362:4.jpg] [attachment=102363:5.jpg] [attachment=102364:6.jpg] [attachment=102365:7.jpg] [attachment=102366:8.jpg] [attachment=102367:9.jpg] [attachment=102368:10.jpg] [attachment=102369:11.jpg] [attachment=102370:12.jpg] [attachment=102371:13.jpg] [attachment=102372:14.jpg] [attachment=102373:15.jpg] [attachment=102374:16.jpg] [attachment=102375:17.jpg] [attachment=102376:18.jpg] [attachment=102377:19.jpg] [attachment=102378:20.jpg]
  14. Kuba Standera
    za nami.
    Pierwszy pełny sezon morskich łowów, ale tez i blogowania.
    +- rok temu wklepywałem pierwszy wpis zastanawiając się mocno - ma to sens?
    Przez kolejne wpisy zmagaliśmy się wspólnie z niepowodzeniami, zimnem, deszczem, awariami sprzętu, prawie się utopiliśmy wspólnie ;)
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/69/zx6d.jpg/"][img]http://img69.imageshack.us/img69/975/zx6d.jpg[/img][/url]

    Złowiliśmy pod 30 bassów, ponad 250 pollocków, makreli ... nikt makreli nie liczy.
    Łowiliśmy w nocy, w dzień, przy zajebiaszczej fali i zupełnej patelni. Na spin, na cast, na muchę, wideł i dynamitu tylko brakowało.
    prawie 33 tysiące odsłon i rzecz która najbardziej cieszy - przełamanie lenistwa i regularne wpisy, ten jest już... 60!
    Wielkie dzięki dla czytających regularnie, pozdrowienia dla zaglądaczy i ten, kubeł wody święconej dla tych co czytać nie lubią :P

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/571/suq3.jpg/"][img]http://img571.imageshack.us/img571/1957/suq3.jpg[/img][/url]

    Co do samego sezonu nad wodą - to bez wątpienia największe wędkarskie wyzwanie z jakim przyszło się mi zmierzyć.
    Zrzucony sam, bez nikogo znajomego, na całkowicie obce wody, obcy gatunek, inne łowienie.

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/844/le78.jpg/"][img]http://img844.imageshack.us/img844/6237/le78.jpg[/img][/url]

    Pływy, fazy księżyca, kierunki wiatrów, oświetlenie i jeszcze z kilkanaście innych - jakże inne to od biczowania rzeki gdzie praktycznie jedynymi czynnikami jest poziom i klarowność wody i jej temperatura...
    Setki godzin bez brania, bez śladu ryby, setki km przemierzone kozimi ścieżkami i pewnie nie wiele mniejsze odległości wydeptane po skałkach, piachu czy wreszcie na koniec - przewiosłowane kajakiem.
    Spektakularne klęknięcia sprzętu i ciuchów, setki przynęt.
    Nowe miejsca, nowi ludzie - powoli wgryzam się w bassowy świat.
    Jeszcze sezon - dwa i z grubsza okolica najbliższych km będzie splądrowana i dość dobrze poznana.
    O ile wytrzymam tyle w jednym miejscu :D

    Skarpetogłów pozdrawia ;)

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/20/m6tb.jpg/"][img]http://img20.imageshack.us/img20/5931/m6tb.jpg[/img][/url]
  15. Kuba Standera
    Różne przygody miałem nad wodą.
    Upadki, gleby, zgubiony sprzęt.
    Jednak jeśli chodzi o przebojowość, to ciężko przebić to co potrafi zaoferować kajak na irlandzkim wybrzeżu.
    Ale, zacznijmy od początku.
    Strasznie mnie korciło, by po kilkudniowej przerwie powiosłować sobie. Jako ze z łowów wróciłem późno i nie chciało się mi ściągać kajaka z dachu, rano bananowozem odstawiłem dzieci i popędziłem nad wodę.
    Pizga wiater, jak to mawiają, ale w stronę brzegu, więc - płynę.
    Odpływam kawałek od brzegu, zaczynam dryfować, wywalam wiec kotwę, mocuje przez burtę na rufie i zaczynam grzebać w sprzęcie.
    I to mnie zgubiło, znałem to miejsce dobrze, więc - po co się zastanawiać...
    Kotwica, mimo że ciężka jak, cholera ślizgała się cały czas po dnie, kiedy w końcu zahaczyła się o skały prawie mnie przewróciło. Już sięgałem po nóż by chlasnąć linkę, kiedy mocowanie na rufie strzeliło, obróciło mnie burtą i... poszedłem pod wodę. W locie zobaczyłem ze wyrywa się mocowanie wiosła, złapałem je i zdążyłem jeszcze muchówkę złapać, nim lodowata woda zamknęła się mi nad głową.
    Złapałem się kajaka wolną ręką, prąd natychmiast zaczął wciskać mnie pod niego.
    Szybko zrozumiałem, ze tym razem to jest naprawdę walka o życie i jak coś dalej źle pójdzie to po mnie.
    Bez szans na re-entry w tak rwącym nurcie, więc skuliłem się koło kajaka, który urwał się z kotwicy i sięgnąłem po telefon. Na brzegu poruszenie wśród golfistów, krzyczą do mnie. Dzwonię pod 112, przełączają mnie do najbliższej RNLI, po drugiej stronie zatoki. Tam słyszę - "już wiemy, heli w drodze z Waterford, mamy Ciebie na oku, łódka rusza w Twoją stronę. Trzymaj się koleś, zaraz cię wyciągniemy".
    Mijają kolejne minuty, zaczynają boleć mięśnie, pojawia się senność i słabość.
    Po jakimś czasie słyszę w oddali ciuf ciuf ciuf - klekocą łopaty wirnika. Przez ten głos przebija się jazgot silnika potężnej mocy - w moją stronę pruje RIB. Podpływają, kilka pytań w jakim jestem stanie, wyciągają mnie na pokład. Najpierw podaję wędkę - śmieją się - "kolo, musisz kochać tą wędkę, ze idzie pierwsza". Wreszcie jestem i ja na pokładzie, dopiero teraz czuję jak woda wlewa się mi w nogawki. Widzę jak biało-pomarańczowy wieloryb zawraca w powietrzu do bazy.
    Szybki check, czy kontaktuję, w jakim jestem stanie. Wszystko ok, dość zmarzłem, ale czuję sie coraz lepiej. Butelka wody na przepłukanie gardła z soli i po kilkukrotnych upewnieniach ze jest ok i prośbach z mojej strony, na moją odpowiedzialność odstawiają mnie na parking z którego wyruszyłem. Pomagają sie mi wytaskać z wody, zanoszą kajak na dach, wrzucają i przypinają. Jeszcze raz upewniają się czy wszystko jest ok, czy jestem w stanie prowadzić. Pouczają co zrobić po przyjściu - gorące napoje, gorący prysznic, a i tak odchoruję pewnie słoną wodę i zimno. Śmieją sie, ze jutro będzie lepiej.
    I n koniec - tak wyglądają ludzie, którzy uratowali mi dzisiaj życie:

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/7/brq2.jpg/"][img]http://img7.imageshack.us/img7/262/brq2.jpg[/img][/url]
  16. Kuba Standera
    Troszkę uszczupliłem zapas sprzętu ostatnią wywrotka na kajaku.
    W oceanu otchłani przepadł travel od tyrania, chrustowa okuma, co źle nawijała plecionkę, pudło przynęt...
    O ile przynęty miałem jakieś w zapasie, to stanąłem znowu przed wyborem kołowrotka i wędki po raz kolejny. O ile kij na pewno będzie ten sam, to z kręciołkiem przekonany nie jestem do końca. W sumie, wszystkie drogi prowadzą do rarenium, które zamiast wynalazki przemieliwać trzeba było kupić od razu, jak Tpe radził.
    Ale... Z kręciołkami spinowymi jest jeden problem - serwisowanie. Otworzenie, przeczyszczenie i zamkniecie nowych wypasionych potworków wymaga przecież przynajmniej doktoratu z inżynierii.
    Za to większość multików w pijanym zwidzie na ślepo, lewa noga itd... Tak szczerze - nie ma co się tam zepsuć zbytnio.
    Z kołowrotków spinowych został mi stary sustain, mam revo, w drodze za to perełka - bay casting special!
    Ale, to wkrótce. Póki co zostałem w lekkiej d..., do wyboru albo zajechany praktycznie na śmierć mars cast lub jako alternatywa - Black Rock okumy. Kijek fajny do jigowania, ale jak trzeba sięgnąć daleko, jak trzeba samym slug go na haczyku czy wormem - no, w zestawie z Revo SX nie jest łatwo.
    Szukam ciągle jakiegoś rozwiązania, to Fishing Art Blaas-M, to IP batsona w 17lb wersji, to wreszcie rx8 którego kiedyś miałem. Ale - każde z nich jest odległe o przynajmniej miesiąc, a przecież, mimo szkoły, na miesiąc łowienia nie odstawię, na muchówkę jako jedyną opcję szans nie ma, szczególnie przy wiatrach jakie mamy ostatnio.
    Zostało znaleźć jakiś lekki kij do casta. łatwiej powiedzieć, niż zrobić, lokalnie nic takiego nie ma.
    Co teraz, jak żyć Panie Premierze? Jak żyć?
    Zostało zajrzeć do szafy, może gdzieś leży coś o czym zapomniałem?
    Grzebu grzebu, krótkie, sztywne, chrusty, muchówka od czapy, muchówka połamana, wędki dzieci i...
    O, coś ciekawego.
    Spin kupiony jakiś czas temu - dragonowski millenium trout HD. 2,55, 5-25g. Nada się?
    Oglądam kij, lekko wygnite przelotki od słonej wody, więc i tak ich wymiana przed nim. Dobra, bierzmy dziada na warsztat. Oglądam go, przynajmniej 5 pierwszych przelotek muszę wymienić na niskie, pod casta. Skąd je wziąć na moim zadupiu?
    Drapu drapu po czerepie, nic nie przychodzi do głowy. Wreszcie wzrok pada na... mars casta. No dobra, przelotki już mam.
    Uchwyt chwilowo sobie odpuszczę, zostawię oryginalny do czasu jak zobaczę jak to działa, przelotki mogę sobie zawsze przymotać z powrotem, z uchwytem już tak lekko nie będzie.
    Zrzucam przelotki, wstępnie taśmą montuję castowe w miejscach po spinowych, nie jest to zbyt odkrywcze i twórcze, ale na początek - może być.
    Nie, nie może być. Taki spacing jest zupełnie z d... i w kilku miejscach linka przechodzi poniżej blanku, powstają kanciate przesztywnienia - nie tędy droga. Ze spacingiem wiele nie wymyślę bez dodania przelotki i trochę gęstszego upakowania ich.
    Hmmm. Co z tym fantem zrobić?
    A moze by tak...
    Spiralą go?
    Telefon do Peresady, który moje rodbuilderskie rozterki i rozważania znosi z anielskim spokojem.
    "Pewnie Kuba, spróbuj, powinno zadziałać bez dodawania kolejnych przelotek"
    Szybko tłumaczy jak to z grubsza zrobić i on leci do pracy, ja na zajęcia.
    Pogląd na sprawę mam dość blady, niemniej jednak wieczorem taśmuję przelotki w spirali i... Kurde, zaczyna działać!
    trochę je przesuwam tu i ówdzie, raczej w kosmetyczny sposób, wreszcie - jestem w miarę zadowolony z tego jak wygląda przejście linki, nie ma przesztywnień.
    Kolejnego wieczora biore się do roboty, jednak brak jakiegokolwiek warsztatu i nawijanie omotek ręcznie, nawijarką do much, w super-spartańskich warunkach jest dość wykańczające. Idzie jak krew z nosa.
    Powoli wymieniam 5 sztuk, spirala przechodzi na 3 przelotkach. Reszta na razie zostanie jak była w spinie.
    Dwa wieczory zajmuje mi zrobienie tych cholernych 2 stopkowych omotek. Czasu jest mało, weekend nadchodzi wielkimi krokami.
    Zaczynam lakierowanie. Flexi coat nie da rady, nie mam gdzie tego zostawić kręcącego się przez noc.
    Jako ze to ma być tylko prowizorka, wybór pada na żywicę uv.
    Pakuję pojemniczek do cieplej wody, ale mimo wszystko blać jest gęsta jak miód w zimnej kuchni.
    Usiłuję nasączyć tym omotki, jednak mimo najlepszych starań z pierwszą z nich muszę ściąć i zawiązać z powrotem. Żywica zestaliła się na wierzchu, nitki pod nią niezbyt, rozłazi się to wszystko zupełnie.
    Cholerka.
    Znowu skrobię rosnącą z czasem łysinkę... Co by tu...
    No dobra. Do przemywania główek z uv używam IPA, jedziemy...
    Mieszam żywice z IPA aż osiągam konsystencję +- flexi coat.
    Sączę tym omotkę, ale - niezbyt się to sprawdza, jest trochę za rzadkie i zbyt szybko ścieka.
    Zostawiam na chwilę otwarte, odplam sobie browarka i oglądam jak po zamachu CIA się podnosi i jak zły szef o wiadomej narodowości uroczo-neurotycznej analityczce nóż w plecy wbija. Homeland się zaczął :D
    No dobra, o kilkudziesięciu minutach sporo z IPA odparowało zgęstniało troszkę - jedziemy.
    Lakieruję przelotki i wysmażam pod lampką uv. Wreszcie przed północą, kijek gotowy.
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/593/6497.jpg/"][img]http://img593.imageshack.us/img593/4081/6497.jpg[/img][/url]

    Uploaded with [url="http://imageshack.us"]ImageShack.us[/url]
    Wyszło tak sobie, jednak zupełna partyzantka, więc efekt jest.... No, mogło być dużo lepiej. Pocieszam się, ze jak się sprawdzi to zrobię to jak trzeba.
    Dzisiaj rano przed zajęciami truchtem na 1,5 godziny pośmigać
    Fajnie to lata, co prawda bardzo mocny wiatr utrudnia rzuty slug-go, pieprzy się wszystko na multiku, ale czuć, ze kij się ładuje.
    Przerzucam sporo przynęt, w zasadzie nie tyle łowię co rzucam, jerkuje, opaduję, zacinam, czekam na puknięcie w opadzie - usiłuję zobaczyć jakiego potwora stworzyłem.
    Wreszcie - jedno z podbić kończy się mocnym pstryknięciem i ki wygięty, linka natychmiast wychodzi z multika.
    Niestety - bardzo krótko, bo to tylko zaczep, ale mogę sobie do woli poszarpać, ponapinać, obejrzeć jak się kij zachowuje.
    Dość mocno go nadużywam ale - działa. Tzw robi.
    Wiem, ze pierwsza przelotka powinna być ciut bliżej, podobnie jak druga, czujnie je trzeba przestawić, bo między nimi złącze wypada, ale wykonalne, 3 i 4 przelotkę można troszeczkę rozstrzelić,ale to może w przyszłym tygodniu, bo w moich warunkach i nawijaniu omotek nawijarką trzymaną między kolanami, to troszkę ból w d jest....
    Jutro się wybiorę na trochę dłuższe łowienie, ale wiem, że póki nie sprawię sobie lepszego kija, ten powinien obsłużyć łowienie, szczególnie jak baycasting dojdzie - jego dolny zakres jest dużo poniżej tego obsługiwanego przez revo SX.
  17. Kuba Standera
    Cóż, miałem czekać do października, ale trafiło sie wcześniej.
    Przyjdzie mi na jakiś czas mocno ograniczyć blogowanie, trochę nowych zmian się pojawiło i czas został wyssany niczym rozsądek z naszego pięknego kraju.
    Jak i z rybami, rok emerytury po 30 dobiegł końca i teraz będzie dużo rzadziej, choć mam nadzieję, z racji trochę większego doświadczenia - intensywniej.
    Nie, nie zamierzam (póki co) walczyć z rakiem czy iść do tzw pierdla. Studiowania się mi zachciało i mnie powinna amba porwać do wiosny.
    Porwać?
    W sensie - będę łowił +- tyle co "cywile" na ostrym ciśnieniu - raz, dwa razy tygodniowo, skończą się maratony 30 dniowe z przerwami na jedzenie, prysznic i spanie, skończy się ciśnięcie wody 2 tury dziennie po kilka godzin każda i czekanie na weekend, bo dopiero wtedy można się wyłowić ile trzeba, do bólu pleców, mroczków przed oczami, do stanu, gdzie wciągniecie mokrych, nigdy nie schnących śpiochów walących potwornie kiszonym ogórem i skarpetami wywołuje więcej obrzydzenia niż antycypacji kolejnego wyjścia.





    [attachment=132860:IMGP4079as.jpg] [size=2][i]Pełnia nad zatoką[/i][/size]

    Stad pewnie i blog trochę zwolni, bo czasu na wesołe klawiszowanie i dłubanie w zdjęciach będzie też jakby mniej.
    Tak jakby na pożegnanie słodkiego okresu totalnej szajby, kilka zdjęć z ostatnich dni... Chlip, takie wariactwo już szybko nie wróci...

    [attachment=132861:IMGP4134as.jpg]

    [attachment=132862:IMGP4284as.jpg] [attachment=132863:IMGP3258as.jpg] [attachment=132864:IMGP3273-3as.jpg]

    [attachment=132865:IMGP3290aas.jpg] [attachment=132866:IMGP2908aaas.jpg] [attachment=132867:IMGP3355as.jpg]
  18. Kuba Standera
    Długo zbierałem się do napisania tego tekstu.
    Przymierzałem, badałem, tworzyłem wersję alfa, beta.
    Z prostego powodu – w temacie mam bardzo mieszane uczucia, mruknięcia zadowolenia przeplatają się u mnie ze wzrostami ciśnienia i ciężkim telepiącym wkurwem gdy kolejny raz podczas nowych łowów słyszę szelest wyfruwającej, splątanej plecionki....
    [attachment=128085:IMGP1481as.jpg]
    Ale, jak zwykle, zacznijmy od początku.
    Od dawna szukam lżejszego niż czarny shimano kręciołka do morskiego łowienia.
    Wymagania proste – w miarę lekki, wytrzymały, nie padający po kilku wyjściach niczym „konstrukcje wzorowane na najlepszych wzorcach”. W dodatku jeszcze do kupienia na miejscu, bo robienie biznesu z polskimi chłopkami – roztropkami ze sklepu o znanej nazwie już mi się przeżarło. A, i jeszcze żeby miał w miarę sprawny hamulec, wysokie przełożenie, cenę przystającą do mojego budżetu wędkarskiego (czyli był tani) i będzie wspaniale.
    Już – już wydawało się, ze skazany jestem na wysupłanie sporej kasy i kupienie Rarenium gdy wygrzebałem w lokalnym sklepie dość interesującą konstrukcję – wizualnie dopasowaną do travela z chrustu. Okuma Trio się to zwało.
    Oceniłem tandetność wykonania, „prawie – że” maślaną pracę, choć chyba lekkie ząbkowanie, a nawet, o zgrozo, stukanie – pukanie wyczułem. Ale, skoro mogą mieć tak daiwy za pierdylion, to może właśnie do najlepszych wzorców to nawiązuje? Trochę strach, ale cena kusiła – 70 parę euro – do przełknięcia.
    Jeszcze szybkie sprawdzenie ze sprzedawcą – co będzie jak się kręcić przestanie, czy mogę sam przesmarować? Pewnie, a jak nie pomoże – oddamy kasę albo drugi taki z półki. Cieszy, że jednak potworne buractwo znane z polskiego sklepu nie jest standardem ogólno - kontynentowym :D
    Ze spokojną głową zakupiłem, do domu pognałem, linkę nawinąłem i nad wodę.
    Do travela pasuje idealnie, dobrze go wyważa. Co najważniejsze – hamulec działa w moim odczuciu bardzo dobrze, o czym maiłem okazję przekonać się dość szybko.
    Sprawdził się i podczas nocnych łowów i przy zupełnie bezstresowych łowach makreli, i nawet kilka zgrabnych pollocków pokonał.
    Jednak, po ok 3 tygodniach kręcioł zaczął chodzić z lekkim oporem, czuć było wyraźne puknięcia przy wysuwającej się szpuli. Rozłożony – okazało się, ze w środku jest dość sucho – producent przykutwił na ilości smaru i przekładnie pracowały praktycznie na sucho. Po przesmarowaniu praca jest nienaganna.
    [attachment=128086:imgp1500as.jpg]
    W trakcie użytkowania wyszły dwa moim zdaniem niestety trochę dyskwalifikujące problemy – oba z układaniem linki.
    Pierwszy – to od czasu do czasu linka nie jest zbierana na rolkę kabłąka, tylko nawijana z drugiej strony kabłąka – poniżej nawoju na szpuli. Jeśli np. łowimy w nocy i nie zauważymy tego – mamy problem.
    Drugi problem występuje przy bardzo wyżyłowanych rzutach na odległość lekkimi wabikami – pierwszy nawój nie układa się na szpuli tylko na pokrętle hamulca i w efekcie mamy piękną luźną pętelkę, zwijaną przez kolejne nawoje linki i tylko czekającą na kolejny rzut by poplątać nam linkę.
    Oba problemy nie występują w przypadku łowienia ciężkimi, stawiającymi w wodzie większy opór wabikami. Niemniej jednak – występują.
    O ile pierwszy udało się mi zniwelować przez wypracowanie odruchu sprawdzania ułożenie linki po każdym rzucie, o tyle ten drugi, gdy łowię nocą, w kompletnych ciemnościach – napsuł mi sporo krwi i plecionki.
    Stad – sam nie wiem czy można tą konstrukcję określić jako udaną.
    Z jednej strony – wydaje się funkcjonować ok, mimo kilkukrotnego taplania na kajaku łożyska i reszta chodzą ok, słona woda nie jest im aż tak straszna. Kręcioł jest lekki, ma naprawdę udany hamulec. Czyli jest to zdecydowanie więcej niż konstrukcje w podobnych cenach.
    Z drugiej, z relatywnie cienkimi linkami i lekkimi przynętami ma kłopoty z układaniem linki.
    Czyli – ideał to nie jest.
    Kolejna rzecz, ze cena nie nastraja do oczekiwania wypasu i jest szansa że z grubszymi linkami, z żyłką – takie sytuacje nie będą występować.
    Tylko, czy warto wydać ponad 70e by to sprawdzić?
  19. Kuba Standera
    Troszkę jest zaległości, tematów wisi kilka, a nie mam kiedy poklepać w klawiaturę. Dawno nie miałem tak intensywnego okresu wędkarsko. Świadomość nadciągającej zimy mobilizuje do dwóch, czasem nawet i 3 wypadów dziennie, przetykanych domowymi obowiązkami, odbieraniem dzieci ze szkoły itd. Praktycznie każdą noc od dobrego miesiąca kończę z wygwieżdżonym niebem nad głową, słuchając jak nocne patki budzą się do życia.
    Wydeptuję już ścieżki w niektórych miejscach, natrafiam na swoje ślady nie skrzyżowane ze śladami innych ludzi - tam gdzie mogę dotrzeć kajakiem mało kto jest w stanie dojść brzegiem. W zasadzie całe życie podporządkowałem przypływom i odpływom, które niczym oddech gigantycznego stwora napełniają zatokę życiodajną wodą.
    Eksplozja życia trwa w najlepsze. Drzewa uginają się od czerwonych jabłek, żywopłoty czernią się jeżynami, dzięki czemu gdy wracam do domu czasem wita mnie zapach świeżo upieczonego przez żonę jeżynowego placka... Polecam ;)
    Niby ryb łowię dość mało, raptem kilkanaście bassów w tym sezonie, jednak - to pierwszy sezon nad oceanem, zrozumienie tego zajmie mi jeszcze długie lata. Cieszą bardzo mnie te mizerne wyniki, a najbardziej - ich powtarzalność. Pewnie gdybym był bardziej dożarty byłoby lepiej, choćby wczoraj, gdy psa wsadzałem na kajak (a co, pływamy razem :D ) na końcu plaży coś się chlapało,z dużą szansą - bassy. Jednak klejące się powieki i świadomość nieuchronnej pobudki o 7.30 były silniejsze.
    I tak właśnie przechodzimy do muchowania za morskimi bassami. Do czego się to sprowadza? Moim zdaniem, głównie do świadomej rezygnacji Z wielu złowionych ryb. Ile razy będąc z muchówką wiedziałem, ze gdybym wybrał korbę, to spokojnie coś by się działo. Dziesiątki razy podawałem muchy rybom na płytkiej wodzie, śmigał im nad głowami jak wściekły, aż w końcu zirytowane moją natarczywością odpływały w błękit. W sumie, gdyby to zebrać razem - setki godzin wydeptane nad wodą, gdzie cały czas miałem mocne przeczucie, ze wystarczyłoby gumą szurać a "coś by się działo".
    Świadomie rezygnowałem ze złowienia ryb, by choć trochę przybliżyć się do złamania kodu, rozwiązania zagadki - złowienia bassa na muchę. O ile z korbą nad wodą powoli nabieram pewności siebie, o tyle gdy stoję z muchówką w ręce, przede mną kilometry plaży, wicher, piach i ... brak pomysłu, gdzie, co i jak.
    Przeczytałem już z dobre set stron o łowieniu bassa na muchę. Doświadczenia z Morza Śródziemnego, Holandii, Walii czy Irlandii - i za każdym razem wydaje się mi, ze wiem jeszcze mniej niż chwilę wcześniej.
    Dla mnie jest to łowienie bardzo trudne, wymagające precyzyjnych, często dość dalekich rzutów, czasem w miejscach gdzie nijak można się z muchówką obrócić.
    A sukcesy?
    Wielokrotnie ryby odprowadzały mi muchy praktycznie pod nogi. Kilka mocnych szarpnięć linką podniosło mi ciśnienie, jednak - nie przekładało się to na złowienie ryby.
    Do ostatniego weekendu. Zirytowany prawdziwym tłokiem na najlepszych miejscach, gdzie czasem towarzyszyło mi w łowach i pod 10 osób wrzuciłem się na kajak. Dryfuję sobie grzecznie wzdłuż brzegu i co widza moje oczy? 12 ludków kisi wodę, mieli, wszyscy jak w transie - na Black Fiiishe. Opad przewielebny dotarł i na wyspy i nawet jest skuteczny. Problem w tym, że słabo się mi uśmiecha taki tłumek, więc wiosła w łapki i omijam ich szerokim łukiem, stając na kotwicy set metrów za nimi.
    Śmigam sobie muchą, śmigam, leniwie sączy się czas. Po kilku godzinach widzę ze łaskawcy się zbierają i suną pewnie w inne, "tajne" miejsce. Pływ zwalnia, woda ciecze już ledwo ledwo. Mija chwila i zaczyna obracać mi kajak - prąd nadchodzącego powoli przypływu. Przestawiam się, kotwiczę przez druga burtę.
    [attachment=131584:IMGP3347as.jpg]
    Zmieniam sandeela na dość sporawego flatwinga i korzystając z lekkiego wiaterku wysyłam go na dość sporą odległość - w stronę brzegu. Ostre poszarpane skały schodzą do wody, pod nimi - o dziwo - piaszczyste dno. Prowadzę muchę bardzo powolnymi skokami, pozwalam by leniwy nurt wykonywał za mnie robotę. Skok, skok, lekko dryfuje. Gdy zamierzam kolejny raz pociągnąć za linkę z drugiej strony mam zdecydowane szarpnięcie. Ryba zassała muchę i dość ostro szarpie wędką, wybierając z palców trochę linki. Micha się mi cieszy, choć ryba nie powala rozmiarem i dość szybko kapituluje pod mocą #8.
    Oczom nie wierzę - wreszcie, udało się, pierwszy bass na muchę!
    [attachment=131583:IMGP3339s.jpg]
    Szybko odhaczam drania, wypuszczam i w najlepsze łowię dalej. Woda pędzi coraz szybciej, muchę prowadzę coraz wolniej i gdy już mam prawie prostą linkę, zniesiona poniżej mojego kajaka - kolejne szarpnięcie, tym razem zdecydowanie mocniejsze. Kilka sekund bujania i... smętny luz. Spięła się blać jedna...
    Nurt niezbyt umożliwia dalsze łowy, zwijam się na przystań, pakuję kajak na dach i sunę na drugą stronę zatoki.
    Z mocno podbudowana pewnością siebie dryfuję w okolicy miasta, z ulicy idącej wzdłuż brzegu co pewien czas trąbi na mnie ktoś z wędkarzy, a ja usiłuję w lejącym deszczu dołowić kolejną rybę. Gdy rzucam za spore "drzewko" z morszczynu widze za muchą srebrny błysk boku. Chwilka dryfu, dwa krótkie szarpnięcia i wielkie nic, brak zainteresowania. Wiatr zmienia się na wschodni i w zasadzie mam po łowieniu, rzuty sa bardzo trudne, pieprzy się mi to wszystko. Zapinam muchę o przelotkę i sunę wzdłuż brzegu. Gdy uznałem, że "miejsce" jest dogodne i czas pośmigać jeszcze chwilkę, kątem oka widzę wielki, szaro - niebieskawy cień wpływający na płyciznę. Zastygam w bezruchu, ryba mija mnie "na żyletki" i oniemiały spoglądam na największego bassa jakiego widziałem do tej pory. Dobrze powyżej 70cm, z szansą na 8 z przodu. Oczywiście natychmiast w stronę gdzie oddaliła się ryba śmigam muchami, nie przynosi to jednak jakiegokolwiek skutku. Trochę zgalareciały wiosłuję do brzegu, na dzisiaj wystarczy mi wrażeń.
    Ale
    Wspomnienie tej ryby dość mocno skoncentrowało moją uwagę na tym odcinku. Leżący po za główną trasą pielgrzymek, dostępny raczej z łodzi, mimo ze aż krzyczy - "tu są ryby", nigdy zbyt wielu amatorów nie miał, choć słynie z grubych ryb kręcących się w okolicy. Ludzie wygodni się porobili, jak trzeba gdzieś drzeć po krzorach kawał drogi to się nie chce, wola kisić w nastu z drugiej strony...
    Pilnuję tego miejsca i co wieczór składam wizytę. Za każdym razem coś się dzieje, stuknięcia, puknięcia, bujnięcia na lince, jednak jeśli ma jakieś wyniki to raczej na korbę niż na muchę.
    Wygląda na to, ze ryby upodobały sobie załamanie nurtów, lekki prad wsteczny który się tam tworzy i zatrzymują się w tym miejscu przed udaniem się w dalsza drogę na rozległą płyciznę.
    Kajakiem wolno rozcnam wodę, wiosłując z całej siły przed napierającym nurtem. Wreszcie dziub ze zgrzytem zarywa się w żwirze na brzegu, zeskakuje z kajaka, za mną pies, wciągam go po skałkach dość wysoko - w tym miejscu za kilka godzin będzie dobre 3 m wody.
    Początkowo łowienie nie idzie - wczesny przypływ zawsze niesie mnóstwo śmiecia. Odkładam więc muchówkę i korbię, ale też nie ma to większego sensu, ilość glona w wodzie jest bardzo uciążliwa. Trochę porzucałem, trochę porzucałem kamieniami dla psa, by się bękart suczy wyszalał i mi później nocą nie truł nad głową.
    http://youtu.be/3uQ8QIlCFmc
    Z resztą - w wodzie rozpoczyna się spektakl warty obejrzenia, na płyciznę wchodzi stado makreli. Gonią drobnicę, aż fruwa. Tylko ptaki, zrażone moją bliskością, w oddali czatują na wodzie, z nadzieję ze sobie pójdę, nim zrobi się zupełnie ciemno.
    Wreszcie - zaczynam wyciągać gumy z wody nie zamotane w zielsko. Odstawiam spin na kajak, muchówka w garść i do dzieła. Na końcu sprawdzony flatwing. W ostatnim świetle dnia wykonuję dość długi rzut (wiatr pomaga) i mucha ląduje w wodzie pod 30m ode mnie. Linka sie napina, pierwsze pociągnięcie za sznur i na drugim końcu rozpętuje się małe piekło. Branie jest bardzo agresywne, ryba od razu pruje w dół, z nurtem. Wybiera mi linkę z kołowrotka i z niedowierzaniem widze jak przez przelotki wyjeżdża podkład. Ryba za wiele się nie męczy, bo rwący nurt wykonuje za nią większość ucieczki. Wychodzę na brzeg i z pewnej pozycji na kamieniach odzyskuję powoli linkę. Nowy Vision GT terkoce wspaniałą muzykę, mi z adrenaliny powoli gały przyklejają się od wewnątrz do polaroidów, całkiem już zbędnych w zapadających powoli ciemnościach. Ryba jest spora, czuję na kiju jej masę. Wreszcie po raz pierwszy udaje się ją podnieść do powierzchni - naście metrów ode mnie spory wir na wodzie. No, lewiatana nie podniosłem, ale - jest dobrze. Jeszcze trochę szamotaniny i ślizgiem ląduje ją na mokrych otoczakach.
    [attachment=131585:IMGP3359-2as.jpg]
    Radocha na maxa, paszcza się mi cieszy az prawie dyńka odleci. oceniam ja na dobre 6 funtów, +- długość jednego składu muchówki, bez może 5cm :D
    Kilka zdjęć z flashem i wraca do wody. Gdy ją reanimuję, dzwoni akurat Kocmyrz, wpadł w okolicę, może na ryby? Oh yes Mister, na ryby to ja zawsze chętnie :D :D :D
    [attachment=131587:IMGP3370as.jpg]
    [attachment=131586:imgp3363as.jpg]
  20. Kuba Standera
    Natura eksplodowała. Nadrabia zimną wiosnę, deszczowe dni, zbiera siłę na zimę, a jesień już mocno czuć w powietrzu.
    Wyraźne tąpnięcie, niższe temperatury, wczesny zmrok i eksplozja życia późnego lata. Pod każdym kamieniem kraby, krewetki, woda gotuje się od rybek.wystarczy majtnąć podbierakiem i możemy podziwiać krewetki, małe wargacze, jakieś szprotkokształne sreberka i kraby. Miejscami krewetki śmigają spod nóg w ilości podobnej do drobnicy. Gdy tylko woda zaczyna opadać cały brzeg jest usłany tymi, którzy mieli mniej szczęścia i raczej nie zobaczą kolejnego wschodu słońca. Setki, jeśli nie tysiące maleńkich rybek, skaczących pcheł morskich, krabów i krewetek. To wszystko czyszczą ptaki - są miejsca, gdzie plaża wygląda jakby spadł na nią śnieg, bielą się pióra setek mew, między nimi na ciemno i czerwono błyskają ostrygojady.
    Jednak, nieodmiennie - najwspanialszym spektaklem pozostaje wejście na płyciznę stada makreli, podążającego za drobnicą.
    Bywa, że wodę gotują po kilka minut, bywa, że tylko kilkunasto sekundowy atak przechodzi po powierzchni. Czasem jest to totalny amok - ryby fruwają w powietrzu, drobnica, makrele, w to wszystko z góry, jak wściekłe, z wrzaskiem pikują ptaki. Bywają jednak też i subtelniejsze akcje, gdy kilka-kilkanaście metrów wody zaczyna się gotować, jakby ktoś siał żwirem o powierzchni wody.
    Jeśli ma się fuksa i trafi na czystą wodę, to można obserwować przelatujące jak niebieskie błyskawice makrele - prędkości osiągane przez te ryby zdumiewają mnie za każdym razem. W zasięgu wzroku kilkanaście niebieskawych cieni pędzi przez wodę, gwałtownie zakręca, wiedzione instynktem mordu i pożerania. Przerażone małe rybki masakrowane dniem i nocą szukają schronienia na płytkiej wodzie, na wodzie po kostki. Makrelom to nie przeszkadza, z płycizn rybki zganiane są przez ptaki, prosto w ich pyski.
    I w tej gorączce na płyciznach, siadam sobie czasami i oglądam co się dzieje. Chłodna woda koi nerwy, leczy depresję, czuję jak powoli wyciąga ze mnie napięcie i przeróżne smutki. Aż zostaje pusta głowa i nadzieja, że ta chwila będzie trwała jeszcze dłużej.
    Czasem pojawią się foki, a czasem coś innego goni po płyciznach makrele i sandeele.
    Ruszam po takich przerwach jakby bardziej ociężale, z jednej strony - jakby z pleców ściągnięty wielki, ciężki plecak, z drugiej - trochę jak ryba w akwarium, wszystkie "sprawy świata" są za szybką, a ja sobie bezpiecznie w swoim bąbelku sunę po plaży.

    Ogólnie wyniki w tym sezonie w moim rejonie nie powalają - z kim bym nie rozmawiał jęczy i biadoli jak łajza, zły rok, było w zeszłym lepiej, w przyszłym to dopiero itd.
    Ja sie nie wypowiadam, dla mnie pierwszy sezon z bassami jeszcze trwa. Miejsca poznaję coraz to nowe, mielę w wodzie na różnych pływach i o różnych porach.
    Zwykle nie łowię nic, rwę jakieś tony much i przynęt rozpoznając nowe miejscówki.
    Ale - czasem, bardzo rzadko - uda się zgrać pierdyliard czynników i wesoło buja kijem bass.


    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/59/iy5o.jpg/"][img]http://img59.imageshack.us/img59/8259/iy5o.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/706/4gk3.jpg/"][img]http://img706.imageshack.us/img706/8862/4gk3.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/826/0r2a.jpg/"][img]http://img826.imageshack.us/img826/2970/0r2a.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/14/7lu3.jpg/"][img]http://img14.imageshack.us/img14/5494/7lu3.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/534/8r8t.jpg/"][img]http://img534.imageshack.us/img534/695/8r8t.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/199/p4gr.jpg/"][img]http://img199.imageshack.us/img199/4515/p4gr.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/821/o1yw.jpg/"][img]http://img821.imageshack.us/img821/429/o1yw.jpg[/img][/url]



    Jakoś tak lękam się łowić samotnie ryby nocą.
    Tyle niebezpieczeństw czeka na młodego człowieka – żydzi, UFO, szatan, Jurek Owsiak (choć ten to w sumie jest połączeniem wszystkich poprzednich). Nic to, ze mój futrzany AWACS krążąc wokół zabezpiecza perymetr obwąchując każdy kamień – nadal jakoś tak dziwnie nieswojo.
    Przez to skazany jestem na łowienie za dnia, ale, że lato wreszcie poszło w cholerę i nadchodzi jesień – i ryby jakoś bardziej skłonne do współpracy. Bywają, jak mogę łowić na dobrych pływach, bo np ostatnie 3 dni tylko podskubywania, podszczypywania, brania bez zacięcia i taka dziwna zabawa....

    W każdym razie - już za rogiem jesień i wreszcie powinno się zacząć na całego - łowienie w dzień, na wysokiej wodzie, grubsze ryby. Czekam niecierpliwie :D
  21. Kuba Standera
    Niestety - padł mi komp, na nim zdjęcia.
    Ale - w przygotowaniu kilka wpisów, wiec "stej tiund" :
    -o muchówce jedi, która ma moc
    -o mulletach i czemu są kurtyzanami z piekła rodem
    -prosta mucha na drapieżniki, bez syntetyków, a jakże łatwa do rzucania
    -o kołowrotku spinningowym, będacym dopełnieniem chrystusowego travela ;)
    -o tym dlaczego warto zrzucić wagę, ze łatwo to zrobić z robakami i jak trudno zerwać ze starymi przyzwyczajeniami
    -o butach, które czasem warto jednak zmienić

    I wiele innych pasjonujacych tematów.


    Obiecuję nie pisać o:
    -matce madzi
    -sztucznej mgle
    -Fishing Mart ;)
  22. Kuba Standera
    Koniec upałów, od kilku dni niebo przykryte ołowianą kołderką.
    Chmury wydają się zahaczać o wyższe drzewa, okoliczne góry otulone białą watą śnią smacznie mokre, deszczowe sny.
    Zatoka wychłostana wichrem i deszczem zniechęca do łażenia za bassami, tym bardziej, że niskie pływy też nie dają wiele nadziei.
    Coś tam skubnie, odprowadzi, w gumę trąci - trochę zawracanie głowy. Nawet mullety gdzieś się pochowały i tylko niespokojne pojedyncze sztuki przemykają przez wzburzoną, mętną wodę, której kolejne porcje, co ulewa i co odpływ wyrzygują z siebie okoliczne rzeki.
    Jednym słowem - czas ruszać na salmonidy, spróbować dobrać się do srebrnych cielsk, które przecież czekają na złowienie.
    Mimo kilku dni deszczu rzeka wróciła do niskiego stanu, boleśnie czystej wody, w której niczym w akwarium krążą stadkami trotki.
    [attachment=126593:imgp1827as.jpg]
    Ot, takie nie duże rybki, między 45 a 60 cm...
    [attachment=126595:imgp1828as.jpg]
    Woda ledwie się ciurczy, ryby zebrane w bani pod mostem, ale tez i kilka innych miejsc wygląda obiecująco.
    [attachment=126596:imgp1829as.jpg]
    Z mostu podziwiam trocie przez dłuższą chwilę, nim przebiorę się w śpiochy i sunąc przez irlandzki las deszczowy przedrę się do wody. Zwarta ściana irlandzkiego lasu (owszem, są takie na wyspie) broni dostępu do magicznej rzeczki i jej skarbów.
    Obecność Faerie jest mocno odczuwalna :D , wszak nawet obecnie wiele osób twierdzi, ze doświadczyło "przeskoku" do tamtego świata.
    W dużej mierze ma to przypuszczalnie związek zarówno z najwspanialszym darem tej wyspy dla ludzkości - ognistą whiskey, po której nie tylko Land of Faeries można ujrzeć, ale i poprzednie wcielenie, jak i z okolicznymi łąkami, na których wypasają się srające owce, na których to bobkach rosną sobie radośnie małe, brązowe kopułki na nitkowatych nóżkach, z łatwością działające niczym "niebieska pigułka" w Matrixie. Tak czy siak, szczególnie wieczorami, wchodzenie we mgłę, brodzenie w rzekach czy przedzieranie się przez zwarta ścianę lasu - może skończyć się bardzo różnie, przygodami, których nie śmiałbym tu opisać.
    Stąd gdy wreszcie las wypluwa mnie prosto do rzeki rozglądam się uważnie, czy przypadkiem jakieś długouche ludki przy moście nie siedzą. Nie, jedynie ciemne cienie ryb, nerwowo, w gotowości do drogi, krążą po poolu.
    [attachment=126592:IMGP1353as.jpg]
    Stoję jak wryty, widzę ryby bardzo wyraźnie i chyba jedynie ściana zieleni, na tle której stoję, powoduje że ryby jeszcze nie zwiały, choć dwie najbliżej mnie, przeczuwając, że coś nie gra, odsuwają się z prądem wody kilka metrów w dół.
    Stoję wtopiony w krzory, krok do przodu i ryby zwieją, do tyłu nie ma jak zbytnio. Bez szans na rzut, nawet na wyplątanie do końca z krzaków muchówki.
    W końcu decyduję się ruszyć w prawo, w górę, po plaży z otoczaków. Od razu widzę znikające między kamieniami na końcu dziury cienie i klnę pod nosem brak możliwości dojścia do wody z innej strony.
    [attachment=126591:IMGP1351as.jpg]
    Zakładam Blue Charm i przepuszczam na intermedialnej lince prze początek, później środek i "ogon" poola. Oczywiście - nic już się nie dzieje, ryby aż takimi frajerami nie są.
    Żalu wielkiego nie ma, wrócę jutro ;) :D mądrzejszy o dzisiejsza porażkę...
  23. Kuba Standera
    Kilka dni deszczu dźwignęło rzekę.
    Woda z krystalicznie czystej mineralki zamieniła się w dobrą herbatę.
    Czyli co, wpadamy do troci na herbatę?
    Pewnie!
    Zaraz po 5 sunę swoim wehikułem wzdłuż rzeki, w zacinającej mżawce. W zasadzie to nawet nie jest deszcz, a jakby chmura, która zdecydowała się otulić drogę którą jadę - zarówno drzewa, jak i skały opatulone są w mglistą, wilgotną kołderkę.
    Gdy w końcu dojeżdżam, miejsce w którym ostatnio łowił Alan jest wolne. Cool, w sumie najciekawsza meta na tym odcinku jest całkiem dla mnie.
    Kilka innych ciekawych miejsc znajduje się w niewielkiej odległości w dół, ale obrócenie się tam z muchówką jest trochę ponad moje siły - ze spinem trzeba by się mocno nagimnastykować, a gdzie linka, przypon itd.
    [attachment=126711:IMGP1895as.jpg]
    Ale, dzisiaj nie muszę się tym martwić. Znalezionym na poprzednim wyjeździe zejściem włażę na plażę z otoczaków, dobre 200m powyżej poola, tym razem uniknę wlezienia im na głowę. Nie wiem na ile ma to znaczenie przy wysokiej, strzelonej wodzie, ale... tak przynajmniej wiem że zrobiłem to dobrze.
    Mały research w sieci zaowocował nowymi muchami, a może raczej zmniejszeniem dotychczas używanych much do rozmiaru #10 i #12.
    Jak zawsze - mieszanka niebieskiego, srebrnego, jakiś mallard udający teala, trochę tippetsa, czerwona, masywna główka, ew jakaś mucha czerwono czarna, luźno nawiązująca do executionera.
    [attachment=126712:IMGP1898as.jpg]
    Niestety - pod prąd wieje mocny wicher, dodatkowo przyspieszany przez dziurę pod mostem, kompresującą powietrze. Momentami nie jestem w stanie wyłożyć po backcascie linki do przodu! Nie pomagają nawet wszelkie sztuczki z odświeżonej lektury Lefty'ego Kreha - po prostu wicher mówi NIE.
    Ale - nie poddają się. Pływającą linkę wykładam na wodzie i nadrzucając, kombinując - spławiam muchy w poprzek poola.
    Bacznie obserwuję koniec linki, ale za każdym razem spływa bez przeszkód.
    [attachment=126713:imgp1933as.jpg]
    Czeszę pool od góry do dołu, w przerwach miedzy wichurą posyłam linkę na skraj kamienistej łachy bielącej się otoczakami za mostem.
    Kolejne spłyniecie much i ze skraju spokojnej wody jest lekkie przytrzymanie, nerwowe trącenie w muchy. Strip-strike, ale niestety, ryba nie zapina się. Ech, nie tym razem.
    Mgiełka zamienia się powoli w totalną nawałnicę. Ściana deszczu połączona z wiatrem szarpiącym wędką, linką i kapturem powodują, że odpuszczam temat i pakuję się do auta. Nad wodę mam 15 minut, mogę zrobić jutro poprawkę, a ma to być przyjemność, nie męczarnia.
    [attachment=126714:IMGP1949as.jpg]
  24. Kuba Standera
    Upał.
    W ciągu dnia powietrze aż drży nad zatoką, klify na wejściu wydają się wisieć w powietrzu.
    Prawie bez powiewów wiatru skwierczy sobie ta biedna wyspa powoli przypiekana ostrym słońcem, w sosie z dziury ozonowej.
    Wystarczą 2h bez mocnego kremu by następnego dnia odsłonięte części ciała wyglądały jak oblane wrzątkiem. Niby jest w tym jakieś atawistyczne przeżycie - niczym gad zrzucić skórę, z niedowierzaniem ściągając płatkami z ramion odpadający naskórek.
    Jednak - umieranie na raka skóry pozostawmy blond dziuniom.
    Czasem wpadam na szalony pomysł łowienia w ciągu dnia, jednak moja baryłkowatość w połączeniu z brakiem wiatru i mocnym słońcem szybko przypominają mi, że drałowanie set metrów w śpiochach i koszuli oraz masce na spalonej twarzy to chyba raczej masochizm niż przyjemność
    Dzień spędzam kręcąc muchy i prowadząc małe krucjaty ;)
    Łowię nocami.
    Na luziku zbieram zabawki, dobrze po 21 i spokojnie toczę się, ostatnimi czasami zwykle w stronę wykrwawiającego się z ostatnich promieni słońca
    Po drodze mijają mnie kolejne zapakowane samochody plażowiczów. W zachodzącym słońcu ich warstwa topnieje na plaży, niczym jakiś blado - tłusty lodowiec, zostawiając po sobie morenę z paczek chipsów, niedożartego jedzenia, jakiś ciuchów, klapek, psiego i dziecięcego gówna i wszystkiego co nasz, jakże obrzydliwy w bliższym kontakcie gatunek wydziela z siebie.
    Szybko wyskakuję z auta, chwytam wędkę i rozpoczynam żmudny marsz przez plażę. Przede mną prawie kilometr do przedreptania, jednak z każdym krokiem jestem lżejszy o trochę codziennych zmartwień, w efekcie gdy docieram do wody pędzę rączo niczym źrebaczek.
    [attachment=125432:4.jpg]
    Zakładam gumę, powoli wchodzę do wody. Przeciskam się miedzy rusztowaniami na których spokojnie rosną sobie ostrygi i i wychodzę naprzeciw nadchodzącego przypływu.
    Jako forpoczta morskiego życia, jak zwykle, pojawiają się kraby, "na ich grzebietach" wpływają małe fląderki a za nimi - mullety.
    Cholerstwa jak zwykle będą mnie drażnić, chlupać, podpływać i olewać moje wysiłki. Ale, tym razem je przechytrzyłem i zamierzam je zupełnie zignorować, skupić się wyłącznie na bassach.
    Od strony wody nachodzę na ostrygowisko. Już po kilku rzutach za gumą mam potężne chlupnięcie, trwające sekundę szarpnięcie przynętą i... cisza. Jest dobrze, ryby są :D
    Sunę wzdłuż kolejnych rusztowań, ale po za gotowaniem wody przez mullety mało się dzieje.
    Woda powoli rośnie, zaczyna sięgać pasa, więc cofam się w stronę brzegu, wchodzę między korytarze rusztowań i śmigam gumą. Wpada do wody, spod rusztowania wyskakuje cień, znowu chlupnięcie, szarpnięcie gumą i... nic.
    Oj, niedobrze.
    Zmieniam gumę na mniejszą, 6" slug-go lunker city.
    Lubię ta przynętę, ma "myki" ;)
    Zmierzam coraz szybciej w stronę brzegu swoim "korytarzem" obrzucając wodę zarówno przed, jak i za sobą, by spróbować z napływającymi rybami. Trochę głowa zajęta absurdalnymi lękami, między innymi takim:
    [attachment=125433:16555_10151759695835469_1104522787_n.jpg]
    jak ten koleżka złowiony kilka dni temu na południu sąsiedniej wyspy.
    Oj, tej reklamacji na śpiochy mogliby mi nie uznać :D
    Słońce od dawna jest już wspomnieniem, cała płycizna zalana jest światłem księżyca, a ja wracam do brzegu, właśnie w stronę pucułowatej twarzy wiszącej nade mną, niczym po ścieżce idąc w paśmie odbijającego się od wody światła księżyca.
    Wychodzę z ostrygowiska, rzucam pod prąd leniwie sączącej się wody. Ruch - dwa nadgarstkiem i potężne szarpnięcie. Nie mam złudzeń - nie muszę zacinać :D Kołowrotek ze wściekłym jazgotem oddaje linkę, odgłos wydaje się być wręcz ogłuszający po tak długiej ciszy, zmąconej wyłącznie cichuteńkim chlupotem wody o śpiochy i moim oddechem. Ryba w szybkim tempie odchodzi kilkanaście metrów, zawraca, idzie po łuku z nurtem, znowu zabiera kilka metrów linki. Jeszcze kilka kółek, kilka krótszych, kilkumetrowych odjazdów - i ląduję ją w podbieraku. śmiesznie nieporęczna jest konstrukcja znad polskich rzek, oczywiście właściwych rozmiarów Salix Alba śpi sobie spokojnie za szafą. Szału wielkiego nie ma, na oko rybę oceniam na między 55 a 60cm.
    [attachment=125429:1.jpg][attachment=125430:2.jpg]
    Kilka zdjęć, w panującym mroku, w wodzie po pas, z dyndającą wędką - wychodzą tak sobie. Wypuszczam rybę, doprowadzam sprzęt do porządku. Woda jest coraz głębsza, muszę zgęszczać ruchy. Truchtem rozganiam kraby i zmierzam w stronę brzegu. Niestety, słaba koncentracja i zmaszczone kolejne branie, chwile później kolejne. Trochę zaczyna to być irytujące. Wreszcie - jest, mocne trzepniecie w gumę i ryba odjeżdża równym tempem. Nie jest olbrzymem, szybko się męczy.
    Foto i niech spada, ja zwiewam do brzegu, robi się głęboko.
    [attachment=125431:3.jpg]
    Pod samym brzegiem rynienka - przechodzę ją na granicy przelania się wody górą przez śpiochy.
    Pakuję się do auta w mokrych ciuchach, lepiej niż dobrze, banan na twarzy :D
    [attachment=125447:3.jpg]
    [attachment=125448:4.jpg]

    http://www.youtube.com/watch?v=7ThW_iQhmVE&feature=share&list=UUexibgF5B-18_KDPQ_6sP2g
  25. Kuba Standera
    Remek pofrunął, Irlandzkie chłopaki porozjeżdżały się po domach, a my z TomCastem dalej młóciliśmy wodę. Bez wielkich efektów, odprowadzenia, puknięcia, pociągniecia, ale bez jakiejkolwiek normalnej akcji.
    [attachment=124002:IMGP0893.jpg][attachment=124003:IMGP0924.jpg][attachment=124004:IMGP0933.jpg][attachment=124005:IMGP0993.jpg][attachment=124006:IMGP1001.jpg] [attachment=124009:IMGP1024.jpg]

    Wreszcie, ostatniego wieczoru - sandeela zjada bass, chwile później Tomek ma swojego na wędce, niestety na wylądowanego bęzie musiał jeszcze poczekać

    [attachment=124007:IMGP1009.jpg] [attachment=124008:IMGP1012.jpg]
×
×
  • Create New...