Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing

Kuba Standera

+Forumowicze
  • Content Count

    9,531
  • Joined

  • Last visited

Blog Entries posted by Kuba Standera

  1. Kuba Standera
    7 tygodni.
    No, kilka dni ekstra. 27 kwietnia ortopedzie w szpitalu Rydygiera przeprowadzili amputację, i permanentnie straciłem sprawiającą tyle problemów nogę.
    Początki, jak to zwykle - bolesne i pod górkę. Urżnięta noga boli jak jasna cholera. Plus dręczą bóle fantomowe, z którymi niezbyt jest pomysł co można zrobić.
    Jednak z każdym dniem lepiej, noga się goi, obkurczanie, ściągnięcie szwów i wreszcie po 6 tygodniach pierwsze kroki obunożnie.
    Wreszcie powrót do domu. Wsiadka na rower i... po 7,5 tygodniach od operacji, wreszcie dzisiaj pierwsze ryby, poprzedzone 15km kółkiem po okolicznych górkach na dwóch kołach. Co prawda jedynym efektem piłowania przez godzinę wody było przepłyniecie pod nogami (nogą? :D) pięknego bassa matuzalema, ale - naprawdę czuję jak wracam do normalności, aktywności o jakiej przed operacją mogłem tylko pomarzyć. Dzisiaj tez pierwszy dzień, gdy udało się dłuższy dystans chodzić bez kul, tylko na protezie. Niby drobne rzeczy, jednak w mojej skali to gigantyczne skoki.
     
    I tutaj - wielkie podziękowania dla Was. Gdyby nie pomoc Maćka Dukacza - Melanżyka z Mel Hand Made Lures, Mirka Pieślaka ze "Sztuki Łowienia" oraz Wasza ofiarność byłbym dalej w ciemnym miejscu.
    Odzew podczas aukcji przeszedł najśmielsze oczekiwania. Udało się mi sfinansować pierwszą proteze do ogólnego chodzenia i zostało też trochę na drugą, z czasem - moze wreszcie w pełni wędkarską - odporną na słoną wodę, dzięki której będę mógł może wrócic do polowania na tuńczyki wokół Gibraltaru.
    Dziękuję Wam bardzo za zwrócenie możliwości normalnego życia!
     




  2. Kuba Standera
    Świat ogólnie schodzi na psy. Ludzie zeszli już dawno do poziomu, z którego naszym czworonogom odwagi, lojalności i uczciwości to już tylko zazdrościć można.
    Ale, czemu tak psioczę, niczym jakiś zgred dogrzewający w ostatnich dniach życia kości w wiosennym słoneczku?
    A przez jakość, a właściwie jej brak. Dzieje się coś dziwnego. Krok po kroczku, mróweczkami, tiptopkami czy czym tam się jako dziecko podkradaliśmy do czarownicy, jesteśmy spychani do narożnika. Jak już wydawałoby się, że dalej się nie da, to – peekaaboo, można jeszcze trochę.
    W sumie przyzwyczailiśmy się do tego, że TV po 5 latach nadaje się tylko do zakupienia nowego. Laptop po 5 latach... Ha ha ha. Kto po 5 latach pamięta jak wyglądał jego laptop sprzed 5 lat? Nawet jeśli gdzieś się taki eksponat uchowa, to przecież nawet otworzenie przeglądarki zajmuje w nim kwadrans.
    Coraz częściej jednak ten okres przydatności do spożycia skraca się tak gwałtownie, ze zamiast satysfakcji z zakupu odczuwamy raczej już tylko wkurw, ze daliśmy się znowu wydymać jak ten jeleń. Niektórzy winią za obecny stan rzeczy komunę, inni gender, niektórzy nawet i chrupki wampirki, ja jednak twardo obstaję, że dzieje się tak przez zwykłą chciwość, która napędzane jest całe to korpo-gówno, które oplata nas swoim matrixem w coraz większej części życia.
    Najlepsze jest to, że na końcu jeszcze się cieszymy jak durni, bo to co kupiliśmy działa, bo przecież mogło by nie działać wcale, a wtedy wtopa po całości... Dzięki temu korpo-korpus dostaje zwrotne info i wpada na ideę – to jeszcze przytnijmy z ludźmi w bombki, jeszcze troszkę, i co oni na to?
    Kupiłeś aparat, który przy ISO 800 szumi jak ocean przy 120km/h? Trudno, firma nic nie może zrobić, by rozwiązać twój problem. Kupiłeś wypasioną wędkę za 750 euro? Och, twój problem, że po 3 wyjściach nad wodę lakier zaczął złazić. Firma do gwarancji się nie poczuwa, bo kupiłeś na eBayu, a nie u oficjalnego dealera. W silniku na łańcuchu łańcuch się co rozjechał i silnik zdupcył... Och jak nam przykro, ale właśnie tydzień temu skończyła się gwarancja, albo zakładając nowe felgi zmodyfikowałeś auto tak bardzo, że oczywiście z żalu chlipiąc, ale anulujemy Twoją gwarancję i płyń płyn, zielony siusiaku, jak w tym kawale...
    Jednak szczytem wydają się być wprowadzane „standardy” dotyczące oddychających ciuchów dla wędkarzy. Pamiętacie, jak gdy się szarpnęło na G3 lub G4 to 5 sezonów się w nich przekicało, dopóki złośliwe jeżyny, drut kolczasty czy inne złe kung fu ich nie zjadło? Ja też te czasy pamiętam, choć coraz bardziej jawią się mi jak powstanie styczniowe czy wojska napoleońskie, że tak powiem – historycznie od teraźniejszości dość odległe. Nowe Simmsy potrafią lać po 3 mcach. Kurtka Loopa potrafi przeciec po pierwszym solidnym deszczu.
    Firmy zawsze rozkładają bezradnie ręce, niczym noworodki upuszczone na głowę. Z resztą, moje podejrzenie jest takie, że w końcu nasz świat wymyślił sposób utylizacji tych nieszczęsnych istot – zatrudniają je w customer service, czyli swojsko brzmiącej obsłudze klienta. Nie tylko firm wędkarskich. Próbowaliście się kiedyś dowiedzieć, dlaczego zasrany rachunek za telefon zamiast na 69.99 przyszedł na 159pln? Tak? To wiecie o czym mówię.
    Rynek zalewany jest szmelcem o kant dupy rozbić. Papendekle trzepane w Chinach lub Korei kosztują z roku na rok o 20% więcej, ich jakość spada chyba w szybszym tempie.
    Tak przynajmniej wygląda w kwestii śpiochów. Ostatnie kilka par które kupiłem dało radę... 3-4 mce.
    Wyobrażacie to sobie? 3 miesiące, tyle można, w miarę regularnie (ok 5 dni w tygodniu) łowiąc wycisnąć ze śpiochów za 150 euro. Przecież to krew może człowieka zalać, paraliż dotknąć w czułe części ciała. Zakładacie te cholerne szelesty, macie je 10 tygodni, włazicie w wodę i... czujecie, jak od kolana w dół zaczyna sączyć się do środka zimny Atlantyk. Ja to trochę ogrem jestem, staram się co prawda przed ludźmi hamować, ale kurwy jakie wtedy słychać, powodują chyba postawienie w mieście na baczność wszystkich służb, łącznie ze strażą pożarną i pogotowiem wodociągowym. Raz na kwartał rozlega się moje zawodzenie jak Araba nad zdechłym wielbłądem, ludzie mają alarm bojowy i przy lunchu „spocznij, to tylko Standerze znowu ciekną śpiochy”.
    Doszedłem do stanu, że zacząłem myśleć nad smarowaniem kulasów tłuszczem z foki, bo ponoć przed zimnem i wilgocią chroni, i dreptaniem „wet wading”. Jednak, to Irlandia, kraina wietrznych tropików. Raz taką sztuczkę zrobiłem w lipcu, to przez 3 dni sikałem na siedząco, bo z zimna wacek mi się do środka schował...
    Jednym słowem, nie ma takiej opcji. Zacząłem nawet rozważać zmianę hobby na jakiś mniej stresujący sport, w którym nie trzeba w cieknących śpiochach do wody włazić.
    Równolegle rozpocząłem też research za jakąś sensowną ofertą dobrych śpiochów.
    Dobre opinie miały stare CC6 Scierry, ale ciężko je dostać, a nowe ponoć równają do standardów rynku.
    Rozmawiałem niedawno z kolegą, który trochę siedzi w biznesie. Pytałem się co wybrać, bo jednak szansa, że jak zdechną mi śpiochy za 2 tysie, to jednak zejdę z tego łez padołu trochę mnie niepokoiła. Jego odpowiedź byłą dość frapująca – wszystkie teraz leją, nawet simmsy czy patagonie zdarza się reklamować. Rada była jedna – kup coś w miarę dobrej jakości z dobrym serwisem.
    Ostatnie dobre śpiochy jakie miałem, to stare Radipory Visiona, takie z zamkiem. Przedreptałem w nich 3 sezony, co prawda obficie polewając je aquasurem, ale jednak dały radę. Jeśli chodzi o serwis – tez nigdy nie mogłem narzekać. Przy obu okazjach gdy musiałem skorzystać sprawę załatwiono bez słowa i od ręki, więc hepi.
    Stąd też swoje kroki skierowałem do ich sklepu, a sprzyjającą okazją była wizyta w Przenajjaśniejszej. Jakoś się tak utarło, że co wpadam do PL, to zahaczam o Visionów, po jakieś pierdółki, materiały itd.
    Tym razem zakupy po całości, bo i śpiochy i pływadło, ćwiartkę wątroby musiałem odsprzedać, ale warto było :D
    Długo dumałem, jeszcze liżąc przez netową szybkę, jaki model wybrać. Ostatnie Radipory sprzedane chyba rok wcześniej, zostają nowe modele. Ale przecież jakiś CDC sobie nie kupię... może to się nadaje dla jakiś sucho-muchowych bytów eterycznych, mi jednak bliżej do niedźwiedzia czochrającego się dupą o sosnę, więc coś odpowiedniej „mocy” musiałem wybrać.
    Akurat wprowadzono nowy model – Havu Heavy. Albo Heavy Havu, bo się mi miesza czasem.
    [attachment=234206:DSC01762s.jpg]
    6 warstw gdzie trzeba, wreszcie bez szwów od środka, na których padała większość. Tu wzmocnione, tam dodane warstwy. Model niestety na tyle nowy, że nawet Visiony same niezbyt jeszcze potrafiły powiedzieć jak się sprawdza. Zima, nie ma jak łowić, nie było jak sprawdzić.
    [attachment=234208:DSC01765s.jpg]
    Przymiarka w sklepie. Moja prośba o Lki zostaje przyjęta zbiorowym rechotem, sugestią XXLki lub Xlki i choćby aspiryny na ból głowy i nieostre widzenie. Nawet zasugerowali mi lustro jak już poczuję się lepiej :)
    No ok, zasapałem się trochę naciągając na siebie gacie. Jak już mi puls wrócił do normalnego zaczęły się przysiady i tańce na jednej nodze. Cholerka, rzeczywiście – XLka leży, albo to starość, albo jakieś mniejsze te ciuchy szyją obecnie...
    Jeszcze pojęczałem przy kasie, udało się trochę utargować, choć i tak przy obecnych cenach śpiochów to jakiegoś ścisku nie wywołują ceną.
    Od powrotu do domu rozpoczął się na dobre sezon, więc piłuje w nich mniej więcej codziennie, czasem z przerwą, jak leje, wieje. Póki co – sucho, nic nie cieknie, wyglądają jak nowe. Początkowa sztywność materiału ustąpiła po kilku wyjściach i łazi się w tym wygodnie.
    Co zwraca uwagę, to „solidność”. W porównaniu do nich poprzednie śpiochy są jak ortaliony. Rzeczywiście, napakowano tego materiału. Wygodne szelki, pas, wszystko wygląda na solidny plastik, jeszcze nie udało się mi porysować.
    Mogę je określić jako non-nonsense. Bez pierdół, zameczków (cholera, kocham śpiochy z zamkiem), kieszonek (jest jedna, duża, z wewnętrzną zamykaną w środku). Miłym akcentem są schowane pętelki na retractory do pierdół. Ukryte przy mocowaniu szelek tak dobrze, ze znalazłem je przypadkiem po kilku tygodniach. Kolejny ciekawy pomysł to pętelki do suszenia wszyte po bokach, pod pachami.
    Jak z trwałością – okaże się z czasem, myślę ze jesienią będę w stanie coś więcej na ten temat powiedzieć.
    Jeśli chodzi o bubanie, to w zasadzie jedynie dwie uwagi. Brak zamka – chętnie dopłaciłbym za możliwość siknięcia na środku flatsu.
    [attachment=234207:DSC01764s.jpg]
    Druga – neoprenowe skarpety. Są jak w każdych normalnych śpiochach, w wersji „Heavy” fajnie jakby był to grubszy materiał. Ale – może ktoś to zaprojektował, policzył i wyszło, że daje radę?
  3. Kuba Standera
    Za oknem mroźno, zimno, szaro.

    To dla odmiany:

    Poprzedni wyjazd bardzo podbił moje oczekiwania. Hiszpania okazała się być rewelacyjnym kierunkiem na morskie łowy, czyli to co lubię najbardziej. Tym razem miałem spędzić tam niemal dwa tygodnie! Dwa tygodnie łowienia w ciepłej słonej wodzie. Barrakudy, bassy morskie, amberjacki, leerfishe i bluefishe – ryby dla mnie zupełnie egzotyczne, dla których moje ukochane bassy mogły służyć głównie za przekąskę.
    Przygotowania trwały chwilę, bo i sprzętu potrzeba było trochę zgromadzić. Muchówka morska w klasie 10, dwa kołowrotki zgrane z nią, załadowane 500y podkładu (sporo na wyrost) o mocy 50lb. Linka super szybko tonąca (10 stopień) i intermediate. Powinno wystarczyć, gdyby moje muszyska postanowił zeżreć jakiś przerośnięty palometon, pardon, leerfish. 200m przy pierwszym odjeździe większej ryby – sami rozumiecie, że jadąc ciśnienie miałem spore.
    Kolejną odmianą w stosunku do poprzedniego wyjazdu było wzięcie rodziny. A co tam, niech zaznają Pańskiej łaski i podsmażą się na słoneczku.
    Zamiast samolotu – zapakowane po dach BMW, bilety na prom i subtelne 2200km na kołach. 2 dni jazdy plus naście godzin na promie, to wszystko x2, bo wrócić też trzeba – sama słodycz.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9270057s_zpsdhhlu0rl.jpg[/img][/center]

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9270078s_zpsvh5it8nv.jpg[/img][/center]

    Wyruszamy w piątek popołudniu, na miejsce przybędziemy już w niedzielę późnym wieczorem.
    Prom tym razem nie huśtał, dzieci przesiedziały poranek w kinie, jakoś poszło. We Francji jak zawsze pod górkę, znalezienie czegokolwiek w mieście portowym, gdzie codziennie przybija kilka promów z wysp – jest super trudne, szczególnie gdy mówimy wyłącznie po angielsku. Zimno i mgliście, na niebie wisi superksiężyc w superpełni. Klimat jazdy świetny, tak że stop wypada dopiero po minięciu Hiszpańskiej granicy, gdzieś w górach,w kraju Basków. Wydawało się że we Francji ciężko się dogadać? Ha, spróbujcie tego tutaj. Francuskie napisy przynajmniej budzą jakieś wspomnienia kilku lat nauki 20 lat temu, w kraju Basków rozumiem całe nic... Rano zastaje nas na parkingu, gdzieś w mgłach, miejsce podobne do niczego. Poranny ziąb z każdym kilometrem w dół gór ustępuje skwarowi. Koło 10 suniemy już przez wypalone słońcem pola słoneczników. Upał, gorąco, drgające powietrze... A to już koniec września, najgorsze i tak za nami. Kulminacja następuje gdzieś na wysokości Madrytu, jednak trzeba było naprawić klimę przed wyjazdem...

    Już następnego dnia ruszamy z Patrykiem obejrzeć okolicę. Na oceanie chwilowa cisza, zawijamy się poszukać brzan. Jako że mój przyjaciel ma nogi z ołowiu, nad rzekę dojeżdżamy wyjątkowo szybko i wyjątkowo siny. Pierwszy kwadrans to rozkładanie sprzętu i dławienie pawia, podstępnie czającego się w trzewiach, chętnego do rozejrzenia się po okolicy na wezwanie zakrętów :)
    Rzeczka jest malutka. Z nieba lałby się żar gdyby nie porywisty wiatr. Szybko znajdujemy pierwsze ryby. Patryk pokazuje je mi wędką, ja patrzę się prosto na nie i nic nie widzę. Dopiero po kilku sekundach zaczynam rozumieć, ze w przelewie, w wodzie może po pół łydki stoją.. brzany! Brzaniska chyba raczej, niektóre z nich mają zbyt płytko i widzimy jak wiją się ponad wodą ich grzbiety gdy przeciskają się między kamieniami szukając pożywienia. Słyszę „Go get them tiger”, ruszam, skaczę chyżo jak kozica, spięty niczym kuna na polowaniu. Zapomniałem jedynie o swych rozmiarach i słynnej sprawności. Lekkie trzęsienie ziemi jakie powodują moje rącze skoki zamieniają przelew w małą eksplozję – przerażone brzany czmychają pod prąd z chlupotem. Jak już uspokoiła się woda usłyszałem klaskanie. Myślałem ze to brawo dla mojego zjawiskowego performance, ale nie, niestety – to mój przyjaciel klepie się z niedowierzaniem po łysinie aż echo od gór się odbija. „Well done senor Standera!”, następnych poszukamy kilkadziesiąt metrów niżej.
    Tym razem do boju rusza Patryk.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280186s_zps2bw0lc6t.jpg[/img][/center]

    Skrada się, pełznie przez krzaczki. Wcześniej założyłem teleobiektyw, bo jak podejdę nim zatnie rybę to mnie wrzuci do wody chyba. Rozwija pod nogami linkę, układa ją omijając krzaczki. Czeka na kilkusekundową przerwę w podmuchach i jednym wymachem sięga te naście metrów pod drugi brzeg. Charakterystyczny rzut, z mocnym uderzeniem muchy o wodę. Chyba nie zdążył pierwszy raz pociągnąć za linkę, gdy płycizna eksploduje, wędka gnie się do wody! Jest, piękna iberyjska brzana szaleje po poolu. Pięknie walczą te ryby, w zasadzie do końca nie chcą się poddać. Mimo mocnej wędki #6 i stosunkowo grubego przyponu walka trwa dobre kilka minut.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280197s_zpsadke8gaz.jpg[/img]
    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280202s_zpssuleuf0e.jpg[/img][/center]

    Wreszcie ryba zapakowana do siatki, szybko odhaczona. Ja już mam gotowy aparat, błyskawiczne kilka zdjęć i z chlupnięciem brzana wraca do wody.
    Schodzimy kawałeczek dalej – na spokojnej wodzie za kamieniami kręcą się ryby. Zbierają owady, tarmoszą gałązki ściągając z nich skazane na zagładę bezkręgowce. W mętnej, zielonej wodzie suną ciemne cienie, przy gwałtowniejszych ruchach pięknie błyskają złotymi bokami.
    Dobra, moja kolej. Rzut pod drugi brzeg, dwa wybrania linki. Do muchy doskakuje ciemny cień, w sekundę uderza i odbija się od muchy, ja zacinam, linka w krzakach za mną. Znów rozlega się znajome klaskanie, mimo ciemnych okularów i kamiennej twarzy mojego aborygena zdradzają łzy płynące ze śmiechu. „Może ja ci ją zatnę, a ty poholujesz,dasz radę?” subtelna szydera ułatwia kolejne rzuty. Ryba nie spłoszyła się, nie spłoszyły się też inne, dalej krążą po wolniaku. Kolejny precyzyjny rzut i mucha zawiasa na gałązce. Udając, że to tak miało być udaje się mi ja odczepić i z głośnym PLUM wpada do wody. Reakcja jest błyskawiczna, tym razem tnę w tempo i... kołorotek z gwizdem oddaje kilka metrów linki, #7 wygięta do wody, modlę się żeby 0,23 na końcu wytrzymała. Wytrzymała, Niech Wizardowi będą dzięki!

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280232s_zpsw7vm8qd4.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280250s_zpsuyg6yst3.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280260s_zps0g5w1stz.jpg[/img][/center]

    Rybę jakimś cudem zatrzymuję przed zwalonym drzewem, wyprowadzam na otwartą wodę. Teraz już łatwiejsza akcja, chwila przeciągania liny i ląduje w podbieraku swoją pierwsza brzanę. Śliczna ryba, spogląda z niedowierzaniem jaki frajer ją złapał, ale też z żalem ze to już koniec jej dni na tym łez padole.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280258s_zpsstf0sikb.jpg[/img][/center]

    Tym razem ma fuxa, po wymiętoszeniu przez pulchnego misia wraca do wody. Ja mocno podbudowany na duchu tym spektakularnym sukcesem już nic więcej tego dnia nie łowię, kazdy pojedynek przegrywam tracąc rybę przez pękające przypony. Patryk doławia 3... Jego rekord to ponad 30 szt jednego popołudnia, z jednej strony – aż trudno uwierzyć, z drugiej – woda ma gigantyczny potencjał, a warunki są dość trudne ze względu na mocne zmącenie i wiatr. Chciałoby się jeszcze wrócić.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9280274s_zpsukxgreqj.jpg[/img]
    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA030153s_zpsq3amfhjs.jpg[/img][/center]

    Kolejne dni przynoszą wypady na miejsca znane z poprzedniego wyjazdu. Spokojna woda umożliwia muchowanie, ale bez większych sukcesów – Patryk będąc w stanie rzucić kilka metrów dalej sporadycznie ustrzeliwuje bassiątka, ja smutnie mieszam wodę bez większych kontaktów – łowię zdecydowanie zbyt dużymi muchami.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9300318s_zpsz3uqvurk.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9300319s_zpsnhqgp6d9.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA020023s_zpsyqc8pvxv.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA030085s_zpssk77gmqo.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P9300334s_zpspfit9p8y.jpg[/img][/center]

    Ale – fakt jest taki, że na duże bassy jest jeszcze ciut za wcześnie, pojawią się za miesiąc jak zrobi się zimno, a typowo letnie ryby rzadziej pojawiają się przy brzegu czując że lato już za nami. Są oczywiście miejsca gdzie bez problemu można się do nich dobrać, jednak wymagają one dłuższego marszu w trudnym terenie, a niestety moje kuśtykanie na to niezbyt pozwala. Dodać do tego rodziny, które chętnie by spędziły z nami popołudnie – decydujemy się odpuścić ten temat. Mamy jeszcze sporo łowienia przed nami, nie ma wielkiego ciśnienia. Jednego z wieczorów na miejskiej plaży za naszymi przynętami pojawiają się palometony, odprowadzają nasze poppery.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/pa010007s_zpszeptk7xm.jpg[/img][/center]

    Jednak ich rozmiar powoduje pewne obawy, czy dalibyśmy im radę posiadanym sprzętem – wędki 25lb, 20lb plecionka – mogło by być trudno, bo ryby są naprawdę spore. Samo łowienie – zupełny czad! Październik, stoimy po łokcie w morzu, fala przykrywa nas po szyję co kilka sekund. I jest cudownie – ciepło, przyjemnie, brak oznak hipotermii. Ryby kręcą się dość daleko, poza zasięgiem muchówki, więc nawet nie wygłupiamy się z muchami i mielimy na korbę.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA080293s_zpsjdemzs7u.jpg[/img][/center]

    W końcu pada decyzja – wracamy na wyspę! W kwietniu widzieliśmy tam piękne ryby, mamy nadzieję ze i tym razem coś się pojawi. Z racji zasięgu – na pierwszy wyjazd zabieramy tylko spinningi. Po całych ceregielach z załatwieniem papierów i wejściem na wyspę zaczynamy łowić.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA050014s_zpssf3hpd0q.jpg[/img][/center]

    Na zawietrznej widzimy sporo ryb, w większości mulletów. Co pewien czas przepływają też inne, ale ewidentnie nie w nastroju na przekąskę. Przenosimy się na nawietrzną.
    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA050032s_zpss3gf1ub8.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA050019s_zpsxckkveyj.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA050023s_zpsuc85imps.jpg[/img][/center]


    Ale fale! Mimo ze stoimy kilka metrów ponad wodą, an skalnej półce, dość szybko jesteśmy mokrzy od słonej wody.
    Początkowo nic się nie dzieje, jednak po około godzinie daleki rzut kończy się potężnym braniem, tuż po wpadnięciu przynęty do wody. Branie, natychmiastowy odjazd z serią wyskoków nad wodę. Zupełne szaleństwo!

    [center]
    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060145s_zpsctp059ub.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060132s_zpswf5l2rob.jpg[/img][/center]

    Krzyczę do Patryka by rzucił w to samo miejsce. Natychmiastowe branie i obie wędki kłaniają się wodzie, oba kołowrotki wypluwają z siebie kolejne metry plecionek. Wreszcie mamy ryby pod nogami, ale... co teraz? Potwornie ostre skały, fale, miotające się ryby. Gdy podbieramy pierwszą z ryb, moja się spina.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060279s_zpsyun7w2y4.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060274s_zpsaznmjrxr.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060227s_zpseqsuobcu.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060218s_zpsv3yw5oxj.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060258s_zpssixdc4wa.jpg[/img][/center]

    Mimo wszystko uśmiechy mamy XXL, postanawiamy wrócić jak najszybciej, bo tego dnia już musimy wyjść z wyspy.
    Kolejny wypad jest jeszcze bardziej udany – dobieramy się do dużo większych ryb.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060173s_zpshlkkyfkm.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060202s_zpsyiesxygy.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060162s_zpsdgc0uldz.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060213s_zpsfgxfzuva.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060148s_zpsvbktrpwg.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060116s_zpscqeepdds.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060059s_zpsoxtqa1fb.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060061s_zpsg4skhfqn.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060066s_zps554x2z1n.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060083s_zpse6y5t5xp.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060163s_zpsf4dttc8z.jpg[/img][/center]

    Jakie jest moje zdumienie, gdy do holowanej przeze mnie ok 6 kilowej ryby spod półki skalnej wychodzi ryba na oko – 15kg? Prawdziwy potwór, nie wyobrażam sobie holu czegoś takiego ze skał, an pewno bez szans na tych zestawach które posiadamy. Muchowanie odpuszczamy ze względu na bardzo mocny wiatr.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060269s_zpsvrklqxzo.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA060307s_zpsiecdnry2.jpg[/img][/center]

    W ramach przerwy od soli Patryk zabiera mnie na bassy na jezioro.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA040174s_zpsvrtt5np2.jpg[/img][/center]

    Nowy gatunek, niezbyt wiem czego się spodziewać. Woblery wertykalne, raczki, carolina rig i ognia. Ja twardo usiłuję na muchę, ale nie ma to większego sensu – Patryk łowi ze 3 ryby, ja mam jedno wyjście.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA040223s_zpsew0mw6tj.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/pa040185s_zpsf29tygq1.jpg[/img][/center]

    Przesiadam się na korbę i na poziomkę siada piękna ryba. Walczy bardzo energicznie, miejsce wygląda zupełnie kosmicznie – wędkarska nirwana.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA040204s_zpsygnredor.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA040201s_zpsfpdnzdup.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA040190s_zps1nkone6y.jpg[/img]

    [img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA040196s_zpsnj8ad3pb.jpg[/img][/center]

    Foto, do wody, na pożegnanie solidnie ochlapuje mnie wodą. Łowimy w sumie może 2h, łowimy po kilka ryb, świetna zabawa!

    Ostatni raz na wyspę jadę sam, Patryk musi wracać do pracy. Na migi wiatrakiem załatwiam papiery. Woda spokojniejsza, co dobrze nie wróży. Rozkładam muchówkę i spina, postaram się użyć obu metod. Z muchą problemem są ostre skały kaleczące przy każdym kontakcie linkę. Ryby kręcą się, ale poza zasięgiem. Po chwili nie równej walki wycofuję się na górną półkę skalną, by nie ryzykować zmycia do wody przez fale. Biorę spina i śmigam. Jedna ryba, druga. Nie udaje się ich podebrać, plecionka na skałach pęka jak nitka. Nie są to jakieś duże ryby, w przedziale 2-4 kilo. Z chwili na chwilę wieje mocniej, fale są większe.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA080277s_zpswytdbxws.jpg[/img][/center]

    Zbite pod samymi skałami stada mulletów zaczynają być atakowane przez bluefishe. Pełnym pędem zaganiają mullety z kilku stron i atakują zawzięcie. Na moich oczach ryba ok 7 kilo odgryza mulletowi ogon. Gdy ten krwawiąc, na boku usiłuje uciec, ryba zawraca i zbiera go jak suchą muszkę... Tyle w temacie „szczupak to agresywna ryba” :D
    Powoli kończą się mi przynęty, wygrzebuję główkę czeburaszkę, do tego największą muchę. Pierwszy rzut, natychmiast branie, drut pęka, wyciągam samo oczko... Słabo.
    W końcu na ostatniego niedobitka mam potężne branie. Ryba bierze na samym skraju, przy spadzie, pod skałami. Natychmiastowy odjazd, jedzie, jedzie, chwilę później zaczyna skakać przy boi, dobre 70m od brzegu jak nie lepiej. Jest potwornie silna. W drugiej połowie holu, kiedy straciła już nieco animuszu udaje się mi odpalić telefon i nagrać kilka odjazdów. Podebranie jest bardzo trudne – trzeba wspiąć się po skałkach, za winklem po skałkach w dół dobre 2 piętra. Stromo jak cholera, szarżująca ryba na wędce w jednej ręce, adrenalina gały wyciska... Wreszcie zeskakuję w płytką wodę – JEST! Podbieram ręką rybę w okolicy 7 kilo. Szybka fotka samojebką, wychodzi marnie.

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/pa080272s_zpsakujfbuq.jpg[/img][/center]

    Zwracam jej wolność, mając nadzieję, że będzie nam dane się jeszcze spotkać.
    Cały wyjazd kończy się bólem 3 dniowego powrotu szarym autem do szarej rzeczywistości i mocnym planem, by powrócić jak najszybciej, tym razem może na stałe?

    „Tam jest Gibraltar, tam mówią po angielsku, tam będziesz mieszkać :)”

    [center][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/PA020064s_zpslymbk39m.jpg[/img][/center]


    Do wyjazdu zostało 73 dni :D :D
  4. Kuba Standera
    Efekt cieplarniany, co?
    Słońce nas wypraży, niedźwiedzie polarne wyginą, nie będzie więcej barwionej sierści na muchy :)
    Na muchę tez nie będzie jak salmonów łapać, bo wyginą z niedźwiedziami.
    No coż, szeroko otrąbiony globalny atak dżdżownicy (czyli ten worming :) ) jakoś nie wyszedł. Przynajmniej tutaj, w Irlandii, lato, delikatnie mówiąc, wyszło niczym walka z biurokracją w PL.
    Pizga wiater, leje poziomo. Ołowiane chmury, jakże na miejscu w listopadzie, przyozdabiały niebo w zasadzie cały July-ember, lipcem potocznie zwany.
    Plus jest taki - pojawiły się salmony. Jeśli by puściła jesienna depresja to można by na nie nawet pojechać... Minus - na oceanie z łowieniem kiepa. Jak nie wieje i leje, to leje i wieje. Gdyby nie ponton i silnik to byłbym z morskimi rybami w ciężkiej dupie, tak to jakieś niedobitki się mi trafiają.
    Pływam z kilkoma znajomymi, ciężka orka raczej. Czasem wzburzone morze pozwala nam nawet pofruwać pontonem. Ryby się trafiają, ale wymęczone godzinami nakręconymi na wodzie.
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P6270025s_zpst5zbko0o.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P6270025s_zpst5zbko0o.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P6270015s_zps98lawurh.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P6270015s_zps98lawurh.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7120135s_zpshl2dy7rl.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7120135s_zpshl2dy7rl.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P6270029s_zpsggcndiyx.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P6270029s_zpsggcndiyx.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7120140s_zpsv5l1ehex.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7120140s_zpsv5l1ehex.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7120151s_zpsx9twfo0p.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7120151s_zpsx9twfo0p.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7120144s_zps4w7muuup.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7120144s_zps4w7muuup.jpg[/img][/url]

    Czasem zdarzają się oczywiście ładne dni:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P5070002_1s_zpspwvpdnur.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P5070002_1s_zpspwvpdnur.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P5280044s_zpsc2na2uh5.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P5280044s_zpsc2na2uh5.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P6060144s_zpswns7mq5j.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P6060144s_zpswns7mq5j.jpg[/img][/url]

    Jednak zwykle widoki sa takie:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P5310056s_zpskenjz02o.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P5310056s_zpskenjz02o.jpg[/img][/url]

    Staram się wykorzystać sezon salmonidowy, jednak idzie to jakoś opornie.
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7080076s_zpsn0mxqm2h.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7080076s_zpsn0mxqm2h.jpg[/img][/url]
    Na mojej ulubionej rzece wreszcie zniknęły siaty, jednak zbytniego wypasu to nie daje. Podejrzewam i ja i kilku znajomków, ze choć sieci oficjalnie zniknęły, to lokalersi jednak nadupcają siatami nocą aż miło, a jak wiadomo, nocą strażnicy się pocą, ale pod pierzynką :/ W każdym razie - ryb jest mało i sa rozpaczliwie małe, nie wiedziałem ze można złapać aż tak małe grilse:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7010043s_zpsimuyqmts.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7010043s_zpsimuyqmts.jpg[/img][/url]
    Złowiony na 3wt i małą mokrą muszkę :)
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7010057ss_zpshfwcunoa.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7010057ss_zpshfwcunoa.jpg[/img][/url]
    Ten już zeżarł krewetę jak trzeba:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7190034s_zpsi0r6sqo9.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7190034s_zpsi0r6sqo9.jpg[/img][/url]
    Ale dalej szprotka:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7190035s_zpsyk7jfow6.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7190035s_zpsyk7jfow6.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7190037s_zpspkdmuobm.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7190037s_zpspkdmuobm.jpg[/img][/url]
    Młody też łowi, na delikatną mokrą:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7010078s%202_zpsboquxbsq.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7010078s%202_zpsboquxbsq.jpg[/img][/url] .

    Chyba z litości, śledząc nasze poczynania - dzwoni Bigos. Mówi - przyjeżdżaj, są ryby. Znajomy Bigosowy (Bigosi?) nachytał ich aż 6 w 2h, doprawiając potokami. Jeśli słyszysz takie newsy, stojąc w pustej rzece, gdzie po trzech (!!!!!!!) sezonach piłowania w końcu łowisz grilsoszprotkę - to ciśnienie idzie ci w górę, gały wychodzą lekko. Szybki telefon do Krzyśka, mojego salmonowego koleżki i już dzień później jedziemy.
    Connemara, zadupie straszliwe:
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230034s_zps4rywgqcb.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230034s_zps4rywgqcb.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230028s_zpspk66366e.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230028s_zpspk66366e.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230032s_zpsgszoo4xi.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230032s_zpsgszoo4xi.jpg[/img][/url]
    A my dalej, na północ.
    Okazuje się ze wieści się szybko rozchodzą, nie tylko my wybraliśmy się na ryby ;)
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/150321165651-mad-max-fury-road-super-169_zps0hsyun5o.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/150321165651-mad-max-fury-road-super-169_zps0hsyun5o.jpg[/img][/URL]
    Nad wodą młodzi, starzy, spin, robaki, krewetki. Na krótkim odcinku naście osób, jedna nie mówi po polsku...
    Ustawieni przez Bigosa zaczynamy bojowo, niestety pierwszy dzień jest słabiutki. Woda wysoka, herbaciana, mała przejrzystość. Nie jesteśmy w stanie wejść w rzekę, łowimy zza trzcin porastających brzegi. Rzuca się potwornie. Po dwóch godzinach szarpaniny z 14 stopową wędką rejteruję do auta i zabieram switcha. Jedyny jaki mam, czyli lekki Jaxon. Nie do końca czuję się bezpiecznie wiedząc ze w rzece sa spore ryby, i rwie nurt, ale - łowi się wygodniej. Przedziwne sztuczki magiczne jakie wykonuję, by poderwać sinktipa, naładować wędkę, zakotwiczyć linkę przed sobą, nie wpakować się w krzaki za mną, przede mną, i z obu stron. Jakaś masakra ogólnie. Zmęczeni, styrani, złazimy dość późno z wody, jedziemy na nockę do Bigosa. Gadu gadu, nocne opowieści o rybach i wyprawach.
    Rano start i powrót nad wodę.
    Pierwsze beaty nie darzą rybą, to zimno, to słońce piecze. Woda poszła w dół dobre 30 cm, można wyjść za trzciny. Łowienie rewelacja w porównaniu z wczoraj, aż żałuję ze nie zabrałem cięższej wędki, ale już za daleko żeby wracać do auta.
    Kolejne godziny bez brania, trochę już znużeni decydujemy się wyjść na najwyższy beat naszego odcinka. Mamy nadzieję, ze po kilku dniach wysokiej wody tam się coś zatrzymało.
    Pierwszy schodzi Krzysztof, i już po chwili ma branie. Piękny potok zażera jego tubkę, pakuje się w krzory i spina po kilku wielgaśnych młynkach. Ech, co za dupa, już byliśmy hepi.
    Krzysztof cofa się kilka metrów i łowi dalej, ja po nim poprawiam srebrnym wilkinsonem na 10.
    Nie mija kwadrans jak węda Krzyśka kłania się wodzie, hamulec jazgocze. Rzucam sprzęt w krzaki i biegnę z podbierakiem, na ile można przez zalane krzory.
    W końcu udaje się w siatkę wpakować srebrniaczka, na oko jakieś 6 funtów. Pięknie, 2 ryby dla Krzysztofa w tak krótkim czasie!
    Cieszy się podwójnie, jak nie poileś tam - pierwszy zgrabny salmon w sezonie, pierwszy w nowym miejscu, pierwszy na nowy rodzaj tubek, dopiero co dostany paczuszką.
    Ryba ładna, srebrna.
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230110s_zpsr0b8xjpy.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230110s_zpsr0b8xjpy.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230123s_zpseujc5n0n.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230123s_zpseujc5n0n.jpg[/img][/url]

    Łowimy dalej, tym razem ja idę pierwszy. Ciśnienie trochę rośnie, bo łowienia zostało jakieś 30-40 minut, odcinek się kończy, a ja nadal bez kontaktu. Macham tym swoim switchem i myślę że będzie jajo jak mi na tą wędkę na tej wodzie coś siądzie. Z zawieszki i rozmyślań wyrywa mnie szarpnięcie w linkę. Natychmiast odpuszczam pętlę trzymaną w palcach i...
    Woda eksploduje, węda gnie się po korek, kołowrotek (stara wysłużona koma) wiruje w najlepsze. Ryba schodzi w dół rzeki, jednak napięcie linki powoduje, że idzie w stronę mojego brzegu. Po kilku sekundach na wędce pełnym pędem wbija się w grube trzciny. Pięknie, k.... pięknie... Ale - widzę rybę zaplątaną w krzory, Kontaktu na wędce nie mam, ale - mocny przypon z dobrej 30, ryba wpięta dobrze, wbita w krzaki, uspokoiła się. Rzucam kij w trzciny i z podbierakiem biegnę do niej. Łapię za linkę i pakuję ją w podbierak :) W podbieraku zaczyna się właściwa walka! ryba oplątuje się przyponem, siatką, rzuca się straszliwie.
    Ładna jest, na oko około 8lb. Ma już lekki kolor, ale micha cieszy się mi straszliwie :)
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230135s_zpsf9pcphuz.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230135s_zpsf9pcphuz.jpg[/img][/url]
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/P7230139s_zpsoajtwxnu.jpg.html"][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/P7230139s_zpsoajtwxnu.jpg[/img][/url]

    Zwitka do auta, kilka godzin jazdy i... można odkimać zarwane noce :)
  5. Kuba Standera
    Znowu baba zostawiła m światło i spać nie daje. Świeci w gały, słabo fajnie.
    Już zrywam się, bardzo lewą nogą i mały zonk – słońce!
    Miesiąc tego nie było!
    Szybkie śniadanie, sprawdzam pływy i sunę na wysoką wodę. Pies nie dowierza, że jednak jedziemy, miesiąc sztormów jemu też dał się we znaki, i już od połowy drogi, gdy jedziemy wzdłuż zatoki piszczy i wzdycha, czując zapach morza.
    Niestety, ale woda brudna, żur zupełny, cała zatoka kalnej wody. Słaby fun, muszę poszukać gdzieś dalej. Jadę pod latarnię, tam jest mała zatoczka, gdzie żwir wymieszany jest z piaskiem, a dostępu od oceanu broni potężna rafa i wysepki. Tam zwykle przy największym hardcorze można się schować i przed wiatrem, i przed falą. Niestety – fala tam ma dobrze ponad pół metra, woda może nie tak hardkorowo brudna jak w zatoce, ale nadal – łowienie w czymś takim na muchę to już faza dla czystych świrów. Jednym słowem – właściwy człowiek na właściwym miejscu :D :D
    Ale, że mam tylko półtorej godziny, to nawet śpiochów nie zakładam, wielkiego łowienia nie będzie, wole pospacerować i popstrykać zamiast stękając wciągać ceraty na opasłe cielsko.
    Jeśli chodzi o łowienie – okaże się to sporym błędem, ale... w dzisiejszych warunkach chyba każde łowienie nim jest.
    No dobrze, tyle wstępu, czas na bohatera dzisiejszej bajki.
    Jeśli chodzi o sprzęt wędkarski podejście mam wiadomo jakie – nie opłaca się płacić za wiele, bo i tak dostanie po kulach strasznie. Piasek, sól, skałki, fale – wszystko to w połączeniu ze „specyficznym” dbaniem o narzędzia, jak dla mnie równa to się nie kupuję sprzętu z wyższej półki – po prostu niezbyt warto.

    Co do samego Jaxona – jest to firma będąca synonimem chłamu, najgorszego chrustu i shitu z chin z kolorowymi nalepkami. Czy słusznie? Moim zdaniem nie i jest to raczej sposób myślenia dla zmanierowanych snobów. Trafiają się naprawdę całkiem przyzwoite wędki, kilka wspominam całkiem nieźle. Oczywiście, jeśli firma oferuje set modeli i trafiają się 2-3 przyzwoite, co parę lat – nie jest to może jakiś mega wynik, jednak – nie skreślam tej firmy tylko z powodu nalepki na blanku, lubię dać szansę chruściakowi. Zakupiłem razem z TomCastem i dzięki Jego uprzejmości kij został wysłany dość, szybko, niestety poczta stanęła na wysokości zadania i paczka szła 3 tygodnie.

    Ok, wyjeżdża z pokrowca. Pokrowiec z jakiejś straszliwej ceraty, ktoś musiał długo szukać demobilu dla woźnych z Irkucka, niemniej jednak – misję zakończył sukcesem, materiał zdobył i postanowił uszyć z niego pokrowce. No dobra, to ma najmniejsze znacznie akurat.
    Sama wędka jest na pierwszy rzut oka zaskakująco estetyczna. Po prostu – ładny kij. Bez zgrzytów rodem ze stajni Echo. Niestety, bliższe przyjrzenie się podnosi brwi. Przelotki osadzone są po prostu krzywo.
    [attachment=147812:IMGP6462s.jpg][attachment=147813:IMGP6463s.jpg][attachment=147814:IMGP6467s.jpg][attachment=147815:IMGP6469s.jpg]
    Pierwszy striping guide jest pogięty – nie wiem czy w transporcie, czy krzywo osadzony został dogięty by w miarę to jakoś wyglądało. Kolejna dwustopkowa przelotka podobnie – dolna stopka przekoszona w stosunku do blanku dobre kilkanaście stopni. Jakoś w miarę to jest prosto, przelotki biegną po linii, uniknięto „spirali wężykiem” jaką mam na ostatnio dokupionym marscaście, gdzie pierwsze 3 przelotki idą raz w jedną, raz w drugą. Na 11 przelotek w sumie 5 jest krzywo. Mniej niż połowa! To dobrze? Źle? ;) pozostawiam Wam do oceny. Podobne sztuczki widziałem w kijach za kilkukrotnie więcej, uznanych, drogich jak cholera producentów, więc – narzekać nie mogę. Jednak – użytkowo nie ma to jakiegokolwiek znaczenia, przelotki są w linii, jest jak dla mnie ok.
    Uchwyt kolowrotka czarny, estetyczny – jest ok.
    [attachment=147811:IMGP6457s.jpg]
    Co do korka – kształt rękojeści bardzo się mi podoba, korek z której jest wykonana – już trochę mniej.
    [attachment=147810:IMGP6452as.jpg]
    Szpachli zużyto przynajmniej małe wiaderko, ale znowu – jeśli nie wypadnie, to nie mam powodów do narzekania. Wędkę rozkładam, macham na sucho – jest zaskakująco lekka. W takich kijach nie jest to moim zdaniem dobry znak, dowodzi raczej tego, że blank jest papierowy, niż pełnego wypasu. Ale – zobaczymy jak jest dalej.
    [attachment=147809:IMGP6448as.jpg]
    Do wędki mam dzisiaj 3 kołowrotki – zacznę od Visiona GT z linką intermediate Airflo 40+ CSW #8, następnie Vision Koma z założoną linką Big Mama #10 sink 4 i na koniec przypuszczalnie najcięższy set – Ross Momentum z Rio outbound short #8, czyli 330grain.
    Niestety – z racji sporej fali zalewającej plażę zostają jedynie rzuty z nad głowy, nie ma możliwości naładowania kija z wody.
    Z pierwszą linką fruwa w miarę, wędka ładuje się dobrze, jednak dopiero agresywny double haul w rzucie jednoręcznym dobrze ładuje wędkę. Szybko zakładam cięższą Big Mamę – i fruwa naprawdę dobrze. Rzuca się naprawdę dobrze i wygodnie. Bez problemu, jednym ruchem szybko tonącą głowicę wyciągam do powierzchni.
    [attachment=147816:IMGP6471as.jpg]
    Zakładam wreszcie outbounda i zaczyna się fruwanie. 330 grain to to co ta wędka lubi najbardziej, z posiadanych przeze mnie linek. Z 30 metrów pod nogami zostają 3, mały streamer pozwala na łatwe i dalekie rzuty.
    Wrażenie podczas rzucania jest zaskakujące – kij jest lekki, jest wrażenie, że Chińczycy ukręcili to z papieru ryżowego. Ale – nie odczuwam braku mocy w wędce, nawet ciężkie głowice fruwają z tego bez większych problemów. Jednak – brak ryb w zimnej wzburzonej wodzie, więc co do realnej mocy blanku – wolę się na razie nie wypowiadać.
    [attachment=147817:IMGP6485s.jpg]
    Ogólne wrażenie – bardzo przyzwoity kij. Wykonany dość średnio – komponenty wyglądają na dobrej jakości, jednak są niedbale zamontowane. Wędka działa, z tym problemu nie ma, jednak niesmak lekki zostaje. Rzuca się tym kijem naprawdę bardzo przyjemnie. Wręcz jest to zaskakujące. Zasięg w rzutach z nad głowy jest zadowalający, bardzo łatwo osiągnąć zadowalające odległości.
    [attachment=147818:IMGP6491s.jpg]
    Dla kogo ta wędka?
    Jak dla mnie – do lekkiego łowienia na dużej rzece – okolice powierzchni, linka intermediate. Boleń, sandacz itd. Na pewno wygodne łowienie na streamera pstrągów na większych rzekach. Morskie łowy troci – muchy krewetkowe, czyli bardziej w stylu Duńskim niż naszym, sandeelowo morskim. Wreszcie, ja widzę dla siebie dwa zastosowania – nocne trocie z powierzchni w estuarium plus letnie salmony z pływającej linki. W najbliższym czasie postaram się zabrać kij na jakieś ryby, wytarmosić go w każdą stronę i zobaczymy, jak waga piórkowa radzi sobie z rybami.
  6. Kuba Standera
    Kija do muchy oczywiście! :)

    Przyjęło się uważać, że jak muchówka to 9 stóp.
    Albo 9 i pół
    Albo 10..11..13.
    Ale co z kijami krótszymi? No niby na suchara ktoś czasem tak łowi, ale nie za często.
    A co z kijami trochę mocniejszymi?
    Chyba pierwszym, który pisał o tym u nas na forum był Kardi. Jakoś przemknęło mi to bokiem, bo niezbyt miałem gdzie tego używać (choć kajak...).
    Tak było do czasu gdy wkręciłem się w nocne łowienie trotek na rzeczce niedaleko. Rzeczka do przesikania, nawet piwa nie trzeba wypić wcześniej.
    [attachment=215060:IMGP0355s.jpg]
    Krzory, kamerdolce pod nogami, ciemno jak w d...
    [attachment=215062:IMGP0405s.jpg]
    a ty śmigaj muchówką,
    [attachment=215061:IMGP0393s.jpg]
    w dodatku łowienie Down&Across czyli... czyli długą wędką łowi się kiepsko. Często długa wędka zmusza do łowienia kilka metrów od wody, tak by móc muchy przedryfować pod sam brzeg, a to znowu bardzo ogranicza dostęp do niektórych ciekawych miejsc.
    Pierwszy zakupiony króciak to Snowbee Classic. 7 stóp, 5-6wt, aż 4 kawałki, więc można go schować prawie-że w kieszeni.
    Byłem hepi jak dziki, zestaw delikatny, lekki. Jason łowi też takim i zaczęły się opowieści o traconych rybach, z którymi wędka sobie nie jest w stanie poradzić. Nosz cholera, teraz go na zwierzenia wzięło.
    Dodatkowo – odzywa się kilka dni później Lukomat, że w jUKeju na wyprzedaży temple forki krótkie po stówaku. Grzech nie kupić i już kilka dni później wypakowuję krótkiego TiCrXa. Bardzo lubię ta serię i ta wędka nie rozczarowała. Zapas mocy którego mogłaby pozazdrościć niejedna streamerowa ósemka, słonowodne wykończenie, rękojeść żywcem wyjęta z większego i cięższego brata #8. Baardzo przypadł mi ten kij do gustu. Tyle że niezbyt było jak przetestować go w akcji.
    Sezon śmignął sam nie wiem kiedy i zostałem sam na sam ze sztormami, zawieruchą za oknami i.. łowieniem tęczaków.
    [attachment=215052:DSC_0225s.jpg]
    Kij pokazał swoje możliwości już na pierwszych wyjazdach. Ryby bardzo często odprowadzały muchy pod same nogi,
    [attachment=215053:DSC06206s.jpg]
    dłuższą wędką już pętla zrobiona, zaciąć już nie ma jak. Tym kijaszkiem można jeszcze spokojnie dodać metr – dwa do prowadzenia much i często wtedy, czując ubywającą wodę, smyracz-tropiciel decydował się na muchy pożarcie w efektowny sposób.
    [attachment=215054:DSC06218s.jpg]
    Fajnie się tym rzuca, set jest lekki, jednocześnie ma na tyle mięsa, ze 0,30mm na przypon i jedziemy z koksem, nie ma strachu.
    Sprawdzi się też latem, do łowienia pod skałkami, gdzie z długim kijem niezbyt jest jak się obrócić. Do nocnych troci z niespodzianką, do suchara i do wielu innych zadań.
    [attachment=215059:DSC07157s.jpg]
    Snowbee to jednak zupełnie inny kij. Delikatny, cienki jak długopis blank, przy którym mała koma wygląda jak kołowrotek łososiowy. Ryba 50cm robi już na nim trochę harce. Jednak, gdy trzeba w krzoki, gdy miejsca mało, rzeka wąska – kij nada się wspaniale, szczególnie gdy zależy nam na zredukowaniu szpeja i spacerze rzeczułką pod prąd, wybierając pstrągi spomiędzy pływajacego i kwitnącego zielska.
    [attachment=215055:DSC06340s.jpg][attachment=215056:DSC06558s.jpg][attachment=215057:DSC06632s.jpg][attachment=215058:DSC06959-2a.jpg]
    Mimo podobnie mikrych rozmiarów obie wędki dopełniają się, jedna delikatna „sucharowa” druga tęga „streamerowa”. Na tyle je polubiłem (i moi synowie również), że chyba zostaną z nami na dłużej :D
  7. Kuba Standera
    Materiał miałem gotowy od pewnego czasu, stąd decyzja o publikacji. Drukiem ukazał się w ostatnim numerze Sztuki Łowienia, tutaj znajdziecie dodatkowe zdjęcia.
    [url="http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/slideshow/Hiszpania15"]http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/slideshow/Hiszpania15[/url]
    Jednocześnie wiele wskazuje na to że będzie to ostatnia moja publikacja na blogu, stąd jest to mały prezent na pożegnanie. Od pewnego czasu dojrzewam do tej decyzji, czuję że mój czas w Waszym gronie dobiegł końca. Mimo spotkania wielu wspaniałych ludzi, mimo tego, że Jerkbait przez wiele ostatnich lat był poważną częścią mojego życia - od zbyt długiego czasu czuję, że to już nie jest moje miejsce. Postępująca komercjalizacja połączona z zupełnym odpuszczeniem moderacji i dopuszczeniem tematów zupełnie rozbieżnych z moimi zainteresowaniami powodują, że niezbyt widzę swoją dalszą przyszłość tutaj. Kilka lat trwało zwracanie uwagi, punktowanie niepokojących zjawisk, doszliśmy do momentu, że zostałem zbyt z tyłu by być aktywnym uczestnikiem, a zupełnie nie mam czasu i ochoty gonić forumowego peletonu. Tym bardziej od czasu pojawienia się alternatywnych metod komunikacji, po za formą forum internetowego.
    Wszystkim forumowiczom, niezależnie od wyboistości przebiegu naszych relacji życzę pomyślności i sukcesów nad wodą, Redakcji i Modom przyjemności z tworzenia portalu i pozytywnych doświadczeń.
    Powodzenia Panowie i Panie,
    Kuba Standera


    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Z czym wędkarsko kojarzy się Wam Hiszpania? Ebro i sumy! To podstawowa odpowiedź. Coś ktoś może wspomni o sandaczach czy karpiach. No, może bassy czy brzany. Po za tym – pustynia, bycza dupa i kamieni kupa.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Co prawda – słyszałem, że są tam łososie na kilku rzekach. Guzu łowi regularnie zgrabne pstrągi.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Jednak pierwszym co naprawdę mnie zainteresowało bym artykuł Krzyśka Rydla w jednym z pierwszych numerów SzŁ. Przecież tam mają ciepłą słoną wodę![/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Ale, ok, mam szczęści mieszkać nad samą zatoką, do oceanu mam chyba nawet nie set metrów, więc perspektywa możliwości złowienia mulleta czy seabassa nie była na tyle kusząca, by rozważać targanie się taki hektar z całym rynsztunkiem.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]I wtedy przeczytałem artykuł Patryka o łowieniu u niego. Nie tylko bassy i mullety, ale i barracudy, bluefishe paleomelepety, czy jak te cholerstwa oni nazywają. Nazwa dla mnie nie do zapamiętania, więc skończyło się na „polonezach”, bo leerfish też się nie przyjął. Jakby było mało – to dla zagotowania dostałem jeszcze zdjęcie 30kilowego amberjacka, co prawda nie na muchę, ale Patryk wyglądał z zza niego jak zza maski … poloneza, żeby daleko nie szukać.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Kiedy padło hasło „przyjeżdżaj, pojedziemy na ryby” to byłem spakowany zanim skończył to pisać na skypie [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3] O łowieniu „tam” chodziły już słuchy – i Igor był i połowił, i Tomek Gawroński wspominał, że jest świetnie. Black bass, brzany... Super, ale mnie w solankę ciągnie.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Spakowany TFO, spakowane kołowrotki, przewinięte linki – o dziwo polecenie padło, żeby zabrać super szybko tonące przecinaki i linkę pływajacą na polonezy, bo żrą poppery. OK.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Muchy kręciłem dobre dwa tygodnie, krewetki (nieprzydatne), kraby (zapomniałem zabrać). I streamery. 3 pudła, pudła mniejsze, pudełka dodatkowe – w efekcie w te 15 kilo bagażu wcisnąłem się na styk.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4160001s_zpsijukfv4q.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4160001s_zpsijukfv4q.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Kilka godzin frunięcia i wypluwa mnie w innej rzeczywistości. Pachnie wilgocią, mchem, spoconymi turystami i spalinami z boeinga. Ciepło. Cholera, jak ciepło! Zanim odbiorę bagaż zamieniam się w ociekającego potem różowego prosiaka, a to przecież dopiero wiosna i zbliża się północ... Irlandia zdecydowanie nie jest krajem tropikalnym, i wszystko ponad nasze upalne 15 stopni powoduje przegrzanie systemu.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Patryk pędzi ze mną z lotniska do domu. Godzina w ciemnościach, w których przelatują za oknami typowe widoki europejskiej autostrady. Wybrzeże oceanu i statki na horyzoncie, zameczki w stylu nieznanym, skały, palmy... Na orzeźwienie dostaję puszkę cudownego napoju Aquarius – do końca wyjazdu wciągnę tego z naście litrów [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3].[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Dojeżdżamy do Patryka, pogaduchy kończymy o 3 a już po 5 nieubłagany kop w dupę wyrywa mnie z błogiej drzemki. Tak tak, całe 2,5h snu i pędzimy. Trochę nieprzytomny łapię wciskaną moją własną tubę z wędką i striping basket i obijając się o ściany korytarza jak przy sztormie doczłapuję do windy. Przed nami godzina jazdy nad wodę, z przerwą na najbardziej zajebiaszcze śniadanie ever! Zatrzymujemy się przed knajpą wyglądającą mniej więcej jak wyjęta z desperados, maczety czy innego filmu o meksykanach klasy Be (filmu be, do Meksykanów nic nie mam). Przy wejściu siedzi facet z kasprzakiem na szyi, nie pozwala zrobić sobie zdjęcia. Jest to przenośny (samobieżny?) punkt lotto sprzedający losy i sprawdzający na tym swoim kasprzaku wyniki. Jest folklor. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170005s_zps6nyy66xs.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170005s_zps6nyy66xs.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Szklanka kawy (dla mnie kawa to zło wcielone o aromacie kociej sraki, ale tam kawa jest... wspaniała!) i pajda grillowanego białego chleba ze smalcem. Wszystkiego bym się spodziewał po Hiszpańskiej kuchni, jąder torreadora w sosie z oliwek, ale nie „dżemu dla facetów”. Smalców typy są dwa, jeden paprykowy i drugi, zdecydowanie lepszy – wątróbkowo-pasztetowy.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Posilony i nakręcony takim wspaniałym śniadaniem pełen animuszu zasypiam w aucie [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3] [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170007s_zpswrjqf9q2.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170007s_zpswrjqf9q2.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170008s_zpsm2mw6rnr.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170008s_zpsm2mw6rnr.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Ale już tylko 30 minut jazdy i już jesteśmy. Widoki... Są wspaniałe. Jedziemy drogą, na której walczą pługiem dzielni drogowcy – wędrujące wydmy nocą zasypały drogę, muszą ją odkopać. I tak każdym razem po większym wietrze, czyli jakieś 300 dni w roku. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170026s_zpspa1yp6nt.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170026s_zpspa1yp6nt.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Szybka przebierka i w dół po piachu.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170028s_zpsd9wkbfu5.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170028s_zpsd9wkbfu5.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Widok na wodę – po prostu dupsko urywa! Szare palce skał ściskają ciemny błękit oceanu. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170034s_zpsltatzzco.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170034s_zpsltatzzco.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170048s_zps4ympbmvb.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170048s_zps4ympbmvb.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Ocean przykryty lekką mgłą, z której zupełnie lewitując nad chmurami wynurzają się szczyty gór Atlas w Afryce! [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170037s_zpsackqmajr.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170037s_zpsackqmajr.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170042s_zpsut1zcft9.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170042s_zpsut1zcft9.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170050s_zpsyqaxam4i.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170050s_zpsyqaxam4i.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Ja pierdziu. Mode: japoński turysta wchodzi w overdrive i co krok zdjęcie. Patryk trochę się chyba już tym natręctwem pstrykaczym irytuje, to skała, to kaktus, to skała znowu, to chmury... Może by tak zacząć łowić i schować ten aparat?[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Ku mojemu zdumieniu wychodzące w ocean skały są idealnie płaskie, chropawe – idzie się po nich jak po chodniku. Zero kozicowania, darcia przez skały na kolanach z załączonym 4x4. Niepotrzebny patyk do brodzenia, epickie skoki – na wózku bym tam wjechał [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3], co daje nadzieję na starość, będzie gdzie łowić [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170052s_zpsypwnboka.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170052s_zpsypwnboka.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Patryk tłumaczy szybko jak łowić, gdzie rzucać, gdzie ich oczekiwać. Że można trafić wszystko łącznie z koryfeną i barrakudą, ja jednak chciałbym zobaczyć jak Patryk łowi bassy. Jest zupełna lampa i zupełny brak wiatru. Woda prześwietlona, bardzo czysta – u mnie takie warunki nie napawają nadzieją, tutaj okaże się że też jest ciężko. Widać i baitballe – olbrzymie kule (średnicy 4-5m) małych rybek. Przefruwają zawieszone w krystalicznej wodzie mullety. Tylko z bassami trochę kiepa.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Łowimy ze skalnej półki, dobre półtora metra nad wodą. Wiatr w plecy – 10-15km/h w porywach. Szybko zmieniam linkę na przecinak 40+, zwykła 30 metrowa jest za krótka! Z godzinkę mielimy wodę, słyszę gwizdnięcie – Patryk wskazuje wędką na miejsce między nami. Podajemy tam muchy prawie równocześnie i kilka szarpnięć linką później jego wędka kłania się wodzie, salutując małemu bassowi.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170070s_zpsqc4c1raq.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170070s_zpsqc4c1raq.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170073s_zpsoxkikx0u.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170073s_zpsoxkikx0u.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170077s_zpsdrjpczdq.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170077s_zpsdrjpczdq.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Jest dobrze! Ryba może nie powala rozmiarem, ale jest śliczna, w doskonałej kondycji i... pogryziona, przypuszczalnie przez barrakudę. Foto, buzi i plusk, łowimy dalej. Przenosimy się po skałach, łowimy aż słońce zatrzymuje się wysoko nad głowami. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170093s_zpszdmixsyh.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170093s_zpszdmixsyh.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Strzaskani słońcem, ugotowani w śpiochach, plecaki napchane nie wiem po co zabranymi kurtkami, pudłami, butelkami z wodą... A jeszcze powrót po klifie do góry. Kopny piach, nachylenie 30st, 30 stopni i 30 kilo nadwagi. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170128s_zpsnfcikp72.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170128s_zpsnfcikp72.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Drogi do końca nie pamiętam, wynurzyłem się w przytomność dopiero na samej górze, gdzie złapaliśmy lekki powiew wiatru. Oczka mi lekko wyszły, zaszły mgiełką.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170021s_zps625eep2b.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170021s_zps625eep2b.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Auto, okna na full, Doorsi na full, gaz na full i szukamy jakiegoś miejsca na lunch. Obowiązkowa kawa i kanapka z szynką, serem i oliwą, zaserwowana przez chyba 140 letnią starowinkę zgiętą w pół – poprzedzone zimnym Aquariusem stawiają na nogi. Przed nami druga runda – ujście rzeczki.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Znużony i zgrzany, wpadam na świetną ideę redukcji dźwiganych klamotów. W śpiochy pakuję jedno pudło much i kilka przyponówek, do torby na aparat kołowrotek z pływającą linką. Przecież tak ciepło i przewiewnie, więc odpuszczam kurtkę, czapkę, koszulę... Skarpeta buffa na głowę i styknie. Dwa tygodnie minęły i jeszcze mi po tej imprezie skóra z rąk i twarzy złazi...[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Idziemy przez piaszczystą pływową zatokę – ujście rzeczki. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170157s_zpsqhcsrkcd.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170157s_zpsqhcsrkcd.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Spod nóg pierzchają stadka mulletów po naście cm. Woda powoli wtacza się w zatoczkę, z nią glony i ryby.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170161s_zpsswtlc6dk.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170161s_zpsswtlc6dk.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Ja oczywiście pstrykam, Patryk łowi.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170166s_zpssiayetan.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170166s_zpssiayetan.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170181s_zpszvynkqpi.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170181s_zpszvynkqpi.jpg[/img][/URL]

    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Przejeżdżają koło nas konno dwaj gentlemani – miejsce to zupełny kosmos. Łacha piasku, cienka żółta linia oddziela niebo od wody, kolor mają prawie identyczny.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]W 3cim rzucie zapinam bassa.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170181s_zpszvynkqpi.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170181s_zpszvynkqpi.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170188s_zps3kg74vfj.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170188s_zps3kg74vfj.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]W następnym kolejnego, kilka minut później – następny. Szaleństwo zupełne, jednak przypał szybko gaszą kłęby glonów wciskane przez przypływ. Rzut, dwa pociągnięcia i siedzi kolejny weedfish. Łowienie staje się niemożliwe. Przenosimy się na stronę oceanu, tu jednak dmucha już żwawiej, prosto w paszczę, skończyło się Rajeffowanie i wywalanie po 30parę metrów linki... Woda po kolana, fala, wiatr i z trudem udaje się wywalczyć 20parę metrów. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170206s_zpslepcaqbq.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170206s_zpslepcaqbq.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4170199s_zps9vzp7csx.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4170199s_zps9vzp7csx.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Patryk cofa się do zatoczki obadać czy coś się zmieniło, ja na samym cypelku, w miejscu gdzie uchodzi rzeka – piłuję z nadzieją na świeżo wpływające ryby. Mija trochę czasu, przypływ zatrzymuje się, zawraca. Rzeka wypluwa ciepłą, zmąconą i pełną glonów wodę do oceanu. Łowię na samym skraju zmącenia, tam gdzie łączą się kolory. Jedyną atrakcją jest padnięcie, przypuszczalnie młodego poloneza, na płyciznę gdzie stoję. Ryba z niesłychanym agresorem goni mullety, zygzakuje, kilka metrów ode mnie. Porusza się błyskawicznie i nim wybiorę linkę i przerzucę się w jej stronę już jest po wszystkim, odpływa. Kilka kilometrów od brzegu ptaki pikują do wody, wielki połów. Grupa statków rybackich okrążyła sieciami stado tuńczyków i wybierają teraz sieci. Tradycyjna dla regionu rzeź ostatnich niedobitków tych wspaniałych ryb idących na tarliska trwa w najlepsze. Upał staje się nie do wytrzymania, ręce i twarz płoną, woda się skończyła – zwijamy się do domu. Jednak nim dojedziemy, pojawia się nowy chytry plan.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Wiatr ustał prawie zupełnie. Tankujemy wodę, przewijamy linki i wio na plażę, szukać polonezów, z nadzieją na takie stare, sezonowane Borewicze [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Pływające linki, poppery i przypony kończące się mocnym morskim FC 0,45mm.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4190575s_zpsgumtftxr.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4190575s_zpsgumtftxr.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Śmigu śmigu, jakoś niezbyt wyobrażam sobie złowienie tych ryb. Na plaży muzyka live, tańczą ludziska w klubie. Piękna plaża, na horyzoncie góry, trzeba tylko uważać żeby odrzucając linkę nikogo z plaży nie zgarnąć. Za plecami beach bar otwarty do późna, można w śpiochach iść na drinka lub kawę...[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]15h na nogach, ponad 10h łowienia, troszkę już mam mroczki przed oczami.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Znowu gwizdnięcie. Widzę jak za popperem Patryka sunie polonez. Niezbyt stary, takie Atu, ale... Chwilę później kolejny, i następny. Patryk ustawia mnie obok siebie i każe podrzucić pod pysk zwykłego morskiego strimka, jak tylko zobaczymy kolejne odprowadzenie. Oczywiście siłą charakteru szybko powoduję zanik obecności ryb i po kolejnych kilkudziesięciu minutach zbieramy się do chaty. Szybkie przebranie i do knajpy. Cudowne wina, frytkowane kałamarniczki i ryby wszelakie – jestem w kulinarnym niebie.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Dowlekamy się do łóżek przed 2gą. Zgadnijcie co po 5? Tia, pobudka. Ruszam już zupełnie jak zombie. Dobrze że rzeczy zostały w aucie. Dzisiaj trochę dalsza jazda, za to miejsce...[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]La Isla, bo tak się lokalnie nazywa, jest najbardziej na południe wysuniętym skrawkiem Hiszpanii. Militarna zona, obóz uchodźców, kraty, kamery i setki ptaków. Na podstawie zezwolenia wyrabiamy pozwolenia, informacja o ograniczeniach w dostępie i wejściu. Groblą set metrów do wielkiej skały, dalszą drogę przegradzają kraty. Uśmiech do kamery, krata odsuwa się z metalicznym szczęknięciem. Kolejna kontrola papierów, kolejne powtórzenie gdzie nie włazić. Ludzie pod bronią, druty kolczaste. Łowimy w Alcatraz![/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4180331s_zpsamlme5ja.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4180331s_zpsamlme5ja.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4180320s_zps0p3mysrw.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4180320s_zps0p3mysrw.jpg[/img][/URL]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4180327s_zpsvrqstwxl.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4180327s_zpsvrqstwxl.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Śmigamy, jest cudnie. Wiatr lekko w plecy, woda spokojna.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Z rykiem silników przepływają przed nami promy do Maroka.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Nie jest dobrze – Patryk kręci głową. Mówi żeby przenieść się na stronę nawietrzną. Chwilę później pojawia się kilku nurków polujących z kuszami. Mimo, że mój Hiszpański jest dobry mniej więcej jak Suahili, z gestów i min rozumiem ich odpowiedź – woda z tej strony pusta, pływają tylko maluchy, idźcie na drugą stronę.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]No dobra, znowu slalomem między jajkami ptaków. Z każdym krokiem więcej wiatru w paszczu, jest coraz lepiej. Tyle żeby zejść na dół – trzeba kilka pięterek po linach. Zajebiaszcza idea, ale ja odpuszczę.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Piękna płaska skała, a że mamy już kilka godzin łowienia za pasem, to powodzenia koledzę życzę, a sam wyrypany jak po nocy z portorykami w celi zgonię na skale. Kilka zdjęć stadom mulletów pod nogami i chwila drzemki.[/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4180416s_zpszmcfe0os.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4180416s_zpszmcfe0os.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Patryk wraca i mówi, że ryby poza zasięgiem. Idziemy za zakręt. Na skraju omywanej prądem pływu rafy stoją stadka mulletów, widać je dobrze z ponad 200m. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4180409s_zpsvfzwprge.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4180409s_zpsvfzwprge.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Co chwilę woda eksploduje. Szaleńcza pogoń na obszarze połowy boiska szkolnego, mullety fruwają uciekając przed... Sam nie wiem czym. Patryk stawia na bluefishe, ja na ruską łódź podwodną [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Powracamy raźnym krokiem niczym wojska napoleońskie spod Moskwy. Upał, w paszczy sucho, letnia woda o smaku plastiku skończyła się chwilę wcześniej. Ja na stopie dorobiłem się odcisku jak dobre winogrono, więc do sprawności z której słynę +50 przynajmniej. Od połowy drogi pcha mnie już tylko wizja kafekonlecio i zimnego Aquariusa. I bułki z najwspanialszą oliwą, szynką i serem.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Kafejka chyba jeszcze bardziej hardcore niż to co było wcześniej, ale kawa super, klimat super. Mają nawet cień i nie ma słońca [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Wracając postanawiamy zahaczyć o rzekę z brzanami, ale niestety – brzany gdzieś odpłynęły, pewnie ugotowały się w skwarze lub szukają cienia.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Wpadamy na odwiedziny do znajomych kajakarzy. Dwóch braci ze stanów sprowadza i sprzedaje lokalnie kajaki, urządzili małe zawody. Małe to źle powiedziane, na spotkaniu zjawiło się 150 kajaków! Dwa hotelowe parkingi zastawione autami z żółto-pomarańczowymi bananami na dachach. Ryba dnia to tuńczyk 25 kilo obcięty przy burcie, nie było opcji wylądowania go na pokład![/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Wracamy znowu dość późno i dość wcześnie kima, bo już na ostatkach kofeiny lecimy. Tym razem szaleństwo – spaliśmy 4h! [/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Z samego rana powrót na miejsce z pierwszego dnia. Jakże inne warunki. Niedziela, ludzi naćkane. Wieje, woda zmącona. Szybko łowię pierwszego bassa, poprawiam „balleriną” czy jak nazywają lokalnie spotted sea bassa. [/size][/font][/color]
    [URL=http://s101.photobucket.com/user/Kuba_Standera/media/Hiszpania15/P4190521s_zpstuphiunv.jpg.html][img]http://i101.photobucket.com/albums/m78/Kuba_Standera/Hiszpania15/P4190521s_zpstuphiunv.jpg[/img][/URL]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Piękna, waleczna ryba, choć – dość mała. Znowu w okolicy południa wdrapujemy się drogą krzyżową po klifie, dzisiaj jest chyba jeszcze bardziej gorąco.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Odpuszczamy łowienie w ujściu, ponoć przy każdym lepszym wietrze roi się tam od kaitowców.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Postanawiamy poszukać brzan.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Górskie drogi, upiorne słońce, nad górami wiszą nieruchomo sępy. Najpierw przez sady pomarańczowe, później przez zapomniane miasteczka, winnice – pniemy się szukając górnych odcinków, gdzie mogą być ryby. Niestety – nie widać nawet ich śladu. Woda zupełnie pusta.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Trudno, na brzany trzeba będzie wrócić jesienią.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Wracamy mocno wymięci, z postanowieniem zrobienia sobie luźnego wieczora, bez łowienia. Oczywiście nim wjedziemy na parking już mamy ideę, żeby zaraz cisnąć za polonezami. Przypał na łowienie jest potężny, pogoda niezła, ryby ponoć na spin złowiono.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Na plaży wita nas wysoka fala, łowi się bardzo trudno, zarówno przez warunki meteo jak i przez stada ludzi, łowienie na muchę w takim miejscu jest bardzo stresujące. Zwitka do baru na kolejną puszkę Aquariusa i wracamy „do bazy”.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Jeszcze tylko pożegnalne kałamarniczki i dobre wino, i jestem gotowy do powrotu.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]W ciągu 3 dni łowienia przespaliśmy po 10h. Zrobiłem ponad 1500km autem, ponad 4tyś samolotem.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Gdyby przed przyjazdem ktoś powiedział mi – jedź do Hiszpanii, to jeden z najlepszych muchowych kierunków w Europie – popatrzyłbym się jak na wariata.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Teraz … Gdybym miał tam jakąkolwiek pracę przeniósłbym się jutro.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Kilka gatunków brzan, bassy, szczupaki. Ba, nawet są głowatki, jakby ktoś chciał chcieć [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]A w oceanie – miód, raj i szaleństwo zupełne.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]3h lotu z większości miast Europejskich (może poza Helsinkami i Trondheim [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/wink.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3] ). Cywilizacja, bezpiecznie. Nic nie gryzie, nie żądli. Można płacić w Euro. Mówią w zrozumiałym języku (szczególnie płetwonurkowie [/size][/font][/color][img]http://catch-zone.ogicom.pl/components/com_kunena/template/default/images/emoticons/smile.png[/img][color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3] ). Świetne jedzenie, doskonały klimat, mili ludzie. W śpiochach (z resztą, to był ostatni moment na śpiochy, później buty i krótkie spodnie) z plaży do baru można sączyć drinki, łowić na poppery słuchając muzyki live, wyprowadzić rodzinę na basen/plażę/czy gdzie sobie chcą a samemu na ryby.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]I miejscowy gajd – top klasa.[/size][/font][/color]
    [color=rgb(0,0,0)][font=Arial][size=3]Patryk - wielkie dziękuję za najlepszy wyjazd wędkarski do tej pory![/size][/font][/color]
  8. Kuba Standera
    No, cycków nie będzie, ale tytuł fajny, a czytelnicy na cycki reagują pozytywnie.

    W tym roku postanowiłem odpuścić wyjazd do Skandynawii i za tysiące europejskiej waluty utopione zwykle w tym przedsięwzięciu złowić springera.
    Plan ambitny – zaczyna się ban na bassy, olać mullety, shady, szczupaki, pstrągi czy trocie i szukać salmonów. Plan ambitny, albowiem ryby te łowione są coraz bardziej sporadycznie i w tym momencie dziabnięcie dużej srebrnej ryby na początku sezonu stało się zupełną loterią. Łowią zwykle albo ludzie pro – mający dostęp do dobrych odcinków,członkostwa w klubach i mający bieżący update co do tego gdzie ryby są. Rano dzwoni telefon – właśnie stado naście sztuk przeszło przez nasz beat, masz 3h do ustawienia się na beat w miejscowości X. W pracy nagły ból głowy, odwołane spotkania, dentyści, znajomi odbierający dzieci ze szkoły itd. Druga grupa to zupełny przypadek. „Aye mate, tak o żem se wyskoczył śmignąć za pstrągiem i żem chycił takiego skurwiela na 22 funty”.
    Najwyraźniej do żadnej z tych grup nie należę, bo poza potężnym braniem zaliczył odcisk na prawej stopie, zatrzaśniecie kluczy w aucie, ból brzucha po jakiejś parszywej kanapce i... tyle. A, jeszcze meszki raz mnie zeżarły żywcem prawie.
    Ale po kolei.
    Zaczęło się od kolejnego kursu łososiowego, na który wpadłem – postrzelać zdjęcia.
    [attachment=250002:P5170071s.jpg][attachment=250003:P5170076s.jpg][attachment=250004:P5170096s.jpg][attachment=250006:P5170138-2s.jpg][attachment=250007:P5170140s.jpg][attachment=250008:P5170141s.jpg][attachment=250009:P5170144s.jpg][attachment=250010:P5170155s.jpg][attachment=250011:P5170169s.jpg][attachment=250012:P5170171s.jpg][attachment=250012:P5170171s.jpg][attachment=250013:P5170172s.jpg][attachment=250014:P5170314s.jpg][attachment=250016:P5170390s.jpg]
    Miło, ładnie, pięknie. Rzuty, prowadzenie much, technika i taktyka, trochę flytying – jednym słowem wszystko co osobie niemającej pojęcia o tym łowieniu jest potrzebne, żeby mieć choć nadzieję na kontakt z rybą.

    [attachment=250015:P5170363s.jpg][attachment=250017:P5170425s.jpg][attachment=250018:P5170463-2s.jpg]Ja jako znany wyjadacz i fizyk teoretyk wszystko wiedziawszy, miałem zawsze rękę w górze, niestety nikt nie docenił ogromu kanapowej wiedzy, więc skoncentrowałem się na kanapkach...
    [attachment=250005:P5170124s.jpg]
    Ale, efekt zdjęć z Blackwater był taki, ze uaktywniły się chęci podróżnicze znajomych z Galway, było o nich chyba kiedyś wcześniej jak wpadli na tęczaki.
    Żeby przygotować grunt na kolegów wizytę zacząłem się szwendać po rzekach – dzień na Blackwater, kilka dni na Suir i Nore. Zmienne warunki, woda zwykle idąca w dół po przyborach. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ostre słońce – ilekroć rozpocznie się ban na bassy pogoda robi się na te ryby idealna, niestety „atomowy sunshine” dość skutecznie zniechęca salmonidy do współpracy.
    Kilka dni kręcenia się nad rzekami zaowocował szarpnięciami w spływające muchy.
    [attachment=250019:P5290048s.jpg][attachment=250019:P5290048s.jpg][attachment=250036:P6070004s.jpg][attachment=250040:P6100067s.jpg][attachment=250039:P6100065s.jpg]
    Krzysztof pierwszego dnia stracił piękną rybę. Potężny springer najpierw poszedł w dół, chwilę później zawrócił i ruszył pod prąd. Mimo mocnego sprzętu (15'#10) ryba robiła co chciała, by po kilku minutach walki spiąć się... Niestety, nakaz używania pojedynczego bezzadziorowego haka powoduje zbyt dużo taki sytuacji. Rozumiem, takie łowienie lipionków czy pstrągów, ale nasto-kilowe ryby? Jeszcze żeby to były haki jak na głowatkę, a mówimy o pojedynczych hakach max rozmiaru 6...
    Kolejny wyjazd – ty razem na Blackwater. Wpada ekipa z Galway, wspólne łowy. Z grubsza nic się nie dzieje, kilka ryb widać jak skaczą. A, poza tym ze znowu Krzysztof ma kontakt z rybą. Potężny łosoś demoluje mu sprzęt (choć nie morale) i łamie wędkę, spinając się prawie-ze pod nogami. Bad luck i tyle.
    Niestety – woda coraz niższa, łowienie coraz trudniejsze. Cycki. Świeże ryby, prosto z oceanu, czasami widac jak „delfinkują” ale nie jestem w stanie nic im zrobić – po części z powodu ciut zbyt mocarnego sprzętu.
    A właśnie, wędka, o sprzęcie miało być.
    Nie zgadniecie – znowu chruściak za grosze. Kolejna wędka która wg prawideł marketingu wędkarskiego powinna kosztować przynajmniej 2x tyle. Shakespeare Oracle EXP Scandi, bo taka jest jej pełna nazwa. 6 częściowa wędka w klasie 9 o długości 13'9”. Typowy średni kij na salmony.
    U mnie zgrany z dwiema, wkrótce trzema linkami. Pierwsza – to na wiosnę – docięty Scandinavian Flylines inter-s2. Lata dobrze, ale potrzebuje trochę więcej wysiłku, by wyciągnąć tonący tip, inter body i zwykle muchę na tubie, która też swoje waży. Druga linka, to mój ulubiony set. Wulff Ambush 550 grain, do tego tipy 15' rio – inter, s3 i s5. O ile z pierwszymi dwoma radzi sobie idealnie, o tyle szybkotonący już trochę gasi imprezę, ale też i prawie nie widzi wody – rzadko kiedy łowię w takich warunkach. Umożliwia to rzuty bardzo łatwe, nawet jak na moje umiejętności dość dalekie – w sensie wygodnego łowienia. Ostatnia linka, którą miałem okazję wypróbować i czekam na dostawę – to scandi od MacKenzie. 56' długości #9-10. Rzucanie tym – bajka, podobnie jak łowienie na lżejsze muchy.
    Po za mną kilka osób miało okazję pośmigać tym zestawem i za każdym razem byli zadowoleni i zaskoczeni relacją cena – jakość.
    [attachment=250034:P6040108s.jpg][attachment=250020:P5290052s.jpg][attachment=250021:P5290053s.jpg][attachment=250022:P5290060s.jpg][attachment=250023:P5290081s.jpg][attachment=250027:P6040063s.jpg][attachment=250024:P5290103s.jpg][attachment=250025:P5290120s.jpg][attachment=250026:P6040060s.jpg][attachment=250027:P6040063s.jpg][attachment=250028:P6040068s.jpg][attachment=250029:P6040075s.jpg][attachment=250030:P6040076s.jpg][attachment=250031:P6040082s.jpg][attachment=250032:P6040084s.jpg][attachment=250032:P6040084s.jpg][attachment=250033:P6040089s.jpg][attachment=250035:P6040120s.jpg][attachment=250037:P6100052s.jpg][attachment=250038:P6100056s.jpg]
    Wędka o tyle uniwersalna, że bez problemu umożliwia łowienie na nawet większych rzekach. Problemem jest sytuacja kiedy woda staje się ciepła, niska, ryby niechętnie współpracują. Prezentacja jest zbyt agresywna, ale też i na takie łowienie stworzono wędki switchowe. Tym bardziej, ze w tej samej „rodzinie” wędek znajdziemy zarówno model 15'#10, 12'6” #8 jak i dwa switche – 11' #7-8 i #8-9. Ten pierwszy miałem, polecam. 6 części powoduje ze można go schować prawie ze w kieszeń.
    [attachment=250163:1.jpg][attachment=250164:3.jpg][attachment=250165:4.jpg]
    Prawdziwy switch – na upartego można nim rzucać typowo SH, znad głowy. Do takich rzutów sprawdzał się Outbound Short 330grain. Jednak prawdziwy „pazur” wędka pokazywała z Ambushem 400grain. Wyposażony w 10ft polyleader wyfruwał na oszałamiające dystanse. Głównie do rzutów „speyowych”, jednak używając krótszych polyleaderów można było ta linką spokojnie rzucać znad głowy. 30m nie było temu zestawowi straszne, co stojąc po pas w rwącej rzece jest dość trudne do wykonania wędką jednoręczną. Switcha używałem na wyjeździe w Szwecji, sprawował się nieźle. Niestety – jedyna dobra ryba jaką na niego miałem – pstrąg o północy, urwała polyleader i popłynęła w pisdu przysłowiowe.

    Póki co – zbyt wielu ryb złowionych nie ma, trafiają się pojedyncze kontakty. Oczywiście gdy coś capnę nie omieszkam się pochwalić :)
  9. Kuba Standera
    Przyzwyczailiśmy sie do płacenia jakiejś kosmicznej kasy za każdy kołowrotek, bo muchowy.
    Ceny, przy których złożone mechanizmy multiplikatorów czy normalnych kołowrotków, gdzie zębatki, ślimaki, wałki, popychacze, super stopy, frezowane alu i cholera wie co jeszcze wydają się zabaweczkami dla dzieci. Kręcąca się na osi szpula, z prostym mechanizmem hamulcowym kosztuje na luzie 2-3 tysie i u nikogo nie wywołuje to najmniejszego sprzeciwu. Gdzie tu do stelli czy tym podobnych, z jej mechanizmami i workiem zębatek i efnastoma łożyskami? Przyznam szczerze - trochę mnie ta sytuacja zaczęła wkurwiać.
    Każdy rozsądny kołowrotek z w miarę dobrym hamulcem, który nie budzi totalnej cofki absurdalnym wykonaniem kosztuje ok tysia. I to w najrozsądniejszych opcjach.
    Czyli co, skazany na dożywotnie łowienie komą?
    Szperanie o necie wypluwa kilka alternatywnych firm oferujących swoje kręciołki. Niestety, albo stety, dalsze szperanie oferuje porównanie z cenami na "wiodącym portalu ogłoszeniowym chińskiego przemysłu" - identyczne produkty, bez "grawerki z logo" na alibabie i podobnych kosztują ok połowy z tego co w Europie.
    Jak wiadomo ja fetyszystą metkowym nie jestem i jeśli tanio może być dobrze, to tym lepiej :D
    Ok, jest to marża akceptowalna za podatek, cło, transport i europejską gwarancję i rękojmię sprzedawcy.
    Szukam i po forach chwalą, jak się później okaże kilku kolegów ma i używa i nie narzeka. Może na GT bym się z tym nie wybrał, jak już kiedyś na nie pojadę (choć jak twierdzi sprzedawca kilka tarponów i bonefishy już te kołowrotki mają na rozkładzie) ale ja też nie oczekuję na rzece czy zatoce odjazdu z gwizdem hamulca na 400m.
    Ok, w końcu klikam, kupuję, negocjuję małą zniżkę i kilka dni później listonosz przynosi mi paczkę.
    Wypakowuję kołowrotek ze środka i muszę przyznać - jestem bardzo na plus.
    Ciety z jednego kawałka, rama z "pełną klatką" - takie myki to raczej w dużo droższych konstrukcjach!
    Fakt, ze trochę polerki by się na krawędziach mogło przydać, ale ma przynajmniej trochę "charakteru" przez to.
    Hamulec z podkładkami karbonowymi, ponoć wielowarstwowy, ponoć super szczelny. Tak twierdzi sprzedawca, nie ma podstaw by nie wierzyć - ale przyznam się - nie rozkręcałem, w środku nie grzebałem, więc muszę wierzyć na słowo.
    Start bez dodatkowego oporu, hamuje bardzo równo. Pod tym względem jest naprawdę dobrze. Maksymalna moc hamulca też jest dość spora, większa niż w konstrukcjach ze średniej półki.
    Wykonanie jest naprawdę ok, dość lekka, bardzo ażurowa konstrukcja, a jednocześnie sprawia wrażenie bardzo solidnej.
    Z tego co rozmawiałem z kilkoma znajomymi - bez problemu używają go od dłuższego czasu.
    Spora pojemność (w sumie czego innego oczekiwać po modelu #9-13 ?).
    I na koniec - cena. Z wysyłką, na miejscu - niecałe 100 euro. Chyba całkiem nieźle?
    [attachment=173863:IMGP0040s.jpg][attachment=173864:IMGP0042s.jpg][attachment=173865:IMGP0043s.jpg]
    [attachment=173866:IMGP0050s.jpg][attachment=173867:IMGP0068s.jpg]
  10. Kuba Standera
    Kij szczupakowo - morski – temat powracający jak bumerang.
    Mniej więcej wiosną i jesienią moją skrzynkę zaczynają bombardować privy kolegów chcących rozpocząć przygodę ze szczupakami na muchę.
    O wędkę, o kołowrotek, o linki, przypony i muchy.
    Staram się odpowiadać najlepiej, jednak mam i pewien problem – często sprzęt którym łowię jest wycofany z produkcji, do kupienia tylko jako używka lub gdzieś w ebayowych zakamarkach czai się czasem perełka, w stylu Zane'a, Xi2 i wędek w tym stylu.
    Ale koledzy przesłuchują gorliwie niczym hiszpańska Inkwizycja i chcieliby bym polecił coś, co jest dostępne od ręki, w miarę tanie, dobre na początek i dla zaawansowanych, którymi z biegiem czasu się staną, by nie musieć po jakimś czasie sprzedawać wędki i ponownie szukać.
    Niby sprzeczne oczekiwania, coś jak suv na 7 osób, co pali 5 litrów, wszędzie wjedzie, do setki poniżej 10 sek i zajmuje mało miejsca na parkingu.
    Jako że Zane wzbudzał pożądanie niczym gorąca laska, musiałem odpuścić i odsprzedać TomCastowi, niech dobrze służy i ryby gromi. Jednak – zostałem bez mocniejszej muchówki a to dla mnie podstawowa wędka. Niby mam swojego starego Visiona 3zone, co i salt water i dzielnie mi od lat służy ale... Mam do tej wędki olbrzymi sentyment, a do niektórych zastosowań nadaje się słabo. Stąd, w drodze całkiem rozsądnego wyboru, by nie musieć dokupować kolejnych linek – szarpnąłem się i kupiłem drugą morską muchówkę w klasie #8.
    Pewnie każdy z nas ma w swoim życiu osoby, które wywarły na niego słowem bądź czynem spory wpływ. I nie chodzi tu o kochliwego księdza czy psychopatyczną przedszkolankę, a raczej o pozytywny aspekt, ludzi dzięki którym rozwijamy się, którzy wskazują nowe opcje, uczą nas czegoś. Dla mnie, prawie od początku „kariery muchowej” takim kimś był Lefty Kreh. Jeden z najbardziej znanych muszkarzy w USA, od dziesiątek lat, bonie jest już pierwszej młodości, propagujący współczesne muszkarstwo. Łamiący stereotypy choćby dotyczące rzutów muchowych ale też i łowienia na muchę, będąc wielokrotnie prekursorem połowu gatunków ryb morskich.
    Człowiek legenda, łowiący głownie w słonej wodzie, autor doskonałych, dobrze napisanych książek o łowieniu, muchach a wreszcie o rzutach muchowych. Jego książka „Longer Fly Casting” była dla mnie chyba największym krokiem naprzód jeśli chodzi o radzenie sobie z muchówką. Podstawowe prawa dotyczące dynamiki rzutów, zmiany kierunków, wyrwania linki czy rzutów w krzakach, niekoniecznie kotwiczących o wodę – jednym słowem – facet jest świetny.

    [attachment=125489:tfo-lefty-tarpon.jpg]

    Nie możemy zapomnieć jeszcze o jednej ważnej kwestii – jest twórcą chyba najlepszej muchy na ryby drapieżne, przynajmniej z tych z którymi się zetknąłem – Deceivera. Podobnie jak Clouser Minnow Leftys Deceiver jest raczej stylem wiązania much niż jasno określonym wzorem. Banalnie prosty, ale, co najważniejsze – zabójczo skuteczny. W pudełku z muchami zawsze mam ich kilka – od 6-7cm po prawie 20cm stwory.
    Ale, o Deceiverze porozmawiamy zapewne przy innej okazji, teraz chciałbym wrócić do wędki
    Jest kilka faktorów, które musimy wziąć pod uwagę przy zakupie wędki.
    Klasa, długość, akcja, ugięcie, zbieżność czy smukłość blanku, rozmiar i rodzaj przelotek, ilość składów. Czy też względy nie związane z samą wędką jak gwarancja, okres oczekiwania na sprowadzenie. I oczywiście cena.
    Dla mnie bardzo ważne było też, że kij zaprojektował i sygnuje właśnie Lefty Kreh, czyli – możemy „dotknąć” świętości.
    Firma Temple Fork Outfitters od dłuższego czasu chodziła mi po głowie, wiele pozytywnych opinii i budżetowych wołach roboczych, którym nie straszne poniewieranie – o, to było coś co przykuło moją uwagę. Szczęśliwie na targach w Dublinie miałem okazje „obmacać w realu” wędkę i bardzo się mi spodobało to co zobaczyłem.
    TFO opisuje swoje wędki prostym wykresem – 3 pozycje – zasięg, prezentacja i „lifting power”.
    O ile w lżejszych zestawach czy przy łowieniu większości ryb słodkowodnych na które polujemy na kontynencie „lifting power” nie ma aż takiego znaczenia, o tyle gdy ruszamy na słone łowy – okazuje się być on jedna z ważniejszych cech. Co z tego, że mój ukochany 3zone śmiga linkę sam, od wielu lat tolerując moje straszliwe błędy rzutowe. Co z tego, że bez większego halo można nim posłać sporego kurczako-mucha na szczupaki i nawet ze sporym szczupakiem sobie poradzi? Gdy przychodzi do konfrontacji ze spory rdzawcem, który pod kajakiem zanurkował do dna – 3zone jest bezradny. Błyskawicznie dochodzimy do sytuacji gdzie wędka robi się sztywna, wygina się aż po dolnik, wszystko aż trzeszczy, a ja spoglądając swymi oczętami z niedowierzaniem spozieram na przedziwne kąty jakie tworzy na kolejnych przelotkach moja linka.
    Wiele lepiej nie było z klasę mocniejszym Zanem, który doskonale nadaje się do łowienia „uciekinierów”, ale, podobnie jak 3zone trochę brakuje mu pary w konfrontacji z „nurkami”.
    Stąd, gdy oglądałem internetowy katalog TFO, a później wędki na targach – moją uwagę skupił model TiCrX. W wykresach ma w zasadzie max jeśli chodzi o zasięg i lifting power, mało jeśli chodzi o prezentację, ale – tu akurat wielkiego problemu nie ma. Akcja opisana jako med-fast, w rzeczywistości kij jest dość szybki, jednak bez ekstremy - bardzo wybaczający jeśli chodzi o timing.
    Co bardzo ciekawe – TFO wypuścił do tej wędki speyową przedłużkę. Możemy dokupić dodatkowe 2 elementy i Tadaaa! Nasz 9 stopowy kijek w klasie #8 zamienia się w 11 stopową dwuręczną armatę, obsługującą linki 550 grain :D Wymiana maili z TFO i potwierdzili moje oczekiwania – kij jest wtedy bardzo szybki, został stworzony do sytuacji gdy musimy „pójść na wiatr”, mając przeciw sobie wysoką falę.
    [attachment=125485:1.jpg]
    Osobne zastosowanie, moim zdaniem, to duże muchy na rzekach – czyli głowatka. Miałem kiedyś bardzo podobny kij Visiona i spisywał się w tej roli znakomicie, dużo lepiej od ciężkich zestawów jednoręcznych czy długich wędek dwuręcznych.
    Znaczy – następca Zane'a wybrany.
    Poszukałem po ebayu i już w 23 minuty po zapłaceniu paypalem 200e dostałem tracking number, kilka dni później wędka została przywieziona przez listonosza.
    Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne – bardzo smukły blank, przypominający raczej pstrągową „szóstkę” niż tęgą morską „ósemkę”. W miarę dobrej jakości korek, choć szpachlowany, niestety, ale firmowe rękojeści korkowe chyba większości producentów zostają daleko w tyle za tym co oferują nasi rodbuilderzy.
    [attachment=125486:2.jpg]
    Pierwsze 3 przelotki o sporej średnicy, z wkładkami ze spieków, co jest sporym złamaniem powszechnej dwuprzelotkowej mody. Reszta na dwustopkowych druciakach, początkowo dość sporych, zmniejszających się w stronę szczytówki.
    Wykonanie jak na kij seryjny na dobrym poziomie. Dość osobliwe lakierowanie blanku powoduje, że kij wygląda jakby był na spigocie, jednak złącza są normalnymi put-in. Wzmocnione łączenie na szczytowym elemencie – tam lubi strzelić przeciążona muchówka, przynajmniej kilka razy widziałem wędki skasowane właśnie tam.
    Kij uchodzi za dość ciężki, jednak – raz, że jak ma być poganiacz, to nie może być z papieru i ważyć 3 gramy, dwa – że w moim przekonaniu męczy nie tyle zestaw ciężki, co źle wyważony.
    A naszykowany do tej wędki mam czołg wśród kołowrotków, czyli Ross Momentum poprzedniej generacji a nie jest on najlżejszą konstrukcją.
    [attachment=125487:3.jpg]
    W każdym razie, z wyrzuconą linką zestaw idealnie się wyważa na początku korka rękojeści – czyli – jest dobrze!
    Przyszedł czas zabrać wreszcie kij nad wodę.
    Dokręcam Rossa z nawiniętym krótkim, pływającym Outboundem #8, polecanym przez TFO do tej wędki.
    Pierwsze rzuty i z niedowierzanie jest tym co najlepiej pamiętam. Kij rzuca sam, czy blisko, czy daleko, nawet tak pokraczne umiejętności jak moje pozwalają bez wielkiego halo śmignąć praktycznie całą linkę, bez wielkiego starania się, uważania na timing. I mówimy tu nie o „rzutach na trawce” a rzucaniu z muchą na haku 1/0, w wodzie za kolana, z wiatrem itd. - czyli – realnych warunkach łowienia.
    Ten kij rzuca sam, trzeba się naprawdę postarać by zepsuć rzut. Kij jest bardzo wymagający, pozwala na łatwe osiągniecie sporych dystansów, a jednocześnie łatwo osiąga się nim dość dużą prędkość linki, bezproblemowo radzi sobie z dużymi muchami, oczywiście pod warunkiem użycia odpowiedniej linki.
    No dobrze, pośmigałem sobie z brzegu, ale przecież najważniejszy test przed nami – wiosłuję na pollocki. Już po kilku rzutach pierwsze ryby – kij z holem radzi sobie znakomicie. Wreszcie – siada większy pollock i zaczyna się zabawa. Ryba, jak na większego pollocka przystało, po zobaczeniu kajaka daje nura w stronę dna, widząc w falujących kelpach jedyny ratunek przed panierką. Tym razem, zamiast pozwolić jej odejść, zupełnie na chama blokuje linkę, mocno trzymam ją w garści. Kij gnie się, gnie i.... i nadal ma zapas, ryba wymiękła, poddała się. Sytuacja powtarza się kilkukrotnie, ani razu, mimo ze pada kilka zgrabnych ryb, nie udaje się mi tej wędki „złożyć”, dojść do sytuacji, gdy ma się wrażenie że zaraz strzeli. O ile Zane czy 3zone pracowały aż po korek rękojeści, tu kij pracuje pod obciążeniem na 2/3, dolnik ugina się zdecydowanie mniej, lub też potrzebuje większych i silniejszych ryb by się ugiąć. Jest to dość wygodne na kajaku, pozwala odsunąć linkę od łodzi, kij wygięty „w koło”, wchodzący szczytówką do wody przy samym kajaku – nie jest to najwygodniejsze rozwiązanie.
    Producent miał rację, ma spory „lifting power” :D
    [attachment=125488:4.jpg]
    Na koniec, jakbym miał zebrać plusy i minusy:

    Na plus:
    -bardzo przyjazny dla usera, łatwo się nim rzuca
    -dobre wykonanie, komponenty odporne na słoną wodę
    -dożywotnia gwarancja!
    -niska cena
    -zapas mocy niczym u Jedi

    Czego mi brakowało?
    -tuby, jest to raczej wyjątek, by kij sprzedawać bez
    -uchwytu na hak, lubię to mieć

    Oceniłbym kij jako bardzo dobrą, ciekawą alternatywę dla kolegów szukających kija na szczupaka, sandacza, pewnie i bolenia? Do łowienia w morzu. Przypuszczalnie, jakby ktoś chciał na suma albo dużego śledzia się wybrać – może się okazać, że to przyzwoita seria wędek, za normalne pieniądze a występują też w klasach np. #12, odpowiednich na takie ryby. Ale – na podstawie jednego modelu ciężko się dalej wypowiadać.
    Do czego kij się nada słabo? Do typowego streamerowania na rzekach, tam sprawdziłby się kij trochę wolniejszy. Do suchej muchy i pedałów pod prąd też chyba nie jest to najlepsze rozwiązanie ;)

    W najbliższym czasie zamierzam sprawić sobie przedłużkę speyową i zobaczyć, zali na głowatkę się sprawdzi? :D
  11. Kuba Standera
    Ale piździ.
    Juz się zmieniło na dobre, już przygrzewało słoneczko.
    Mullety baraszkowały po płyciznach, pożerały moje muchy, wybierały linkę i spinały się po kilku sekundach.
    [attachment=235200:DSC01771s.jpg]
    I pisdu, jak nie dmuchnęło...
    Momentami schodzi do 30-35km/h. Momentami osiąga 60...
    Nie ma opcji łowienia na muchę, nie ma opcji jakiegokolwiek łowienia, a nowy kijaszek aż parzy z kąta.
    [attachment=235197:DSC02340s.jpg][attachment=235198:DSC02344s.jpg][attachment=235199:DSC02436s.jpg]
    Jutro po raz pierwszy od poand tygodnia wiatr ma lekko zwolnić, za kilka dni będzie można mieć szansę na złowienie słonowodnych stworów, niech się uklepie tylko woda trochę :)
  12. Kuba Standera
    Jak już robić mały maraton, to.. trzeba kontynuować :)
    Stąd i kolejny wpis.

    Mam jakieś dziwne szczęście. Większość ludzi z którymi ma przyjemność łowić przykrywa mnie czapką, albo też ja odpierdzielam taką amatorkę?
    W każdym razie - na pewno tak mam z Jasonem tutaj w Dungarvan. Oczywiście - różnice doświadczenia, znajomości miejsc, technik, całe know how dotyczące gdzie-jak-kiedy-na co - jednym słowem, jak jedziemy na ryby to zwykle zbieram bęcki straszne, choć miewam też i swoje momenty.
    Jednym z nich było kiedy zeźleni do reszty brakiem reakcji nocnych trotek na nasze muchy, postanowiliśmy wybrać się na nockę na ocean. Akurat dogodna, bezwietrzna i ciepła pogoda. Pływ w sam raz, czyli niska-niska woda o 21. Do ekipa dołącza się Ian, miejscowy marine seals komando. Dobrze wiedzieć ze jakby był kłopot to będzie kto miał w ryj dać, takiemu na przykład rekinowi, który z ciepłą wodą zapuści się na płyciznę gdzie akurat jajka moczymy.
    Ku mojemu zaskoczeniu, obaj koledzy, mimo mielenia wody w naszym miasteczku od nastu czy dziesięciu lat - nigdy nie łowili tutaj w ten sposób. Bo ciemno, straszno, od brzegu bardzo daleko, a co jeśli się coś by ci stało itd. Słucham tych argumentów i myślę sobie, ze my jednak jesteśmy jakoś genetycznie skażeni. Łowienie z bellyboatów na Bałtyku, na pierwszym albo ostatni lodzie, kajaki na oceanie, nocne brodzenie kilometr od brzegu czy balansowanie po kamykach w Szwedzkiej rzece... Każda z tych akcji wymaga naprawdę niewiele, by sprawy przybrały zły obrót. Wszystko to żeby jakaś rybę lub dwie złowić. Ogólnie - coraz częściej widzę, jak lokalni patrzą się na mnie i znajomych z PL jak na jakiś totalnych pojebów, ryzykujących naprawdę sporo. Z drugiej strony, jakbym miał życie podporządkować pod BHP, jeździć, a właściwie taczać się dostojnie na zorganizowane łowiska, gdzie z bezpiecznych pomostów, w kamizelce, czujnie obserwowany przez 3 ratowników oddam rzut i może coś złowię... no taka zabawa nie ma sensu, choć kolejne regulacje usiłują zapędzić nas do tego kąta.
    W każdym razie, udało się mi namówić ich w końcu na nocne plażowanie.
    Przyjeżdżamy akurat na niską wodę, zanim dojdziemy na miejsce zacznie już wracać.
    [attachment=229572:DSC00202s.jpg][attachment=229573:DSC00216s.jpg]
    Przed nami sporo do przejścia, a ze to ja jestem dzisiejszym gajdem, więc gdy drałujemy po odsłoniętym dnie - zwracam im uwagę na kanały, którymi woda spływa z piachu. Niby tylko 10cm głębokości, ale kiedy do brzegu jeszcze 400m, a już idziesz jak primabalerina na paluszkach, bo do przelania śpiochów brakuje ci palca wody - to taki kanałek warto wiedzieć jak obejść. Sprawę bonusowo komplikuje i to bardzo ciemność. Łowisz, mielisz, ryby, przynęty - po chwili sam już nie wiesz w którą mańkę do brzegu. Wiadomo, tam gdzie płycej. Są światła miasta, są światła latarni, ale trzeba dobrze wiedzieć którędy wychodzi piaszczysty jęzor, żeby wrócić na parking, a nie utknąć odcięty od brzegu w szybko rosnącej wodzie po pas z kanałkiem na 30cm lub pasmem skałek nie do przejścia po ciemku.
    Jednym słowem - dobrze mieć ze sobą kogoś kto zna miejsce i zna drogę o 1 w nocy, podczas nowiu, kiedy brzegu nawet nie widać.
    Szybkim marszem kierujemy się w stronę farmy ostryg. Rozległe rusztowania z drutu, na których leżą worki pełne mieczaków - to kolejna szykana na powrocie, trzeba liczyć rzędy, wiedzieć jak przez nie przejść i pamiętać jak sie w ich labirynt weszło. Rusztowania z drutów zbrojeniowych, więc bliższy kontakt z nimi to w najlepszej opcji rozprute śpiochy, w najgorszej pręt wbity w goleń :D
    [attachment=229575:DSC00243s.jpg][attachment=229576:DSC00245s.jpg][attachment=229574:DSC00232s.jpg]
    W każdym razie - udało się. Zaczęliśmy łowić z zachodzącym słońcem.
    Początkowo - martwa woda. Panowie zaczynają spoglądać na mnie z lekką podejrzliwością, wymieniać porozumiewawcze spojrzenia i lekkie złośliwości.
    Woda rusza na całego, musimy wycofywać się w stronę brzegu. Bez brania przechodzimy przez ostrygi. Oni już są lekko wkurzeni, "moglismy oglądać TV" a ja wiem, ze pływ jest zbyt gwałtowny, żeby z brodzenia tam połowić, za szybko odcięła by nas woda i najlepsze przed nami.
    Kiedy ledwo się widzimy, zaczyna się kanonada. Chyba tak można to określić. Spławy, chlupnięcia, wyskoki. W naszą stronę zbliża się fala ryb, wychodzą z ostrygowiska. Panowie rzucają jak wściekli w ich stronę, ja po kilkudziesięciu wydeptanych tam nocach wiem ze to jeszcze nie to. Chlapiące się i pluszczące ryby co pewien czas wyskakują z charakterystycznym, nie do pomylenia furkotem. Tak jakby ptak przelatywał nad wodą. Chlup-frrrrrr-chlup. To właśnie mullety.
    Ja czekam na odgłos nam znany z nocnych łowów sandaczy. Uderzenia o powierzchnię, dużo szybsze, agresywne, jakby ktoś łopatą klepnął o wodę.
    Jason i Ian też od razu słyszą różnicę w odgłosach. Nie mija kilka minut i mam pierwszą rybę. Jak zwykle nocą, branie jest niesłychanie agresywne. Z gwizdem odjeżdża na hamulcu, mimo ze ryba nie jest duża, nawet koło dużej nie stała. Jeszcze nie mam swojej w podbieraku, odzywa się kołowrotek Iana. Jasonowi bass odprowadził pod nogi, zawrócił ze sporą prędkością, opryskał go wodą. Odhaczam, rzut. Jeb, siedzi. Odhaczam, 3 rzuty, potężne szarpniecie rozrywa mi gumisia.
    Zakładam nowego, kilka rzutów - bęc, siedzi. U Iana podobnie, kołowrotek drga co chwilę, tylko Jason robi coś inaczej, nie może ich zaciąć. Jak i my ma branie za braniem, ale ryby odbijają się od gum, odprowadzają pod nogi, słychać co chwilę przy nim chlapnięcie i jak klnie pod nosem. Najlepsze, ze łowimy we 3 na tą samą przynętę, w tym samym kolorze (6" perłowe slug-go).
    Taki lajf. Przyspieszamy odwrót do brzegu, pomni kanałków do przejścia. Kolejną regułą w tym miejscu jest że stado idzie falangą przez płyciznę. Jest ich sporo, są bardzo agresywne, przypłynęły tu zerować i przemieszczają się szybko. Zwykle łowie się 2-3 ryby, jak się uda iść ze stadem to kilka więcej. Tym razem dzieje się cud. Stajemy w wodzie do pół uda, tuż za kanałkami i.. stado zatrzymuje się z nami. Przypuszczam że chodzi o kraby, ale czegoś jest tutaj naprawdę bardzo dużo i ryby oszalały. Kilkaset metrów wokół nas jest pełne bassów, co chwilę brania, z czasem juz tylko szarpnięcia i odprowadzenia, ryby robią się wybredne. W końcu rosnaca woda wypycha nas i stamtąd. Gdy doczłapujemy do aut jest juz dobrze po drugiej. Ian o 6 rano rusza do jednostki, Jason od rana ma swoje zajęcia. Tylko ja wyśpię się do woli.
    Ale - ta noc odpaliła u nas bassowanie i sfokusowała nas mocno na ten tardżet. Jason, który jest wykładowcą na uczelni, twierdzi, ze musi mnie wreszcie nauczyć w odpowiedni sposób łowić bassy. Jak łatwo zrozumieć, takie wykłady i zaliczenia mi jak najbardziej pasują :D
    Kilka dni później do Jasona wpada stary kolega z Północnej Irlandii. Finbar zwykle wpada na łososie, jednak kiepścizna tego sezonu powoduje, ze wybiera się z Jasonem na bassy. Ja jeszcze nie mogę, dzieci w szkole itd, kiedy dostaję telefon - przyjeżdżaj szybko, mamy ładną rybę. Dzieci do auta, szaleńcze kilkanaście km i jestem. Ryba pływa sobie spokojnie w jednym z jeziorek utworzonych przez odpływ miedzy skałami. Ładna, 6-7lbs.
    Nim kończę ją focić jest druga. Chwilę później i trzecia. Do końca sezonu miejsce darzy naprawdę grubymi bassami. Pojedyncze sztuki, to fakt, ale wszystko powyżej 60cm. Moje gumcie co się wyginają tak słodko sa przez ryby ignorowane. Łowi się na wchodzącej wodzie, agresywne "byczki" które przeciskają się miedzy skałkami i glonami.
    Znowu - działa tylko jedna przynętą, popper Megabassa. prawie 30e za sztukę w sklepie, jeśli znajdziesz. Na eBayu ustrzeliłem dwie za 40$ z wysyłką, ale dojdą za 2 tygodnie.... Do innych sa wyjścia, widać jak ryba sunie i zawraca. Do tych nie ma wyjść, tylko woda eksploduje kiedy bass na pełnym gazie parkuje w poppera. Nic z tego nie rozumiem :P


    [attachment=229579:DSC00259s.jpg][attachment=229580:DSC00261s.jpg][attachment=229581:DSC00270s.jpg][attachment=229582:DSC00308s.jpg][attachment=229583:DSC00310s.jpg][attachment=229584:DSC00318s.jpg]

    Powoli zbliza się jesień. Ryby przemieszczaja się w inne części zatoki - zaczyna się tarło sandeeli na piaszczystych łachach.
    Dla nas zaczyna się łowienie w nowym miejscu. Połowa cypla, wewnętrzna strona.
    [attachment=229585:DSC03651s.jpg]
    Tylko na określonych pływach - ryby przechodzą pod samymi nogami. Znowu, na nic gumisie, na nic popperki, które już doszły. Zainteresowane sa jedną przynętą - Feed Shallow. Za - zgadnijcie? Tak, kolejne 3 dyszki. Ludzie poszaleli z cenami tych woblerów.
    Na kilka wyjść Jason łowi piękne, grube jesienne ryby.
    [attachment=229586:DSC04255s.jpg][attachment=229589:DSC04278s.jpg][attachment=229592:DSC05004s.jpg][attachment=229587:DSC04258s.jpg][attachment=229588:DSC04266s.jpg][attachment=229577:DSC00252s.jpg][attachment=229590:DSC04997s.jpg][attachment=229591:DSC05001s.jpg][attachment=229593:DSC05006s.jpg][attachment=229594:DSC05022s.jpg][attachment=229595:DSC05052s.jpg][attachment=229596:DSC05062s.jpg][attachment=229601:IMGP9932-1as.jpg][attachment=229602:IMGP9958s.jpg]

    Pojawiają sie stadka makreli, ostro gotując wodę:
    [attachment=229597:DSC05078s.jpg]
    Czasem coś i mi uda sie złowić na stałych miejscach:
    [attachment=229598:DSC05082s.jpg]

    Sezon na cyplu kończymy z przytupem.
    Wybieramy sie po pracy, na wieczorną zmianę :D
    Widoki po drodze sugerują że może być ciężko, ale że to niby już przeszło - pakujemy się dalej.
    [attachment=229599:DSC05415s.jpg]
    Woda idzie w górę, będzie tym razem wysoka. Dojeżdżamy moim subarku na sam koniec cypla, cofamy się do miejsca i zaczynamy łowić.
    Mija może naście minut jak zaczyna się pierwsza burza. Burza, w Irlandii, nad oceanem? Nie ma tego zbyt często. Leje poziomo, pioruny walą po wzgórzach, a my na cyplu z piachu, płaskim zupełnie, na środku zatoki wywijamy węglowymi wędkami. Tzn Jason wywija, bo ja swoją ciepnąłem na płask w krzaki i zaszyłem sie w króliczą norę. Chwilę później robi się dość jasno, piorun uderza w mieście, niecałe 500m od nas. Z głośnym stęknięciem zwala się w krzory koło mnie Jason, jakoś już mniej chętny na porażenie kilkoma milionami wolt. Ale pada... Zaraz sa i tęcze i wszystko ogólnie super.
    [attachment=229600:DSC05430s.jpg]
    Odwracamy się w druga mańkę, a tam kolejna ściana deszczu nadchodzi.
    [attachment=229603:s.jpg]
    Znowu błyskawice, więc dalej leżymy plackiem, tym razem bonusowo trochę gradu jeszcze. Październik i taka kiła?
    Robi sie zimno, ciemno - olać ryby, wracamy do domu.
    Łatwiej powiedzieć niz zrobić.
    Cała droga powrotna zalana, wysokie fale i wysoki pływ przerwały naturalną barierę i zalały całe wnętrze cypelka. Odpalam światła w aucie, z miejsca gdzie droga znika w wodzie odpływają spłoszone mullety... Czyli jest tak dobrze :/
    Czekamy zeby woda opadła, jednak po prawie godzinie opada może 5cm? Fale przelały wierzchem, ale chwilę potrwa zanim opróżni sie z nisko położonych części, którymi wiedzie droga.
    Wysiadam z auta, idę zobaczyć jak to wygląda. Woda po kolana, chwilę później po jajka... W bok po pas, więc trzeba będzie po ciemku, na czuja trzymać się drogi i nie wjechać na pole, bo to byłby koniec. Jason chce czekać, ja widzę że mimo ze już dobrze po HW wody ubyło niewiele. Z resztą w tym miejscu zawsze stoi woda całe dnie po deszczu. Nie ma opcji, musimy się przebić autem.
    Pakujemy wszystko co sie da w wodoodporne torby, sprzęt na podszybie i wysoko na siedzenia i rura. Reduktor, 2 i ogień!
    Subarku wbija się w wodę, gejzer mały. Przez ostro do przodu, pomaga "o kurwa, o kurwa, o kurwa" Jasona i moje wbicie nogi w podłogę. Auto idzie do przodu, woda z szumem wlewa sie do środka. Po chwili jest do pół świateł, zalewa światła, fala wchodzi na maskę. Jeszcze chwila i silnik łyknie wodę i po zabawie.
    Jason nalega zeby się zatrzymać, ja już nawet nei odpowiadam, czas zwolnił, ja staram się domyślić gdzie była droga i trzymać się najwyższej części. Kilka razy czuję jak tylne koła się uślizgują, raz traci krzepę ale - już prawie prawie.
    Podpływa mi pod nogi stara puszka po koli, gdzieś spod nóg wypłyneły też zabawki młodego. Wody w aucie tak po fotele.
    Ale - idzie do przodu, bez pierdnięcia. Troche trudno z dodatkową masą wody wygrzebać się na pagórek, wreszcie udaje się, jedziemy po równym. To nei koniec, bo jeszcze kamienista plaża, zupełnie zalana. Ale tam twardo, jadę akurat tak przechylony, że część gdzie zbieram powietrze do silnika nad wodą. Ale z drugiej wody ponad pół drzwi :P
    Wreszcie dojeżdżamy na parking.
    Jak w kiepskiej komedii, otwieram drzwi i z auta wylewa sie woda...
    Wszystko w środku utopione, wieczorem wyleję z auta kilka wiader wody.
    Suszenia będzie kilka dni, ale - subarku dało radę i radośnie brykało jeszcze dalej :D
    Mówiłem ze to dobre auta :D
  13. Kuba Standera
    W dzisiejszym odcinku wystąpią:
    Zakała luckości vel ojciec roku.
    Biedne zmarznięte dziecko emigrantów z Polski
    Nauczycielka rażona apopleksją
    Irlandczyk mający do życia zdrowy dystans
    Irlandczyk, będący holendrem, pochodzący z Afryki, który kocha walczyć z rzeczywistością.
    Samuel L. Jackson z cygarem grający na kontrabasie
    https://www.youtube.com/watch?v=VphR_yM6KxY

    oraz Kapitan Morgan jako alternatywa dla Bushmillsa :D

    Ale, zacznijmy od początku.
    Na początku był Hardy Zenith. Piękny, miodny, cudny, az się wziął i z.... . A taki piękny był, amerykański. Z powodu amerykańskości Panowie z Hardyego postanowili mi kilka nieprzyjemności zaserwować, doprowadzając mnie do stanu w którym nerwowo rozglądam sie za czymś do pizgniecia o ścianę, lub też tylko do zabicia wzrokiem... Całą historię opowiem innym razem, jednak czuj, że dogadali się z Czesławem więc coś musi być z nimi nie tak, okazał się proroczy :)
    W każdym razie, doprowadzony do wytrzeszczu gałek ocznych, skurczu jąder i krwawych plamek na paszczy pognałem do najbliższego offlajsensa po ratunek.
    Nosz awruk wasza mać zakrzyknąłem, widząc cenę 35 euro dyndającą bezczelnie na Black Bushu. Nie mają Boga w sercu oprawcy sprzedawcy.
    Z całej tej nieprzyjemnej perypetii wybawił mnie mój wzrok przekrwiony gdy spoczął na ostatniej w promocji butelczynie kapitana Morgana za 19.
    Aż mi się pejsy ze szczęścia skręciły!
    Fakt, wanilią z trocin trochę trąci, ale procenty są, z kolą jakoś przejdzie, może wkurw minie.
    Po przybyciu do domu zająłem się delektowaniem tego jakże zacnego produkt of Jamaica w zaciszu pokoju z kominkiem, mordując całe hordy Niemców z jakimś parownikiem na plecach (Wolfenstein :) ). Jak pisał Sapkowski, od razu dzień lepszy jak się Niemca usiecze. Tego wieczora z kapitanem piratem dobiliśmy 300, umowa była 1ml za hakenkrojca :)
    Wiatry niesprzyjające wiały ostro od dziobu gdy nawigowałem w stronę sypialni na piętrze, ale ostro halsując udało się w końcu w bezpieczną przystań łóżka trafić.
    Mniej przyjemnie było dziś rano, gdy łomem musiałem powieki odmykać. Nie wiem kto wymyślił wstawanie o przed ósmą, ale zdecydowanie za taką złą karmę to z 15 razy się musiał jako Justin Bieber odrodzić.
    Dzieci odwiezione, żona odwieziona, poczta odebrana.
    Wtem, dzwoni telefon. Zdystansowany do życia Irlandczyk pyta się jak zwieracze po kontakcie z Hardy bros :D
    I ze mówił, nie bądź jeleń, nie kupuj Zenitha, tylko Mackenzie, bo jest lepsze, tańsze i w ogóle...
    No dobra, ubawiłem się do łez, ale w jakim interesie Pan mi telefon zużywa?
    Ano, jedźmy na łososie.
    Jezus Cię opuścił? Pytam z niedowierzaniem. wiedzieć trzeba, że od startu sezonu deszcz mamy pionowo, poziomo, ukośne, szlaczkiem - pod każdą postacią a jedyny błękit jaki widzę rano, to mojego suzuki, stojącego smutnie pod niebem odlanym z ołowiu.
    Nawet okoliczne rowy zamieniły się w strumyczki, wiec co dopiero na Blackwater?
    "Wiedziałem ze jesteś mięczakiem, o 13 zrywam się z roboty, zbieram Cię po drodze, bądź gotów ze spinem"
    "Ale muszę młodego odebrać ze szkoły" - zaczynam lament jak beduin nad zdechłym wielbłądem.
    "Your choice Bud, ale albo szkoła, albo ryby" i rozłącza się.
    O cholerka, to mnie wziął na ambit.
    Plan strategiczny gotowy i... jak się nagnie rzeczywistość to może i dałobysięnarybywyskoczyć.
    Szybkie zakupy, dla starszej pociechy list z listą zadań które musi wykonać za mnie zeby żona nie chciała mi kuku zrobić (tak, wiem, jestem pantoflarzem :D ).
    Zostaje ostatnia kwestia.
    Ruszamy po 14, młody kończy szkołę o 15.30. Nie ma opcji znalezienia kogoś kto odbierze, ale - jest pomysł.
    Jason melduje się pod domem o 14 - przerzucam bety, śpiochy młodego i jego fotelik (ma 6 lat) i jedziemy pod szkołę. Jason ma spory dystans do formalnych zachowań, z resztą sam jest skażony rybałka nieodwracalnie, wiec pewnie jakoś to rozumie.
    Wpadam do klasy i pytam się nauczycielki czy mogę młodego odebrać dzisiaj wcześniej. Za oknem zaczyna się właśnie ulewa i gradobicie.
    Pani pyta ale jak-to-gdzież-to-i-po-co. Nooo, jedziemy na łososie.
    Młody lekko spłoszony, pani drga dziwnie powieka, klasa patrzy się na mnie z mieszaniną zazdrości i chyba lekkiej nienawiści, ze muszą dalej siedzieć i jak barany rysować kolejne 90 minut cyferkę 9...
    Pani chwilę zastanawia się czy wezwać gardę i ludzi z welfare, ale chyba dochodzi do wniosku, że za dużo przy tym papierów, i jest dopiero wtorek. Wzdycha, wznosi oczy w sufit i machając ręką wyprasza mnie z klasy.
    Mały w mundurku, pod krawatem, zdezorientowany trochę.
    40 minut później wypakowujemy się nad wodą. Deszcz i grad przeszły, słoneczko zagląda. Tylko wiatr nadal nie daje odpoczynku, za chwile chyba zacznie zabierać owce z okolicznych pól. Na parkingu stoi auto Holendro-Afro-Irlandczyka, znaczy sie łowimy dzisiaj w stałym składzie.
    Młody na mundurek zakłada śpiochy, na to kamizelkę, na to kurtkę starszego brata, czapkę uszatkę i juz jest gotów do drogi.
    [attachment=228965:DSC00104s.jpg]
    Co prawda wygląda w tym jak dziecko Stalingradu, ale - wszak nie prężyć się na wybiegu tu dotelepaliśmy, tylko łowić ryby.
    Woda wysoka, prawie równo z brzegami, co jest dość szalonym poziomem by szukać jakichkolwiek ryb, ale - alternatywa to siedzieć w domu.
    Suniemy w dół pagórka, mijamy powalone drzewo, rozglądamy się za Peterem.
    Jest, ostro młóci wodę swoim Double Handerem. Naprawdę podziwiam go. Wiatr tak lekko ma dzisiaj 30-35km/h. Woda wysoka, zasuwa ze sporą energią, a ten niby nic sobie double speyem (jest leworęczny) mieli. Tonąca linka, duża tuba - elegancja ale tez i spory wysiłek, by w tych warunkach wpadło to choć kawałek od brzegu.
    [attachment=228966:DSC00116s.jpg][attachment=228967:DSC00145s.jpg]
    Trochę gadu gadu na brzegu, w ruch idą woblery, latajace kondomy, wahadełka. Jednak woda szybka, bardzo wysoka, nawet SDR do dna dodziubują się dopiero pod nogami.
    Słońce znowu zachodzi, Peter taktycznie wraca do domu, a my tkwimy w coraz bardziej nieciekawych warunkach nad wodą
    Młody zaczyna przebąkiwać, ze może by jednak wracać?
    Jeszcze chwila, beat jest krótki, do auta kawałek.
    W ostatniej chwili odwracam się i widzę szarzejące drzewa na zakręcie powyżej. Nadchodzi pompa epickich proporcji. Wiatr przyspiesza, temperatura spada gwałtownie. Zaczyna lać, na początku zacina nieprzyjemnie, chwilę później jest już sino, do deszczu dochodzi grad. Małe ziarenka, jak kasza gryczana, ale przy tym wietrze tną niemiłosiernie. Z braku bezpiecznego schronienia pod drzewami i dystansu do auta zasłaniam sobą młodego (przy tym wietrze leje prawie poziomo) więc relatywnie suchy wychodzi z przygody. Wiedziałem ze pójście w masę to strategiczna inwestycja i się kiedyś sprawdzi :)
    Jason uznał że nie będzie padać, więc pod drzewem doświadcza uroków przedwiośnia z wodą wlewającą się po kurtce (zwykły polar) w śpiochy.
    I sterczymy tak na tym deszczu, wilków tylko brakuje. 10 minut, 15, młody traci cierpliwość. Po niecałej półgodzinie przez chmury przebija się słońce, deszcz ustaje i tylko przemoknięte ciuchy, zmarnowane miny i tęcza na horyzoncie przypominają o niedawnej małej apokalipsie.
    Jason zmókł doszczętnie, więc smętnie drałujemy pod pagórek do auta.
    Młody rozwarstwiony z mokrych ciuchów, w środku suchy i w miarę ciepły. Chyba zadowolony nawet.
    [attachment=228964:b.jpg]
    Ech te ryby...
  14. Kuba Standera
    Po wyprawie do Szwecji pozostał z jednej strony niedosyt, z drugiej strony – udało się nam obu z Hugiem zżyć, zakumplować na płaszczyźnie do tej pory rzadko dla nas osiąganej, wyjść poza układ ojciec – mały syn a bardziej kumple i przyjaciele.
    Niedosyt,bo posiedzieliśmy u Szweda ciut za długo, co było w ostatnich dniach dla młodego dość nudne, z drugiej – wiedzieliśmy, że mogliśmy się jeszcze do kilku ryb dostać.
    Czemu Norwegia?
    Od wielu lat poza jerkbaitem jestem członkiem innego internetowego grona. Muszkarze z całego świata, z kilkudziesięciu krajów. Europa, Australia, Nowa Zelandia, kraje Afryki i Azji, no i oczywiście wielu kolegów z USA. Co roku towarzystwo spotyka się w jakimś miejscu na naszej pięknej planecie. Słowenia, Nowa Zelandia, Kalifornia i wreszcie – Norwegia (w przyszłym roku spotkanie wypada w Polsce :) ).
    Doświadczeni łowcy, mający zwykle za pasem kilkadziesiąt zim z muchówką w ręce – ja jestem w grupie zdecydowanie najmłodszy. No, sekunduje mi Arek z naszego forum, powiedzmy – razem jesteśmy i najmłodsi i najbrodsi. Mi co prawda do looku a'la czeczen jeszcze ciut brakuje, ale, nigdy nie mów nigdy :D
    [attachment=229549:DSC04828s.jpg]
    W każdym razie – znamy się wszyscy z internetu od lat, spotkać się osobiście nie było kiedy i jak, głównie ze względu na odległości między nami. Poprzednie spotkanie w Europie – Słowenia, wypadło akurat kiedy leżałem z rozprutym kolanem i ledwo dokuśtykiwałem do kibelka. Dlatego, skoro wreszcie spotkanie, nazywane conclave, wypadło w Norwegii – stwierdziłem ze upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Z młodym spędzę trochę czasu „w cywilu”, odwiedzę Norwegię, w której nigdy nie byłem, spotkam się zresztą członków z polskiego teamu, przez „zupełny” przypadek również będących resztą teamu redakcyjnego. I wreszcie – możliwość spotkania się i wspólnego łowienia z muszkarzami z całego świata (no, nie przesadzajmy, ze stanów i z Europy).
    A, i połowić jeszcze chciałem :)
    W każdym razie – startujemy z Dungarvan, przez góry, bla bla bla – znacie tą historię, była wczoraj :D
    Z Dublina fruniemy do Oslo, dalej będziemy przemieszczać się pociągiem.
    Udało się złapać na darmowy bus, kupić bilety. Z lotniska na dworzec ciufu ciufu.
    [attachment=229499:DSC04297s.jpg][attachment=229500:DSC04305s.jpg][attachment=229501:DSC04309s.jpg][attachment=229502:DSC04322s.jpg]
    Na dworcu w Oslo okazuje się, że jest pociąg wcześniejszy, może uda się kilka godzin zaoszczędzić.
    [attachment=229503:DSC04336s.jpg][attachment=229504:DSC04341s.jpg][attachment=229505:DSC04354s.jpg]
    Gnamy na peron, wskakujemy do pociągu. Torbą uderzam o drzwi i... Eksploduje jedna z puszek Guinnessa, które tarabanię ze sobą. O cholera. Podłoga w pociągu, ubrania, sprzęt, ręczniki... Wszystko w ciemnym piwie o charakterystycznym zapachu. Prawdą jest co mówią, Guinness nie lubi podróżować :/
    Jak już udało się posprzątać, usadowić i odsapnąć, to przychodzi kolo i mówi – w związku z pracami na torach przesiadka na autobus zastępczy...
    Znowu sprint po peronach. Ja 25 na plecach + 20 kilo w ręce, młody 12 +11 :D Znowu na druga stronę dworca, a dopiero tam byliśmy... Oczywiście bilet mamy na następny pociąg, więc na ten autobus się nie da się, angielska być bardzo trudna język, allahu akbar. Ja jak radosny słowiański (lub żydowski jak twierdzi wielu) prosiak z zawałem, dysząc, ledwo widzę przez strużki potu płynące po paszczy. Przede mną panna zakutana w tradycyjne dla Norwegi stroje a na to.. kamizelkę odblaskową. Wszystko było by cool, gdyby choć trochę lepiej znała angielski. Jest w końcu cholernym point of contact na dworcu. Wreszcie z odsieczą przychodzi kierowca jednego z autobusów, przeciąga mnie za linię. Teraz zostaje wybrać autobus jadący do Hamar, jeden z nastu które czekają na wszystkich podróżnych. W końcu udało się. Krzywo się patrzyli na walizkę cieknącą piwem, ale chyba już nie chcieli konfrontacji, żeby im tłuścioch na zawał nie zszedł :)
    Kilka godzin autobusem na północ, mijamy.. meczet w rozmiarze XXL. No dobra, nie mój kraj, niech się rządzą po swojemu.
    Dojeżdżamy do Hamar. Niestety, autobus tłukł się 30 minut za długo i pociąg zwiał nam 10minut temu. Spędzamy dość miłe 2,5h wcinając lody pistacjowe i oglądając wypasione amerykańskie bryki.
    [attachment=229506:DSC04356s.jpg][attachment=229507:DSC04370s.jpg][attachment=229508:DSC04373s.jpg][attachment=229509:DSC04432s.jpg]
    Wreszcie przyjeżdża pociąg do Koppang. Kolejna godzina-dwie przez zupełne pustkowia. Za oknami lasy i... ślady gąsienic. W sensie nie wesołych pełzaczy, tylko tych z Leopardów. Pociąg naprany wojskiem. Młodzi i w średnim wieku, w mundurach, z plecakami. Przez cały wyjazd będą nad nami krążyć samoloty wojskowe – zarówno przemykające z grzmotem herkulesy jak i syczące myśliwce. Co się dzieje? Ponoć ruscy – to jest reakcja Norwegii na konflikt na Ukrainie i wymachiwanie szabelką. Ale – to tylko to co słyszałem od miejscowych, nie wiem jak jest naprawdę.
    Wysiadamy w Koppang.
    [attachment=229510:DSC04447s.jpg]
    10 budynków na krzyż, dwa markety i jakaś restauracja. W ciągu dnia, w tygodniu ludność na ulicach przypomina bardziej sceny z Helikoptera w ogniu, niż to czego moglibyśmy oczekiwać w +- środkowej Norwegii.
    [attachment=229539:DSC04745s.jpg]
    Z dworca odbiera nas Asia, żona Mirka, mojego przyjaciela ze Sztuki Łowienia.
    [attachment=229516:DSC04482s.jpg]
    Krótka rozmowa w aucie i jesteśmy na kampie,
    [attachment=229533:DSC04634s.jpg][attachment=229534:DSC04640s.jpg]
    prowadzonym przez germańskiego oprawcę. Oj, nie przypadliśmy sobie do gustu, raz poszedł ogień na granicy bijatyki. Nie wiem, niby jestem ćwierć krwi Niemiec, a z tymi ludźmi dogadać się nigdy nie mogę. Ani chybi – mój paskudny charakter.
    Spotkanie z całą ekipą. Nowi-starzy znajomi. Dziwnie tak się rozmawia w realu z ludźmi, których zna się od lat.
    Arek z dziewczęciem i teściową przyjechał do Koppang z Wrocławia... Suzuki Jimny.
    [attachment=229553:DSC04903s.jpg]
    3 dorosłe osoby na pokładzie, gratów na ponad tydzień, dwójka muszkarzy, żarcie. Jednak przestrzeń jest rozciągliwa :D
    Ogólna pogaducha, prezentacja ze zdjęciami, co, na co i gdzie.
    [attachment=229511:DSC04462s.jpg][attachment=229512:DSC04463s.jpg]
    Oglądam zdjęcia okazów i... chyba Szwecja wykrzywiła mi psyche. Germaniec, właściciel kampu i lokalny gajd od 8 lat ma największego lipienia na 45cm. Helloł...
    Z pstrągami podobnie, z reszta właśnie zaczął się okres ochronny. Palie – ponoć gdzieś są, ale nikt nie potrafi sensownie podać namiarów gdzie ich szukać. Jednym słowem – fishing paradise :)
    [attachment=229514:DSC04474s.jpg][attachment=229515:DSC04476s.jpg]
    Ale – nie żeby łowić do mroczków w oczach tu się przytelepaliśmy przecież.
    Pierwszy dzień łowienia – woda wygląda wspaniale. Niezłe rójki, mimo ze to jesień.
    [attachment=229517:DSC04490s.jpg][attachment=229518:DSC04496s.jpg][attachment=229519:DSC04499s.jpg][attachment=229520:DSC04503s.jpg][attachment=229521:DSC04510s.jpg]

    Całe popołudnie ostro piłujemy we dwóch z Mirkiem. O ile dla mnie to takie łowienie to trochę UFO, to jednak on sporą wprawę w lipieniach ma. I co? Jedna ryba. Na dwóch. Udało się mi ja skusić na parachute. Całe 37cm.
    [attachment=229522:DSC04513-2s.jpg][attachment=229523:DSC04517s.jpg]
    Widzimy kilka bulknięć, próbujemy ile się da, ale niezbyt są efekty.
    [attachment=229524:DSC04531s.jpg][attachment=229525:DSC04535s.jpg][attachment=229526:DSC04536s.jpg][attachment=229527:DSC04572s.jpg]
    Wracamy na kamp. Ekipa z Belgii nieźle połowiła, kilkanaście ryb, wszystko do 35.
    Kolejnego dnia – jest podobnie, więc postanawiamy się wybrać na niższy odcinek, poszukać szczupaków.
    [attachment=229528:DSC04618s.jpg][attachment=229531:DSC04620s.jpg][attachment=229532:DSC04631s.jpg]
    Młody z ojcem Mirka łowią dwa, my na muchę ZERO. Za to znajdujemy widełki, w wodzie leżą oberznięte głowy lipieni. Kilkanaście sztuk, ryby max 30 parę, kilka nie wiem czy mogło mieć 20 cm, bo te głowy to jak od rippera.
    No, fajnie.
    Wieczorem mamy noc Belgijską.
    [attachment=229541:DSC04762s.jpg][attachment=229542:DSC04765s.jpg][attachment=229543:DSC04767s.jpg][attachment=229544:DSC04778s.jpg]
    [attachment=229545:DSC04792s.jpg][attachment=229546:DSC04795s.jpg][attachment=229547:DSC04809s.jpg]
    Ostra ekipa serwuje klopsiki w sosie, wódki, nalewki – impreza przeciąga się do późna... Albo – przeciągnęłaby się, gdyby o 11 nie wpadł Germański Oprawca i nas wszystkich nie wy... bez litości. Bo późno i on już zamyka salę. Patrzymy się na siebie dość dziwnie, no ale – w końcu to jego cyrk, więc nie mamy nic do gadania. Zostaję robić zdjęcia drogi mlecznej. Ostatni dzwonek, zanim znowu schowa się i nie będzie jej do wiosny.
    [attachment=229513:DSC04471s.jpg]
    A trzeba było iść spać. Jakiś SARS mnie od tego stania w zimnicy i ciemności złapał i resztę wyjazdu spędzam z dość niemiłą grypą. W zasadzie odpuściłem nawiedzanie się wędkarsko. Widzę sukcesy całej ekipy, sporadycznie wydłubane ryby, poza nielicznymi zgrabniejszymi rybami lekka kiepa.
    [attachment=229551:DSC04848s.jpg][attachment=229552:DSC04883s.jpg][attachment=229554:DSC04927s.jpg]
    Kręcimy się po okolicy, szukając jeziorek paliowych, ale nichuchuchu,
    [attachment=229558:DSC04951s.jpg][attachment=229557:DSC04944s.jpg][attachment=229556:DSC04937s.jpg]
    [attachment=229555:DSC04935s.jpg][attachment=229559:DSC04958s.jpg][attachment=229560:DSC04960s.jpg]
    nasz Germański gajd od siedmiu boleści naniósł nam na mapę jakieś nie istniejące jeziorka, drogi do nich dokładnie wytłumaczyć nie potrafił.
    [attachment=229548:DSC04822s.jpg][attachment=229550:DSC04843s.jpg]
    Największa atrakcją staje się lądowanie helikoptera wojskowego przy kampie.

    [attachment=229535:DSC04642s.jpg][attachment=229536:DSC04660s.jpg][attachment=229537:DSC04697-2s.jpg][attachment=229538:DSC04740s.jpg][attachment=229540:DSC04748s.jpg]

    Akurat mieli manewry, jakiś kolo na rowerze zaliczył glebę, musieli go odstawić do szpitala, więc przysłali będący akurat w powietrzu medevac.

    Szybko mija te kilka dni i zawijamy się do domu. Starczy już wojaży na ten rok.
  15. Kuba Standera
    Pomysł padł zimą. Wiadomo, sa miejsca, które każdy wspomina dobrze i chce w nie wrócić. Poprzedni wyjazd o ile obdarzył nas rybami, zakończył się dość nieprzyjemnie – zostaliśmy okradzeni z całego sprzętu, dokumentów i aparatów. Brak zdjęć, jedyne wspomnienia to te sczytane z siatkówki, stąd zostało malowanie opowieści o wyjeździe słowem, wzbogacanym obficie gestykulacją.
    Jednak impuls padł gdy pewnego wieczora usiłowałem z synem rozpalić w kominku. Nieustraszony pogromca legionów wirtualnych wrogów, bez problemu siekający ich całe zastępy karabinem czy miotaczem ognia, gdy przyszło do wzięcia zapałek i odpalenia trochę spietrał.
    Ojoj, to wersja ocenzurowana tego co przeleciało mi wtedy przez głowę. Gdzieś w świecie techniki chłopak się mi zgubił. Za telefon hyc i nim skończyły się wiosenne sztormy plan był ukuty, bilety kupione – jedziemy do Szwecji.
    Hen hen na północ, a tam wiadomo, komary, wilcy, niedźwiedzie, komary, łosie, komary i ryby do złowienia. i komary, nie wiem czy o nich już wspomniałem?
    Młody początkowo zapalony do idei, trochę wystygł otrzaskiwany morskimi falami na „treningu” przed wyjazdem.
    Jeszcze tylko resztka sprzętu dopakowana, kamizelka asekuracyjna dla młodego zakupiona i ruszamy.
    Przed nami kilka godzin przez góry, na lotnisko.
    [attachment=229127:s.jpg]
    Tam przesiadka w samolot i do Berlina.
    [attachment=229083:DSC00680s.jpg][attachment=229084:DSC00685s.jpg]

    W Berlinie czeka na nas Michał, wraz ze swoim autem. Tu warto wspomnieć o automobilu, który był naszym domem i środkiem transportu przez dwa tygodnie. Nastoletni wysłużony golf z silnikiem 1.6 dysponujący oszałamiającą mocą, zapakowany dosłownie po dach, ze ciężko by było jeszcze jeden kołowrotek dorzucić.
    [attachment=229087:DSC00748s.jpg]
    Zwykły hatchback a w nim kilkanaście wędek w 2ch bazookach, muchówki w krótkich tubach, Solidny ponton z aluminiową podłogą, namiot, śpiwory, materace, sprzęt muchowy, sprzęt krętaczy, sprzęt do brodzenia, sprzęt do gotowania, żarcie na 2 tygodnie i... 3 pełnowymiarowych ludzi.
    [attachment=229079:1.jpg]
    Trochę pakowania było.
    Z Berlina noca i objazdami powoli suniemy na północ
    (przerwa w nocy na pożarcie germańskiego burgera)
    [attachment=229085:DSC00697s.jpg][attachment=229086:DSC00700s.jpg]

    Nad ranem mijamy Kopenhagę, mostami przez cieśniny do Malmo,
    [attachment=229140:DSC00743S.jpg]

    z Malmo na Sztokholm, ze Sztokholmu na Sundsval,wjeżdżamy do krainy wypasionych amerykańskich bryk :D
    [attachment=229088:DSC00750s.jpg][attachment=229091:DSC00786s.jpg][attachment=229093:DSC00795s.jpg][attachment=229092:DSC00789s.jpg][attachment=229126:intro.jpg]
    dalej na Ostersund, dalsze set km po bocznych drogach,
    [attachment=229090:DSC00780s.jpg]
    szutrach
    [attachment=229112:DSC01310s.jpg]
    i... już dwa dni później stajemy wreszcie nad wielką rzeką, znów onieśmielającą swoim rozmiarem.
    [attachment=229115:DSC01411s.jpg]
    Młody trochę speszony z ulgą spogląda na kamizelkę asekuracyjną, bez niej byłoby chyba dość nerwowo dla nas obu.
    Szybkie rozłożenie kampu i dopiero gdy wypatroszyliśmy auto, doszło do nas, ile tego szpeja pojechało tym razem.
    [attachment=229094:DSC00816s.jpg]

    Przed nami naście dni całkowitego odcięcia od świata. Lipienie, królestwo lipieni.
    [attachment=229113:DSC01327s.jpg]
    Ryby w doskonałej kondycji, wspaniale walczące, w porównaniu z tymi znanymi choćby z PL
    Do tego trafi się kilka szczupaków,
    [attachment=229095:DSC00818s.jpg][attachment=229096:DSC00819-2ps.jpg]
    ale przede wszystkim – ryba magnes, po którą tłuczemy się na to zadupie sakramenckie – Orring.
    [attachment=229099:DSC00881s.jpg]
    Duża litera w nazwie pstrąga jak najbardziej uzasadniona, ryby te są wspaniałymi przeciwnikami. Niczym irlandzkie feroxy, wypasione na rybach na wielkich jeziorach, zapuszczają się w celach krajoznawczo-kopulacyjnych w rzeki wielkie, później mniejsze, by na końcu spełniać swą ewolucyjną powinność w małych rzeczka o żwirowym dnie.
    [attachment=229167:DSC01144s.jpg]
    Z wodą na lipki trafiliśmy dość średnio – po kilku dniach łowienia poszła w górę, mnie i młodego skutecznie odcinając od ciekawszych miejsc, w które Michał używając swoich super mocy był w stanie jeszcze dotrzeć. Nie mniej jednak udało się złowić wspólnymi siłami kilkadziesiąt tych pięknych ryb, w tym i potworka (jak na rozmiary 10 letniego łowcy) 47cm.
    [attachment=229114:DSC01339s.jpg]
    Szczupaki chyba zostały przez jakąś ekipę spacyfikowane, bo było z nimi dość kiepsko.
    Co prawda pojawienie się jeszcze bardziej przypalonej ekipy (we dwóch, corsą, z namiotem, dmuchanym kajakiem i rowerem do treningów po okolicznych górach) pokazało ze dalszy wypad na jedno z jezior może zaowocować rybami dobrze ponad metr. Ale to nie na muchę, niekoszernie, wiec się nie liczy.
    Nam na muchę udało się udziobać zaledwie kilka, choć dla młodego to i tak święto było, u nas nad oceanem po za rekinami takich dużych i zębatych ryb nie ma.
    [attachment=229080:2.jpg]
    W wolnych chwilach przed oganianiem się przed komarami ruszało kręcenie muszek.
    [attachment=229107:DSC01095s.jpg] [attachment=229166:DSC01108s.jpg][attachment=229175:DSC01483s.jpg]
    I to było nasze zajęcia w ciągu dnia, kiedy wreszcie pokąsani przez paskudnych krwiopijców wypełzaliśmy z namiotu.
    Ale tak naprawdę, to cały dzień mijał nam na oczekiwaniu na wieczór, kiedy niebo zapłonie na czerwono, słońce skryje się na godzinę – dwie za drzewami, wylecą chmury chrustów i jak na tamte warunki nastanie „noc”.
    [attachment=229164:DSC01072s.jpg]
    [attachment=229101:DSC00993s.jpg][attachment=229124:DSC01842s.jpg] [attachment=229182:DSC01749s.jpg]
    Wtedy ruszały się pstągi. Potężne, dzikie ryby, żadne tam selekty zdziczałe, wsypane na początku sezonu. Do złowienia pierwszych ćwiczyliśmy korbę,
    [attachment=229163:DSC00961s.jpg]
    później nastąpiła przesiadka na muchówki dwuręczne,
    [attachment=229173:DSC01401s.jpg]
    Michał na swojego 14’ Guideline’a, ja na switcha, albowiem jestem wielkim fanem tych wędek :D . Udało się nam kilka ryb namówić do współpracy, kilka z tych namówionych zapakować w podbierak i nawet jakieś zdjęcie zrobić.
    [attachment=229105:DSC01025s.jpg][attachment=229106:DSC01039s.jpg]
    Michał zapunktował olbrzymim 72cm samcem z kufą imponujących rozmiarów. Nowa życiówka!
    [attachment=229098:DSC00863s.jpg][attachment=229081:3.jpg]
    Jakbyście mysleli - jak wygląda szczęśliwy, spełniony człowiek, który aktualnie w ciężkiej dupie ma pracę, dom, obowiązki, ruskich na Ukrainie, kurs franka i tym podobne nieznaczące pierdoły którymi zawracamy sobie głowę, to wygląda on właśnie tak:
    [attachment=229100:DSC00887s.jpg]

    Mi udało się skusić rzeczną 60 w piękne czerwone kropy.
    [attachment=229102:DSC01004s.jpg][attachment=229103:DSC01011s.jpg][attachment=229104:DSC01019s.jpg].
    Batson, plecionka 15lb i wobler Miernika - cudowne połączenie :)
    Ostatniego dnia wyjazdu, na muchę tubową zacinam jakiegoś stwora z piekła rodem, który po chwili tarmoszenia się, gdy usiłuję zatrzymać odjazd z nurtem najnormalniej w świecie urywa polyleader i płynie w ... no tam gdzie jego miejsce. Ja i tak zacieszam.
    [attachment=229177:DSC01592s.jpg]
    Marzę że za rok wrócę, lepiej przygotowany, wyposażony, naumiany, pomysłów pełen i... znowu zbiorę baty od rzeki i jej mieszkańców.
    [attachment=229123:DSC01833s.jpg] [attachment=229118:DSC01751s.jpg] [attachment=229181:DSC01679s.jpg][attachment=229180:DSC01660s.jpg][attachment=229174:DSC01435s.jpg] [attachment=229168:DSC01152s.jpg][attachment=229170:DSC01263s.jpg]

    A co do celów wyjazdu – większość udało się zrealizować. Młody naumiał się i ognisko rozpalić,
    [attachment=229111:DSC01290s.jpg]
    i herbatę na nim ugotować,
    [attachment=229110:DSC01241s.jpg] [attachment=229122:DSC01760s.jpg]
    i jakieś żarcie upichcić,
    [attachment=229165:DSC01086s.jpg][attachment=229169:DSC01172s.jpg]
    więc nie zginie jak wyłączą ruscy prąd.
    Zaliczył wszystkie etapy, podchodzenie,
    [attachment=229108:DSC01209s.jpg]
    rzuty,
    [attachment=229109:DSC00995s.jpg]
    prowadzenie much, zacięcie, holowanie, lądowanie, odhaczanie, wypuszczanie.
    [attachment=229172:DSC01399s.jpg]
    Opanował też jak rybę uśmiercić, sprawić i przyrządzić, co też jest przecież częścią tego „fachu”.
    [attachment=229097:DSC00862s.jpg]
    W połowie wyjazdu dofrunął do nas Słoniu z dziećmi.
    [attachment=229171:DSC01373s.jpg][attachment=229185:DSC01814s.jpg][attachment=229183:DSC01783s.jpg][attachment=229178:DSC01597s.jpg]
    [attachment=229176:DSC01548s.jpg][attachment=229179:DSC01651s.jpg][attachment=229117:DSC01555s.jpg]
    Słoniu miał chyba sporo radosci dziubiąc lipki w sporych ilościach, udowadniając że dobrze radzi sobie z każdą metoda muchową.
    [attachment=229184:DSC01803s.jpg]
    Sporym zaskoczeniem (jak chyba dla każdego w tym miejscu) była siła ryb. Spoglądal z lekkim rozbawienim na batsonowskiego switcha #6 którym łowił Michał czy mojego redingtona 11ft #7. To sprzęt na lipienie? Na tamtejsze jak najbardziej, choć trafiłem na takie którym rady nie dałem...
    Co okazuje się sporym błędem, ostatnią noc odpuszczamy łowienie, żeby zobaczyć nudny jak flaki z olejem finał MŚ w harataniu w gałę:
    [attachment=229186:DSC01846s.jpg][attachment=229187:DSC01848s.jpg]
    Gdy oglądamy ten nudny spektakl niebo zasnuwa się chmurami, lekki deszcz, robi się prawie ciemno...
    Cholera!, Powinniśmy teraz łowić ..
    Nic to, wrócimy tam jeszcze!
  16. Kuba Standera
    Kilka tygodni temu wywiało mnie na odwiedziny do kraju raju. Tak gdzies po standardowych 5 dniach zacząłem wyglądać samolotu z powrotem :)
    Ale, udało się odnowić sporo sprzetu, pojawił się nowy (bellyboat).
    Wróciłem w niedzielę wieczorem, obładowany jak wielbłąd.
    Juz w autobusie z lotniska odbieram wiadomość od Jasona
    "ty wrócić ze straszna kraj?"
    "Pewnie", odpisuję
    "To przygotuj się na jutro, jedziemy na Blackwater. Tylko weź wszystkie rzeczy! CURVA!" odpisuje Jason świadomy jakie skupienie uwagi to słowo wywołuje u słowiańskiej części populacji zielonej wyspy.
    na nic jego starania, albowiem chaotyczny puszek zapomina zabrać muchy, wiec musimy sie wrócić (dobrze ze 100m nie 40 minut, jak kiedy zapomniałem zabrać buty :) ).
    Pojawia się jednak problem - skąd wziąć licencję tak wcześnie? Sklepy ruszają o 10 i o 8.30 raczej nigdzie się tego papieru nie kupi.
    Kilka telefonów później i mamy namierzoną pocztę w Cappaquin - miasteczku przez które przejeżdżamy po drodze nad wodę.
    Gdy o 9 zaspany pan otwiera swoją pocztę czekam już na niego niecierpliwie przytupując pod drzwiami.
    100e i 15 minut później jedziemy dalej kozimi dróżkami do Ballyduff, gdzie mamy łowić.
    Na parkingu wita nas pies ghilliego. Zwabiony hałasem auta postanowił nas odprowadzić nad wodę.
    [attachment=228599:1.jpg]
    Po kolana w błocie udaje się nam w końcu przebrnąć zalaną łączke i dochodzimy do domku dla wędkarzy:
    [attachment=228600:2.jpg]
    Woda jest dość wysoka, lekko trącona przez deszcze ostatnich kilku dni:
    [attachment=228601:3.jpg]
    Znalazł się tez i psi właściciel, prawie bez poruszenia stoi niczym posąg oparty o swoją dwuręczna. Czasem odnoszę wrażenie, ze buja się po tej miejscówce od jakiś kilkuset lat.
    [attachment=228602:4.jpg]
    Pierwszy zaczyna łowić nasz Holendersko-Afrykańsko-Irlandzki kolega, czyli Pieter:
    [attachment=228603:5.jpg][attachment=228605:7.jpg][attachment=228606:8.jpg]
    A reszta grzecznie czeka na swoją kolej:
    [attachment=228607:9.jpg]
    Niestety, dość szybko wiaterek urasta do wichury, dochodzi do tego deszcz - wszyscy szukamy schronienia w domku. Herbata, kawa i ogólne sprośne pogaduchy - czyli wędkarski standard.
    Chwilę później, jak to w Irlandii - bęc i słońce.
    [attachment=228608:10.jpg]
    [attachment=228598:0.jpg]
    Jednak całe towarzystwo jest już mocno rozleniwione.
    Trochę śmigania, bardziej z obowiązku niż z przekonania i powoli pakujemy się w drogę powrotną.
    Z Jasonem zjeżdżamy jeszcze odwiedzić beat poniżej:
    [attachment=228609:11.jpg][attachment=228610:12.jpg]
    Ale po za jednym spławiającym się keltem pod drugim brzegiem nic się nie dzieje.
    Wygląda na to ze to byl jedyny springer jakiego widzieliśmy w Blackwater na rozpoczeciu sezonu:
    [attachment=228604:6.jpg]
  17. Kuba Standera
    W ostatni weekend popędziłem moim wspaniałym Suzuki do Dublina, na targi.
    Zaproszenie od kolegów którzy potrzebowali zdjeć. Cóż, w świecie telefonów komórkowych człowiek z lustrzanką (bezlusterkowcem) jest królem.
    Targi trochę mniejsze niż zazwyczaj, muchy zdecydowanie mniej, ale - kilka ciekawostek znalazłem.

    Zaraz po przybyciu biegnę na pięterko do auli - wykład prowadzi mój dobry koleżka Jason i dr Ken Whelan. Pstrągi, trocie na słodko i słono oraz bassy. Tytuł wykładu: "Match the Hatch". Bardzo ciekawie o pokarmie, prezentacji, jednym słowem gdzie, jak, kiedy i na co.
    [attachment=227318:DSC09402s.jpg]
    [attachment=227319:DSC09411s.jpg]
    [attachment=227320:DSC09435s.jpg]
    Widok targów z góry
    [attachment=227321:DSC09453s.jpg]
    [attachment=227390:DSC09914s.jpg]

    Z góry biegnę na pokazy rzutowe (czasu bardzo mało) - techniki dwureczne prezentuje Scott Mackenzie
    [attachment=227322:DSC09457s.jpg]

    Stanowisko Neda, tego od tęczaków, które dręczymy całą zimę :D
    [attachment=227326:DSC09460s.jpg] [attachment=227335:DSC09507s.jpg] [attachment=227355:DSC09588s.jpg]

    Stanowisko firmy z Polski - TFL. Cykady, wahadła i... błystki podlodowe. Nadchodzi day after tomorrow czy nikt im nie powiedział ze to lodu nawet na kałużach nie ma? :D
    [attachment=227327:DSC09470s.jpg][attachment=227328:DSC09471s.jpg]
    Obsługa top klasa, mili młodzi ludzie:
    [attachment=227330:DSC09475s.jpg]
    Naprzeciwko rozłozeni moi znajomi flytierzy:
    [attachment=227329:DSC09472s.jpg] - Chasing Silver Bespoke flies, czyli Andy i Paula.
    Duo robiące muchy na wszelkie drapieżniki, od morskich troci, przez bassy, szczupaki po rekiny... ale o rekinach za chwilkę.
    [attachment=227332:DSC09489s.jpg][attachment=227333:DSC09497s.jpg][attachment=227334:DSC09505s.jpg] [attachment=227371:DSC09829s.jpg]
    Muchy na Tope'a:
    [attachment=227389:DSC09905s.jpg]

    Irish Kayak Angling Club - brygada szaleńców łowiacych wszędzie i wszystko co jest na wyspie do złowienia. Prezentowali nowe kajaki oraz kajaki z silnikami elektrycznymi. Musze powiedzieć że trochę mnie zakłuło jak zobaczyłem kajaki i zdjecia...
    [attachment=227336:DSC09509s.jpg][attachment=227367:DSC09819s.jpg][attachment=227368:DSC09820s.jpg][attachment=227369:DSC09821s.jpg][attachment=227370:DSC09825s.jpg] [attachment=227379:DSC09862s.jpg]

    Wracam na stanowisko Mackenzie, po drodze mały pokaz rzutów:
    [attachment=227337:DSC09511s.jpg][attachment=227338:DSC09518s.jpg][attachment=227339:DSC09522s.jpg][attachment=227340:DSC09525s.jpg][attachment=227341:DSC09526s.jpg][attachment=227342:DSC09533s.jpg][attachment=227343:DSC09535s.jpg]
    Jason wkręca się w kręcenie:
    [attachment=227365:DSC09772s.jpg][attachment=227366:DSC09777s.jpg]

    Gumy do wyboru:[attachment=227344:DSC09539s.jpg]

    Kolejny akcent z PL
    [attachment=227345:DSC09540s.jpg]

    Obrazki:
    [attachment=227346:DSC09541s.jpg]

    Akcent niemiecki
    [attachment=227347:DSC09544s.jpg][attachment=227348:DSC09547s.jpg]

    Akcent włoski:
    [attachment=227350:DSC09548s.jpg]

    Dla dzieci spore stoisko - kolorowanki, żywe ryby w akwariach, plakaty itp:
    [attachment=227378:DSC09858s.jpg]

    Sprzęt salmonlogic:
    [attachment=227351:DSC09552s.jpg][attachment=227364:DSC09740s.jpg]

    I wreszcie konkretne ryby:
    [attachment=227352:DSC09574s.jpg][attachment=227380:DSC09868s.jpg]
    Muchy rekinowe:
    [attachment=227381:DSC09871s.jpg][attachment=227382:DSC09874s.jpg][attachment=227383:DSC09876s.jpg]
    Największy złowiony w zeszłym sezonie na muchę miał ponoć ponad 150lb!
    Coś czuję ze w tym roku wybiorę się tam spróbować :D

    Stanowisko SKB:
    [attachment=227384:DSC09887s.jpg][attachment=227385:DSC09890s.jpg][attachment=227386:DSC09891s.jpg][attachment=227387:DSC09896s.jpg]

    Kilka jeszcze fotek:

    [attachment=227391:DSC09924s.jpg][attachment=227392:DSC09937s.jpg]
  18. Kuba Standera
    Są producenci, których nazwy się źle kojarzą. Junkers, Dacia i... Ron Thompson.
    Jeszcze jak coś w nazwie ma imperator, cysorz, debeściak, madafaka, dżapan czy tyran, to zwykle nawet do ręki nie biorę, bo jeszcze czymś się zarażę...
    Ale
    Jak wiadomo, na przekór ogólnie panującym na forum trendom spermotwórczym i oczywistej oczywistości konieczności posiadania do łowienia cierników wędki za pierdyliard i topowego kręciołka Shimano, koniecznie SW za drugą walizkę stuzłotówek plus dżapan plecionki za 600zl 30 yardów (bo więcej na stjuningowaną szpule na łożyskach z kraśnika nie wejdzie) - ja mam lekkie zboczenie i lubię chrusty.
    Z prostego powodu - sprzęt u mnie ma trudne życie i nie mam serca, by przedmiot hajtechu, z firmy, która Japończykom rakiety kosmiczne z węgla struga, ot tak, bezceremonialnie, zawinięty w mokre zapiaszczone śpiochy w bagażnik pierdyknać i zapomnieć o nim na 3 dni, bo padać zaczęło, a ja do bagażnika bez potrzeby przecież nie zaglądam...
    Dochodzi do tego kajak, łowienie z piachu na plaży, regularne używanie wędki spinningowej jako kijka do brodzenia "bo trzeba" i w efekcie - jeśli coś przeżyło u mnie sezon, znaczy że nic nie jest mu straszne.
    Stąd też - nie ma sensu w moim przypadku wydawać kasy na drogi sprzęt, bo niezależnie od "prajstagu" i tak, niczym ptaki dodo - zginie marnie.
    W kwestii wędek niby jestem zadowolony, bo zajeżdżam od jesieni przezbrojonego shimaniaka, z dokręconym czarnym shimano i jest dobrze. Kij sprawuje się znakomicie, ma jednak dwie słabe strony - jest krótki, a jak wiadomo na tą przypadłość nawet operacja nie pomaga, i trochę zbyt pałerowy. W sensie - czasem jak trzeba pośmigać jakimś wormem z samym hakiem, czy wymagana jest finezja wykraczająca po za normy przyjęte za wystarczające w czołgu T-34 - no tu niestety ta wędka troszkę się gubi, wypada z roli, że tak powiem.
    Jednak, jest też problem w drugą stronę, kij lekki, jak na tutejsze standardy, czyli ok 30g wyrzutu, bo 6lbsowe cacka, znane z Polandii, z racji małej populacji cierników nie znajdują zastosowania na lokalnych wodach, niezbyt mi się widzi w sytuacji, gdy może siąść na nasz wobler czy gumę duży bass, lub, odchodząc od klimatów wyuzdanej fantastyki, taki choćby pollock powszedni. Niestety, wtedy 30 gramowa wędeczka dość szybko musi wyzionąć ducha.
    Po tym przydługim nieco wstępie dochodzimy do wstępu właściwego.
    Wielkie zbrojenia zlotowe w PL miały miejsce, wybór wędek, kołowrotków, linek - dobrze, że podszepnąłem "weźcie spinningi, bo może piździć" I, o dziwo, nad oceanem - piździło. Nie to, ze wyrzucenie linki przy wietrze 50km/h ukośnie w twarz, mając za sobą jakieś 5m miejsca i skały - jest trudne. Ale, asekuracyjnie, spiny przyjechały.
    Kiedy wyciągnięty został rzeczony Ron Thompson jedna moja brew, w tym wypadku lewa, podjechała bardzo do góry, druga pozostała niewzruszona, usta wykrzywił grymas "i jak mu powiedzieć ze to shit". Nie dość ze firma zajebiaszcza prawie jak Jaxon, to kij jest i Nano, i Tyran i w ogóle inteligentny niczym dziecko proszku do prania i podpasek z reklamy tv. JezusieIMaryjo pomyślałem, po kiego TomCast to przywlókł tutaj. Coś tam opowiadał o jakiś filmach, podnoszeniu tą wędką wiader farby itd, ale raz, że to w Rumunii, a tam jak wiadomo grawitacja inna, dwa że jakość i wiarygodność tego filmu przypominała te udowadniające, że ziemie jednak odwiedzają OBCY.
    Pal to licho, nie ja tym się będę męczył.
    Po pierwszych optymistycznych łowieniach na muchę przyszła pora na spotkanie się twarzą w twarz z irlandzkim wiatrem, muchówki zostały zagrzebane w bagażniku i wyjechały spiny. Widząc zadowolenie na twarzy TomCasta nie wytrzymałem i zabrałem mu na chwilę wędkę, z niecnym planem obśmiania, wytknięcia błędów, amatorki i krzywej postawy, w tym ideologicznej, niczym mistrz rodbuilderskiego szmoncesu Bujo. i...
    I niestety ładunek sarkazmu, powszechnie znanej nienawiści do świata itd itp musiał poczekać na inną okazję, bo kijek zrobił zajebiaszcze wrażenie. Lekki, rozsądnie wykonany, czuły, dość szybki, na tyle na ile lubię, czyli jeszcze pozwalający komfortowo pośmigać woblerami. 3 kawałki - super sprawa. Twarda pianka przetykana korkiem, split grip wg najmodniejszych trendów z dżapanowa, w miarę rozsądnie, na ile jako profan mogę to określić, przelotki.
    Podczas holu bassa:
    [attachment=124082:f.jpg]

    i podczas rzutu sandeelkiem:
    [attachment=124083:g.jpg]

    Przyszedł moment, gdy TomCast wcielił się w rolę bassa życiówki i mogłem zobaczyć ugięcie i poczuć moc tej wędki. Szok! Nie spotkałem do tej pory kija czy spinningowego, czy pod casta z takim zapasem. Przecież tym można chyba słonia za mniejsza trąbę z sadzawki wytargać!
    Pojawiło się podejrzenie, że kij jest najzwyczajniej w świecie źle opisany. Ale, przy 40g gumie czuć już że wędka podczas rzutu mocno pracuje, za to śmiganie nic nie ważącymi węgorkami savage geara to czysta przyjemność, pod warunkiem dołożenia do zestawu czegoś subtelniejszego niż czarnuch 4k i 20lb plecionka.
    Zlot przeleciał i wyprosiłem u Tomka zostawienie mi kija - że będzie w sam raz na kajak itd. Pozaklinałem, pojęczałem - machnął ręką, kij zostawił, drugi taki sobie sprawi jak przyjedzie do domu.
    Kij sparowałem z jedynym kołowrotkiem "lżejszym niż 4k" jaki mam, czyli Shimano Sustain 2500, do tego plecionka Broxx 8kg, cienka niczym włos i... na kajak z nim. Akurat, połączę przyjemne z pożytecznym, obrzucam nowy kijek, nową muchówkę i nowo poznanego lokalersa kajakarza wezmę ze sobą na pollocki.
    Miejsce to samo co zawsze, czyli pod dźwigiem, ryb tam jest dość sporo, a trudno o lepszego testera "co kij jest wart w realu" niż większy pollock.
    Początkowo kijek sobie odpoczywa w uchwycie, bo na pierwszy ogień idzie muchówka, o niej będzie niedługo. Dopiero kiedy muchołapka została powyginana przez rudzielców w każdą stronę, składam ją i biorę się za Ronalda Tomaszona.
    Troszkę sceptycznie, bo miejscowe ryby raczej widzę z 25lb jerkówką i mocnym multikiem, niż z prawie podlodowym pierdzielnikiem jakim jest sustain 2500, pajęczym Broxxem i 30g wędka. Ale, mam ją przetestować, to w realu niech test będzie a nie piękne zdjęcia z linką zaczepioną o płot :D
    Pierwsze rzuty gumą i puk... puk... jeb i siedzi. Ryba idzie do góry dość szybko, jest rozczarowująca 50tką.

    [attachment=124081:e.jpg]

    Mój kajaczy partner złapał bluesa i zmaga się w jakimś potworem, hamulec dowalony ile fabryka dała... ech, albo ją wyciągnie, albo jej kręgosłup połamie w walce albo kajak wywali zaraz, patrząc na "lekkość" jego zestawu czwartej alternatywy nie ma.
    Ja staram się nie widzieć co się dzieje na jednostce obok i w najlepsze czeszę sobie wodę. Pojawiają się pierwsze rozsądniejsze ryby i o dziwo lekki kij daje sobie z nimi radę. Troszkę za długi podczas brodzenia dolnik tutaj idealnie się spisuje pozwalając podeprzeć kij i targać ryby do góry.
    Kij miękko amortyzuje szarpnięcia ryb. Kołowrotek z głośnym protestem oddaje ciężko wybrana linkę. Dzień dziecka never endng story.
    Mojemu koleżce w końcu udaje się wyrwać z wody jakiegoś miejscowego lewiatana i pod "Samsonem" głośny i tępy stuk priesta po czaszeczce oznajmia światu, że miejscowy polloczy matuzalem własnie wybrał się na Guinnessa do rybiego Abrahama. Żal, tym razem nie .pl a .ie :/
    Jakby na pocieszenie kolejne branie, zacinam i od razu odjazd. Żadnego do powierzchni podciągania i pobudki spod kajaka - od razu po braniu czysty fugas chrustas, choć algaes raczej chyba w tym przypadku? Jakiś stwór zakasał płetwy i zasuwa w skały niczym mała lokomotywa. Przecież jeśli nie przystopuję tych zapędów kolejarskich to zaraz będzie po zabawie. Świadom ryzyka dociskam palcem wskazującym rozmazaną od prędkości obracającą się szpulę kołowrotka. Złowroga cisza kontrowana coraz wyższym świstem wiatru na lince. Atmosfera robi się dość napięta i coś musi puścić. Buka czuwa i puszczają rybie nerwy i poddaje się przed dotarciem do skałek i porwaniem mojego sprzętu w drobiazgi. Jednak, to jeszcze nie koniec zabawy, gdy udaje się mi ją podnieść tak, że widzę rudy błysk w głębi wody, odzywają się w rybie nowe siły i znowu kołowrotek gra najsłodsza melodię, choć zamiast dostojnych kawałków znanych z wód słodkich to jest czysty trash metal, z fałszującym zgrzytem, czyli piasek jednak znalazł miejsce pod szpulę...
    W końcu podbieram dziada, wykładam go na nogach. Wykopuję aparat, szybkie foto, filmik z wypuszczenia i zmyka do domu.

    [attachment=124078:b.jpg][attachment=124079:c.jpg][attachment=124080:d.jpg]

    http://www.youtube.com/watch?v=QrIeeMTj-2M&feature=share&list=UUexibgF5B-18_KDPQ_6sP2g


    Ogólne wrażenia z użytkowania kija?
    Jest bardzo dobrze. Irlandzki koleżka pomachał, głową pokiwał i wędkę wycenił na dwa i pól kawałka, znaczy 250 euro. W Polsce do dostania za niecałe 200plnów, nic tylko pakować, słać do Irlandii i lokalnym wędkarzom sprzedawać, interes życia - gwarantowany.
    A i jeszcze na koniec, nagroda dla wytrwałych czytelników, którzy ponad 180 znaków potrafią przyswoić - wędka to Ron Thompson Tyran Nano Series Travel, 240cm, 10-30g wyrzutu i 3 kawałki ;)
    W drodze do mnie jest juz większy brat - 270cm, 15-45 gram i 4 części, występują też jeszcze 2 lagi - 9 i 10 stopowe potworki 20-60 gram
  19. Kuba Standera
    Była nadzieja, że jeszcze raz w tym roku uda się połowić.
    Ale, chyba przyjdzie poczekać do 2ego nim znowu wyruszę, fajnie gdyby jakimś cudem zenith dotarł do tego czasu, chociaż znając szczęście dostanę go już po powrocie do pracy...
    W każdym razie, w poniedziałek ostatni udało się wyrwać nad wodę. Z jednej strony nowym wehikułem pędzę ja, dojeżdża Krzysiek, ale też i ekipa z Galway - Misio i Marcel. Znaczy spotkanie będzie :).Chłopaki z Galway przypalone zdjęciami, które Ned serwuje na swojej stronie
    [attachment=213067:5.jpg]
    są… trochę zaniepokojeni mrozem (rano jest -4).
    [attachment=213063:1.jpg]
    Czy dziura nie zamarznie, czy będzie dało się łowić?.Przyznaję, ze gdy ruszałem rano, to widoki pod domem nie napawały zbytnim optymizmem..
    [attachment=213064:2.jpg][attachment=213066:4.jpg]
    Podobnie i droga - wszystko ładnie, pięknie, ale łowienie chyba to zabije...
    [attachment=213065:3.jpg]
    Dzwonią do mnie gdy mknę płatnym mostem.

    Już są na miejscu, czekają. Krótka pogaducha, rozkładamy sprzęt. Ogólne psioczenie na zimno, Balcerowicza, PZW i Żydów i na inne typowe dla naszego narodu tematy ;) i już truchtem lecimy na najlepsze miejsca.
    Panów z Galwayu ustawiamy na cypelkach, co okaże się później dobrą ideą.Gdy startujemy, miejsce jest zupełnie zmrożone.
    [attachment=213068:6.jpg]
    W takiej scenerii jeszcze u Neda nie łowiłem.
    [attachment=213069:7.jpg][attachment=213070:8.jpg][attachment=213071:9.jpg][attachment=213072:10.jpg]
    Obmarzające przelotki, hurgocące po nich linki i ryby, a właściwie rybska kursujące pod powierzchnią, zbierające... suche muchy.
    [attachment=213073:11.jpg]
    Dla tego klimatu warto było wstać wcześniej...
    Ja zaczynam klasycznie - tonące linki, snejki, bloodwormy, a Panowie dziabią ryby z cypelków na suchara. Piankowy żuczek pokaźnych rozmiarów doprowadza ryby do szaleństwa. Każda chwila gdy wodę marszczy wiatr, gdy wychodzi słońce i zaczyna się polowanie na karaczana.
    Brania są spektakularne. Wyobraźcie sobie 60cm rybę, która z furią szarżuje na muchę, tylko po to by kilkanaście cm od żuczka zawinąć się i odpłynąć. Albo - rozpędzoną pod powierzchnią, tworzącą falę jak orka. Fala przytapia muchę, a cwaniak krąży wokół, tworząc potężne wiry na powierzchni. Wreszcie wodę rozcina pysk zeżerającej muchę ryby. Zacięcie i... sorry, ale 0,18mm to nie na to miejsce :D.
    Dość często udaje się wyrwać rybie muchę z pyska, mimo odczekania kilku sekund. Nie do końca rozumiem co się dzieje...
    Wędki Marcela, Macieja i Krzyśka regularnie biją pokłony wodzie, grają kołowrotki.
    [attachment=213074:12.jpg][attachment=213075:13.jpg][attachment=213076:14.jpg]
    Chłopaki się rozkręcają, tylko ja jak jakiś cieć smutny miałem tylko kilka markotnych brań, z których nic nie wynika.
    Na pocieszenie przychodzi Krzysiek, ubawiony cały.[list]
    [*]
    Ile? - pytam.
    [*]
    -7 lub 8....- szczerzy się z radością.
    [/list]
    Podczas gdy ja piłuję przy dnie, ekipa z Galway łowi na suchara, a Krzysiek linką inter podaje jakiegoś dziwnego, wściekle pomarańczowego streamera. Widać jak ryby agresywnie podpływają, gonią muchy, zagryzają je. Widać że trafił z muchą i prowadzeniem.
    [attachment=213077:15.jpg]
    Chwilę później woła Marcel, ostro odchodzi mu tęczak. Ryba zeżarła suchara położonego dość daleko od brzegu.
    Kolejne odjazdy, kotłowania, wreszcie ryba ląduje w podbieraku.
    [attachment=213079:16a.jpg]
    [attachment=213078:16.jpg][attachment=213080:17.jpg]
    Zaraz obok ustawia się Maciej. Z tym ze on zmienia wędkę z #5 na #8. Linka inter, grubszy przypon i ważkolarw na końcu. Zygu zygu, i chwilę później muszę znowu biec z aparatem. Tym razem ryba większa, nie daje się spacyfikować tak łatwo.
    [attachment=213081:18.jpg]
    [attachment=213082:19.jpg]
    Słońce powoli zachodzi, ryby pływają przy samej powierzchni, zostawiając za sobą „Vki”. Podanie żuczka na ich trasę i od razu ryba zaczyna kotłować, krążyć wokół.
    W końcu kończą się nam żuczki. Haki porozginane, muchy rozmemłane, koledzy wyłowieni jak po dorszowym rejsie. Czas wracać, tym bardziej że do Galway mają kilka godzin jazdy.

    Powodzenia Panowie w 2015, oby więcej czasu nad wodą!
  20. Kuba Standera
    Jakoś mnie odrzuca ostatnio od pisania w necie.
    Ilość dziwności na jakie się natykam osiągnęła masę krytyczną i nie jestem w stanie dalej procesować tych informacji.
    Ze zdziwieniem jeno gapię się w monitor, z wrażenia zapominam mrugać i... mam bumble w oczach.
    Oczywiście, lepiej mieć okruszki na twarzy niż muszki w oczach (co udowodniono dawno temu na Pianosie :D ) ale jeśli muszki to od razu bumble?
    Ale, wracając do tematu. Jakieś trendy-pędy wstrząsają światkiem muszkarskim. Jak nie wszyscy łowią na pedałki, to nagle chwytają za ciężkie wędy i za szczupakami muszą. Jak mucha łososiowa to Allys Shrimp (bo innych oczywiście nie ma :/ ), jak mokra to jakiś dziw March Brownokształtny. Sucha to oczywiście majówka, zdjęć jakieś dziesiątki, potworelle się szczerzą na każdym kroku. Coraz dziwniejszymi kształtami internetowi muszkarze udowadniają ze jednak matka natura była zwyczajnie głupia, ustalając proporcje swoich tworów.
    Skrzydła jak jakiś pterodaktyl, ogon jak z ruskiego bombowca, 4x większy od tułowia. Jeżynka zawiązana w stylu "król lew". Tułów wyglądający jak jakieś brązowe dildo dotknięte padaczką i w pokręceniu udające Hawkinga. I główka rozmiarów hełmu amerykańskiego futbolisty, z koniecznymi pod nicią dociśniętymi promieniami jeżynki, sterczącymi wokół oczka haka.
    Nosz ja pierdziu, chciałoby się żachnąć.
    Aż strach czasem zajrzeć w wyszukiwarkę, żeby jakiś wzór znaleźć, bo przy tym co potrafi wyskoczyć, to Alien, nawet vs Predator, to jak domowe przedszkole są przy tych tragediach kunsztu krętaczego.
    Jednak tym co przelało ostatnio zupełnie czarę goryczy była internetowa inwazja tytułowych bumbli właśnie.
    Co to są bumble zapytacie?
    Nie, nie chodzi o pęcherze wypełnione płynem surowiczym, choć tak czasem oczy przecieram ze zdumienia że i bąbli dorobić mógłbym się na powiekach.
    Otóż te bumble to seria much jeziorowych. W czasach zaprzeszłych opracowana przez znakomitego irlandzkiego muszkarza Kingsmill Moore'a (choć inne źródła datują te wzory na XVI wiek..). Wzór dość wdzięczny, w zależności od wykonania i prowadzenia imitujący od kiełży po wychodzące majówki i jakieś terrestiale.
    Mi to w zasadzie obojętne, grunt że mucha dobra i łowna. Najbardziej znane warianty to Claret i mój ulubiony - Golden Olive.
    Po czym poznać bumble? Ogonek z toppingu (choć zdarzają się wzory z ogonem z tippetsa).
    Tułów z sierści foki w wybranym kolorze.
    Jeżynka z koguta jako palmer po tułowiu.
    I tu zaczynają się schody. W czasach kiedy zaprojektowano tą muchę, to za gadanie o genetycznych kogutach można było co najwyżej spłonąć na stosie, tak traktowano takie nie zdrowe science fiction.
    Dzisiejsze wzory ze względu na obfitość nawet najpodlejszych piór jakie możemy dostać coraz bardziej przypominają szczotki do kibla, a nie owada czy skorupiaka. To ma być kiełż, corixa, majówka czy inne coś takiego, nie wodna skolopendra :)
    W oryginale jeżynka jest przewiązana drutem lub lametą, jak kto woli i mu lepiej. Z tym że jest to zrobione w sposób, który my określilibyśmy jako niechlujny - wiele promieni jest podociskanych do tułowia, powodując że mucha wygląda jeszcze bardziej "sparse". W internetowych wydaniach to opcja praktycznie nieobecna, wszystko ładnie wyczesane, sterczą promienie jak na japońskiej fladze - w każdą mańkę.
    I ostatni element, dzięki któremu bumbla widać z daleka w pudle czy innym internecie - przednia jeżynka, wykonana z pióra z lusterka sójki. Dość grube, niebieskie, pięknie połyskujące piórka - nadają tej muszce klasę i wytworność.
    Ja lubię muszkę wzbogacić jeszcze policzkami z mini Jungla, bo tak, bo lubię i zabobonnie wierzę, że JC jednak robi różnicę :)
    Przepis niby prosty, jednak to co wyskakuje z obrazków jest jakąś straszliwą straszliwością. To z ogonem smutno położonym po sobie, czasem wręcz między nogami :) , to tułów z jakiejś srebrzotki co wygląda na zajumaną ze skarpet kosmity. Jeżynka styknęła by do zamiataczki ulic czy myjni samochodowej, pstrągi to chyba czasem muszą rozwieracza używać żeby to w pysku zmieścić. Oczywiście gęstością przypomina zarośla gwiazd porno z lat '70 a nie parę odnóży jakiegoś wodnego stworka.
    Jednym słowem - gwałcą ten ładny wzór, prawie jak Spielberg i Lucas Indianę Jonesa w 4 części :D
    http://youtu.be/eG4W0LbIvW0

    Jakoś po wyhaczeniu ostatnich radosnych dokonań naszych krętaczy dojść do siebie nie mogę, ciągle je widzę, wystarczy patrzałki zamknąć.
    Mam bumble w oczach i zero nadziei na lepszą przyszłość :)
  21. Kuba Standera
    Coś niebezpiecznie mi blog zaczyna dryfować w stronę sprzęto maniactwa, ale, o rybach też będzie, bo coś tam łowię.
    Jednak - kolejka moim zdaniem ciekawych sprzętów do opisania nieubłaganie wydłuża się, stąd - zapraszam do lektury, tym razem - o butach do brodzenia.
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/844/ow7s.jpg/"][img]http://img844.imageshack.us/img844/3511/ow7s.jpg[/img][/url]
    Temat powraca na forum chyba równie często jak temat wyboru śpiochów.
    Sam szukałem dość długo, już prawie stanęło na simmsach rivershed, gdy po przeanalizowaniu wszelkich opcji puknąlem się w głowę - tysia za buty? No bez jaj...
    Szukam dalej i wreszcie zdecydowałem sie na powrót do "źródeł", czyli do krakowskiego sklepu - Vision.
    Jakiś czas temu uznałem, że oszaleli zupełnie, oferując jako buty różowe trampki na słoninie:
    [img]http://www.flymex.at/shop/images/urban-wading-shoes.png[/img]

    Ale, poprzednie ich buty działały naprawdę przyzwoicie, wiec może jednak warto?
    Szukam po stronie, nie trudno nie zauważyć nowego, oliwkowego modelu - Loikka.
    Czytam opis i chyba już tylko żelaznego wilka tam brakuje, paktu z diabłem i pofrunięcia na kogutku na księżyc :D
    A niech tam, zaryzykuję.
    Jak zwykle z wysyłką z PL chwilę czekam aż dojdą, wreszcie przyjeżdżają ponad 2 tygodnie temu.
    Oglądam je i widzę podobne rozwiązania jak własnie w rivershedach - ogumowane, dobrze pomyślana podeszwa, jak to w Visionach - schowane w gumie kolce. Co ciekawe - brak tych cholernych dziurek na bokach butów - przez które przy każdym kroku zasysany do środka jest piasek. Wreszcie ktoś o tym pomyślał!
    Po założeniu pierwsze wrażenie - to jak ciasno i pewnie trzymają w kostce.
    Sunę na skałki i dość czujnie próbuję jak sprawiają się podeszwy.
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/18/zixt.jpg/"][img]http://img18.imageshack.us/img18/3690/zixt.jpg[/img][/url]

    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/692/ewkp.jpg/"][img]http://img692.imageshack.us/img692/3658/ewkp.jpg[/img][/url]
    I.. jest dobrze, tak jak w poprzednich - dość lepka guma w połączeniu z kolcami trzyma perfect, czuję się jakbym sunął an gąsienicach.
    Jednak - jest jeden zonk - w przekonaniu, że mogę wejść wszędzie, niczym kozica na przyssawkach prawie wywijam orła - na wąskich i śliskich skałkach. Środek stopy nie ma kolców, są jak chyba w każdych butach na pięcie i z przodu buta i trafienie tym fragmentem na oglonione skałki lekko przyspiesza mi puls :D
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/9/8n8f.jpg/"][img]http://img9.imageshack.us/img9/9044/8n8f.jpg[/img][/url]
    Sunę sobie między skałami, w stronę żwirowej plaży. W strefie przyboju, wodę mam raz po kolana, sekundę później cofa się metr - dwa ode mnie by zaatakować ponownie z większą siłą. Jest przypływ i każda fala idzie ciut dalej. W przybrzeżnej wodzie ledwo coś widać - wymieszany żwir, piach, poszatkowane glony, muszle - cały przybrzeżny śmietnik wiruje jak w pralce.
    Śmigam, śmigam, nie za wiele się dzieje.
    W końcu - woda zatrzymuje się i chwilę później - zaczyna się cofać.
    Nagle z mgły i chmur wychodzi słońce, coraz ostrzejsze, z każdą chwilą.
    Pojawiają się olbrzymie stada drobnicy.
    Ten widok jest trudny do opisania - wyobraźcie sobie kilkadziesiąt - kilkaset metrów kwadratowych jasnego żwiru i piasku który nagle ciemnieje od ryb. Dosłownie - dna nie widać, zmienia kolor na ciemno-niebiesko-szary. Jedynie okolice kamieni i glonów świecą żółtym piachem - rybki omijają je, bojąc się drapieżników. Również wokół mnie jest metrowe jasne koło - ryby starają się mnie omijać.
    Wygląda to jak olbrzymi stwór - wysuwający macki w stronę brzegu.
    Jednak dopiero po chwili zaczyna się prawdziwy spektakl.
    Na płyciznę wpada stado makreli - woda zaczyna się dosłownie gotować! Małe rybki i makrele zaczynają fruwać w powietrzu, wygląda to jakby na raz podrywało się do lotu gigantyczne stado ptaków, rozpędzając się po powierzchni, chłoszcząc powierzchnię wody skrzydłami.
    Nie wiedzieć skąd od razu pojawia się też stado mew, z krzykiem nurkując w wodę i maltretując małe rybki. Pikują jak małe stukasy, z rozpędu wbijając się w wodę, porywając rybki, startując i atakując raz jeszcze, i raz, i raz.
    Truchtem niczym hipopotam cwałuję w tą stronę,w biegu wymieniam przynętę - pada na black fiish minnow, przynętę masakrycznie skuteczną na tutejsze ryby. Rzucam w kocioł i natychmiast czuję brania makreli. Coś jakby przez wędkę prąd przepływał - ostre, mocne trzepnięcia. Ryby nie zapinają się, bo przynęta nie na nie.
    Któryś z rzutów kończy się potężnym braniem i ryba z gwizdem hamulca odchodzi z płyciutkiej wody, sięgającej ledwo kolan.
    Tego gwizdu za wiele nie ma, bo i ryba rozmiarem nie przytłacza, ale i tak, banan na twarzy mam, że prawie mi dyńka odpada.
    [url="http://imageshack.us/photo/my-images/829/gph9.jpg/"][img]http://img829.imageshack.us/img829/9484/gph9.jpg[/img][/url]
    Jest dobrze!
    Woda jednak cofa się nieubłaganie i czas zwijać się do chaty.
    Jeszcze małe zdziwko przy przebieraniu się przy aucie - zero piachu i żwiru w butach! Może zero to przesada, ale zwykle wszystko mam wypanierowane w piachu, a tym razem - pojedyncze ziarenka. Reszta zebrała się nad kostką, tam gdzie nogę mocno ściska but.
    Podsumowując - buty są bardzo dobre. Dobrze pomyślane, wykonane. Trzymają nogę w kostce, tak ze bez strachu można śmigać po skałkach. Dobrze uszczelnione, nie zbierają śmieci. Łatwo się je zakłada, łatwo się "otwierają" po poluzowaniu sznurówek.
    To co, tylko chwale i biję brawo?
    Jak dla mnie - sa trochę drogie. Niby tylko ciut ponad połowa ceny simmsa, ale - zawsze chciało by się mieć więcej szelestów w kieszeni.
    Czy jestem z nich zadowolony?
    Bardzo.
    Czy są warte swojej ceny?
    Moim zdaniem tak, mało mają sobie równych.
    Co do trwałości - tylko czas pokaże. Po dwóch tygodniach haratania po skałach i żwirze - nie ma na nich śladów zużycia, po za lekkim przebarwieniem białych podeszw - od glonów. Z jednej strony - nie długo je mam, z drugiej - jest to zużycie które wielu robi w ciągu połowy sezonu, a miejscowe warunki - ostre skały, żwir, słona woda - są chyba najtrudniejszym środowiskiem dla butów, jakie można sobie u nas wyobrazić.
  22. Kuba Standera
    Ostatnim czasem zanikła mi i wena do pisania, i z czasem dość cienko. W efekcie chyba pogodziłem się z zamknięciem bloga na 3 spusty, jako że praca zupełnie psuje mi wędkarską karierę :D W każdym razie, ciągle siedzę tam gdzie wcześniej, w nielicznych wolnych chwilach usiłując złowienie jakiś ryb ogarnąć.
    Wracając do tematu. Ice Bucket Challenge, czyli kolejna akcja uświadamiająco-zbierająca kasę. Wylej na siebie kubeł zimnej wody lub wody z lodem, wyznacz kolejnych, wpłać kasę na fundację i wrzuć na fejsika pokazać znajomym. Nie wiem na ile moda dotarła do kraju kapusty i rozpusty, ale tutaj na wyspie uchowały się jakieś nieliczne abnegackie niedobitki, co jak Sławek w ortalionie wbrew wszelkim modą mają ogólnie to w głębokim poważaniu.
    Do akcji dołączyła też i matka natura, w hipsterski sposób, zanim stało się to modne. Mam nadzieję ze przynajmniej bonusowo bokobrodów nie zapuściła, bo taki genderyzm to już trudny byłby do przełknięcia.
    W każdym razie - co wyjście na ryby w uroczym sezonie 2014 to na machę, plany czy przywiędłe ego kubeł zimnej wody, w dodatku nikt nawet brawo nie bije, a usiłowania nominowania kogokolwiek do powtórzenia wyczynów spełzają zwykle na niczym. Ryb nie ma, nie żrą, nie biorą i choćby płakać i kwilić, nic to nie zmieni.
    Ten sezon bassowy raczej na pewno przejdzie do historii, będzie się nim dzieci straszyć. Jest tak straszliwa kiepa, ze sam się sobie jeszcze dziwię, że brnę po skałach i piachach, by wędką śmigać. Przed banem pocieszenia ze jakoś to będzie, po banie chwila dobrego łowienia i nagle ktoś zrzucił bombę i zniukował wszystkie żyjątka w oceanie. Wyjazd do Szwecji (temat na osobny wpis, ale zebrać się nie mogę, więc tylko mały teaser:
    [attachment=188946:DSC01004s.jpg]
    zabrał mi całe mojo, albo w tym czasie wielkie trawlery bączki kręciły po zatoce - ryby jakby wyparowały.
    I to już nie tylko bassy, z nimi bywają trudne okresy. Ale nawet mullety, do tej pory setkami opalające się na płyciznach są praktycznie niewidoczne. W sensie - tam gdzie kiedyś ruch był jak na skrzyżowaniu w środku miasta w godzinach szczytu, teraz jest trochę jak w Boże Narodzenie o 3 rano. Sporadycznie przemknie pojedynczy wypłosz i tyle. Co sie stało ze stadami które gotowały wodę? Nie wiem, Lactobacillus ani chybi je porwał i rozłożył :P Co jednak najbardziej martwi, to ze wielkimi krokami zbliża się koniec sierpnia i nadal ani śladu makreli. Gatunek będący ważnym ogniwem rybowego łańcucha pokarmowego, jedzony przez wszystko co w wodzie pływa - nie przypłynął! Poprzednie lata zapowiadały nadchodzące kłopoty - łowione makrele były coraz bardziej mikre, pojawiały się coraz później, aż wreszcie pazerni Islandczycy osiągnęli swoje i chyba udało się im swoimi odłowami jeden z podstawowych gatunków naszej części Atlantyku zdziesiątkować i doprowadzić do stanu wzbudzającego już poważne obawy.
    Jakby tych uroków było mało - deszcz zużył się zimą i rzeki ledwo ciurczą. Na Nore siatowanie na całego, ryb nie ma. nie wiem czy w tym sezonie 20 szt złowiono na całej rzece?. Na Blackwater coś-gdzieś przemknie, ale ogólnie łowi się w okolicy 10% tego co w poprzednim, dość kiepskim sezonie. Dniówki, zwykle wymagające niezłej gimnastyki, dostępne od ręki. Co z tego, jak ghillie szczerze mówi - jak chcesz przyjechać, to raczej żeby poćwiczyć rzuty, bo na ryby szansa jest tylko teoretyczna.I mówi to człowiek w dużej mierze utrzymujący się z napiwków i prowizji od licencji... W zasadzie z okolicznych rzek tylko Suir miewa swoje momenty, ale tam dostanie licencji jest drogą przez mękę, na najlepsze odcinki dla obcokrajowców tylko po znajomości, na takie sobie można coś załatwić.
    Trotki które usiłujemy ćwiczyć od maja, pływają za dnia, pięknie widoczne, jak w akwarium. Nocą jednak ani skubnięcia. Ja to przyjmuje z pokora, jednak moi lokalni znajomi z frustracji ciskają się po brzegu jak pchełki dotknięte apopleksją, bo ryby mają normalne zachowanie w poważaniu. Dość powiedzieć ze ludzie łowiący w ubiegłym sezonie nawet po naście ryb w ciągu nocy, w tym mają na rozkładzie po kilka sztuk. W sensie 5-6, a łowią od maja. I tak za każdym razem, kubeł lodowatej wody na rozpalony marzeniami łeb.
    Zostaje podziwianie nieba nocą - brak deszczu, czyste niebo i marzenia, że następnym razem coś się uwiesi...

    [attachment=188944:DSC03686-2s.jpg][attachment=188945:DSC03691s.jpg]
    Przed nami wrzesień, ostatni miesiąc salmonidów, jeden z ostatnich z szansą na bassy, później zostanie łowienie tęczaków...
  23. Kuba Standera
    Wreszcie dziura w sztormach, wolne w szkole, wolne w pracy - jedziemy na ryby!
    Zbytniego wyboru nie ma, rzeki bardzo wysokie, gdzieniegdzie padają co prawda pojedyncze pierwsze srebrne ryby, ale jest to raczej przerzucanie keltów, niezbyt warte to zawracania sobie głowy. Ocean dowalony błotem, najwcześniej pod koniec tygodnia będzie szansa cokolwiek połowić, można by oczywiście jakimś robactwem w żurze mieszać, ale, to jak łowienie keltów - nie przystoi.
    Stąd - zostaje nam jechać do Neda, do Ardaire Springs, na tęczaki.
    Wczoraj fajny, słoneczny dzień, dzisiaj znowu klęska zażegnana, błękit - możemy zapomnieć, ołowiane chmury toczą się tuż nad drzewami.
    U Neda jak zawsze serdeczne powitanie, szybka przebierka i ruszamy nad wodę. Dołącza do nas Mike, stały towarzysz eskapad do Neda.
    Inaczej niż zawsze - dzisiaj szoruję z dwoma wędkami, z używanym zawsze Taimen CLX i z moim nowym switchem - Jaxon Monolith Switch - 335cm #5/6.
    Bicie piany o ta wędkę na naszym forum już drugi miesiąc trwa, coraz dziksze teorie przemknęły. Stąd od razu wytłumaczenie - nie, nie jest to tekst sponsorowany. Wędkę kupiłem za swoją kasę, bez zniżki, bez super warunków. Kupiona przez kolegę - TomCasta, więc odpada opcja specjalnego zakupu, czy "wypasionej wersji do testów".
    Jeśli ktoś nie może tego przeżyć, jeśli komuś to przeszkadza, nie mieści się w jego światopoglądzie wędka spod znaku "jaxon" - proszę do mnie pisać - na Berdyczów najlepiej.
    Największy dym był jeśli chodzi o moc wędki i dobór linek. Przeróżne sugestie padały, łącznie z tym ze maksymalnie WF5 i ze kij umrzeć musi pod średnim pstrągiem czy lipieniem. Na wszelkie wypadek większość z tych postów wyparowała, jednak pamięć nie zawodzi póki co ;)
    Dużym plusem była obecność mojego kolegi, będącego od kilku lat przewodnikiem, certyfikowanym instruktorem rzutowym i mającego ponad 20 lat doświadczenia w posługiwaniu się kijaszkami dwuręcznymi.
    Jak dla mnie - w temacie może się wypowiadać.
    Ruszamy powoli, różnymi brzegami. Zanim zdążymy się wkręcić w łowienie - Mike goli rybę za rybą. Ustawił się w jednym z ciekawszych miejsc, doskonale dobrał muchy i nad wodą roznosi się jazgot jego kołowrotka, gdy dość spore tęczurki dają dyla.
    [attachment=155753:IMGP7178s.jpg][attachment=155754:IMGP7179s.jpg][attachment=155755:IMGP7182s.jpg][attachment=155756:IMGP7186s.jpg]
    Jason nie każe na siebie długo czekać i już po kilku minutach i u niego gra muzyka i ryba wygina wędkę.
    [attachment=155752:IMGP7169s.jpg]
    Jason też z nowym kijem - Sage One.
    [attachment=155758:IMGP7194s.jpg]
    Tylko ja, zamiast łowić, biegam z aparatem raz w jedną, raz w drugą mańkę. Wreszcie, kiedy obaj koledzy mają już po kilka sztuk na koncie - zaczynam łowić i ja.
    Na pierwszy ogień do Switcha idzie Big Mama w 5 stopniu tonięcia i #...10. Wcześniej już używałem tej linki i było "ok". Dzisiaj jednak wicherek, deszcz, nie do końca jest łatwo. Rzuty głównie jednoręczne, z double haul. Linka jednak trochę ciężkawa, mocno kopie. Przydałaby się klasa niżej. Śmigam, Śmigam, za wiele się nie dzieje, chłopaki też jakoś mają puste momenty. Korzystam z okazji i wygrzebuję pozostałe linki i sunę z tym do Jasona, niech porzuca i powie jak to robi jego zdaniem.
    Na początek zakładam do kija 40+ #6 Di5.
    Pierwsze wrażenie Jasona - kijek jest tak delikatny! Jego #5 jest sztywniejsza! Hmm, zobaczymy jak wyjdzie z rzutami.
    Śmiga, śmiga, fruwa mu to bardzo dobrze, bardzo daleko, ale niezbyt mu się to podoba. Ciężko rolką podnieść do powierzchni linkę. Niezbyt wygodnie, kij kopie. Ale - Jason nie znosi tej linki, omija ją szerokim łukiem.
    Jego zdaniem z ostrym taperem 40+ lata "spoko".
    Proponuję przesiadkę w górę. Niezbyt jest przekonany, ale - czemu nie. Szczególnie gdy zapewniam, ze jak się złamie, nie będzie problemu i luz, kij jest za 75euro :D
    Zakładamy #8 40+ Cold Salt Water, intermediate. Na początku skrada się do linki jak do jeża, bojąc się że mocno przeciąży wędkę.I - zdziwko. Kij śmiga az miło, linką zasuwa co rzut ostrzej. Na początku rzuty dwuręczne, znad głowy. Z czasem przechodzi do jednoręcznych, rzuca coraz ostrzej. Linka zasuwa dobre 25m, wiecej niezbyt jezioro pozwala.
    Dłuższa rozmowa o linkach, staje na tym, ze 40+ #6 wędkę ładuje, w dolnym zakresie. Że taper ma dość z metra cięty, rzuca się tym średnio, rolki zupełnie wychodzą nijako. Waga głowicy linki 40+ #6, która możemy znaleźć w necie to [b]260[/b] grain. Zdaniem Jasona inny profil głowicy przy tej samej masie dałby dużo przyjemniejsze rzuty. Do rzutów na spore odległości, mniejszymi muchami - mogło by to działać nieźle, szczególnie przy bardzo agresywnym double haul.
    Przy rzutach #8, która ważona w realu ma ciut poniżej [b]300[/b] grain rzuty są dość płynne. Rzuca się wygodnie, osiągane są przyzwoite dystanse, jednak dzisiejsze warunki nad wodą nie pozwalały na zbyt wiele szaleństwa - ostry wiatr wiejący z boku - słaba przyjemność.
    Do big mamy Jason się nie składa, mówi że widział jak rzucałem ja i jego zdaniem jest ciut za ciężka do wędki, żebym, jeśli mam spróbował zejść z #10 jedną, może nawet dwie klasy w dół.
    Ogólnie - dobry kij do streamera, irlandzkich troci w lecie, na niskiej wodzie, czy na plażowe trotki i bassy.
    W czasie gdy Jason rzucał, ja trzymałem jego Sage'a. Rozmowę dość gwałtownie przerwał tęczak, który zaparkował w muchy, prawie wyrywając mi kij z ręki. Tonąca linka, na skoczku bloob a na prowadzącej pływający, wyporny boobies - unosił zestaw nad dnem.
    [attachment=155757:IMGP7187s.jpg]
    Szybka wymiana wędek, ja podniesiony na duchu, ze przynajmniej "miałem branie ;) " ruszam do boju. Na początek zakładam bloodworma - nie znoszę takiego łowienia, ale dzisiaj ryby są tak ospałe, ze praktycznie wyłącznie podanie much statycznie, w bezruchu - skutkuje braniami. Wyjeżdża pierwszy tęczak, trochę otuchy. W miedzy czasie gdy zmieniam przypon, robię kolejne zdjęcia łowionym przez kolegów rybom - wiatr trochę ustaje, przestaje zacinać deszczem. Reakcja ze strony ryb jest natychmiastowa - w pewnym momencie każda z wędek jest wygięta i każdy holuje rybę, oczywiście - po za mną :P Nie czekam jednak az ryby wyjadą, zdjęć wystarczy. Do Mamy zakładam snake fly i ognia. 3-4 rzut, potężne szarpniecie w linkę, wyrywa mi ja spomiędzy palców. Ryba dość szybko wybiera linkę spod nóg i trochę z kołowrotka. Hamulec skrzeczy - wspomnienie lata i piasku na plaży. Kij, który miał być pod góra średnie pstrągi trzyma dość zdrowego tęczaka bez zadyszki. Ryba usiłuje zwiać pod wyspę, bez większego problemu zatrzymuję ją. Grubaśny przypon z 30stki, grube bety - nie ma co się bawić.
    W podbierak, szybkie foto i ryba wraca do wody (spróbowałby ktoś tu zatłuc takiego śliczniocha).
    [attachment=155759:IMGP7197s.jpg][attachment=155760:IMGP7202s.jpg]
    Kolejne rzuty ale jak szybko się ryby rozkręciły, tak samo szybko zdechło to wszystko i znowu zaczyna się dłubanie. Zmieniam miejsce, zmieniam muchy - nie przynosi to wiele efektów. W końcu po ostrej walce z wiatrem doławiam kolejną zgrabną rybę (branie jest gdy rozmawiam sobie w najlepsze przez telefon z TomCastem) i idziemy na herbato-lunchyk.
    [attachment=155761:IMGP7205s.jpg][attachment=155762:IMGP7207s.jpg]
    Piękna tradycja, schodzą z wody chyba wszyscy. Wesoła rozmowa, wymiana doświadczeń i spostrzeżeń z tego dnia, Muchy, rzuty, prowadzenie, plany na popołudnie.
    Jednak psująca się pogoda nie ułatwia zadania, skracamy "turę" do 2ch godzin. Jason jak zwykle - dziesiątkuje ryby niemiłosiernie (w sensie - łowi z 5), podobnie Mike - co chwilę widzę wygięte wędki. Jednak tylko u nich trwa zabawa, dla mnie i dla reszty łowiących woda jest dość martwa. Do czasu.
    Jeden z ostatnich rzutów - mucha ląduje za daleko. Nie pod samą wyspą, a w krzakach na wyspie. Delikatne pociągnięcia sznurem, mucha z głośnym plum wpada z krzaczka do wody. W tym samym momencie woda otwiera się i muchę zeżera paszcza. Rybia ;) paszcza :D Pożarł snejka jednym haustem, jakby sucharka zebrał. Za wiele rozmyślań nad tym nie mam, ryba od razu zwiewa ile sił w płetwach.
    Tym razem przeciwnik jest ciut większy, na pewno nie należy do tych "średnich pstrążków". Jakiś nieoczytany, zero wiedzy, nie wie że kij powinien mi połamać w drzazgi - daje się najpierw zatrzymać, później podholować do brzegu. Kilka odjazdów i jest mój. Radochy mam co niemiara, fajne takie zakończenie dnia.
    [attachment=155763:IMGP7221as.jpg]
  24. Kuba Standera
    Trochę trwało zanim pojawiło się morskie życie.
    Jeszcze na początku kwietnia była cisza ćmora. Zero śladów życia, jakieś sporadyczne glonojady mullety.
    Dwa tygodnie na pstrągach i salmonach, bez większych efektów, ale przez ten czas na oceanie nastąpiła eksplozja życia - kraby, sandeele, jakieś szprociako-nie-wiadomo-co.
    Ptaki pikują z piskiem, tłuką we wodę, od Tpego dochodzą wieści ze łoi bassy na powierzchniowce - no normalnie lipiec :D
    To i ja pojechałem - pływy dobre, pogoda ekstra.
    Dzieciak do pierwszej siedzi w szkole, akurat mam chwilkę by rano pomielić. Miejsce się troszkę zmieliło, ludków póki co jeszcze nie ma - ogólna rewelacja.
    Ale mielę wodę i nic sie nie dzieje. Nurt pływu w końcu staje i po chwili zaczyna w drugą stronę. Zbliża się czas zwitki po karła ze szkoły. Jeszcze jeden rzut, jeszcze dwa. W efekcie gdy już gul rośnie i w sumie powinienem drałować do auta zamiast turlać gumą po dnie - następuje ostre branie.
    Mocne szarpnięcia łbem, ryba idzie w stronę zatoki gwałtownymi szarpnięciami. Fajnie jest :D
    [attachment=170901:1.jpg]
    W końcu udaje się mi ją ślizgiem posadzić na piachu (mokrym piachu ;) ). Kładę ja na glonach, kilk klik fotki telefonem
    [attachment=170902:2.jpg][attachment=170905:4a.jpg]
    i niech spada do wody, bo muszę po dziecko jechać :D :D
    [attachment=170903:3.jpg]
  25. Kuba Standera
    Po piątku wielce udanym przyszła pora by udac się na zachód, sprawdzić "stare rewiry" i spróbować połowić na Corrib.
    Oczywiście oficjalnym powodem była trasa na lotnisko, a że z lotniska już tylko stówka, plus w Galway czeka na mnie nowy kij na łosie - Z Axis.
    Stąd, pretekst jest, nie mogę odpuścić.
    Wieczorne sprawdzenie pogody - no, może to jakoś będzie, wiatr ma byc umiarkowany.
    Rano melduję się u Macieja, po Bigosie drugim koleżce, którego poznałem na wyspie. Mnie miota po całej Irlandii, a on rozsądnie mieszka w Galway i łoi ryby, co do których większość z nas ma mokre sny :D
    Z resztą, postać znana, każdy kto zaglądał na Salmo Adventures zna koleżkę, gdyż jest jednym z teamu.
    Salmo, salmo - woblery i zębacze. Jednak celem wyjazdu było spróbowanie złowienia pstrągów na muchę, na Corrib. Fajne klimatyczne łowienie, bardzo je lubię, jednak z racji odległości - szanse są bardzo rzadko.
    Spotykamy się wcześnie rano i przepakowujemy w mój wehikuł jeżdżący wyłącznie do przodu.
    Miało to swoje konsekwencje, ale o tym za chwilkę.
    Suniemy wzdłuż brzegów Corrib, subtelne dziesiąt km, by odebrać łódkę. I tu pierwszy zonk - auto owszem, 4x4, ale bez wstecznego :P Khem, zrzucenie łodzi będzie level hard.
    Ale co tam, radośnie jedziemy w stronę zatoczki ze slipem, nie mając pojęcia co nas tam czeka. Niby Galway i okolica są światowym centrum złej pogody, ale - bez jaj. O ile jeszcze w Galway było ok, nawet gdy odbieraliśmy lódkę było w miarę, o tyle gdy zjeżdżamy nad wodę jest juz totalny ołszyn. Wieje zimny, przeszywający wiatr. Wszędzie wiosna, nad jeziorem jeszcze zima. Fale z białymi grzywami, wicher tak mocny że ciężko rozmawiać po za autem. Wygrzebaliśmy się z auta, patrzymy na siebie i kręcimy głowami - niezbyt jest sens się wybierać w takich warunkach. Niby no pain no gain, ale bez jaj, ma być przyjemność, wspólne łowienie na luzie i szanse na pogaduchy, a nie walka z żywiołem za wszelką cenę. Niby jest szansa się zrzucić, gdzieś schować za wyspami i kisić z nadzieją że coś się uwiesi, ale dość nagłe załamanie pogody nie daje zbyt wielu nadziei, plus byłoby to na granicy bezpieczeństwa.
    Dobra, odwrót, odstawiamy łódkę i spróbujemy na rzece, zobaczymy czy jakieś łosie się kręcą.
    Chwilkę na zajmuje odtarabanienie się z betami, tyle dobrego, ze nie mamy daleko nad rzekę.
    Szybko wskakujemy w śpiochy i suniemy wzdłuż rzeki, szukając co ciekawszych miejsc.
    [attachment=168273:IMGP9564s.jpg]
    Maciej bierze teraz już mojego Z-Axisa by chwilkę nim pośmigać na pożegnanie. Pokazuje mi podstawowe rzuty, trochę inaczej to robi niż moja "gromadka" z Dungarvan.
    [attachment=168274:IMGP9578s.jpg][attachment=168275:IMGP9587s.jpg]
    Ja zostaję na dole i śmigam sobie w swój pokraczny sposób, Maciej idzie w górę, zobaczyć co tam słychać.
    Niestety nie wiele słychać, ryb albo nie ma, albo wyskakujace co chwilę słońce ukatrupiło łowienie
    [attachment=168276:IMGP9603s.jpg]
    Chwilę jeszcze Maciej podszkala mnie w rzutach
    [attachment=168277:IMGP9640s.jpg]
    Jednak słońce skutecznie prześwietlające wodę dopada i nas i padamy na górce na trawę, uskutecznić małą kimkę, piwo i ogólny reset.
    Wrócimy jeszcze na chwilę na wodę, ale nic już się nie wydarzy.
    Ja też chcę się zwinać wcześniej, pobudka o 3.30 nie służy, a 3h jazdy przede mną.
    Jeszcze tylko sensacyja niesłychana - switch Jaxona. Daję Maciejowi pośmigać nim chwilę, co by ocenił tandetność wykonania. W zasadzie - zadowolenie, a jeśli chodzi o relację do ceny - to bardzo dobrze. Do switcha mam nową linkę - 300grainowego Rio Versitipa. Zarówno z nad głowy, jak i o wodę - świetnie się tym rzuca. Naprawdę zgrany zestaw!
    Z resztą - podobne oceny wędka zgarnęła na Drowes - 3 doświadczonych "rzucaczy" - 2 było w pełni hepi, jeden uważał ze wygodniej rzucało się mu linką ciut lżejszą - 280 grain. Czyli nie taki ten Jaxon straszny :D i kilku znajomych rozważa zakupienie jako "rezerwy" ew kija dla klientów
    W drodze powrotnej decyduję się pojechać przez przełęcze w górach.
    [attachment=168286:IMGP9650s.jpg][attachment=168287:IMGP9651s.jpg][attachment=168288:IMGP9657s.jpg][attachment=168289:IMGP9670s.jpg][attachment=168290:IMGP9671s.jpg]
    Kilkadziesiat km ekstra, ale - warto nadłożyc drogi dla takich widoków
    [attachment=168291:IMGP9684s.jpg]
×
×
  • Create New...