Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing

Paweł Bugajski

TEAM JERKBAIT
  • Content Count

    1,757
  • Joined

  • Last visited

Blog Entries posted by Paweł Bugajski

  1. Paweł Bugajski
    Cześć!
     

     
    Piszę do Was po lekturze ciekawej książki, po przestudiowaniu "Głowacicy wędkarza doskonałego" pod redakcją dr Stanisława Ciosa.
    Na naszym portalu napisano już niemało na temat tego wydawnictwa, pojawiły się zarówno uwagi krytyczne jak i te doceniające wysiłek autora i zawartość "Głowacicy..."
    Powyższe uwagi mogą wydać się subiektywnymi, popełniłem bowiem półtorej strony na temat Gwdy i obecności w niej miedzianej ryby, a Staszek uznał krótką opowiastkę za godną umieszczenia w swej książce.
     

     
    Jeśli więc uznacie, że "współautorstwo" czyni mnie recenzentem nieobiektywnym zaniechajcie niezwłocznie dalszej lektury.
    Jeśli jednak tak nie sądzicie...zapraszam
     
    Otóż książka jest bardzo ciekawa, nieźle wydana, uzupełniona fotografiami i ma charakter, że tak powiem " mozaikowy"
     
    Duża część informacji dotyczy Klubu "Głowatka", interesującą historię grupy przyjaciół opisuje potoczyście Wojciech Łopatka. Poprawna polszczyzna najwyższych lotów, cóż, ten aspekt lektury zawsze był dla mnie istotny. Spotkania klubu, licytacje, wykłady, tradycja...Dobrze, że utrwalone, udokumentowane...
     
    Inną nieco wartość niesie relacja Władysława Jandury, surowa w formie, fascynujaca w treści... Słynne 14.10 - Grunwald?
    Podobnie wspomnienie Zbigniewa Krzepowskiego, historia Jego przeprowadzki nad Dunajec, opis domku w którym miałem przyjemność gościć w końcu lat 70 tych. Wąskie schodki na poddasze, prośba gospodarza by nie tupać zbyt ochoczo, bowiem strop niepewny...ech...
     
    Następne relacje, kolejni łowcy i wieńczący tę część materiał Piotra Zieleniaka. Po lekturze tej części książki jeszcze bardziej doceniam obecność wielu z współautorów na naszym forum
     
    "Rys historyczny połowu głowacicy" to część w mojej ocenie fascynujaca.To właśnie u Staszka, u dr Stanisława Ciosa cenię najbardziej. Przywoływanie dawnych relacji, sięganie do tekstów źródłowych, umieszczanie starych fotografii, cytaty, mozolne wydobywanie faktów z mroków przeszłości...
    To oczywiście mozolna praca i niełatwa jej efektów lektura, ale uwierzcie...to pozostanie, i to po jakimś czasie będzie materiałem dla następców...
    Tam też na stronie 139 kilka moich, będących odpowiedzią na propozycję autora, zdań.
     
    Czy możemy literalnie, z aptekarską wręcz dokładnością traktować dawne zapiski i opowiastki? Polegać na podanych datach, miejscach i centymetrach w sposób bezkrytyczny? Z pewnością nie, co jednak dla każdego badacza zajmującego się przeszłością jest zrozumiałe, a czego świadomymi powinni być także potencjalni czytelnicy. Być blisko prawdy, tak blisko jak to możliwe, zdając sobie jednak sprawę z oczywistych ograniczeń (czas płynie, pamięć eroduje )
     
    "Rekordowe polskie głowacice" to informacja o największych złowionych rybach, okolicznościach połowów, łowcach i łowiskach...
    Ciekawe jak zasada c&r w połączeniu z bardzo kiepską rejestracją połowów ogranicza możliwość oceny rybostanu i wielkości okazów.
     
    "Zarybienia i ochrona" - tu omówiono aktualności dotyczące tej kwestii, z przykrością należy zauważyć bezradność i brak spójnej idei łączącej zainteresowanych i decydujących...Piękne rzeki, liczne grono hobbystów, coraz większe pieniądze i ...nadal miedziana populacja będąca na granicy egzystencji...
    Gorzki, bolesny problem...
     
    "Silva rerum" (zbiór najróżniejszych wiadomości) to kolekcja ciekawostek, dokumentów, obrazów (w tym zdjęcie polskiej głowacicy ważącej 32 kg), z pewnością godnych zainteresowania. Rysunki Jacka Brodowskiego, historia znaczków pocztowych które projektował, jakie nosiły nominały i dlaczego - naprawdę ciekawe. Znajdziemy tu także informacje o pokarmie ryb, tak trudne do zweryfikowania dziś, w dobie no kill, odcinków specjalnych i innych poczynań zgodnych ze zdrowym rozsądkiem. Warto wyciągnąć wnioski z obserwacji poczynionych w innych czasach, w innych uwarunkowaniach.
     
    "Polskie relacje o tajmieniach..." Cóż, kolejna perła. Jerzy Putrament, Jarema Stępowski, także współcześni łowcy nadal kultywujący dalekie wyprawy, ale to co urzekło mnie najbardziej to fragmenty prozy Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego.
    Naprawdę bluźnierstwem byłoby cytować, streszczać, polecam zatem oryginalny tekst erudyty, patrioty i antykomunisty.
     
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Ferdynand_Ossendowski
     
    W "Głowacicy wędkarza doskonałego" znajdziecie wskazówki, które z licznych dzieł autora dotyczą przyrody, przygody i naszego hobby.Nie pomińcie tego działu, kończy książkę co prawda, tam już przypisy niedaleko i raczej rysunki niż zdjęcia, ale...warto!
     
    "Bibliografia". Około trzynastu stron prezentujących źródła zaświadcza o poważnym podejściu do podjętego wyzwania. Uporządkowane informacje o autorach odpowiednio cytowani twórcy, tu widać, że mamy do czynienia z naukowcem znającym warsztat i zasady posługiwania się użytym piśmiennictwem.
     
    Napisałem powyżej, że książka ma charakter "mozaikowy". Tak właśnie jest, bowiem fragmenty beletrystyczne przeplatają się z tzw. twardą nauką tworząc interesującą, będącą rarytasem na naszym księgarskim rynku, całość.
     
    Z obowiązku recenzenta (tak jakoś wyszło) pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilka wątpliwości.
     
    Tabela 5 na stronie 152 - co oznacza "spinning", określenie umieszczone pomiędzy typami przynęt?
    Tabela 11 na stronie 189- czy płetwy brzuszne nie zostały nazwane piersiowymi?
    Akapit 18 strona 231- czy "hajrus" to kiełbik jak sugeruje tekst (w nawiasie), czy też może lipień( po rosyjsku harius), co nasunelo się mnie?
    Wszak HARIUS to nazwa dobrze znana kupującym polskim muszkarzom...
     
    Reasumując szczerze polecam lekturę, a informacje widoczne poniżej przybliżą sylwetkę Tego Któremu Się Chciało.
     
     
     

     

    pozdrawiam - Paweł
  2. Paweł Bugajski
    Cześć!
     

     
    Tu Wasz wesoły bloger
     
    Już od zimy szykowaliśmy się jak sójki za morze, dogadując na whatsappowym forum skład ekipy i termin kolejnego wyjazdu.
     
    Podobnie jak było to w zeszłym roku, a o czym poinformowałem w jednym z poprzednich opowiadań jako cel wędkarskich wygibasów wybraliśmy Storsjon i Malmingen w środkowej Szwecji.
     
    Ponieważ Mariusz, forumowy Marszal zamotał się w sieci zawodowych zobowiązań ( o sieciach jeszcze będzie ) i musiał przeprowadzić swą firmę przez akredytacyjny labirynt naszym czwartym muszkieterem był w tym roku Robert Bednarczyk.
     

     
     
     
    Tak więc tradycyjne przedwyjazdowe zdjęcie przedstawia od lewej właśnie Jego, autora (z długopisem) oraz Włodka i Zbyszka, których to przyjaźnią i towarzystwem cieszę się już od kilkudziesięciu lat.
     
    Włodek, nasz kierowca i organizator wyjazdu oraz mistrz rondla i patelni - twórca metody biernego trola
     
    Zbyszek, żeglarz i motorowodniak, najlepiej z nas posługujący się gumowymi przynętami, producent bezkarnie przyswajalnych pysznych nalewek.
     
    Robert, oczarowany castingiem, pierwszy raz na zagranicznej wyprawie, zapalony muszkarz tym razem bez Orvisa i Hatcha...
     
    Już w trakcie jazdy, powoli, ale jednak odcinaliśmy się od zawodowych uwikłań, domowych kompromisów, a gdy znaleźliśmy się w porcie myśleliśmy już tylko o wcinających się w odprawową kolejkę motocyklistach
     

     
    Krótki rejs z Gdyni do Karlskrone, parę godzin w aucie ciągnącym przyczepę z aprowizacją oraz sprzętem ( w środku nawet rower, choć wszyscy pytali o konia...) i już byliśmy w naszym domku.
     

     
    Pogoda świetna, wczesne popołudnie, wszystko to sprzyjało krótkiemu rekonesansowi i zapoznaniu się tych kolegów dla których było to nowością z prowadzeniem łódek i obsługą silnika.
     

     
    Pojawiły się także pierwsze ryby, zapowiedź fajnej przygody...
     
    Na zdjęciu widać przynętę która była zarówno w tym i w poprzednim roku zębaczowym przebojem.
    To guma cannibal z niebieskim grzbietem, guma która dała nam kilkadziesiąt niezłych ryb, w tym 4 największe szczupaki wyprawy( 97,95, 92 i 90 cm) oraz ławicę grubych pasiaków.
     
    Łowiliśmy na obu wspomnianych jeziorach, zarówno na Storsjon jak i Malmingen, dzieląc się towarzystwem tak by każdy powędkował z każdym i by wszyscy odwiedzili potencjalnie najciekawsze miejsca.
     
    Szczególnie Malmingen( 3 dni ) zaskoczyło nas w tym kontekście, bowiem miejsca gdzie złowiliśmy 4 duże szczupaki w ubiegłym roku (tzw. prawa strona) okazały się w tym dużo mniej łaskawe. Natomiast miejsca uznane za "okoniowe" podarowały nam 4 fajne zębacze. Fest, lubię niespodzianki i brak rutyny...
     

     

     
    Jezioro Storsjon, niezbyt łaskawe w ubiegłym roku okazało się trudniejszym, lecz równie ciekawym akwenem i obdarzyło Włodka i Roberta głębinowymi sandaczami. Niestety większa sztuka złowiona przez naszego mistrza pasywnego trolingu
     

     
    Włodzia nie zapozowała odpowiednio przed wypuszczeniem, ale Robertowy mętnooki był spokojniejszy.
     

     
    Storsjon oprócz sandaczy obdarzył też kilkunastoma szczupakami z których największym okazał się 85 cm zielonacki Zbinia.
     

     
    Także okonie świetnie reagowały na gumki, a moje nowe typy (Iras, Tommy) okazały się niesamowicie skuteczne. Nie mogę pominąć okonia, jakże podobnego do prawdziwej rybki, który na końcu delikatnego zestawu "dawał do pieca"
     

     
    Wysyłając to zdjęcie do kolegów i rekomendując zakup polskich gum wspominałem, że jedno to okoń, a drugie "fajna przynęta imitująca okonia" - (fox bodajże)
     

     

     
    Dzień na wodzie, różne jeziora i różne składy, a wieczorem to co nie mniej miłe - plany na następny dzień, ostrzenie haków, porządkowanie pudeł i pogaduchy o wszystkim. Znamy się, lubimy, cenimy, choć w wielu kwestiach mamy odmienne zdania. No i ta odlotowa nalewka Zbyszka, wspaniała dereniówka i cytrynówka oraz zagadkowa rabarberówka pozwalające uzyskać konsensus, ale i wstać wcześnie w pełnym poczuciu czasu i przestrzeni....Wiem, że coś pominąłem, ale wiem także, że będę poprawiony...
     

     
    Trafił się także piękny upalny dzień, który nastroił nas raczej plażowo i w obliczu satysfakcji wędkarskiej (no po prostu już nałowiliśmy się po pachy ) pozostaliśmy z Włodkiem pilnując dobytku...
     

     
    W słońcu, tak oczekiwanym w zeszłym roku, skały i otoczenie jezior świetnie się prezentowały, a nad nami krążył orzeł rozpoznawalny dzięki brakowi lotki w prawym skrzydle. Potęga i piękno skandynawskiej przyrody.
    Boże, tyle lat, a ciągle zachwyca...
     

     
    Jest jednak łyżka dziegciu o której muszę...
     
    Otóż w jeziorze Malmingen wypatrzyłem sieci, które zostały zastawione przez Szwedów, wydobyliśmy jedną z nich z pięcioma pięknymi okoniami. Na naszych oczach wydobyto drugą sieć z jak sądzę dziesięcioma pasiakami.Ryby od 30-40 cm, zaduszone, uwikłane, niektóre jeszcze żywe.Zgłoszenie problemu Martinowi (właściciel części wód i beneficjent naszych opłat ) i pewność, że sprawa jest nielegalna, fotografie, rozmowa o prestiżu łowiska i ...niesmak.
     

     
    Na koniec jak zwykle kilka uwag sprzętowych.
     
    Otóż od wielu lat jestem miłośnikiem castingu , poszczułem skutecznie tym wirusem Roberta i poczynił on zaskakujące postępy w skuteczności (największy szczupak i kilka innych pokaźnych oraz okonie) oraz technice rzutu. Łowiliśmy wyłącznie na multiplikatory znajdując zadowolenie w celnych rzutach i udanych holach. Robert opisze z pewnością swe zestawy,
     

     
    ja wspomnę tylko, że obaj doceniamy Daiwy (T3, Presso, Steez sv, Steez sv tw, Morethan, a od niedawna Alphas custom stream), a jeśli chodzi o wędziska to skutecznie propaguję wyjątkowe cechy St. Croix w wersjach dwuczęściowych.
    Moje blanki są zbrojone w prosty klasyczny sposób, dość minimalistycznie to wygląda...działa i zadowala.
     

     
    Steez z lekką szpulką...poezja,
     

     
    coraz cieńsze plecionki - Zbyszek osiąga tu extremalne parametry, ja zatrzymałem się na etapie czegoś co z obrzydzeniem i wiedzą o nieprawidłowosci nazwę 0,06mm
    no i przypony, które niezależnie od tego kto je wyprodukował należy traktować z dużą nieufnością...
     
    Łowienie pokaźnych okoni z opadu jest doznaniem zbliżonym do skutecznego muszkowania i ...wiem co mówię. ,a castowy maraton bywa niesamowity.
     
    Włodek i Zbyszek z kolei to zaprzysięgli spinningiści, posługują się topowymi zestawami i słowo "Stella" pobrzmiewa tam często...
    Świetna okazja do porównaniu metod, wyraźną różnicę widzimy w ciężarze zestawów...
     
    Tak więc w odpowiedzi na tytułowe pytanie odpowiem - casting i czasem, bardzo bardzo rzadko spinning!
     
    Czy za rok znów się pokażemy nad Storsjon? Trudno powiedzieć, bowiem ekspedycja nie jest tania, w wodzie oprócz ryb pływają sieci, a Szwecja to wielki kraj...
    Z drugiej zas strony było wygodnie, bezpiecznie i darzyło rybami, zaś Martin-nasz gospodarz (niebieska koszulka) to przemiły troszczący się o gosci facet.
     
    Zobaczymy!!!
     

     
    P.S.
     
    Jak może wiecie przez wiele lat w naszym domu żyła piękna bernenka Tajga. Po jedenastu latach, w kwietniu tego roku odeszła od nas i bardzo negatywnie postrzegałem kupno nowego psa.
    Cóż - ja z przyjaciółmi na rybach, a moje Panie w akcji - w domu zastałem nowego domownika- suczkę labradora Szantę...
     

     
    Pozdrawiam Was - Paweł
  3. Paweł Bugajski
    http://telewizjastk.pl/programy/czytaj/przeglad-wydarzen-tygodnia31
     
    Koledzy!
     
    Parę dni temu w dziale "cafe" zamieściłem zapowiedź pewnego wywiadu, odzew przekroczył moje najbardziej optymistyczne oczekiwania (dziękuję) i uświadomił mnie, że zagadnienia szeroko pojętej medycyny mogą być dla Was interesujące.
    Tak więc proponuję zapis dłuższej rozmowy o medycynie, przyrodzie i także o tym dlaczego łowię...
     

     
    pozdrawiam - Paweł
  4. Paweł Bugajski
    Czasem trzeba mocniejszym słowem, ale o tym za chwilę.
     
    Wolny dzień, dobra pogoda i pstrągowe ciągoty spowodowały, że wczesnym porankiem 1 maja prułem nad Piławę. Wybrałem pokrętną trasę wiodącą szlakiem dawnej wędkarskiej chwały, szlakiem wiosek i mostków kojarzących się z licznymi przygodami.
     

     

     

     
    Wieś Głowaczewo, świetne połowy tęczowych, zdziczałych uciekinierów i czerwcowych lipieni, Czapla i młyn, ech... szkoda gadać i Wiesiółka na zawsze kojarząca się z olbrzymim potokowcem złowionym przez mojego dziadka śp. Floriana Budniaka...
     
    Te wąskie, charakterystyczne dla Pomorza wymagające uwagi alejki, powolne tempo, otwarty dach...
     

     
    Moim celem był górny, urokliwy odcinek Piławy, fragment rzeki który urodą wręcz zapiera dech.
    Wyobrażacie sobie meandrującą poprzez lasy i łąki (łąki ...muszkarze wiedzą o czym mówię) dziką rzeczkę bez śladu zabudowań, płotów, drogowych mostów na odcinku wielu, wielu kilometrów?
     
    Taka właśnie była górna Piława, strumień który obdarzył przed laty 47 cm majowym potoczakiem i wieloma innymi wielbicielami moich siermiężnych muszek.
    Lipienie? O tak, bywały i kardynały o charakterystycznym jasnym ubarwieniu.
     
    "Spalona leśniczówka", (miejsce które opisał czy to Andrzej Pukacki czy też jego i mój mentor Henryk Jacewicz, a może o pogorzelisku wspomniał wielkopolski płytniczanin reżyser Sławomir Żerdzicki ?) ukryta jest na wysokim lewym brzegu rzeki i droga tam wiedzie niełatwa...
     
    Docieraliśmy tam z Dziadkiem i Tatą trabantem i maluchem, wyboje poniemieckiej szutrówki i kilkanaście kilometrów trzęsionki spowodowały odklejenie się lusterka w Kadecie, pokonały miskę olejową usportowionego mondziaka, peszrot 405 także zaliczył tam zimowa przygodę.
     
    Tym razem poszło bez bólu, może już tak młodzieńczo nie zapieprzam?
     

     

     
    Zaparkowałem i z trudem odnalazłem ślady spalonych zabudowań, przyroda upomniała się o swoje w zaskakującym tempie...
     

     
    Szybko wskoczyłem w połatane Jaxony, Hoppery (ależ one lekkie..) na nogi, plecaczek z małą ( od miesiąca ograniczam) dawką jedzenia na plecy, staruszek Winston http://jerkbait.pl/topic/47952-najlepsze-w%C4%99dzisko-muchowe-subiektywny-ranking-u%C5%BCytkownik%C3%B3w/ złożony już w domu w garść i...do wody!
     
    Cóż, wspomnienia natychmiast powróciły, kilka - niewielkich co prawda - ryb dało to coś niewypowiedzianego, to coś co drodzy koledzy dobrze znacie.
     

     

     

     

     
    Wkurw pojawił się nagle.
    Totalny wkurw na chamstwo i bezczelność.
    Wkurw na czyjąś pazerność, wkurw na naszą bezsilność.
     

     
    Odgłos odbijajacych się od siebie plastikowych beczek poprzedzony został głośnym rykiem przewodnika pieprzonego kajakowego stada.
    Pijackie wycie towarzyszyło pojawieniu się pierwszych kajaków, potem było już tylko głośniej i bezczelniej.
    Wielokrotnie spotkałem się podobną sytuacją, bywało lepiej lub gorzej, ale tym razem, może na zasadzie kontrastu pomiędzy oczekiwaniami i pięknem otoczenia, a wyjątkowym chamstwem pierwszomajowych "kajakarzy" wewnętrzny protest wywołał reakcję.
     
    Piwo zauważyłem prawie w każdym z kajaków ( to chyba jakiś pieprzony kajakowy rytuał), wiele osób ostentacyjnie popijało gorzałę, spławiało puste puszki i butelki lub z rozmachem wyrzucało je na brzeg okraszając to kloacznymi komentarzami pod adresem Waszego protestującego autora.
     
    Tylko kameralny charakter rzeki spowodował, ze nietrzeźwość w połączeniu z totalną nieporadnością nie skutkowały wypadkiem. Żenujące doznania dla uszu i oczu . Na brzegu oprócz puszek, butelek, trwałych opakowań po pożywieniu znalazłem, 4 pojedyncze (sfociłem najoryginalniejszy) buty, ślady wywrotek i pijackiego burdelu.
     

     

     
    Od 10.20 do 14.30 minęło mnie około 60 kajaków. Pochodziły z trzech wypożyczalni, opisane były nazwą właścicieli i numerami telefonów kontaktowych.
     
    Skorzystałem więc i po wyłowieniu kolejnej starej puchy z dna i zakopaniu jej poza scieżką połączyłem się z "przedsiebiorcą" .
     
    W krótkich żołnierskich słowach przedstawiłem sytuację i w kilkuminutowej tyradzie wywaliłem swe pretensje.Tyle mego, co sobie pogadałem, ale gość nie miał dobrego popołudnia, to pewne.
     
    Nie uogólniam, wiem, ze duża część wodniaków to pasjonaci cicho przemierzający świątynię przyrody, ale kwestii limitowania ich ilosci nie sposób pominąć.
    Nie można pominąć kwestii opisania kajaków w sposób umożliwiajacy identyfikację płynącego, trzeba pomyśleć o kluczowej w końcu kwestii, a mianowicie ustalenia "dni bez kajaka" w porozumieniu na lokalnym szczeblu.
    Wypożyczalnie ograniczaja swą aktywność do okresowego udrożnienia traktu (swoją drogą czy cięcie drzew jest usankcjonowane prawnie?), wypuszczeniu i odebraniu klientów i ...kasowaniu.
     
    Kto sprząta brzegi Piławy, dlaczego stosy śmieci, często bardzo niebezpiecznych(pękniete puszki i butelki) zalegają jej brzegi i nurt? Gdzie jest odpowiedzialność za rabunkowe korzystanie z dobra przyrody?
    Zauważyłem ok. 60 kajaków i zastanawiam się dlaczego nie 100, a może 200? Gdzie jest limit, gdzie jest granica tego obłędu?
    Obawiam się, że tylko względy ekonomiczne są ograniczeniem i że wraz z rozwojem "branży" moje kpiny obrócą się w prawdę.
    Rzadko używam mocnych słów, ale burdel który nam się nad rzekami funduje i co szczególnie bolesne totalny olew ze strony PZW, naszego pseudo reprezentanta, budzi mój głęboki sprzeciw.
     
    Rozumiem, że nigdy w Gwdzie i jej dorzeczu nie będę łowił takich ryb jak onegdaj.
    Przecież mamy demokrację, przedsiębiorczość, także ta związana z hodowlą ryb, dziarsko się rozwija, w lasach jest pełno zwierzyny, PKB nam wzrasta, a Polak żyje coraz dłużej. Skąd wiec ryby w wodzie, tylko naiwny by ich oczekiwał.
    Ale trochę spokoju, ciszy, czy i to zabrano nam na trwałe?
     
    Wracałem pod prąd późnym popołudniem, capnąłem jeszcze kilka kolorowych pstążków i lipieni, znów nastał spokój i ten nad rzeką i ten we mnie.
     

     
    W drodze do domu zakupiłem kilka wędzonych pstrągów , zadumałem się nad posadowieniem wiejskiego kościółka w Głowaczewie dokąd skierowałem kilka jasnych chyba dla Was próśb.
     

     

     
    Paweł
     
     
     
     
     
     
     
    .
  5. Paweł Bugajski
    Hej!
    Ależ nam się blogerów wyroiło.
    Prawdziwy literacki "hatch" :D, a mówiąc poważniej objaw rozwoju, żywotności naszego portalu i źródło kolejnych ciekawych spostrzeżeń. Bardzo się cieszę.
     
    Okazją do poniższej relacji stał się styczniowy wypad na Fuertaventurę, dwa tygodnie zimy zamienionej w lato, dwa tygodnie leniuchowania na tym cudownym skrawku Afryki należącym do Hiszpanii.
    Sesje egzaminacyjne naszych córek Agnieszki i Olgi (tempus fugit!) nie pozwoliły nam tym razem na wspólny wyjazd, tak więc wraz z żoną Beatką poszybowaliśmy w dwójkę.
    Wylot z Poznania, pięć godzin w samolocie i znów zanurzamy się w znanych, lubianych okolicznościach przyrody.
     
    [attachment=296002:IMG_0213.JPG]
    [attachment=296235:IMG_0101.JPG]
     
    Wyspa słynie z szerokich plaż zalewanych w znacznej części podczas pływów i silnych wiatrów uwielbianych przez kite i klasycznych surferów. Okolice naszego hotelu z kilkoma kilometrami kwadratowymi okresowo pojawiających się płycizn przyciągały wielu tych śmiałków, obserwowaliśmy z podziwem ich ewolucje.
     
    [attachment=296004:IMG_9995.JPG]
     
    [attachment=296238:IMG_0010.JPG]
     
    Nie byliśmy jedynymi obserwatorami, ten niewielki czaplopodobny ptaszek w żółtych ciżemkach dzielił swą uwagę pomiędzy lotniarzy, a stada drobnicy którą namiętnie śledził gonił i spożywał.
     
    [attachment=296239:IMG_0046.JPG]
     
    Prędkości uzyskiwane przez kitesurferów były imponujące,pokonywali w powietrzu, po oderwaniu się deski od wody nawet kilkanaście metrów.
    Stąd też pomysł by oznakować strefę ich wodo-lotów szeregiem flag, co przez pierwszy dzień traktowałem z przymrużeniem oka uznając jednak za świetny pomysł po kilku spacerach.
     
    [attachment=296009:IMG_0258.JPG]
     
    Pogoda dopisała nam doskonale, południowo wschodnia część wyspy w okolicach miejscowości Jandia darzyła słońcem i (lubianą przez wielbicieli Skandynawii ;) ) rozsądnie umiarkowaną temperaturą.
     
    [attachment=296012:DSCN0178.JPG]
    [attachment=296025:DSCN0156.JPG]
     
    Miłe otoczenie i wspólne spacery umożliwiły mi płynne przejście do pierwotnych, głęboko skrywanych wędkarskich chuci co za chwilę - a na co najwyższy już chyba czas - omówię.
     
    [attachment=296026:DSCN0202.JPG]
    [attachment=296027:DSCN0176.JPG]
     
    Silny wiatr i bez wątpienia brak doświadczenia spowodowały, że moje muchowe wygibasy przypominały uzupełnianie domowego akwarium.
    Tu krótka dygresja.
     
    Od wielu lat na podobne rodzinne wyprawy w ciepłe regiony świata przemycam w walizce 9 stopową muchówkę.Zaczynałem z przytupem od klasy 8 na skalistych brzegach pozostałych wysp archipelagu "Kanarów", Grecji, Egiptu i Tunezji, Turcji oraz Wysp Zielonego Przylądka, jednak wielkość poławianych tam ryb, a raczej - no trudno - powiem to - ich małość podcięły me full dressowe skrzydła.
    Łowienie nie było priorytetem, zdawałem się całkowicie na los.
    Tym razem , cóż-realista, smagałem Atlantyk z-axisem 9/5 i intermedialną linką, a beżowy niewielki kiełżokrewetek zwabił parę rapalopodobnych mikrusów.
    Wiatr w oczy, woda płynąca co kilka godzin wte i wewte (lub odwrotnie), streamerowa posucha nie nastrajały pozytywnie...
    O poddaniu się nie było jednak mowy!
     
    [attachment=296028:DSCN0194.JPG]
    [attachment=296039:DSCN0197.JPG]
     
    Podczas jednego ze spacerów - może na skutek kontaktu z bezkresem - narodził się jednak zupełnie inny pomysł...
     
    [attachment=296041:IMG_9993.JPG]
     
    Potrzebna będzie łódź!
     
    Wywiad poczyniony wśród pracowników hotelu, ciekawa rozmowa z rezydentem, dwa telefony i już po trzech dniach stałem się członkiem ekipy atlantyckiego wojażu.Bus którym przyjechali po mnie pozostali uczestnicy rejsu dowiózł nas do portu i wbrew moim obawom u nabrzeża ukazał się spory, nowoczesny jacht NAYAMA stworzony z myślą o BIG GAME.
     
    [attachment=296254:DSCN0009.JPG]
     
    Anglicy, Duńczyk, Francuz, dwu naszych hiszpańskich przewodników i moja skromna osoba szybko znaleźliśmy się się na łodzi, poznaliśmy zasady rejsu, sprzęt i lokalizację toalety oraz lodówki ;)
     
    Niezły ubaw sprawiłem wszystkim rozpakowując muchówkę - a co! - a mina starego szypra powiedziała mi wszystko! Szybko ustosunkował się do mocy sprzetu, słowo " cretino" lub zbliżone brzmieniem jednak nie wybrzmiało. A może? Silnik był mocny i głośny... :) .
     
    [attachment=296258:DSCN0011.JPG]
     
    [attachment=296259:DSCN0017.JPG]
     
    [attachment=296260:DSCN0013.JPG]
     
    Wędkowanie polegało na trolingu ciężkimi przynętami, woblerami oraz plastikowo-metalowymi imitacjami mięczaków o różnorodnym zabarwieniu.Zestawy były potwornie mocne, multiplikatory okazały się bezwodzikowymi wyciągarkami Penna i Shimano z korbą z prawej strony.
    W dawnych czasach, gdy nie produkowano jeszcze multikow LH łowiłem w ten sposób Ambassadorem , ale wodzik, wodzik..no ten to naprawdę ma znaczenie.Już za chwilę miałem się o tym boleśnie przekonać.
     
    [attachment=296265:DSCN0008.JPG]
     
    [attachment=296270:DSCN0043.JPG]
     
    [attachment=296271:DSCN0046.JPG]
     
    [attachment=296273:DSCN0056.JPG]
     
    Oddalaliśmy się od lądu, zestawy wabiły w odległości kilkudziesięciu metrów za łodzią, z jednym z Anglików (prawdziwy muszkarz!) wymienialiśmy uwagi na temat popperowatości muddlerów z jeleniej sierści i cen licencji wędkarskich w naszych krajach, młody Duńczyk olśnił nas biegłą znajomością hiszpańskiego co pozwoliło wszystkim zaczerpnąć ze skarbnicy wędkarskiej wiedzy szypra seniora.
     
    Atak dorado był prawdziwym zaskoczeniem.Trzy wędziska prawie jednocześnie wygięły się w uchwytach, multiplikatory oddawały grubaśną linkę, jacht zwolnił,a my nieco chaotycznie dorwalismy się do wędzisk.W kilwaterze widzieliśmy stado przepięknych niebiesko-żółtych ątakujących drobnicę ryb, trzy z nich holowaliśmy, przewodnicy zakładali nam pasy z uchwytem na dolnik wędziska, wszyscy w emocjach, rwetes, no po prostu jaja!
    Moja dorado nie została jednak wyholowana, bowiem zamiast układać linkę na szpuli multika w trakcie holu wpatrywałem się w wodę.Cóż czynię tak od dziesięcioleci, ale to nie tu, to nie teraz! Żyłka nawinięta na lewą część szpuli zaklinowała ją trąc o ramę, a mój atlantycki przeciwnik czując luz po prostu spiął się przy burcie. Jego szczęście, zasada C&R jak się po chwili przekonałem nie była kanaryjskim dogmatem, umowa przewidywała iż wszystkie złowione ryby stają się własnością przewodników.
     
    Ponowne spotkanie z rybami skończyło się już jednak dużo lepiej, wszyscy holowaliśmy, wszyscy złowiliśmy, młody kolega z Francji fajnie zaprezentował swą zdobycz.
     
    [attachment=296287:DSCN0027.JPG]
     
    Także na moim podwórku zaświeciło słońce i złoto-niebieski atlantycki pościgowiec dał się capnąć i sfotografować.
     
    [attachment=296288:DSCN0034.JPG]
     
    [attachment=296289:DSCN0030.JPG]
     
    [attachment=296294:DSCN0035.JPG]
     
    Godzinny postój na posiłek i małe (naprawdę!) piwko z lodówki połączony był z połowem na grunt, zestawem paternoster z lżejszym zestawem stałoszpulowym, fragmentami kalmara zakładanego na duży hak i złowieniem kilku ślicznych kolorowych ryb, których nazw już nie pomnę.
     
    [attachment=296295:DSCN0051.JPG]
     
    Nie to było jednak esencją tego rejsu.Troling, oczekiwanie, widok wyginającego się kija od szczotki i jęku wyciągarki, obserwacja powierzchni wody wzburzonej atakami sprinterów... o tak, to jest to!
     
    [attachment=296296:DSCN0015.JPG]
     
    [attachment=296297:DSCN0040.JPG]
     
    [attachment=296298:DSCN0058.JPG]
     
    Późnym popołudniem rozstawaliśmy się w świetnych nastrojach po wymianie maili, telefonów i po wstępnych uzgodnieniach z właścicielem łodzi co do następnych wypraw.Marliny, tuńczyki - zerknijcie na sfotografowaną tablicę atlantyckich agresorów - jest w czym wybierać-bardzo ważna jest pora roku i odpowiednia pogoda.Ta ostatnia naprawdę wybitnie nam sprzyjała.
     
    Myślę, że przy odrobinie szczęścia i po porozumieniu z kolegami, po ustaleniu muchowych priorytetów i zamiarów można skutecznie łowić dorado na muchę w trakcie podobnego rejsu.Dowodem niech będzie fakt iż żerujące stado przez kilkanaście minut znajdowało się w odległości muchowego rzutu od naszej łajby. Nieee, nie zdobyłem się jednak na próbę ;)
     
    Kończąc tę krótką relację zauważę, że ryby i ich łowienie były tylko drobnym epizodem naszych zimowych wakacji, że będąc z rodziną priorytety ustalam jednoznacznie.
    Staram się nie tracąc z oczu swego hobby
     
    [attachment=296299:IMG_0206.JPG]
     
    widzieć coś jeszcze poza nim
     
    [attachment=296300:IMG_0204.JPG]
     
    pozdrawiam Was - Paweł
  6. Paweł Bugajski
    Cześć!
     
    Dziś szybko, spontanicznie, aby emocje nie zbladły, a poniedziałek nie odebrał epistolarnych sił.
    Otóż właśnie wróciłem z moich pomorskich kątów, z mojej Arkadii, z nad rzeki i z lasu które dawały, dają i mam nadzieję będą dawały najlepsze wędkarskie, przyrodnicze emocje.
     

     
    Wyprawę zaplanowałem wczoraj, a dziś ok.7.00 wskoczyłem w kombiaka i po prostu...poleciałem na lipienie.
     

     
    W obliczu wielotygodniowych wichur i ulew, syfu pogodowego po męsku mówiąc cudem zdał się rześki podpoznański poranek.
     

     
    Tak, po prostu trafiła mi się listopadowa "KROPLA LATA"
     
    Podnoszące się słońce, piękniejący poranek były przyczyną kilku postojów, zerknięcia na pomykające pod mostkami gwdziańskie dopływy, naciśnięcia migawki gdy widok w brzuchu zaszmyrał
     

     

     

     
    Szybki spacer zadziwiająco zmienionym duktem - jakże wiele powalonych drzew , w tym olbrzymich dębów- zawiódł mnie nad rzekę, gdzie potwierdziły się tłumione obawy...
     
    Bardzo podniesiona brudna woda, piana w zakolach rzeki, bury głęboki nurt...Niby to czułem, czegóż mogłem oczekiwać po tylu dniach słoty,a jednak wrodzony optymizm łudził.
     

     
    Cóż, przebrnąłem na przeciwny brzeg rzeki, na mokrą muszkę, nie powiem, dość ciężką zwabiłem cudem chyba dwa pstrążki i dwa lipieniaszki rzucając w znane, lecz dziś całkowicie nieczytelne miejsca.
     

     
    W duchu liczyłem jednak na żerowanie powierzchniowe, na kwintesencję muchowych oczekiwań, na kółka na wodzie,a może i bulgoty po prostu
     
    Umordowany marszem po grząskich ścieżkach, straciwszy na bobrowych smakołykach kilka mokrych much dotarłem do ulubionej łąki.
     
    A tam, o Panie w niebiesiech, odfilowałem kątem oka dwa kółeczka. Rachityczne raczej, do bulgotów prawdę mówiąc daleko im było, ale...
     

     
    Dziewięciostopowy sage one powędrował do plecaka, a do boju ruszyła staruszka Daiwa, pięcioczęściowa muchówka o długości 7'6" w klasie 3-4.
    Mały Lamson uzupełnił zestaw i na końcu pojawiła się szara jęteczka. Cóż, ani pstrąg, ani lipień które połakomiły się na mój zestaw nie zasługiwały na fotografowanie, ale fakt, iż jednak "susz zadziałał" bardzo podniósł moje morale.
     

     
    Zrobiło się późno, słońce schowało się za drzewa, z trudem odnalazłem miejsce gdzie rano przebrnąłem przez rzekę, a pech spowodował, że nabrałem wody wpadając w przybrzeżny głęboczek.
     
    Szybki marsz, suche ciuchy w aucie, ciepła herbata i grzany fotel zniwelowały straty moralne i fizyczne.,
    Wytłumaczeniem sytuacji może być znak przy którym nieopatrznie się zatrzymałem...
    Niby nieruchomy, niby nieprawdziwy, ale z pewnością czarny
     

     
    Pozdrawiam - niedzielny Paweł
  7. Paweł Bugajski
    Cześć!
     

     
    Widmo orkanu "Grzegorz" (ach ci dynamiczni Grzegorze ), a szczególnie to jak właśnie duje za oknem sprowokowało mnie do zebrania kilkunastu zdjęć z niedawnych wycieczek i uzupełnienie ich oszczędnym- tak zamierzam - komentarzem. Ciągnie mnie oczywiście na lipienie, pora roku temu sprzyja, lecz mój pierwszy od kilku tygodni wolny weekend zapowiada się wietrznie i pozostanę najprawdopodobniej w domu.
    Tak więc na początek o wiośnie, o czerwcowym szwedzkim wędkowaniu. Pamiętacie może nasze ulubione łowisko w południowej Laponii, i rozpoznacie twarze moich towarzyszy- Grzesia i Piotra.
     

     
    Nasze udane trio odwiedziło stare kąty spędzając 10 dni w fajnych, także nowych miejscach ciesząc się przyjazną pogodą i różnorodnością stosowanych wędkarskich metod .
     
    Dominowały połowy z łódek w poszukiwaniu szczupaków i okoni oraz klejnotów tutejszych wód - pstrąga i palii.
    Nadzieją napawały wcześniejsze spotkania dużych potokowców ,w tym 81 centymetrowego kropkowańca, poprawionego po kilku godzinach 75 centymetrowym młodszym bratem.
     

     
    Niestety, w tym roku salmonidowe okazy nas omijały choć szczupaki i okonie już raczej nie zawodziły.
     

     
    Okonie gustowały w srebrnych wahadłówkach i niewielkich gumach, szczupaki ładowały w duże przynęty, ale o dużych przynętach wspomnę jeszcze w części "jesiennej" mojej opowiastki.
    Wracając więc do wiosennych przynęt i sprzętu, to muszka niestety nie okazała się skuteczną, silny wiatr utrudniał bowiem rzuty, świetnie natomiast sprawowały się największe spoony Rapali i Atomy ABU oraz ulubiona 10 gramowa wąska wahadłówka.
    Koledzy spinningowali, ja castowałem nowymi dwuczęściowymi elitkami o długości 7 stóp. Lżejsza 3/8, cięższa 5/8 uncji, dość minimalistycznie i tradycyjnie uzbrojone przez kolejnego w tej opowieści Grzegorza umożliwiały łatwiejszy od jednoczęściówek transport.
     

     
    Niskoprofilowe multiki -Curado Steez i Presso od lat zaspakajają moje potrzeby, coś tam pokombinowałem ze szpulkami i jest ok.
     

     
    Na zdjęciach także szczupakowa muchówka i zestaw spinningowy z ABU c3 do jeziorowych połowów z brzegu, ale o tym za chwilę.
     
    Jak wspominałem okonie mlaskały na widok wahadłówek, prowadzonych także w opadzie, a nowe St.croix nie dawały rybom większej holowniczej swobody.
     

     
    Oczywiście nie zapomnieliśmy o rzecznych połowach, Grzegorz szukał zaszłorocznych potokowców, całą trójką tropiliśmy lipienie.Było naprawdę dobrze, nie mierzyłem złowionych ryb widząc, że do rekordowego 53 cm z Ammarnas wszystkim im jednak nieco brakuje... .Spore ryby w niewielkiej rzece sprawiają dużo uciechy.
     

     
    Skupienie i spojrzenie Piotra, oraz...
     
    chwilowe przebłyski słońca poprzez niewyobrażalnie czyste powietrze robią na mnie nieodmiennie silne wrażenie...
     

     
    Istotną częścią naszego łowienia staje się wędkowanie w jeziorach w których bytują wyłącznie salmonidy. Z roku na rok poznajemy nowe, niewielkie nawet akweny w których, o Boże, to naprawdę możliwe...nie ma szczupaków. Dotarcie tam często wymaga pieszej wyprawy, informacje pozyskać jakby trudniej, dojazd bywa karkołomny, a całodniowe biczowanie bez brania uczy pokory.
    Ale...z czasem pojawia się wprawa, obycie, determinacja i...efekty.Bardzo lubię takie wędkowanie i co prawda łódka bywa przydatna to prawdziwy fun daje łowienie z brzegu.
     
    Także w tym roku próbowaliśmy tego miodu ( z komarami ), a parę palii i potokowców było nagrodą.
     

     
    O ile łowiąc z łódki używam zestawu castingowego,
     

     
     
     
    po prostu bardziej lubię cast od spina i odległość rzutu nie ma aż tak wielkiego znaczenia, o tyle rzucając z brzegu preferuję spinning. Może niedostatek techniki, a może przyzwyczajenie powodują, że stosuję dość spolegliwy kij i cienką żyłkę ekspediując najdalej jak to możliwe lekkie i średniej czasem wagi przynęty.Wieloczęściowy kij ułatwia domarsz i zamianę metody na muchową gdy okolicznosci na to pozwalają .
    Reasumując - dwa travele w plecaku i naprzód.
     

     
    Tu z Piotrem podczas lanczyku i omawiania taktyki...
     
    A następnego dnia graty do auta, mapa w garść i 60 km nad nowe jezioro, nad jezioro gdzie jeszcze nas nie było!
     

     

     
    A po powrocie niekłamana psia radość wielbiciela ekologicznych kabanosów i stróża kwatery.
     
    Wspomnę na koniec o zabawnym zdarzeniu.
     
    Otóż zdjęcie z pstrągiem którego złowiłem na własnoręcznie ukręconą jętkę majową w 2016 http://jerkbait.pl/blog/14/entry-426-niez%C5%82y-numer-czym-sobie-na-to-zas%C5%82u%C5%BCy%C5%82em/ pojawiło się na ścianie wędkarskiej chatki którą odwiedziliśmy w tym roku.Oprawione, za szybką, opisane ręcznie po szwedzku, nazwisko bez błędu - no po prostu niezły jubel.Opiekun łowiska zwrócił na nie uwagę po publikacji na stronie miejscowego towarzystwa wędkarskiego.Miła niespodzianka.
     

     
    Tak więc wiosenna Szwecja obdarzyła nas sporymi szczupakami, lipieniami, okoniami, paliami i potokowcami, a co najważniejsze poznaliśmy nowe jezioro i piękną rzekę.Zabraliśmy wodzie raptem kilka ryb...
     

     
    Inne przyjemności także stanowią o atmosferze,o chęci ponownego wspólnego wyjazdu...tak to odczuwamy
     

     
    Po powrocie dopadły mnie demony codzienności, obowiązki i nowe wyzwania. Minęło lato, przyszła jesień, a wraz z nią kolejny sympatyczny wędkarski wyjazd.
     
    Także do Szwecji, południowej tym razem, z innymi kolegami, innym środkiem transportu, jednak z podobnym zaciekawieniem i łowiecką chucią
    Piękny dom nad Storsjon , głębokie duże jezioro, wygodne łodzie i sprawdzone towarzystwo zapowiadały niemałe emocje.Nikt z nas nigdy tam nie łowił, Włodek, Mariusz i Zbyszek obczytali się jednak "po pachy", zebrali odpowiedni wywiad u bywalców tak więc byłem spokojny.
     

     
    Nasza grupa podczas posiłku, pod oknem po prawej Mariusz, nasz forumowy Marszal, obok niego Włodek, organizator i kierowca, z brzegu Zbyszek pogromca (jak się okaże) szczupaków i moja skromna osoba.
     
    Jezioro okazało się dość rozległe, głębokie, posiadające interesującą odnogę oddzieloną drogowym mostkiem.
     

     

     
    Typowo jesienna pogoda zmuszała nas do czujności i zmiany ciuchów, na szczęście byliśmy nieźle wyposażeni, a o newsach informowaliśmy się przez walkie talkie.
     
    Tu z Mariuszem nad piękną głębią pod skałą, nie spodziewając się ulewy z gradem...
     

     
    Zmienna pogoda nie przeszkodziła nam jednak w stopniowym zapoznawaniem się z łowiskiem i dziabnięciem pierwszych ryb.Szczególnie okonie sympatycznie reagowały na opadające gumy i tu klasa Mariusza ukazała się w pełni.Świetny dobór sprzętu- filigranowa elitka, delikatny kołowrotek oraz cienka plecionka i ...wyczucie pozwoliły na okoniowe łowy
     

     
    Także na moim podwórku zaświeciło słońce, wieczorne brania były efektowne i agresywne. Kotwiczyliśmy na głębokości ok.5 metrów rzucając w kierunku brzegu...przyznać jednak trzeba, że najdłuższego garbusa złowił Mariusz.
     

     
    Kilka dni spędziliśmy na sąsiednim, mniejszym od docelowego i wymagającym dodatkowej opłaty jeziorze, gdzie łódki były mniejsze, ale ryby...
     

     
    Tym razem to Zbyszek używając dużej gumy Canibal pokazał klasę! W ciągu całodniowego wspólnego wędkowania złowił trzy ponad metrowe szczupaki wystawiając nasze koleżeńskie relacje na poważną próbę
     

     
    Moją wielką Rapalę zaatakował na szczęście fajny zębacz, więc i mój nastrój wybitnie się poprawił tym bardziej, że łowiliśmy mnóstwo mniejszych ryb , jezioro okazało się malownicze, a lancz i herbata smakowite
     

     
    Włodek bezpiecznie dowiózł nas do domu, a jego kucharzenie długo pozostanie w pamięci!
     
    Jesienna część urlopu okazała się równie interesująca, może mniej różnorodna i wymagająca, ale wędkarsko i towarzysko ciekawa - po prostu inna.
     

     

     
    Na koniec kilka uwag technicznych
     
    -duże gumy Sebile z ukrytym hakiem świetnie wabią, lecz kiepsko zaczepiają
    -kolorystyczna mieszanka niebieskiego grzbietu i białego korpusu gumy okazała się bardzo skuteczna
    -żółta plecionka pozwala dostrzec w trakcie łowienia więcej
    -dwuczęściowe wędziska castingowe (st croix) zachowują się poprawnie, nie zauważyłem róznicy w stosunku do jednoczęściowych .
    -warto podróżować
     
    Serdecznie pozdrawiam czytelników
     
    Paweł
  8. Paweł Bugajski
    Cześć!
     
    Droga z Poznania w Bieszczady przebiegła w żartobliwej atmosferze, zauważyliśmy bowiem z Grzesiem, że także inni faceci przygotowali się do boju zmierzając na południe Polski .
    Robert, Jerzy, w goglach i za kierownicą tego pojazdu??? Jednak nie ...
     

     
    Unikając konfliktu zbrojnego z jednostkami NATO dotarliśmy szczęśliwie na miejsce,gdzie piąty raz grupka młodzieniaszków ( 50 plus) spotkała się by wspólnie powędkować
     

     
    Od prawej Grześ, Jerzyk, Mariusz, Robert i Paweł
     
    Miejscem spotkania była znana Wam z ubiegłorocznej relacji kwatera położona nad OS San, a pogoda pozwoliła jak widać na biesiadowanie na tarasie. W zeszłym roku z powodu zimna mogliśmy o tym tylko pomarzyć...
    W składzie ekipy pojawił się doskonale fotografujący i gotujący Jerzy, zaproszony na spotkanie przez Roberta i choć nie jest wędkarzem doskonale wkomponował się w realizację planu naszej wyprawy. Jerzyk explorował Bieszczady, wędrował poprzez okolice maszerując ponad 20 km dziennie.Twardziel , widział tropy misia...
    Plany Andrzeja Stanka nie pozwoliły na tegoroczne spotkanie, ale...raz nie zawsze i przyszłość przed nami
     
    San niósł podniesioną zimną wodę, na powierzchni nie pojawiały się kółeczka, w powietrzu pustka tak więc opcja streamerowa narzucała się w sposób oczywisty.
     

     

     

     
    Łowiliśmy z Robertem i Grzesiem, a następnie, po jego przybyciu, także z Mariuszem wędrując z kijami w rękach brzegami i nurtem ślicznego, choć groźnego Sanu.
    Raptem jeden kolega z poza naszej grupy pojawił się na chwilę w łowisku, tak więc podobnie jak rok temu mu(y)szkowaliśmy w spokoju.
     
    Pierwszą piękną rybę złowił, a jakże...tadammm...szukający samotności Grzegorz.
     

     

     
    podpierający się w tym roku dolnikiem solidnego wędziska co przyznam jest niezłym pomysłem, szczególnie gdy wading staff nie musi byś składany.
     

     
    Piękny (50 plus ) kleń dziabnął dużego streamera, podobnie jak kilka złowionych w tym dniu potokowców.
     
    Świetnie bawiliśmy się zmieniając zestawy, łowiąc wzajemnie wędkami kolegów, fotografując i ćwicząc rzuty.
    Krótkie lanczowe przerwy były okazją do ocieplenia stóp - pośniegowa woda dawała się we znaki, ustalenia dalszych planów, nabrania sił.
     

     
    Od prawej Mariusz, Robert i relacjonujący.
     
    W tle płań przed wyspą, doskonałe łowisko, głębokie i usiane głazami...Miód malina, nie tylko o tej porze roku.
    Sage Method 6/9, Nauti XL i Cortland Ghost z 15 stopową koncówką wydobyły z tej wlaśnie głębi naprawdę solidnego pstrąga.
     

     
    Z każdym dniem było cieplej, z każdym dniem brania były lepsze, poziom wody jednak się nie zmieniał.
     

     
    Widzicie Roberta, ale w tle...nasz Marszał
     

     

     
    Mariusz po ostrożnym brodzeniu wabi potokowce pijawką testując nowy zestaw.
     
    Robert orvisuje, widać fajne ugięcie blanku...
     

     
    Strumieniowce nie rozpieszczały częstością brań, choć wszyscy doświadczyliśmy "boskiego targnięcia".
    Pod tym względem ubiegłoroczny wypad był lepszy, ale w tym roku brały nieco większe sztuki.
     

     

     

     
    Kilka naprawdę grubych pstrągów odpięło się w trakcie holu.
    Cóż, bywa...brały daleko, w głębokich miejscach, nie tylko pod brzegami rzeki.
     

     
    Przynętami były streamery, każdy z nas oczywiście stosował troszkę inne.
    Moje na poniższym zdjęciu, z fleszem, często czerwienią i dociążane w różnym stopniu.Haki łososiowe stosowane w konstrukcji suchych much.
     

     
    Wędkowałem methodem i z axisem, Robert heliosami, Grzegorz scottem i sagem, podobnie jak Mariusz.
     

     
    Linki, przypony, inne istotne nie tylko techniczne szczegóły pojawią się jak sądzę w uwagach moich przyjaciół.
     

     

     
    Licząc na kolejne spotkanie pozdrawiam jerkbaitowców!
     
    Paweł
  9. Paweł Bugajski
    Hej Kamerades!
     
    Wypoczynek rodzinny, w towarzystwie żony( gdy dzieci już dorosłe ), plażowanie i dostojne tuptanie po bulwarze to przecież to, co w sposób oczywisty cieszy nas najbardziej.
     
    Tak też zaplanowalismy wraz z Robertem Bednarczykiem i naszymi kochanymi żonami sierpniowy nadmorski pobyt, tak przebiegło kilka świetnych dni spędzonych w czwórkę w hotelu "Lidia" w piękniejącym wciąż Darłówku.
     
    Poranne kawki, popołudniowe wizyty na molo i rytualna "rybka" w knajpce, trochę piwa i wina, a nawet ...no dobrze, piwa i wina pozwoliły na sympatyczny fizyczny i mentalny reset, a nawet złapanie opalenizny.
    Hotel o którym piszę, a który jest moim hotelem "pierwszego wyboru" na naszym pięknym wybrzeżu wciąż trzyma najwyższy poziom...z balkonu słychać szum morza, personel ma niekłamane "no problem" przygotowane w odpowiedzi na każde zapytanie, minutka do morza, no po prostu super.
    Ale...
    W pobliżu płynie Łupawa!!! :clappinghands:
     

     
    Tak więc, po krótkich negocjacjach ze spolegliwymi połowicami postanowilismy wraz z Robertem spędzić dwa dni na OS koła "Trzy Rzeki" wędkując na znanych dla mnie, a będących nowością dla Roberta odcinkach poniżej Łebienia.
     
    Raptem 70 km oddalenia, wieczorne pakowanie auta, wczesne wstanie - kurcze -lecieliśmy jak na skrzydłach.
     

     
     
     
    Licencje w Damnicy, szybki wywiad co i jak - czyli ilu wędkarzy dziś możemy spotkać- info o ośrodku zarybieniowym (to osobny ciekawy temat) i już po chwili przy lipieniu Zielonego
    Dla kolegów mniej zorientowanych dodam, że w centrum OS, przy niewielkim domku znajduje się od kilku lat kamienny posąg lipienia autorstw Piotra Zieleniaka.
     
    Szybki marsz pod prąd rzeki wałem oddzielającym Łupawę od objętego całkowitym zakazem połowu kanałem dolotowym ośrodka zarybieniowego pozwolił na kilka refleksji.
    A mianowicie kanał zarasta i zwalnia bieg, droga grzbietem wału jest nieprzejezdna, bobry rulez i dystans w upale nie jest tak krótki jak wiosną...
     

     
    Łowienie było czystą przyjemnoscią. Wraz z Robertem mieliśmy bardzo wiele brań, widoki powalające niezależnie od pory roku, rano nimfa, potem streamer i wieczorem sucha i ...ciągle coś się działo.
     
    Naturalnym jest pytanie o wielkość i ilośc ryb. Otóż było ich kilkadziesiąt, ale muszę z przyznać, że żaden z potoków i lipieni, a nawet sporadycznie łowionych pstragów teczowych nie przekroczyl 38 cm.
     

     

    Na moich pilskich bagniskach łowie duuużo lepsze sztuki.
     


     
     
     
    Ale...(to już po raz drugi)
     
    Łowienie w tej pięknej rzece jest przyjemnością nawet gdy nie biorą (to cytat z Roberta), można rozbujać linkę, dno jest twarde i brzegi przyjazne.
    Raptem 7 kajaków przepłynęło w trakcie naszych dwudniowych potyczek, spotkaliśmy kilku sympatycznych wędkarzy (nad wodą tylko dwu)
    .
    Krótkie przerwy na posiłek i daaalej ...
     

     
    Użyliśmy lekkich zestawów klasy 4 , Robert Helios 2 i Hatch, ja sage one i nauti xm wymieniając kije i linki gdy streamerowaliśmy na takie o jedną lub dwie klasy wyższe. W końcu zawartość placaka zawsze chce ujrzeć łowisko...
     

     
    Spolegliwi i potulni wracalismy wieczorem do Darłówka, kończąc dzień wspólnym spacerem.
     
    Przecież " także dla żon to uczynilismy"
     

     
    Pozdrawiam w imieniu wydzielonej grupy interwencyjnej klubu 50 plus.
     
     
     
     
     
     
     
    .
  10. Paweł Bugajski
    Udało się!
     

     
     
     
    W pierwszych dniach marca, po mozolnych ustaleniach dotyczących terminu, spotkaliśmy się w piątkę w Bieszczadach.
     

     
    Kolejna sesja wyjazdowa Klubu 50+ odbyła się w pełnym jego składzie, z różnych regionów Polski nadciągnęli, od lewej licząc, Andrzej, Mariusz, Robert, Wasz blagier relacjonujący to spotkanie oraz Grzesiu.
     
    Czekało nas pięć dni pstrągowych połowów, ale także pięć śniadań i kolacji, pięć przedyskutowanych, prześmianych wieczorów w otoczeniu ulubionych zestawów muchowych, kołowrotków wydobytych z tajnych zakamarków, wędzisk o wyjątkowych walorach i linek o niezliczonych dziwnych parametrach.
     

     

     

     
     
     
    Jak to często bywa u starszych facetów improwizowaliśmy spontanicznie...po gruntownym przygotowaniu.
     
    Robert Bednarczyk dograł sprawę świetnego locum, ja czuwałem nad licencjami i zbierałem zatrważające informacje o stanie wody, Andrzej Stanek, Mariusz (Marszal) i Grzesiu skupili się nad menu mając na uwadze naszą widoczną na każdym ze zdjęć NIEdowagę.
    Ubytki kaloryczne zwalczyły wspaniałe pierogi Roberta,zeppeliny i gulasz Mariusza, indycze kotlety Andrzeja, wyszukane,nareszcie lekkostrawne kanapki Grzesia i bogracz, owoc wysiłków mojej Beatki.
     
    Łowiskiem był odcinek specjalny Sanu, powyżej i poniżej wiadomej wiaty
     

     
    w przeciwieństwie do okresu letniego nie biegaliśmy jednak po rzece i często łowiliśmy widząc się wzajemnie.
     

     

     
     
     
    Na początek jednak parę słów o łowisku.
    Otóż wiadomości nadchodzące od Roberta, kolegi i sanowego strażnika jeżyły włosy i podkopywały morale.
    Duża nieprzejrzysta woda, zawsze źle rokujące "dwie turbiny", topniejące w górach śniegi, pełen zbiornik...nie brzmiało to dobrze! Rozpytywałem na kilku forach i fb. o ostatnie wiadomości, możliwość brodzenia, preferowane przynęty, uzyskując w mailach oraz bezpośrednich rozmowach wiele cennych wskazówek(łowić także tuż pod brzegami, stosować jasne streamery, nie zapomnieć o małych beżowych kiełżach itd)
    Nadzieja pozostała, nastroje były tak bojowe, chęć spotkania tak silna, że nawet informacja o pękającej zaporze w Solinie nie pokrzyżowałaby naszych planów.
    W pierwszym dniu wędkowania rano, jeszcze bez wędek pojechaliśmy zerknąć na rzekę i ocenić "co i jak"
    Odczucia były ...mieszane, podobnie jak zielonkawa woda, dno rzeki widoczne raptem na pół metra, bardzo znaczny uciąg. Pogratulowaliśmy sobie z Grzesiem zabrania kijów do brodzenia, trudno przecenić ich rolę w tak ekstremalnych warunkach. Stary, nieco przysposobiony dolnik karpiówki od lat wyciąga mój tyłek z kłopotów i to w sensie bezpośrednim!
    San jest wspaniałą i dostępną rzeką, jednak wiosną potrafi zmusić do głębokiego, uważnego brodzenia.
     

     
    Moczenie kupra procentowało
     

     
     
     
    trzeba jednak przyznać, iż Grzegorz i Andrzej łowiąc głównie w pobliżu brzegów zaliczyli także bardzo fajne brania .
     

     

     

     

     
    Jak widzicie Andrzej switchował loopem, próbując różnych głowic i przyponów, radził sobie doskonale choć nie brodził głęboko z powodu kontuzji. Łowił daleko, używając także, podobnie jak Mariusz - Marszal, jednoręcznej b3x 9'6 wt 6 od Winstona.
    Obaj chyba wysoko cenią ten kij, może o tym napiszą...?
    Robert testował H2 9' wt 6 Orvisa i także wydawał się zadowolony.Zna i ceni Heliosy.
     
    Grzegorz smagał przybrzeżne pstrągi Scottem x2s 9'6 wt 7, który pomimo odległej premiery nadal trzyma klasę.
    Ja rozpocząłem z axisem 9' wt 5 ( a jakże...!), by pod koniec wyprawy popróbować cięższego zestawu, b3x 9' wt 8. Oba wędziska lubię, Sage świetnie pracuje z linką 6 , a Winston 8, tak więc wcale nie są tak różne.
     
    Pstrągi także nie widziały większej różnicy...
     

     

     
    Pstrągi...
    O pstrągach będzie już za chwilę, a teraz parę słów o fotografowaniu.
    Otóż specyficzna dla naszych spotkań atmosfera, brak wyścigowego współzawodnictwa i triumfalizmu tych którym akurat się udało, spokój i zaciekawienie przyrodą pozwalają na spokojne fotografowanie. W moim przypadku przy pomocy prostego waterproofa wiszącego na szyi, i nie powalającego jakością wykonanych zdjęć.
    Mamy jednak wśród nas Andrzeja Stanka, mistrza obiektywu, kompozycji i obróbki zdjęć, Grzesia, któremu od kilkudziesięciu już lat zawdzięczam kiedyś papierowe, a teraz pikselowe pamiątki, w tym roku fajne zdjęcia wykonał także Mariusz Szalej, tak więc naprawdę miałem z czego wybierać.
     

     

     

     
    Andrzej po drugiej stronie obiektywu to prawdziwy rarytas.
     
    A poniżej doskonały żart Andrzeja, Grzegorza portret podwójny...
     

     
    Mariusz holujący streamerowego potokowca uwieczniony zachlapanym Nikonem.
     

     
    Zachlapanym w najlepszych okolicznościach - żwawy pryskacz potokowy na haku.
     

     
    Wieczorny przegląd zdjęć i jak zwykle okazja do "życzliwych" komentarzy.Odwrotna anoreksja?
     

     
    Obiektyw pozwala też uwiecznić nasze rzuty, zwrócić uwagę na tor linki i muszki
     
     
     

     

     

     
    oraz spojrzeć wokół siebie, spojrzeć trochę szerzej.
     

     
    Wracając jednak do pstrągów to przyznam, że każdego dnia łowiliśmy ich kilkanaście, że największy mierzył ok. 45 cm, ale pozostałe były niewiele mniejsze, że miałem na kiju (i w powietrzu) sztukę zbliżającą się gabarytowo do nazwy klubu i że połowa strumieniowców odhaczała się w trakcie holu z pomocą silnego prądu.
    Używałem kilku linek w tym pływającej 6 ki wf z intermedialną głowicą i metrowym przyponem z fluorokarbonu(do z-axisa), borona zaś wyginał SA wf 8 F z 1,5 metrowym tonącym przyponem i końcówką z FC o średnicy 0,31!
    Tak, tak - zgodnie z zasadą szybkiego holu, braku skręceń i wygody łowiłem przeważnie na streamera bez skoczka i gruby przypon.
    Pływająca linka i tonący przypon pozwalały na rzuty które szczególnie lubię, rzuty skośnie pod prąd z szybkim wybieraniem obserwowanej linki.Kilka pstrągów tak właśnie złowiłem, zacięcia są bardzo pewne, często ryba pokazuje się pod powierzchnią w upragnionym złotym błysku.
     
    Moje muszki są co prawda akceptowane przez ryby, jednak sam widzę jak wyglądają i dlatego tylko jedno zdjęcie.
     

     
    Nad wodą spotykaliśmy codziennie naszego opiekuna i kolegę Roberta Tobiasza który opowiadał bardzo ciekawie o ochronie i zarybianiu rzeki, o głowacicach które złowiono lub nie, o wielkich lipieniach.
     

     
     
     
    Była to także okazja do wspomnień z naszego wcześniejszego, założycielskiego, że tak powiem spotkania.
     
    http://jerkbait.pl/blog/14/entry-346-najpi%C4%99kniejsza-rzeka-najtrudniejsze-ryby/
     
    Do ostatniego dnia pobytu humory (co zrozumiałe) i zdrowie (co już nie jest tak oczywiste w kategorii 50+) nam dopisywały.
     

     

     
    W drodze do domu, 760 km to nie w kij dmuchał, omawialiśmy z Grzegorzem wyjątkowe spotkanie, knuliśmy, podobnie jak poprzedniego wieczora plany na kolejne eskapady w doborowym klubowym gronie.
    Wieczorne wiadomości od Andrzeja Roberta i Mariusza o szczęśliwym powrocie, pierwsze refleksje co do next time...
     

     

     
    Dziękuję Wam. Metryka to NIC!
     
    Paweł
  11. Paweł Bugajski
    Hej!
     
    Jeśli pozwolicie przybliżę nieco tytułową metodę połowu, lubię po prostu tak łowić, choć wymaga to nieco wytrwałości i determinacji.
    Otóż zamiarem łowiącego jest poprowadzenie muszek z prędkością prądu i w tym zakresie jest to podobne do łowienia na suchą muszkę.
     
    Przynęta jednak , w moim wydaniu prawie zawsze jedna, znajduje się POD wodą i spływa w kierunku wędkarza. .
    Rozpoznanie brania, to co w przypadku suchej muszki jest dość proste, wszak to widoczne lepiej lub gorzej zniknięcie imitacji, w przypadku lekkiej pod prąd stanowi prawdziwe wyzwanie
    Otóż przy długiej, wyprostowanej, lecz nie napiętej lince często nie mamy pojęcia cóż tam w głębi tak naprawdę się dzieje.
    Kontrolę zestawu umożliwia w miarę prosty przypon, fest gdy jest widoczny na powierzchni wody np. dzięki lekkiemu natłuszczeniu.
    Tylko ostatni odcinek żyłki jest zatopiony i w pewnym sensie przy leciutkich nimfach lub kiełżykach to długość nienatłuszczonego przyponu wyznacza głębokość prowadzenia przynęty.
    Idealnym łowiskiem, do dziś nie znalazłem lepszego, są sanowe płanie, a szczególnie ich końcowe, lekko przyspieszajace części( np. koniec płani "pod drutami".)
    Staję tam czasami, wypatrując kółek i oceniając czy ryby zjadają suchą, czy może jednak coś ciekawszego dzieje się na granicy wody i powietrza, a może jeszcze głębiej...
    Staram się po zlokalizowaniu nimfującego lipienia stanąć "wprost za nim"i rzucam wprost pod prąd umieszczając nimfkę ok.1 m przed interesującym gabarytowo kółkiem.Koniec linki powinien znaleźć się ZA kółkiem, poniżej ryby patrząc z prądem, aby spryciarza nie spłoszyć, tak więc postulat długiego, ok 3,5 metrowego jest uzasadniony.
    Reasumując mamy wędkującego rzucającego pod prąd, leżącą na powierzchni wody pływającą linkę, połączenie linki z przyponem, jego fragment, kółko związane z aktywnym żarłokiem i fragment przyponu-ten cienki, zakończony lekko przytopioną imitacją.
    Tak to wygląda tuż po rzucie.
    Jak rozpoznać branie?
    Możliwości jest kilka i najczęściej widzimy szybko przytapiającą się natłuszczoną część przyponu, czasem przypon wyraźnie przesuwa się pod prąd, czasem, no to już naprawdę rarytas biorąca ryba pociaga także linkę .Także zauważony błysk, ruch ryby kwituję zacięciem.
    Na głębokich płaniach i przy mniejszych od ryby odległościach zdarza się lekkie szarpnięcie, ale drodzy koledzy, nie liczcie na to, ze w ten sposób można rozpoznawać brania łowiąc tą metodą .
     
    Istotnym jest ustawienie się w stosunku do widocznych partii powierzchni rzeki.
    Bywa, że kółko, które atakuję linewką (a, co tam... ) wybieram tylko ze względu na fakt doskonale w tym miejscu widocznego na powierzchni wody przyponu.To trochę jak w fotografii-swiatlo rządzi.
     
    Kółko na tle lustrzanej, błyszczącej dość gładkiej wody...tego życzę potencjalnym czytelnikom.
    Przy uporczywie zerującej rybie nie odpuszczam, przecież wielokrotnie pomija ona także naturalne owady.
    Czy po minięciu przez muszkę obserwowanej ryby natychmiast ponawiam rzut? Oczywiście, że nie, bowiem pomiędzy mną, a atakowanym kandydatem może znajdować się kolejna, nie ujawniająca się wcześniej ryba.
    Uwierzcie, to się zdarza, tak więc zestaw prowadźmy tak długo jak długo spływa on wg. nas prawidłowo.
    Wątpliwość musi budzić utrzymanie kontaktu z napływającą w naszym kierunku muszką i tu oczywiście wybieramy luz zacinając najczęsciej "z ręki". Cienki przypon, zacięcie z ręki, duża odległość...nikt nie mówił, że to łatwe
    Które kółka są szczególnie interesujące, kiedy odstawiam suchą? Zawsze wtedy gdy sucha nie działa- taki żart - ,a poważniej mówiąc gdy widzę wylatujące z kółek "nietrafione " przez rybę owady.
    Widzieliście? Czuję, że tak!
    Następnym pytaniem może być -czy zawsze "wprost pod prąd" ?
    Oczywiście możemy rzucać skośnie, lecz w tym przypadku okres naturalnego spływu przynety będzie krótszy, będzie ona pod wodą smużyć, co w mojej ocenie nie jest korzystne, choć wszyscy wiemy, że i od tej zasady istnieją odstępstwa.
    Tak więc sugeruję rzuty pod prąd.
    Czy dociążać muszki, czy łowić na jedną czy dwie?
    Nie dociążam much w przypadku zastosowania tej metody, namoknięty emerger, palmer czy mały kiełżyk pozwalają cieszyć się swobodnym, dalekim rzutem, są dość lekkie i toną naturalnie czyli powoli.
    Łowię jedną muszką, indykatorem jest natłuszczony przypon, prostota zestawu nie powoduje splątań.
    Metodę rozpoznaną dzięki Jurkowi K. wielokrotnie przybliżałem, do dziś poszukuję numeru WW w którym o tym obszernie pisałem, ale diabeł ogonem itd. Może ktoś ma??? Tytuł doniesienia identyczny z tytułem powyższego wpisu.
     
    Uwagi sprzętowe jak zwykle na koniec
    1- posługuję się wędziskiem 9/5 i pływajacą linką, jednak raczej ze wzgledu na skłonność do zmian techniki połowu(streamer, mokra, nimfa) w ciągu dnia niż z przewagi tego zestawu nad innymi.
    Można z pewnością użyć lżejszego wędziska, choć raczej nie powinno być ono krótsze.
    2-muszki, tu już naprawdę wszystko wiecie, więc może dodam tylko, ze imitacja zarzucona pierwszy raz, wprost z pudła bywa bardzo skuteczna.
    Mam wrażenie, że wynika to z obecnosci bąbelkow powietrza pomiędzy włoskami dubbingu lub jeżynki,efekt ten po kilku rzutach zanika.
    Tak, wiem, imitujemy go różnymi nowoczesnymi materiałami, ale...
     
    pozdrawiam Paweł
  12. Paweł Bugajski
    Cześć!
     
    Bywają wyprawy planowane przez wiele tygodni, ba nawet miesięcy, spotkania będące pojedynkiem terminarzy ich uczestników.
     
    Czasem jednak okazja przeżycia kolejnej przygody pojawia się nagle, szczęśliwy zbieg okoliczności nie wymaga karkołomnych kalendarzowych kombinacji.
     
    Nie zdarza się to często, jednak ...poczytajcie o naszym towarzysko-wędkarskim "spontanie".
     
    Tydzień temu Mariusz i Robert wraz z małżonkami pojawili się w naszym domku, łącząc sprawy rodzinne p. Szalejów w Poznaniu z urlopową podróżą p. Bednarczyków nad Baltyk.
     
    Piątek spędziliśmy na pogawędkach, oglądaniu zdjęć, rodzinnych opowieściach i co najważniejsze poznaniu się pań, a w sobotę rano...zaprosiłem moich kolegów nad pomorskie rzeczki.
    Ten wymarzony scenariusz do końca nie był pewnym, chłopaki co prawda wzięli ze sobą muchowe graty, lecz pogoda, nastrój naszych żon(kto z nas jest w stanie dokladnie go przewidzieć?) i powinnosci rodzinne mogły zniweczyć nasze knowania.
     
    Wszystko ułożyło się jednak doskonale i dzięki rozsądnej gospodarce promilowej dnia poprzedniego ok. 8 rano bylismy już w drodze nad Dobrzycę.
     
    Ileż chciałem Im pokazać, ile opowiedzieć o jakże wielu wspomnieć przygodach obejmujących 42 lata świadomego pstrągowania ...
     
    Przynudzałem więc prawie całą drogę, parkując w końcu w ukrytym na końcu niknącej drogi miejscu. Ostatnie 2 kilometry duktu przeczołgaliśmy się pomalutku korzystajac z podniesionego zawieszenia naszego kombiaka.
     

     

     
    Ufam i wiem, że nie tylko kurtuazja była powodem zauroczenia kolegow dostrzegających spokój, bezludzie i fantastyczną roślinność ukochanej okolicy.
     
    Dolna Dobrzyca to jednak wymagające łowisko i także ten aspekt nie umknął uwadze Mariusza i Roberta.
     
    Po kilometrowym domarszu rozpoczęliśmy łowienie w dość powolnej rzece, odstraszającej słabeuszy zasysającymi brzegami.
     
    Parę razy usłyszałem nawet z ust zaproszonych łowców adekwatne okrzyki ( do diaska!, o kurczę!) i podobne używane często gdy znikamy po pas w bobrowym rozlewisku)
     
    Nastrój był doskonały, łowienie bardzo towarzyskie, żarty i wymiana muszek oraz co najważniejsze udane hole ryb!
     

     
    Przyzwyczajeni do odmiennych łowisk (Bóbr, Bystrzyca, San, Dunajec) koledzy wzajemnie asekurowali się, ja także pozostawałem cały czas w zasięgu wzroku.
     

     

     

     
    Jeden z lipieni Mariusza zwabiony na nimfę zgrabnie zapozował (szczerze mowiąc po prostu wyskoczył z rąk )
     
    Złowiliśmy i naturalnie wypuściliśmy 25 lipieni i jednego pstrąga potokowego, kilka ryb żerujących powierzchniowo wzięło na nimfę, kilka na suchą, tu i tam każdemu z nas zdrowo szarpnęło... po prostu świetny dzień!
     
    Czy złowiliśmy dużego lipienia? Nie!
    Czy kiedyś były tam wieksze ryby? Tak!
     
    Jednak są sytuacje, a ten spontaniczno-nostalgiczny wyjazd do nich się zaliczył, gdy nawet prałaci w miejsce kardynałówi dostarczają swietnej zabawy.
     
    Uwierzcie, uśmiechnięte, choć zmęczone twarze moich gosci były dla mnie najwiekszą radoscią , a dla wszystkich z nas fakt iż łowy skończyliśmy -trochę i ku mojemu zaskoczeniu- tuż przy zaparkowanym aucie. Meandry, meandry...
     

     

     
    W drodze na kolejne łowisko opowiadalem o Piławie, jej połączeniu z Dobrzycą i co to właściwie są Połączone, snułem o Gwdzie i jej wspaniałym dopływie Płytnicy (strumień mojej młodosci), wspominalem Czernicę (Boże jaka piękna od Czarnego w dół), głęboką pstrągową Głomię, Szczyrą, Chrząstawę, zeszło także na rzeki Przymorza i zjawiskową Łupawę.
     
    Przejechaliśmy raptem kilka kilometrów i znaleźliśmy się nad Połączonymi w okolicy spalonego mostu, w miejscu gdzie zaplanowałem biwak, odpoczynek i posilek.
     

     
    Miejsce wyjątkowe w tradycji rodzinnej mojego muszkarstwa, tu kilka lat temu z Ojcem
     

     
    Tu podczas samotnej rowerowej wyprawy rok później
     

     

     
    A tu w towarzystwie Mariusza i Roberta, już na tle spalonej niestety konstrukcji.
     
    Biwak bardzo nam posłużyl.Widok i szum rzeki, zimne napoje w tym Lech bezpromilowiec, parę bułek, wedlina, trochę sera, ćmuchnięta fajka Roberta,cisza, trochę niekrępujacego milczenia...
     
    Stolik, lodowka i krzesła w bagażniku to świetny pomysł, uwierzcie, - to ma sens.
     
    W trakcie sjesty postanowiliśmy o powrocie na łono rodziny, była już bowiem 16.00, planowaliśmy zakup kilka wędzonych ryb no i kilkometrów przed nami pozostało ok. 140tu.
    Tak więc po spakowaniu się i ponownym przejechaniu mostów na Piławie (Zabrodzie i ruiny jednej z największych hodowli tęczakow w Europie) oraz Dobrzycy znaleźlismy się w Tarnowie -łowisku specjalnym typu wysoce komercyjnego gdzie sprzedano nam pyszne wędzone palie ( dla domu) i smakowite sielawy pochlonięte z Robertowych rąk już po drodze.
     

     
    Wizja powrotu , tego co mnie czeka
     

     

     
    (oczywiscie w nieprzypadkowej kolejnosci...)
     
    dociążaly nieco but.
     
    Nasze Panie bynajmniej nie cierpiały w wyniku wędkarskiego wyjazdu mężów!
     
    Zastalismy je w świetnej komitywie, takze nieco wyczerpane połowami na poznańskim odcinku specjalnym...
     
    "Stary Browar" obfituje w liczne trofea, licencje raczej typowe, limitów brak...swoją drogą miejsce naprawdę wyjątkowe, architektoniczny majstersztyk.
    Tak więc przy kolacji naprawdę mielismy o czym opowiadać (nieoceniona Beatka starała się pokazać dziewczynom kilka fajowych poznańskich miejsc m. in. słynny trójwymiarowy mural w dzielnicy Środka , most Jordana i Bramę Poznania) i nikt chyba niezależnie od płci w trakcie weekendu się nie nudził.
     
    Czy podobne spotkanie uda się powtórzyć? Czy wszystka znów "zagra"?
    Chciałbym, wraz z Beatką chcielibyśmy, ale doświadczenie mówi, że prawdziwy "spontan" pojawia się raz! A może nie?
     
    Na koniec kilka uwag sprzętowych.
     
    1-Łowiliśmy wedziskami w klasie 4, 9 stóp, Mariusz krótszym 8,6 stopowym z-axisem.(Robert h2, ja Sage one)
     
    2-Próbowałem przyponu żyłkowego i nimf z główkami wolframowymi i mosiężnymi o dość dużych srednicach.
     

     
    3-Konstrukcję przyponu podpatrzyłem u Kacpra-naszego forumowego znawcy tematu podczas wspólnych łowow w lipcu nad Łupawą. Dziękuję Tobie w tym miejscu i pozwalam sobie zamieścić zdjęcie z naszej wyprawy.
     

     
    4-metoda jest skuteczna, wymaga znajomości dna łowiska, warto to umieć by o tym dyskutować.
     

     
    No i naprawdę na koniec - czekam na najpiękniejszą porę roku na Pomorzu - późną jesień!
     

     
    pozdrawiam Was - Paweł
  13. Paweł Bugajski
    Cześć!
     
    Pierwsze zdjęcie zamieszczam jako uzasadnienie tytułu najnowszej opowiastki
     

     
    Parę dni temu, w ostatni wtorek wróciliśmy z kolejnej wyprawy na północ Szwecji.
    Znów w trójkę, znów drogą lotniczą opisaną obszerniej w zeszłorocznej relacji. http://jerkbait.pl/blog/14/entry-331-octavia-rosyjskie-my%C5%9Bliwce-i-spory-szczupak/
    Pobieżna lektura linkowanego wpisu przybliży Wam wątki o których opowiem poniżej .
    Tak więc w połowie czerwca znaleźliśmy się z Piotrem i Grzegorzem nad wymarzonymi jeziorami i rzekami (zako)marzonej Laponii.
     

     
    Pogoda tym razem doskonale dopisała, temperatura od 10 do 25 stopni i umiarkowane opady sprzyjały połowom i fotografowaniu.Nie straszyły obserwowane w ubiegłych latach grad, śnieg i lodowe bryły w leśnych rozpadlinach.
    Ciepło w ciągu dnia, nieco chłodniej w nocy, na łodzi to szczególnie istotne bo ciepły i suchy tyłek -myślę, że się ze mną zgodzicie-zwiększa łowieckie zapędy.
     

     

     
    Szczupaki i okonie, a raczej okonie i szczupaki świetnie żerowały i co prawda nie padła przysłowiowa "metrówa" (tylko 96 cm) to kilka okoni otarło się o 45 cm.
     

     

     

     

     
    Okonie reagowały na gumki, błystki wahadłowe i obrotowe, parę złowiłem na sztuczną, przeznaczoną dla zębaczy, muszkę.
    Koledzy miotali wędziskami spinningowymi, ja castowałem testując pożyczone 4 częściowe krótkie casty od Megabassa i Major-crafta.
     

     
    Tu krótki wtręt sprzętowy, a mianowicie...wędziska te okazały się bardzo poręczne w transporcie, łącza nie luzowały się w trakcie połowu, czucie pracy przynęty było dobre i gdyby nie to, że siłą rzeczy porównywałem je do używanych wcześniej jednoczęściowych Elitek ...
    Ale "coś za coś" i w przypadku lotniczych eskapad to dobry wybór.
    Major-Craft Go Emotion GEC 694L/BF(6 ft.9 inc.1/16-1/4 oz.4-12 lb regular fast.(nasadowe)
    Megabass Destoyer Orochi X4 FF-6,6X4 SS 1/4-3/4 oz. 8-20 lb.-(tu spigoty)
     
    Stare Presso i starzejący się STEEZ uzupełniały zestawy, nie wspomnieć jednak w tym miejscu o świetnym Curado 201E7 z availem byłoby grzechem, bo pomimo iż to starsza konstrukcja nadal bardzo go cenię. Zawsze czuwa w plecaku, w razie "brody", która przecież nikomu z nas, castingowców się nie zdarza.
     
    Tak więc jeziorowe poszukiwania trwały dosłownie dzień i noc i raz to my byliśmy tymi sprytniejszymi
     

     
    a innym razem ONE
     

     
    Pogodne dni upływały, sportowe emocje targały nerwy, mieliśmy bowiem możliwośc ogladania meczów naszej reprezentacji i co ciekawe niezrozumiały komentarz telewizyjny bardzo nam odpowiadał.
    Widzieliśmy to co widzieliśmy i nikt nie mówił nam tego co zobaczyć powinnismy.Taka odmiana...
     
    Gdy z Piotrem knuliśmy nowe jeziorowe oszustwa,
     

     
    Grzegorz polował samotnie nad rzeką. Spinning, niewielkie woblery, konsekwencja w działaniu...
     

     

     

     
    Piękny potokowy 50-tak ( klubowiczowi 50 plus się wszak należy), powrócił po sesji do wody, podobnie jak jego nieco mniejszy kolega złowiony dzień później.
     

     
    Chęć połowu gatunków szlachetnych, odpoczynek od jeziorowych kołysanek skierowały nas nad rzekę i dzień później nad niewielkie zasiedlone przez pstrągi jezioro, gdzie wędkuje się z twardego, przyjaznego brzegu.
     
    Rzeka...opisywałem ją wielokrotnie, zawsze obiecuje nowe przygody.
    W tym roku nie było inaczej.
     

     

     
    Próby z fotografią podwodną, w silnym nurcie i komarowej udręce
     

     

     

     

     
    W końcu jednak dość udane ujęcie.
     

     
    Łowiliśmy na nimfy, na suche chruściki, na streamery i metodami mozaikowymi, ze tak powiem.
    Najwięcej satysfakcji przyniosło połączenie streamera i umieszczonego na troku metr powyżej sucharka, którym to zestawem obławiałem najszybsze nurty.
    Streamer za kamieniem, sucharek po powierzchni, linka pływająca i nagle...bach!
    Nasi szwedzcy znajomi potwierdzają fakt pożerania ryb przez większe lipienie i stąd od lat tak tam łowię.
    To potok i szczupak bywają streamerowym przyłowem.
     
    Krótko o sprzęcie - staruszek Sage z axis 9/5, linka pływajaca WF 5, przypon z końcówką od 0,16 do 0,22( gdy przynętą streamer) nic zaskakującego prawda?
    Kij do brodzenia z magnesem znacznie podniósł przyjemność wędkowania.
     
    Lipienie,lipienie - cóż, to ich rzeka.Złowiliśmy ich dużo, najdłuższy mierzył 47 cm.
     
    Piękny wieczór i noc spędzilismy w trójkę nad pstrągowym jeziorem, wskazanym i opisanym przez miejscowego muchowego guru.
     
    Twardy brzeg, krystalicznie czysta woda, możliwość kontaktu z dużym potokowcem lub palią były magnesem, który nas tam sprowadził.
    No i widoki...
     

    Piotr już prawie nocą
     

    Grzegorz "w niebie" - chmury się w wodzie przejrzały
     

    Mój autoportret - w lustrze wyrwanych korzeni
     
    Oczywiscie to Grześ złowił fajną palię urywając się nam na początku spaceru.
     

     
    Liczne szarpnięcia niewielkich palii i oringow zaliczylismy jednak wszyscy.Parę dużych ryb spławiło się poza zasięgiem naszych obrotówek.
    Są powody by wracać nad ten kameralny, idealny dla jednego wędkującego akwen.
     
    Skoro o paliach, skoro o oringach - skonstatowaliśmy z Piotrem, że nadszedł najwyższy czas, by podczas naszej 10-dniowej wyprawy odwiedzić pewne paliowe, głębokie i dość oddalone od naszej bazy jezioro.
    Perypetie z nim związane opisałem szerzej w zalinkowanym powyżej wpisie, tak więc uzupełniając wspomnę, że tym razem po opłaceniu licencji sąsiedniego towarzystwa wędkarskiego płynęliśmy własciwą już łodzią
     

     
    Byliśmy przygotowani na wiele godzin wędkowania, zmienna pogoda sprzyjała, taflę jeziora marszczyła lekka fala.Solidna wałówka, dobre ciuchy, bojowy nastrój i świadomość tego co "pod nami". ( ok.25 m) dodały ducha.
    Takiego numeru jednak się nie spodziewaliśmy...
     
    Lekki silnik elektryczny pchał nas wzdłuż prawego brzegu jeziora, rzucaliśmy dużymi obrotówkami, co w moim przypadku najczęściej oznacza użycie Meppsa.Tym razem był to złoty model Comett, leciał z leciutkiego casta aż miło.
    Gdy mijaliśmy niewielką zatoczkę zauważyłem dziwne zamieszanie pod powierzchnią wody, niby zbiórka, niby nurkujacy perkoz, niby zsuwajacy się do wody bóbr...Byliśmy już dość daleko, w podświadomości zanotowałem jednak to zjawisko, starając się zapamiętać miejsce.
     
    Piękne branie palii szybko postawiło nas na nogi (dosłownie!).Kolorowa, ok. 45 centymetrowa ryba wzięła tuż pod powierzchnią wody i naprawdę fajnie powalczyła. Widzicie jak daleko od brzegu żerowała?
     

     
    W podobny sposób swą blisko 50 cm rybę złowił Piotr, także wabiąc ryby dużą obrotówką prowadzoną dość daleko od brzegu.
     

     
    Wyprawa już była udana, satysfakcja wędkarska osiągnięta, opowieści dla Grzesia przygotowane (zastanawialiśmy się czym znowu nas zaskoczy), ale...to jeszcze nie był koniec naszych przygód.
     
    Otóż we wspomnianej zatoce znów wypatrzyłem objawy życia, dwa potężne spławy zobaczyliśmy z odległosci blisko 100 metrów!.
     
    Podpłynęlismy bliżej, ryba w tym czasie znów wytworzyła na powierzchni wody ogromny lej i tym razem bez trudu zorientowałem się, ze pożera majowe jętki.
     
    Szybko zmontowałem muchówkę, świetny pokrowiec Vision pozwala przechować ją wraz z kołowrotkiem, przeciągnąłem linkę przez przelotki i przywiazałem suchą imitację.
    Jednak gdy umieściłem moją muszkę na powierzchni w sasiedztwie tych naturalnych jej barwa natychmiast okazała się zbyt jasna.Po prostu źle wyglądała, a ryba...ucichła.Co ją spłoszyło? Silnik, muszka, rzut?.
    Ponownie oddaliliśmy się by potrolować wahadłówkami w jeziorowej głębi, czułem jednak, że to nie koniec pojedynku.
    Obserwowałem obszar aktywnosci ryby
     

     
    zakreślając go na zdjęciu, aby przybliżyć Wam te podchody.
     
    Oczywiście, gdy byliśmy naprawdę daleko pstrąg znów się uaktywnił. Bulgoty i leje na powierzchni, głośny chlupot który słyszałem wcześniej może parę razy w życiu, zaskakująca bliskość brzegu , byliśmy niesamowicie podnieceni.
    Poprosiłem Piotra o ponowne napłynięcie w dryfie, bez użycia silnika.
    Sprawdziłem wszystkie elementy zestawu zastępując nową żyłkę 0,18 jeszcze nowszą , przycinając węzły i wybierając szarą imitację na zadziorowym nowym haku.
    Inspekcja zestawu- pamiętacie, że zawsze o tym nudziłem?
    Z axis z dopchniętymi częściami, Lamson Hardalox 2 z ustawionym hamulcem, cóż wiedziałem, ze dryf pozwoli na oddanie 2-3 rzutów z odleglości ok. 15 metrów.
    Pstrąg w tym czasie pożarł kolejne 3 jętki, wyraźnie strzelał seriami.
    Piotr fantastycznie milczący, w bezruchu, pozostawiając mnie pełną swobodę rzutu i ...komentowania.
    Gdy zobaczyłem dwie jętki w sferze ataku, umieściłem leciutko w pobliżu swoją.Tym razem trudno je było od siebie odzróżnić! Stały w trójkącie o boku ok. 1 metra.
     
    Pierwsza zniknęła ta naturalna, jak zwykle w bulgocie, wirze i plusku.
    Ciśnienie, tętno, bladość powłok, zlewne poty, zawał w drodze-możecie mi w tej kwestii zaufać.
    Łódź w dryfie, naddaję linkę, szansa maleje, gdy nagle... znika mój szaraczek!
     
    Zacinam z ręki, natychmiast przechodząc na hol z kołowrotka, Piotr delikatnie wycofuje łódkę ku środkowi jeziora. Ryba w pierwszej chwili jest zdumiona tym dziwnym oporem, ale po chwili linka opuszcza szpulkę Lamsona. Po dłuższej chwili orientujemy się, że spryciarzem jętkojadem okazał się pstrąg potokowy (co nie było przecież oczywistym) i że jest większy niż sądziliśmy.
    Podczas holu kilkakrotnie pionowo nurkuje na głębokość ok. 10 metrów tuż przy burcie łódki.
    Jeszcze nigdy nie widziałem swojej linki muchowej w takiej sytuacji, korek z axisa jęczał, zestaw jednak wytrzymał i po ok. 15 minutach Piotr cudem podebrał rybę w niewielki podbierak.Okrzyk triumfu z naszych gardeł odbił się echem nad pięknym jeziorem, piątki przybite z impetem, szybka sesja zdjęciowa, pomiar szokujący wynikiem 75 cm długości i ...C&R .
     

     

    Czerwone kropki u nasady ogona...mniodzio!
     
    Gdy Piotr szykował aparat do zdjęć dokumentujących uwolnienie ryby, gdy ja chwytem po brzuszkiem i za kitę zanurzyłem rybę by rozpocząć reanimację...olbrzymi potokowiec z impetem bryknął w głębinę chlapiąc na mnie i mocząc okulary. Co za kozak!
     
    A szczęśliwa mucha? Po kilkunastu minutach w pysku ryby, wypięta bez trudu z wnętrza paszczy wyglądała tak
     

     
    Ta przygoda na długo pozostanie w naszej pamięci, no i zawsze przecież można sięgnąć do zdjęć
     

     

     

     
    A to symboliczne zdjęcie najlepiej chyba prezentuje nieustępliwy charakter skandynawskiej przyrody
     

     
    Na koniec jak zwykle parę luźnych uwag.
    Kołowrotek muchowy, nawet lekki, powinien mieć dobry hamulec.Kołowrotek wyłącznie jako pojemnik na linkę? Protestuję - bądźmy optymistami.
    Warto rozmawiać z kolegami nad wodą, nawet jeśli to pozornie rokuje nieciekawie.
    Pracuję nad nowym dla mnie zagadnieniem odżywiania się pstrągów mrówkami, ale to temat na przyszłość.Zaszły jednak ważne okoliczności i jestem w badawczym ciągu.
     

     
    Szczęśliwie wróciliśmy do Poznania, akumulatory jeszcze pełne...
     

     
    pozdrawiam Was - Paweł
  14. Paweł Bugajski
    Hej!
     
    O ile temu pstrągowi nieco brakowało do 50 tki, choć walczył zajadle i efektownie zebrał streamera...
     

     
    ...o tyle te dwa samce z pewnością spełniły wymóg żerujących osobników " 50 plus ".
     

     
    Od początku jednak.
     
    Dunajec jako miejsce kolejnego spotkania, zasugerował Andrzej, polecając nam tę słynną w muszkarskim świecie , piękną rzekę ze względu na urozmaicony rybostan, rozległość, możliwość stosowania różnych metod i dający gwarancję obcowania z salmonidami odcinek specjalny.
    Chętnie przystaliśmy na tę propozycję, część z nas nigdy tam nie łowiła, a moje prehistoryczne wspomnienia dotyczyły 1979 roku gdy zawodniczyłem w Mistrzostwach Polski.
    Klub jak wiecie liczy pięciu członków, jednak los spowodował, że w Krościenku nad Dunajcem spotkaliśmy się tylko z Robertem.
    Koniec maja charakteryzowała zmienna pogoda, wahające się poziomy dunajeckiej wody i ...rozbieżne informacje dotyczące brań.
    Wiadomości o żerowaniu na suchych bardzo nas podnieciły, Robert to prawdziwy fan tej metody, nie ukrywam ze także przepadam za widokiem topionych pod wodą słoików lub, o Boże..tak, tak -.nocników (taki slang z lat 80 - tych, chętnie przybliżę).
     
    Rankiem, w środę 25 maja omijając rodzimy Poznań, Wrocław, Katowice, Kraków i Nowy Targ przepychałem się na południe połykając kolejne kilometry. Rozpadało się i oziębiło, pogoda nie napawała optymizmem.
     

     
    Nie bez problemu zlokalizowałem kwaterę,a po 2 godzinach i identycznej adresowej padaczce na miejscu pojawił się Robert .
    Dobra nasza, dach nad głową i sympatyczny gospodarz Wojtek oraz wieczorne towarzyskie wzmożenie podniosły nasze morale i rozpoczęlismy przygotowania.
     

     
    Rankiem (prawie ), podjechaliśmy na wskazany przez Wojtka odcinek, cieszyła poprawiającą się pogoda i widok grubej, pachnącej rybą wody, choć z drugiej strony poziom industrializacji łowiska nieco rozczarowywał.
     

     
    Duży ruch samochodowy, liczne domy na brzegach rzeki, wielu wędkarzy, mosty i kladki - tak to po prostu na OS wygląda.
    Nieliczne oddalone od szosy fragmenty rzeki dawały chwilowa iluzję odosobnienia.
     

     

     
    Pstrągi nie żerowały powierzchniowo, nasze nadzieje na suchą ucztę spełzły na niczym, choć
    jeszcze parę dni wcześniej efektowne zdjęcia umieszczane na fb.naprawdę podnosiły cisnienie...
     
    Cóż, sięgnęlismy do innych metod i do innych pudeł.Podobnie jak kilka miesięcy wcześniej nad Sanem dobrym wyborem okazało się łowienie na streamera, a optymalnym odcinkiem kilkusetmetrowe głębokie bystrze powyżej "składu drewna".
    To bardzo trudne łowisko, brodzenie tam wymaga kija, podkutych butów, determinacji i chyba ... tupetu.
    W ciągu 3 dni polowania spotkaliśmy tam tylko -po telefonicznym uzgodnieniu-Mirka Pieślaka (pozdrawiam),który aktywnie atakował rybostan krótką nimfą.
     
    Zanim o złowionych i zeeerwanyyych rybach kilka słów o sprzęcie.
     
    Wspomniałem o podkutych butach i kiju do brodzenia.Są nieodzowne, czego dowodem był widok kilku muszkarzy mozolnie przekraczających rzekę ze znalezionymi na brzegu drągami w dłoniach.
     
    Robert podpierał się składanym kijem Vision z piankową rękojescią, a ja swoim styranym dolnikiem od karpiówki w którym nadal nie dostrzegam większych wad.Tym bardziej, że ...
    ...opracowałem ciekawy sposób przywieszania go do paska w trakcie łowienia, sposób umożliwiający błyskawiczne ujęcie kija i podparcie się oraz odwieszenie przy pomocy magnesu gdy znów jest zbędny.
     

     
    Zdjęcie mówi wszystko -linka zabezpieczająca, jedna część magnesu systemem kółek i karabińczyków przymocowana do kija, druga swobodnie na przesuwnej szlufce przy pasie. Silny, podbierakowy magnes (tu Jaxon), śliska szlufka umozliwiajaca przesuniecie zestawu na tyłek gdy łowimy, karabińczyki umożliwiające demontaż bez odpinania pasa...
    Robert docenił i zastosował.
    Buty, wodery, tu w końcu ponownie zawierzyłem firmie Simms kompletujac zestaw g3 co ostatecznie zakończyło moje blogowe rozterki. Vibram i kolce -przydało się jak rzadko!
     
    Wędziska to u Roberta Orvis H2 i Hatch całość około #6 u mnie Winston WT i Nauti FWX w podobnym rozmiarze.
     

     
    Zastosowalismy pływajace i intermedialne linki, grube przypony, jak zwykle przy silnym nurcie i trąconej wodzie stosowałem końcówkę 0,25 .Pomimo tego "poważnego podejścia" 2 ryby zerwały mój przypon w chwili zacięcia najprawdopodobniej z powodu nierozpoznanego węzła lub uszkodzenia o kamienie.
    Przynętami były średniej wielkości i różnie dociążone streamery raczej w stonowanych barwach. Wzory z nad Sanu w pełni się sprawdziły, podobnie jak ciemne pijawki, także te, które zagryzamy na jednym ze zdjęć
    Już w pierwszy dzień złowiliśmy kilkanaście pstrągów w tym kilka grubo ponad 40 cm, mnóstwo ryb zeszło najwyraźniej odganiając przynętę, a nie żerując.Poznawaliśmy wodę, miejsca i godziny brań, trochę spacerowaliśmy wzdłuż brzegów, obserwowaliśmy kolegów po kiju i ich wysiłki.
    Coraz bardziej nam się podobało...Raptem kilka kajaków, kormorany przyjaznej rasy -
     

     
    - mentalnie szykowalismy się na "jeszcze"
     
    Następne dwa dni to dłuższe wędrówki brzegami Dunajca i utwierdzenie się w przekonaniu o dobrze dobranej metodzie.
    Zauważylismy, ze wielu milośników ma krótka nimfa i że wielu kolegów łowi wyłącznie w pobliżu zaparkowanych samochodów.
    Roberto z zaciekawieniem obserwował towarzysko usposobionych muszkarzy w pobliżu parkingu w Krościenku.
     

     
    Błądząc trochę i płacąc frycowe za nieznajomość wody szukalismy samotnosci, bystrzynek, ciszy...
     

     
    i brań. A te trafiały się naprawdę często...
     

     
    I jak tu nie opić Robertowego strumieniowca? Tym łatwiej , że chwilami było naprawdę upalnie!
     

     
    Pogoda, jak to w górach bywa była bardzo kapryśna i naprawdę znikąd pojawiały się opady i grzmoty.
    Cienka kurtka w kieszeni kamizelki to konieczność.
     

     
    Ale przed burzą, przy pierwszych dalekich grzmotach, gdy powietrze w ten wyjątkowy sposób zastyga w bezruchu...Sami wiecie.
     

     
    Złowiliśmy kilkanaście ponad 40 cm pstrągów, kilku z nich blisko było do 45 cm, no a jeden był nawet dużo lepszy...
     
    Zdjęcia, cóż - na chybcika, tylko w podbieraku, stojąc w rwącej wodzie i nie chcąc zaszkodzić rybie...i co najistotniejsze, a bolesne - nie było Andrzeja!
     
    Muszę na koniec podzielić się jeszcze kilkoma uwagami technicznymi.
    1.Łowienie na streamera przy użyciu pływającej linki może być skuteczną metodą w kamienistym szybkim dość głębokim łowisku( jak to opisane w naszej relacji)
     
    2.Warunkiem jest długi przypon z fluoro.oraz prowadzenie przynęty Z prądem lub w jego poprzek.Lekko dociążony streamer pozwala na takie manewry, pozwala po rzucie POD prąd przez jakiś czas prowadzić go w sposób zbliżony do przynęty spinningowej co jest wzorem skutecznosci.
     
    3.Nie musimy czynić tego wyłącznie na długim dystansie, o nie, bynajmniej!
    Możemy stosować krótkie rzuty POD prąd i liczyć na branie na dystansie skutecznie obłowionych kilku metrów, a czasem tylko jednego!
     
    4.Unikajmy kanonów typu "streamer, długi kij, tonąca linka" To ogranicza, uniemozliwia "mozaikowe" podejscie do flyfishingu.
     
    5.Posiadanie streamerow o różnej masie (np. bez, z lekką lub ciężką mosiężną główką) , a o podobnym wyglądzie pozwala na niesamowitą elastyczność.Pozwala topić gdy głęboko i smużyć gdy tego chcemy.
     
    6.Nie pomijajmy płytkich nurcików, szczególnie gdy woda jest podniesiona.Jeden z naszych pstrągów zebrał 10 cm jeszcze nie utopionego sierściucha 2 metry ode mnie.
     
    7.Niebagatelną zaletą linki F jest możliwość mendingu, świadomego lawirowania pomiędzy kamlotami do samego końca prowadzenia przynety.
     
    Powyższe uwagi odnoszą się do kamienistego odcinka rzeki, szczególnie gdy część glazów wystaje z wody.
    Płanie, mega rynny, o to już inna bajka. Chociaż???
     
    Zupełnie na koniec muszę wspomnieć o życzliwym zainteresowaniu pozostałych klubowiczów, Andrzeja, Mariusza i Grzesia którzy dopytywali o wrażenia i nie szczędzili porad.
     
    Roberto, było świetnie!
    Następne spotkanie nad urokliwym Sanem!
     

     
    Paweł
  15. Paweł Bugajski
    Cześć!
     
    Dziś króciutko, monotematycznie, w związku z planowanymi zakupami.
     
    Moje ostatnie przygody udowodniły, że nawet nowe, niezłe spodnie "oddychające" nie są odporne na przebicie. Drut kolczasty ukryty w trawie na Pomorzu, a potem ostra jak nóż bornholmska skała pokonały moje śpiochy i musiałem je kleić.To skłoniło do kilku refleksji.
     
    Otóż, to co było celem w projektowaniu woderów "oddychajacych", a więc lekkość, niewielka objętość, waga i w końcu oddawanie wilgoci stopniowo zanika i "goretexy" stają się coraz potężniejsze
    Trwałość i odporność na uszkodzenia determinują powstawanie nowych, wielowarstwowych i coraz pancerniejszych projektów.
     
    Koszt zakupu odzwierciedla wysiłki producentów, ceny topowych modeli szybują bez widocznego limitu .
    Z jednej strony pojawia się więc chęć posiadania najnowszego, wzmocnionego śpiochowego modelu, z drugiej jednak pytanie o jego kondycję po spotkaniu z jeżynowymi kolcami czy niezauważonym kolczastym drutem, który uszkodził skórę łydki...
     
    Może dwie pary niedrogich spodni w przystępnej cenie? A może jednak coś z samego czuba?
    Ciekaw jestem Waszych opinii, sam jeszcze nie zdecydowałem.
     
    Tak czy inaczej w kieszeni warto chyba mieć coś podobnego. Działa - sprawdziłem.
     
    http://www.jaxon.pl/Katalog/263_189_odziez/5086_wodery/Produkt/51251_latka-stormsure-ak-kj005.aspx
  16. Paweł Bugajski
    [url="http://www.wydawnictwofronda.pl/ksiazki/oboz-swietych"][attachment=297049:IMG_0277.JPG] [/url]
     
    Cześć!
     
    Tytułowy znak zapytania po lekturze książki, którą sfotografowałem w miejscu gdzie na ogół prezentuję kołowrotki, muchy czy wędziska powinien zniknąć.
    Wizjoner, i tyle..., a "Obóz świętych" jest najlepszym tego dowodem!
    Ponad 90-letni dziś Jean Raspail na początku lat 70-tych opisał w przewrotnej, niepoprawnej politycznie, chwilami humorystycznej powieści naszą dzisiejszą europejską rzeczywistość, nasze dzisiejsze dylematy związane z obecnością olbrzymiej liczby imigrantów. Ocena zagrożeń, bezradność porażonych lewicowym wypaczeniem politycznych elit Francji, ich ULEGŁOŚĆ...
    Fantastyczna lektura, wspaniałe tłumaczenie, proza najwyższej miary i odwaga nestora francuskiej literatury.
    [url="http://www.wydawnictwofronda.pl/ksiazki/oboz-swietych"]http://www.wydawnictwofronda.pl/ksiazki/oboz-swietych[/url]
     
    A skoro mówimy o ULEGŁOŚCI, o mentalnym i tożsamościowym korkociągu w który wpadła dzisiejsza Europa i jej elity, należy wspomnieć o innym, jakże różniącym się od Raspaila twórcy.
    To oczywiście skandalizujący, sławny nie mniej od poprzednika 60-letni Michel Houellebecq,autor wydanej w ubiegłym roku powieści "Uległość"
     
    [url="http://ksiazki.onet.pl/wiadomosci/uleglosc-nowa-powiesc-houellebecqa/s8d0hm"]http://ksiazki.onet.pl/wiadomosci/uleglosc-nowa-powiesc-houellebecqa/s8d0hm[/url]
     
    Znany z wygranych przed sądem potyczek z islamem autor, z pewnością po lekturze wcześniej wspomnianej powieści starego mistrza, podejmuje podobne wątki, postrzegając je jednak inaczej.
    W jego powieści islam łagodnie, bez przemocy krwi i wojny, lecz także przy pełnej akceptacji lewicowych intelektualistów, publicystów i polityków zmienia naszą rzeczywistość.
     
    "Marsz przez instytucje" w czystej postaci -straszne.
     
    Mój egzemplarz czytają znajomi i tylko dlatego nie prezentuję należnej fotografii książki.
     
    Ta wizja jest może nawet bardziej przerażająca, ostatnie akapity naprawdę jeżą włos i budzą refleksje.
     
    Polecam Wam obie te pozycje, ponieważ to Francuzi piszą o swoim kraju, to głos "z wewnątrz" i dlatego jak sądzę wiarygodny.
     
    Jak wiecie od lat odwiedzam Szwecję, truję tu czasem o szczupakach, pstrągach itp. Dziś jednak nie o tym.
    Mój gospodarz, przewodnik, a teraz już chyba doskonały kolega jest Szwedem z krwi i kości szczególnym zrządzeniem losu poprawnie mówiącym i piszącym po polsku.
    Mieszka w Sztokholmie i na północy, zwiedził cały świat, polegam na jego zdaniu nie tylko w kwestiach przyrodniczych. Koresponduję z nim mailowo i w kilku ostatnich listach zapytałem o zagadnienia imigracyjne, o jego zdanie w tej kwestii, o partie i media w Szwecji.
    Otóż cierpliwość zimnych Szwedów się kończy, poparcie dla rządzących maleje, w "naszym" malutkim miasteczku w Laponii zorganizowano obóz dla kilkuset osób, drobna przestępczość staje się utrapieniem.
    Nie przytoczę dosłownie słów, nie wypada i ...no dobra - "nie wypada" i już - zauważam jednak nasilenie nieznanych wcześniej emocji.
     
    Ot takie refleksje...
     
    pozdrawiam - Paweł
  17. Paweł Bugajski
    Cześć!

    Dziś, przy okazji ostatniego w tym roku lipieniowego wypadu, parę słów o bobrach. Nad dopływami Gwdy po udanej introdukcji poczuły się naprawdę doskonale i ich populacja stale rośnie.
    To co było uroczą odmianą, możliwością obcowania z nowym gospodarzem i efektami jego działalności powoli staje się trudnym do zniesienia najazdem.
    Od początku jednak.
    Pogoda wczoraj była wspaniała, chwilami świeciło słońce i było naprawdę ciepło.Jeszcze nigdy tak późno nie poszukiwałem lipieni, koniec grudnia raczej "mroził" w poprzednich latach podobne pomysły.

    [attachment=285780:DSCN9982.JPG]

    W drodze nad ulubione dołki i bystrzyny dopadłem z cęgami zdradziecki drut kolczasty, ukrytą w liściach i trawie pozostałość po PGR owskich czasach.W czasie poprzedniej wyprawy zatrzymał mój szybki marsz drąc(całkiem dobre) wodery firmy Jaxon, spodnie i ...skórę na prawej goleni. Zemsta odwleczona smakuje najlepiej ;)

    [attachment=285781:DSCN9964.JPG]

    W oczekiwaniu na wiadomy kontakt

    [attachment=285782:f0485760.jpg]


    rozglądałem się bacznie co ułatwiał brak liści i dużo niższe suche trawy.Było po prostu pięknie, iście październikowe plenery.

    [attachment=285789:DSCN9995.JPG]

    Wędzisko na chwilę położyłem na bobrowym urobku pilnując by korek nie padł kolejną ofiarą :)

    I tu powrócę do tytułowego bohatera mojej opowieści.
    Pozbawiony naturalnych wrogów, chroniony prawem gryzoń powala drzewa, spowalniając nurt i zanieczyszczając dno liśćmi, korą, gałązkami i konarami. Nieliczne kamieniste bystrza zniknęły przegrodzone kolejnymi zwaliskami, zamulone, pokryte warstwą naturalnych resztek bobrowej aktywności. Brzegi stają się bardziej podmokłe, a łowienie...cóż chwilami przypomina loterię (zaczep już czy za chwilę?)
    To jednak co boli mnie najbardziej to śmierć monumentalnych, olbrzymich nadrzecznych dębów. Pozbawione kory drzewa, których drewno okazuje się zbyt twardym do bobrowego zgryzienia powoli usychają sprawiając upiorne wrażenie.

    [attachment=285790:DSCN0004.JPG]
    [attachment=285791:DSCN9979.JPG]
    [attachment=285792:DSCN0005.JPG]

    Na poniższym zdjęciu umieściłem 9 stopowe wędzisko z typowym kołowrotkiem by unaocznić ponad metrową średnicę jednego z kilkunastu usychających dębów.
    Żal, pamiętam bowiem jak wspaniale prezentowały się w pełnej krasie.
    [attachment=285799:DSCN0008.JPG]

    Bobry są aktywne głównie w nocy, nie budują w opisanej okolicy żeremi żyjąc w podziemnych jamach . Prowadzą do nich długie, mające podwodne wejścia tunele wyposażone w wentylujące otwory.
    Bardzo niebezpieczne, głębokie szyby wentylacyjne to prawdziwe pułapki i trzeba szczególnie uważać!

    [attachment=285800:DSCN9978.JPG]

    Pozwolenie na odstrzelenie bobra uzyskuje się najczęściej gdy demoluje on wały przeciwpowodziowe, bezpośrednio zagraża bezpieczeństwu drogi lub nasypu kolejowego.Nawet wtedy procedura nie jest prosta, a egzekutorzy się do zadania nie palą .Cóż dopiero w takiej głuszy...nie mam większej nadziei na pozbycie się niechcianych lokatorów. :(

    I takie to trochę nietypowe refleksje naszły mnie w czasie ostatniego tegorocznego wypadu.

    [attachment=285801:DSCN9987.JPG]

    pozdrawiam - Paweł
  18. Paweł Bugajski
    Od lat jestem zafascynowany skandynawską literaturą kryminalną.

    Świetne, pochodzące z lat 70-tych, oszczędne w formie dzieła duetu Sjowall i Wahloo (np.Zamknięty pokój) czy dużo późniejsze, bardziej rozbudowane powieści Asy Larsson (np.W ofierze Molochowi) dostarczyły mi wielu przyjemnych chwil.
    Jednak to Kurt Wallander z Ystad, bohater stworzony przez Henninga Mankella stał się ulubionym bohaterem kryminalnych powieści, powieści o walce dobra ze złem.
    Co zadecydowało?
    Rzeczowość stylu, fantastyczna znajomość ludzkiej natury, narracyjny umiar i zawsze doskonały pomysł.
    Nie będę przytaczał tytułów przetłumaczonych na język polski powieści Mankella ( "Fałszywy trop" w doskonałym tłumaczeniu Haliny Thylwe - nie mogłem się powstrzymać) bo z łatwością je odnajdziecie, wspomnę tylko iż literatura kryminalna stanowiła raptem czwartą część dokonań autora, lecz to właśnie ona uczyniła Szweda światową gwiazdą.
    Postać Kurta Wallandera, obdarzonego wieloma cechami swego twórcy, oficera policji znalazła uznanie wśród czytelników i widzów, bowiem powieści stały się podstawą udanych ekranizacji z udziałem m.in. Kenneth'a Branagh'a i Kristera Henrikssona.
    Przyznam jednak, że powieści są w mej ocenie dzięki cennemu minimalizmowi, skandynawskiej skromności formy dużo lepsze od wszystkich ekranizacji."Nordic noir" jak trafnie ochrzcili to krytycy.
    Opisy pogody, przyrody, krajobrazu i w końcu czegoś co można nazwać szeroko pojętym klimatem powodują, że wracam do tej literatury, dowiadując się wiele o społeczeństwie, historii, mentalności i głęboko ukrytych kompleksach naszych północnych sąsiadów.
    Zapytacie może dlaczego piszę o tym tu i teraz.
    Otóż parę miesięcy temu Henning Mankell zmarł w sile wieku (67 lat) z powodu nowotworu płuc walcząc w pełni świadomie z chorobą, walcząc i żegnając się swą być może najciekawszą książką pt "Grząskie piaski".
    Lektura wielowątkowego eseju stała się inspiracją dla tego wpisu, stała się też okazją zapoznania się z poglądami autora na kwestie ekologii, sztuki, życia i śmierci w końcu, lecz bez epatowania tym co nieuniknione.
    Nadal pozostaję pod wpływem tej wyjątkowej lektury, polecam.

    [attachment=283468:DSCN9956.JPG]
  19. Paweł Bugajski
    Czołem!

    Bez obaw, nie będzie dziś mowy o doskonałym i niestety odrzuconym przez PRL planie amerykańskiego generała.
    [url="https://pl.wikipedia.org/wiki/Plan_Marshalla"]https://pl.wikipedia.org/wiki/Plan_Marshalla[/url]
    Dziś będzie o czymś zgoła ważniejszym i bardziej ekscytującym ;), a z pewnością bardziej aktualnym.

    Kląłem niemiłosiernie przepychając się przez zatłoczony Wrocław, wypatrując kolejnych drogowskazów z upragnionym napisem "Jelenia Góra".Mijała czwarta godzina podróży z Poznania i kiedy w końcu znalazłem się w rodzimym mieście Mariusza -forumowego Marszala byłem przekonany, ze do miejsca naszego spotkania, wsi Sosnówka dotrę już niebawem.
    Tam bowiem, w górskim domu w pobliżu biegu Bobru Mariusz zarządził wędkarski zlot "50 plus"

    [attachment=274485:DSCN9990.JPG]

    Miejsce o tyle urokliwe co ukryte, tak więc poszukiwaniu chałupy towarzyszyły liczne kalumnie pod różnymi adresami przyjmowane dzielnie przez podsufitkę auta i zgromadzone w bagażniku klamoty.
    Na szczęście gdy błądziłem będąc już prawie u celu wyprzedził mnie ostrożnie samochód naszego gospodarza i po serdecznym powitaniu będącym jednocześnie poznaniem się w tzw.realu poprułem już za nim na leniucha.
    Sosnówka to specyficzna wioska... :rolleyes:
    Na miejscu czekał na nas Andrzej, kolega z forum i kolejny uczestnik spotkania , po raz pierwszy mogłem serdecznie uścisnąć i przywitać tę znaną forumowiczom postać.
    W obszernej kuchni naszej kwatery oczekiwaliśmy już tylko na Roberta, który dotarł późnym wieczorem błądząc z powodu nocy i mgły.
    Czekaliśmy na Niego coś tam chłodząc, a coś tam podgrzewając. :D

    [attachment=274541:B39.jpg]
    Tak więc w końcu docierając ze wszystkich stron Polski zasiedliśmy przy wspólnej przyrządzonej przez Andrzeja kolacji, a rozmowom, żartom wspomnieniom i kręceniu kołowrotkami nie było końca.

    Mariusz, Andrzej, Robert i moja skromna osoba - o składzie zadecydowało nie tylko kryterium wiekowe i świetne z Robertem bieszczadzkie spotkanie, ale i wiele wymienianych wcześniej telefonicznie uwag, zbliżonych poglądów i sympatycznych gestów, a przede wszystkim umiłowanie łowienia na sztuczną muszkę.
    Mariusz, autor "planu Marszala"obdarował nas zestawem pięknych muszek i wyjątkową okolicznościową gablotką.

    [attachment=274484:DSCN9993.JPG]

    Następny dzień spędziliśmy już nad Bobrem, prowadzeni jak po sznurku przez Mariusza.Cóż to za piękna rzeka!!! Odcinek poniżej zapory w Pilchowicach słynie z urody i rybności oraz ciekawej tartakowej bazy.
    [url="http://www.tartaknadbobrem.com/"]http://www.tartaknadbobrem.com/[/url]

    [attachment=274510:f12555136.jpg]
    [attachment=274511:f10059520.jpg]

    Niski poziom wody nie wpłynął na brania, ale ułatwił dostęp do głębokich dołków i rynien, brodziło się doskonale, ryby oczkowały reagując na suche i lekkie mokre muszki.

    [attachment=274512:DSCN0005.JPG]
    [attachment=274513:DSCN9991.JPG]
    [attachment=274535:B33.jpg]

    Robert kusił suchą, zwraca uwagę kamieniste dno i odsłonięcie brzegów porośniętych starymi dębami.

    Także Andrzej co chwilkę holował, jednocześnie focił i wyraźnie było to dla Niego źródłem niezłej zabawy.

    [attachment=274518:DSCN0002.JPG]
    [attachment=274519:DSCN9997.JPG]
    [attachment=274540:02.jpg]
    Mariusz pozostał w tyle, udostępniając nam najlepsze miejsca, widziałem jednak, że jego Winston kilkakrotnie ostro się wyginał.

    W głębokim bystrzu w okolicach wyspy skuteczne okazały się większe nimfy.

    [attachment=274520:DSCN0006.JPG]

    To Robert złowił tego dnia największego lipienia, każdy z nas połowił wszakże obficie, bowiem potokowce też interesowały się sucharkami i prowadzonymi pod prąd lekkimi nimfami .
    [attachment=274536:Bóbr-1.jpg]
    [attachment=274537:B25 (2).jpg]
    [attachment=274542:B20.jpg]

    Ostatni dzień spotkania postanowiliśmy po pożywnym śniadaniu poświęcić ćwiczeniom rzutowym, próbom konfigurowania zestawów idealnych :wacko:, każdy z nas próbował widocznych różności zamieniając linki, głowice, kije i kołowrotki.

    [attachment=274544:B62.jpg]
    [attachment=274545:04.jpg]
    Tu muszę wspomnieć o switchu Andrzeja, wspaniałym kiju który przypomniał czasy gdy często używałem lekkich DH.
    Helios 2 Roberta, Winstony Mariusza,leciutka 2-ka CTS Andrzeja, doświadczenia rzutowe nie do przecenienia!
    [attachment=274526:DSCN0012.JPG]
    [attachment=274528:DSCN0011.JPG]
    [attachment=274530:DSCN0010.JPG]
    [attachment=274546:B53.jpg]
    [attachment=274547:B50.jpg]
    No i jak widzicie pełna dokumentacja fotograficzna z nieodzownym zdjęciem wszystkich uczestników spotkania.

    [attachment=274548:B55.jpg]

    Plany dotyczące następnego zlociku już dojrzewają. Znów bez napinki, znów w powolnym rytmie 50 plus, bez pospieszania i tupania bo "szybciej,dalej itp."

    Zdjęcia wykonane przez uczestników, jeśli chcecie obejrzeć je w należytej formie to dużą część znajdziecie tu:
    [url="http://www.andrzejstanek.pl/blog"]http://www.andrzejstanek.pl/blog[/url]

    pozdrawiam - Paweł


    [center][attachment=274580:pawel.jpg][/center]
  20. Paweł Bugajski
    Czołem!

    No dobrze, może nie husaria tylko czterech kolegów z Wielkopolski i nie atakujących lecz eksplorujących, ale element łączący nas z najlepszą jazdą na świecie zaistniał :D

    Organizatorem i dobrym duchem tegorocznej szkierowej wyprawy był z pewnością Włodek, mój przyjaciel i sąsiad z pod poznańskiej wioski, miłośnik i znawca jeździectwa.
    [attachment=273120:20150926_184651.jpg]


    Otóż Włodek, nasz hetman wielki koronny Chodkiewicz, pogromca Szwedów pod Kircholmem, zaproponował by w tym roku wyruszyć na podbój południowo-wschodniej Szwecji (Arkosund) ciągnąc za Landem posiadaną od lat ...końską przyczepę.

    Nie rumaki jednak się w niej znajdowały, lecz nasz bagaż, silnik, niezliczone wędkarskie i kuchenne graty które komfortowo przewieźliśmy konstatując - "następnym razem więcej" :)

    Pomysł o tyle dziwny co skuteczny bowiem prowadzenie opisanego zestawu nasz organizator opanował do perfekcji, a zdziwieni przedstawiciele służb granicznych obu państw na wyjaśnienia reagowali sympatycznymi uśmiechami.

    [attachment=273109:20150925_114913.jpg] [attachment=273111:20150926_093126.jpg] - od lewej Włodek, ja, Przemek i Zbyszek podczas pakowania i dalej już w trasie.
    Krótki rejs promem, kilkaset kilometrów w Szwecji, tam także chwilkę promem - [attachment=273114:20150926_130531.jpg] i wieczorem byliśmy już nad szkierową zatoką w zgrabnie położonym domku z tarasem - [attachment=273118:DSCN0001 (2).JPG]. Jak widzicie każdy z nas prezentuje swoją ofertę dla szkierowych zębaczy ;)
    Przełom września i października okazał się ciepły i dość wietrzny, jednak pełnia znacznie ograniczała brania w pierwszych dniach połowów - [attachment=273122:f2123328.jpg] [attachment=273123:f10221568.jpg]

    Widoki porażały urodą, a ryby coraz chętniej łupały w nasze przynęty. [attachment=273124:20150927_184207.jpg] [attachment=273125:f10264448.jpg]-Zbyszek, doświadczony spinningista złowił kilka pięknych szczupaków w tym najdłuższą rybę wyjazdu - 95 cm zębacza. [attachment=273126:95cm_27.10.2015.jpg]
    Dzięki odpowiednim narzędziom dość ostrożnie biorące drapieżniki odpływały po uwolnieniu - [attachment=273127:f12941376.jpg] ,a raptem parę, świetnie przyrządzonych przez Przemka, spałaszowaliśmy na śniadanie.

    Tak właśnie, na śniadanie, a nie zwyczajową kolację bowiem krótki pobyt w lodówce polepsza smak potrawy.

    Parę słów o przynętach.
    Oczywiście trudno odmówić słuszności zasadzie"duża przynęta - duża ryba", ale...mam tu swoje od lat prezentowane przemyślenia skłaniające do używania średniej wielkości szczupakowych błystek i much.

    Łowy dużą przynętą nie są gwarancją zwabienia okazu, choć być może zwiększają takie prawdopodobieństwo, mnie jednak castowanie olbrzymim jerkiem lub śmiganie wielką muchą po kilku dniach zwyczajnie męczą.

    [attachment=273129:20150930_124539.jpg]


    Przebojem wyjazdu okazała się 15 gramowa, matowa srebrna wahadłówka pozwalająca na dostatecznie dalekie rzuty, lecz nie grzęznąca w roślinnych dywanach i pozwalająca na dość płytkie, szybkie prowadzenie.
    [attachment=273128:zdjęcie.JPG]

    Skuteczność blaszki zweryfikowaliśmy doświadczalnie, bowiem obdarowany nią Włodek wyraźnie polepszył w ostatnim dniu wyjazdu swe połowy.

    Skuteczność srebrnych wahadłówek skłoniła wieczorem Przemka do uwiązania srebrnej (a jakże) muchy, która w kolejnych dniach przyniosła nam kilka fajnych brań.
    Nazwa "Alga fly" odnosząca się do kultowej znanej wszystkim błystki zagości chyba w naszym prywatnym słowniku.

    [attachment=273130:20150926_224003.jpg] [attachment=273131:DSCN9965.JPG]

    Nieźle sprawdzały się także wcześniejsze, błyskotliwe biało-srebrno-niebieskie wzory, oraz białe futrzane zonkery.

    [attachment=273132:DSCN0006.JPG] - tu całkowicie syntetyczna, lekka lecz dość duża mucha w opisanych kolorach.

    Mieliśmy do dyspozycji dwie łódki wyposażone w 15 konne silniki.Zapobiegliwość Przemka i załadowanie do husarskiej przyczepy Suzuki 15 KM wyrównało szanse, bowiem pierwotnie nasza łódka była słabiej wyposażona.

    [attachment=273135:f3213504.jpg]
    Każdy z nas co najmniej jeden dzień spędził na łódce z kimś z pozostałej trójki co było i miłe i pouczające.

    Włodek i Zbyszek posługiwali się spinningami, a ja wraz z Przemkiem muszkowaliśmy i castowaliśmy w zależności od nastroju, pogody i intensywności brań.

    Zamienialiśmy się zestawami, przypasowywaliśmy linki do kijów i odwrotnie.Przeciążaliśmy nasze 9 stopowe ósemki głowicami, docinaliśmy przypony i zakładaliśmy różne tipy. Świetny poligon uzupełnił wcześniejsze ćwiczenia na trawie i muszę przyznać, że z przyjemnością obserwowałem skutecznego i rzucającego z klasą Przemka.

    [attachment=273134:20151001_145645.jpg]

    Parę komplementów trafiło nam się także od niemieckich wędkarzy obserwujących nasze zmagania z wiatrem i falą.

    [attachment=273136:DSC_0615~2.jpg] [attachment=273137:f0051008.jpg]

    Im księżyc był mniej widoczny, im bliżej było do przykrego dnia wyjazdu tym ryby lepiej reagowały na przynętę i także na moim podwórku zaświeciło słońce, a Najwyższy obdarzył mnie dwoma fajnymi rybami (90 i 89 cm) - [attachment=273139:20151001_113603.jpg] [attachment=273140:DSC_0638.JPG]

    W dniu wyjazdu - o zgrozo- pogoda była wspaniała. Odpinaniu silników kotwic i sond, porządkowaniu łodzi i hangaru towarzyszył plusk zaganianej drobnicy i widok szczupakowych porannych ataków.
    Cóż, tak bywa

    [attachment=273141:f3055488.jpg]

    Czy przyjedziemy tu jeszcze? Naprawdę nie wiem, bo czeka jeszcze tyle wspaniałych miejsc...
    Jednak w rankingu łowisk na szkierach które dotychczas odwiedziliśmy opisane powyżej plasuje się wysoko.
    A wyprawa... z wieczornymi rozmowami przy muchowym imadle Przemka, pysznej "dereniówce" Zbyszka, dzięki kulinarnym popisom Włodka, możliwości wyspania i umycia się w godnych warunkach i łowienia tyloma wędziskami i metodami ile przyjdzie tylko do głowy była naprawdę udana.

    [attachment=273144:f3091648.jpg]

    W znanej Wam atmosferze powrotu będącej mieszanką znużenia, rozleniwienia i oczekiwania trywialnych zdarzeń codzienności, w mej świadomości błąkał się mglisty...Plan Marszala... :rolleyes:
    O tym jednak wkrótce.




  21. Paweł Bugajski
    Cześć!

    Wczoraj wróciłem znad Sanu, gdzie usiłowałem łowić miejscowe, znane z inteligencji pstrągi i lipienie.

    Wiecie już zatem co mam na myśli tytułując kolejną pogadankę.

    Pomysł wyprawy zrodził się w głowach Roberta Bednarczyka, mojej i znanego Wam z licznych fotografii Grzesia (zaglądającego tu czasem) już parę tygodni temu i choć usiłowaliśmy zwabić kolejnego jerkbajera Marszała, to niestety tym razem się to nie powiodło.Może następnym razem... ;)
    Znalezienie kwatery okazało się wbrew oczekiwaniom kłopotliwe, koniec sierpnia to bowiem w Bieszczadach "gorące turystyczne dni". Gorące...fakt !

    Dotychczasowa meta u Andrzeja Woźnego, znanego rzeźbiarza i muszkarza ,którego nawiedzałem od lat w jego domu w Hoczwi okazała się zajęta (szkoda bo Andrzej ma świetną aurę) tak więc szukałem uparcie dalej rezerwując w końcu zgrabny domek w Zwierzyniu.

    Tak więc od czwartku do soboty twardo katowaliśmy sanowy OS, poczynając od wiaty Vision [attachment=263215:DSCN0068.JPG] obrzucając słynną płań Pod Drutami, kończąc w głębokich nurtach Średniej Wsi.
    Upalna pogoda i niski stan wody [attachment=263220:DSCN0027.JPG] wpłynęły na zwiększoną czujność ryb, oczkujących i żerujących w toni, lecz biorących sztuczne muszki z cholerną, upierdliwą czujnością :angry:

    Mieliśmy oczywiście roje przynęt umieszczone w adekwatnych szkatułach [attachment=263231:IMG_0389.JPG] ale...przy zakupie licencji koledzy pokusili się o dodatkowe egzemplarze z imadła miejscowego znawcy tematu. [attachment=263218:DSCN0024.JPG]

    Po dniu łowienia kontemplowaliśmy i docenialiśmy wieczorne ochłodzenie.Zimny sanowy podmuch działał kojąco. [attachment=263227:DSCN0039.JPG]

    Robert złowił po kilkudziesięciu przepuszczeniach suchara upatrzonego najfajniejszego potoka wyprawy (42-43 cm) przy użyciu Heliosa, Hatcha i olbrzymiego jak na panujące trendy szarego chrusta na 16-tce.Śliczny strumieniowiec...

    [attachment=263235:DSCN0038.JPG] [attachment=263234:DSCN0036.JPG]

    Jednak Grzegorz nie pozostawał dłużnym i popisał się 43 cm lipieniem. Przynętą był szary chrust z czarną jeżynką [attachment=263249:DSCN0030.JPG] Zdjęcie zrobiłem z daleka, ryby wypuszczaliśmy bardzo szybko, a widok ślicznych fisz w obcych podbierakach utrudniał mi wyostrzenie kadru :( .
    Jednak i na moim podwórku zaświeciło słońce - wieczorny lipień czterdziestak podniósł poziom endorfin.

    San jest wspaniałą piękną rzeką i umożliwia zastosowanie wielu metod.Tam można rzucać bez przykucu, klęczek i trzymania blanku w połowie długości.Tam nie dmucha jak nad Bałtykiem, nurt nie powala jak w Dunajcu, a dodatkowy bonus pod postacią możliwości złowienia głowacicy jest nie do przecenienia.
    Pierwszy raz byłem w Bieszczadach w 1982 roku i jestem nadal zauroczony ich urodą. Blisko 800 km oddzielających mnie od rzeki ogranicza ilość randek, ale Wetlinka, Solinka, Wołosaty i oczywiście San strasznie kuszą co rok! A kolory ryb...[attachment=263314:DSCN0037 (2).JPG]

    Wraz z Robertem (właśnie poznaliśmy się osobiscie), jego młodym kolegą i oczywiście Grzegorzem spędziliśmy wspaniałe 3 dni nad rzeką dyskutując o sprzęcie, metodach, muszkach, polityce i wielu innych . Wygodna obszerna kwatera leżąca blisko rzeki, taras i ...mały mieszkający u gospodarzy kundelek uprzyjemniały wędkarskie pogaduszki. [attachment=263271:DSCN0042.JPG]

    Wypróbowałem nowe buty Hopper, 10 stopowego z-axisa, [attachment=263293:DSCN0056.JPG] kupionego jak zwykle w komisie, każdy z nas miał okazję aby wyprowadzić na wycieczkę wszystkie zadekowane zabawki ;) [attachment=263288:DSCN0051.JPG] [attachment=263289:DSCN0059.JPG]

    Metodą stosowaną prawie przez wszystkich wędkujących była sucha muszka, mała bezjeżynkowa jęteczka na 18 - 20 ze skrzydełkami z ciemnej kaczej duppy lub zbliżony kolorem emerger rzucany w kółko.
    No muszę powiedzieć, że w tym roku ta metoda wymagała wyjątkowej wytrwałości.Ryby najwyraźniej reagowały na ruch zmierzającej ku powierzchni prejętki, a następnie jej lekką szmotaninę przy wylocie.Czysta i niska woda szczególnie na wolnych płaniach czyniły nie tylko nasze wysiłki prawie beznadziejnymi. Te obserwacje potwierdziła wieczorna, jak zwykle sympatyczna rozmowa z Robertem Tobiaszem wieloletnim strażnikiem naszej rzeki.

    Tak więc w ostatnim dniu postanowiłem pomimo upału, oczkowania, niskiej wody i ogólnym trendom zastosować ... streamera. Zamieniłem więc [attachment=263302:IMG_0392.JPG] na [attachment=263303:IMG_0395.JPG] hak 18 na 6, żyłkę 0,10 na fluoro 0,18. No i w końcu się zaczęło!
    Złowiłem ok. 20 potokowców, niewielkich co prawda ale także "35- tak" późnym wieczorem pokusił się na pijawkę.
    Jeszcze raz okazało się, że wędzisko 9/5 sprawdza się doskonale, że pozwala poprowadzić ciężkie nimfy w grubym nurcie, po czym zaatakować oczko szczególnie bulgoczącego lipienia sucharkiem i gdy powyższe zawodzą założyć średniej wielkości streamera i machać naprawdę daleko. Się poniekąd sprawdziło! ;)

    Reasumując złowiliśmy różnymi metodami sporo ryb, miło spędzając czas i licząc na nowe wyprawy w gronie forumowych kolegów (Marszale-szykuj się :D )

    Z Robertem w ostatnim dniu połowów [attachment=263310:DSCN0077.JPG] i już powoli szykując się do powrotu w towarzystwie Grzesia [attachment=263312:DSCN0064.JPG]

    Dziękuję za towarzystwo Koledzy - może październik...?

    Paweł
  22. Paweł Bugajski
    Czołem.
    Czerwiec za nami, tak więc parę zdań o tegorocznych połowach u gościnnych Vikingów.Tym razem polecieliśmy w trójkę, a dzięki Piotrowi i jego operatywności śniadanie zjedliśmy w Poznaniu, a obiad już w Laponii.Cessna w ciągu 4 godzin pokonała dystans ok.1300 km.

    [attachment=254515:DSCN0156.JPG] Lot przebiegał spokojnie do czasu gdy nasi piloci przeprowadzili ożywioną dyskusję z obsługą naziemną i poinformowali nas, że właśnie zmieniliśmy kierunek i wysokość przelotu. Nieplanowane manewry miały związek z prowokacją rosyjskiego myśliwca i przepędzeniem go przez dwie szwedzkie maszyny.Zdarzenie ponoć nierzadkie, a wszystko odbyło się w odległości ok.5 km od nas.Średnie odczucie szczerze mówiąc, po minach widziałem, że nie tylko po mojej głowie błąkały się niewesołe myśli :( .[attachment=254534:DSCN0153.JPG]
    [attachment=254535:DSCN0151.JPG]

    Po szczęśliwym lądowaniu, przed lotniskiem oczekiwaliśmy na obiecanego SUV'a, który okazał się ...Octavią kombi.Nasz wynajęty samochód miał ponoć wypadek i stąd nieoczekiwana podmianka.Megabajty naszych bagaży stopniowo niknęły w skodzie.Samochód zaskoczył nas pozytywnie pojemnością i przebiegiem( 17 km).Cichy diesel,fest ciąg,po kilku godzinach jazdy cmokalismy nad nią wszyscy :).


    [attachment=254536:DSCN0012.JPG]

    Wyprawa w trójkę urozmaiciła pobyt,najczęściej jeden z nas polował na rzece, a dwóch ćwiczyło regaty.

    [attachment=254537:DSCN0014.JPG] Wszystko decyzje podejmowano w demokratycznej atmosferze.

    Samotna wyprawa Grzesia zaowocowała 117 cm szczupakiem, lokatorem dużej pstrągowej rzeki.Wahadłówka, Fenwick 2,7 m,stałoszpulowiec, plecionka.
    Co ciekawe inny kolacyjny szczupak zabrany z pstrągowej rzeki miał w żołądku pstrąga, co potwierdza moje wieloletnie obserwacje iż jeśli szczupak może to wybiera szlachetne pokarmy.



    Mnie trafił się kolorowy okoń oświetlony nisko schodzącym nad horyzontem słońcem
    [attachment=254546:DSCN0079.JPG]

    Parę słów o przynętach - w pysku okonia obrotówka R.Taszarka typu Lusox, doskonale sprawowały się gumki Berkleya z główką o wadze 7 lub 10 gramów i dość ciężka wahadłówka Jaxon.

    [attachment=254547:IMG_0069.JPG] [attachment=254549:IMG_0075.JPG]

    Gumki wolno tonąc na zółtej plecionce, brane zarówno przez okonie jak i szczupaki, szczególnie gdy woda była bardzo spokojna, gdy plecionka była chwilami spławikiem...opad ma swe ciekawe, zbliżone do muszkowania aspekty.Wiem, wiem ryzykowne, ale obstaję... ;)

    Muszkowaliśmy z powodzeniem łowiąc lipienie, jednak żaden nie zasłużył na uwidocznienie.Tu z-axis jak zwykle potwierdził swą wszechstronność.Podobnie jak w Polsce maszerując wzdłuż brzegu rzeki zamieniałem trawelowego spina na muchówkę i na odwrót.Bardzo cenię tę możliwość zweryfikowania tych metod w tym samym czasie i łowisku.Wniosek o dużej skuteczności obrotówki w połowie dużych lipieni nadal aktualny,radocha związana z muszkowaniem jednak nieoceniona.

    Castingowo-spinningowy zestaw - mały cardinal na pstrągi i do leciutkich przynęt,a cała reszta to już multi.
    [attachment=254556:IMG_0061.JPG] [attachment=254557:IMG_0063.JPG] [attachment=254562:DSCN0001.JPG]

    Odwiedziliśmy jezioro w którym parę lat temu złowiliśmy kilka wspaniałych oringów( w tym 81 i 75 cm) i chyba wędkarski amok trochę nas otumanił.Wiatr był bardzo silny, pogoda zmienna, duże nagle pojawiające się fale, temperatura ok.10 st.( w nocy minus 2), jak to w połowie czerwca :blink: .
    "Nic to" jak mawiał mały rycerz i ...wypływamy.Dość duży elektryczny silnik, wiosła, akwen niewielki, a jednak wpadliśmy w niezłe tarapaty.Otóż po dopłynięcia do najdalszego kąta jeziora nawalił elektryk co zaskutkowało natychmiastowym rzuceniem łódki na kamienisty brzeg.

    [attachment=254567:DSCN0041.JPG]
    Na suchym lądzie stwierdziliśmy, że nie mamy zasięgu gsm, nie możemy płynąć tylko na wiosłach, dzwignia silnika straciła kontakt z potencjometrem, trzeba naprawić silnik. Udało nam się uspokoić atmosferę jedząc szybki posiłek popijając go gorącą herbatą, organizując warsztat i gromadząc posiadane narzędzia. Poszło...rozmontowaliśmy silnik fiksując tymczasowo dzwignię w pozycji maximum.Gdy po godzinie odbijalismy od brzegu fale były już tak duże, że musiałem wspomagać pracę motorka lekkim wiosłowaniem. Jeśli mój kręgosłup miał się sprawdzić to to się stało właśnie wtedy...
    [attachment=254569:DSCN0043.JPG] [attachment=254570:DSCN0034.JPG]

    Po powrocie zrobiliśmy kilka zdjęć opuszczonej wioski dawnych gospodarzy, wskoczyliśmy do trucka i w drogę.Nie w głowie było nam dalsze wędkowanie, widmo nocowania na dziko skierowało nas pilnie do chatki.
    [attachment=254589:DSCN0061.JPG] [attachment=254590:DSCN0063.JPG] [attachment=254591:DSCN0064.JPG] [attachment=254592:DSCN0062.JPG]

    Dzięki sympatycznej rozmowie z miejscowym wędkarskim guru Larsem zajrzeliśmy z Piotrem nad zupełnie nowe dla nas jezioro.Magnesem były palie, ponoć w głębokim akwenie gatunek dominujący. :o
    Po rozmowie telefonicznej i ustaleniu warunków połowu pojechaliśmy nad nowe jezioro zabierając zgodnie z sugestią gospodarza wyłącznie wędziska spinningowe.Głębokość do 25m, brak szczupaków, saibling jako główny mieszkaniec...zapowiadało się nieźle. Opłaciliśmy licencje, obejrzelismy odpowiednie fotografie, posłuchaliśmy o lokalizacji naszych łodzi, otrzymaliśmy kluczyki i ...6 km w drogę.Trafiliśmy bez pudła, zlokalizowaliśmy łódki, choć ze zdziwieniem zauważyliśmy ,że ich kolory jakby trochę inne od deklarowanych, ale cóż tam faceci o kolorach mogą wiedzieć.Dobraliśmy się do czerwonej poleconej nam łodzi, która spoczywała do góry dnem ( ? ) na brzegu i przymocowana była łancuchem z kłódką do której... tak tak...nie pasował nasz kluczyk. Drugi z kluczyków nie uwolnił także drugiej łódki, a zasięgu telefonicznego jak zwykle w takich sytuacjach brakowało.O solidności Vikingów padło kilka ciężkich słów, uwolniliśmy czerwoną łódkę nie była bowiem mocno przymocowana i po chwili już płynęlismy napędzani naprawionym w poprzedni wieczór elektrykiem.Jezioro okazało się większe niż sądziliśmy , po godzinie dopłynęliśmy do przewężenia, brań nijakich nie zanotowawszy.Konsternacja rosła z minuty na minutę, ale widok który ukazał się za pięknym cyplem zamienił wkurzenie w śmiech.
    Otóż na brzegu jeziora ukazała się piękna przygotowana dla nas "wypasiona" czerwona łódka, a obok niej, druga równie szykowna i zgodnie z deklaracją zielona.
    Cóż, nastąpił chwilowy zabór mienia, płynęliśmy bowiem ewidentnie zajumaną łodzią :ph34r: .Nie przesiadaliśmy się jednak licząc na spolegliwość ewentualnego właściciela.

    [attachment=254600:DSCN0107.JPG] Jezioro położone na wysokości ponad 400m n.p.m. z zimną klarowną wodą i naprawdę bez szczupaków. Nadal jednak, a minęły już 3 godziny wyprawy nic nam nie szarpnęło.Postanowilismy coś przekąsić jednak pierwsze nagłe branie zupełnie zmieniło ten plan.Piotr przez chwilę holował jakąś rybę, która zeszła z dużego meppsa.Ponowił rzut i ...wyholował pierwszą palię. Zupełnie nagle ryby zaczęły żerować, oczkując i zbierając niewielkie siadające na powierzchni jeziora jętki. A my o zgrozo bez muchówek...Jednak obrotówki okazały się bardzo skuteczne i w ciągu 2 godzin żerowania złowiliśmy 8 ryb o długości od ok.42 do ok.45 cm. Wspaniała zabawa, nowe łowisko, pełna realizacja Vikingowych obietnic. A za rok...

    [attachment=254608:DSCN0104.JPG] [attachment=254609:DSCN0105.JPG] [attachment=254610:DSCN0100.JPG]

    Czas wyprawy "Laponia 2015 "minął i nadszedł jej ostatni dzień.Już poprzedniego wieczora pojawiło się słońce, ociepliło się znacznie i zrobiło się tak jak być powinno.Pojechałem umyć łódź, zabrać wiosła, pożegnać się z jeziorem. Jakże inny widok mnie tam zastał , jak bardzo chciało się pozostać.

    [attachment=254612:DSCN0129.JPG] [attachment=254613:DSCN0130.JPG] [attachment=254614:DSCN0138.JPG]
    A jeszcze 2 dni temu o takiej pogodzie mogliśmy tylko pomarzyć
    [attachment=254618:DSCN0024.JPG]

    Jak zwykle po wyprawie ta sama konstatacja-pogoda może być kiepska, towarzystwo nie!

    [attachment=254619:P6180258.JPG] Piotr, Grzegorz i moja skromna osoba (od lewej )

    Żegnał nas wyłącznie piesek właściciela, koneser polskich kabanosów.Do zobaczenia, daj Boże za rok.
    [attachment=254620:IMG_0049.JPG]
  23. Paweł Bugajski
    Cześć!

    Wybór, którego dokonałem jednej z ostatnich niedziel nie był łatwy, wymagał namysłu i długich rodzinnych dyskusji. :huh:
    Kandydatów było dwóch, obaj atrakcyjni, obaj wypróbowani, w gruncie rzeczy dość podobni (pod pewnymi względami wręcz identyczni ;) ) tak więc znając ich wady i zalety stanąłem przed prawdziwym dylematem...

    Z którym z nich spędzić swój cenny czas, z którym połączyć w pewnym sensie los rodziny?

    Decyzja zapadła w sobotę rano i kandydat Scott bike wygrał z dominujacym przeważnie Scottem fly :D .

    [attachment=248316:DSCN9867.JPG] [attachment=248317:IMG_9960.JPG]

    Dwa rowerki po odłączeniu przednich kół wpakowaliśmy do kombiaka i z córeczka Agnieszką pomknęliśmy do Płytnicy do naszego domku nad Gwdą.
    Pogoda sprzyjała wycieczce, szczególnie niedzielny poranek zauroczył mgłami, wstającym słońcem , rosą na trawie i ...ciszą.

    [attachment=248318:IMG_9938.JPG] [attachment=248319:IMG_9966.JPG] - Kilkanaście kilometrów leśnymi ścieżkami, chwile odpoczynku (plecy - z przyczyn o których pisałem w poprzednim wpisie-jeszcze minimalnie "czuję" ) kontemplacja starych i nowych widoków, interesujące rozmowy z córką.

    Wybór sposobu spędzenia czasu okazał się trafiony.

    Wieczorem, po grilowanych na szyszkach kiełbaskach usnęliśmy w służącym już 4 temu pokoleniu (dziadkowie i rodzice :clappinghands: ) domku.
    Chłodnawo, wilgotnawo, ale dobiegający przez uchylone okno usypiający, szum rzecznego bystrza kompensuje od zawsze wszelkie niedogodności.

    Rano obudziłem się wcześniej od śpiącej smacznie Agnieszki, opluskałem w rzece, obszedłem "włości" ,wypiłem kawę i wskoczyłem- no prawie- na twardawe siodło Scotta. O 6.oo światło i spokój były wyjątkowe.

    [attachment=248324:DSCN9955.JPG] [attachment=248325:DSCN9953.JPG] -Dojechałem do starego, pozbawionego już torów nasypu kolejowego. Prowadzi do zniszczonego mostu spinającego dawniej brzegi Gwdy, mostu uwidocznionego w kilku wcześniejszych wątkach.

    [attachment=248328:IMG_9984.JPG] - Sosna to piękne drzewo, jej kora lubi słoneczne promienie, czasem odcień jest prawie pomarańczowy.
    Ten samotny poranny wyjazd, jednak ze świadomością obecności w bazie córeczki, dał mnie okazję do różnych refleksji. Cisza, wszystko bardzo urosło,zagajniki to już lasy...pięknie, ale
    płoty na łąkach, ślady nowych ludzkich poczynań nieco zważyły doskonały nastrój.No cóż - to oznaka upływającego czasu :(.

    Po wspólnym śniadaniu i kolejnym wygrabieniu podwórza, przycięciu gałązek i zebraniu tych suchych, po rytualnych czynnościach związanych z wyjazdem z rzadko odwiedzanej chatki ruszyliśmy do domu.

    Tak więc wracając do pierwszych zdań dzisiejszej pogaduszki uważam, że dokonałem odpowiedniego wyboru, choć gdy nabierając do wiader gwdziańskiej wody zerknąłem na rójkę...

    [attachment=248333:IMG_9985.JPG]

    Pozdrawiam Was - Paweł
  24. Paweł Bugajski
    Cześć!

    Jesienią ubiegłego roku znalazłem się w sytuacji nowej i bolesnej. Złośliwie zlokalizowana dysfunkcja kręgosłupa w ciągu kilku dni unieruchomiła mnie powodując narastające bóle lewej nogi.
    Typowe postępowanie (rehabilitacja,gimnastyka,leki) wielomiesięczne zwolnienie lekarskie nie przyniosły spodziewanych efektów.Badania obrazowe i nasilenie dolegliwości zmusiły mnie do poddania się operacji.
    I tak to właśnie znalazłem się "po drugiej stronie lady" oddając się w ręce kolegów neurochirurgów.

    Pierwszy w życiu pobyt szpitalny, kontrolowana :D utrata świadomości, intubacja dotchawicza, kilkugodzinny zabieg - jednym słowem prawdziwy pacjent...

    Efekt po 6 tygodniach ocenić mogę jako rewelacyjny.Rozpocząłem pracę, spacery, szybkie marsze ,a po konsultacji byłem wczoraj na pierwszym pstrągowym wypadzie.

    Pierwszomajowe pstrągowanie miało choć w części zrekompensować absencję na bornholmskich trociach, bobrowych pstrągach czy niedoszłą eksplorację wód okolic Lublina w zacnym towarzystwie :) .

    Tak więc pojechałem,trochę na próbę, blisko domu, z kijem do podpierania przy pasku, ze spinningiem i muchówką w plecaku.
    Rzeka okazała się przyjazna... [attachment=241773:DSCN9920.JPG] woda opadająca. Co istotne przez cały dzień nie spotkałem wędkarza. Lubię porozmawiać o rybach, ale nad wodą wolę być sam.

    Na przemian stosowałem muchówkę i spinning. [attachment=241774:DSCN9906.JPG],[attachment=241775:DSCN9915.JPG].

    Imitacja żaby spowodowała dwa podbrzegowe bulgoty bez brania, a domkowy chruścik na 6-tce zwabił nie tego kandydata na którego stawiałem...[attachment=241778:DSCN9911.JPG]

    .Olbrzymia ilość zwalisk,głębokie doły i w końcu refleksja (zmień coś ,zmień!!!), spowodowały,że po paru minutach Rapala zamiatała tyłkiem, a mały Cardinalek oddawał żyłkę.[attachment=241788:DSCN9924.JPG].
    Pierwszy strumieniowiec dość szybko wysunął swoją kandydaturę, dając nadzieję na większą rybę.

    [attachment=241795:DSCN9918.JPG] Kaczeńce, zapach ziemi, nic nie boli...cóż więcej powiedzieć.Oglądałem wnikliwie każdy wydobyty z wody kamień, patyk, czy zaczepowy konar obserwując mnogość bezkręgowców, chruścików w domkach i bez, larwy jętek...Niedawna rozmowa ze Staszkiem Ciosem,wspominki , ale i aktualne ploty oraz bardzo wiele zrobionych podczas przymusowego urlopu muszek wyostrzyły nieco moje spojrzenie na podwodne życie bezkręgowców.
    O Stasiu jeszcze wspomnę w dalszej części relacji, bo tymczasem zbliżyłem się do wielce obiecującego pnia

    [attachment=241800:DSCN9930.JPG]

    Tym razem przynętą była złota obrotówka tzw.magdziarzówka (kto wie ten doceni :wub: ) wielkości 2-3.Jarek wspaniale komponował te błystki łącząc dość duże skrzydełko z lekkim korpusem.
    No i proszę ...naprawdę ładny pstrąg potwierdził sens wyjazdowej rehabilitacji :rolleyes:

    [attachment=241801:DSCN9931.JPG] [attachment=241802:DSCN9935.JPG]

    Dzień zmierzał ku końcowi, w plecach lekko odczuwałem ciężar plecaka tak więc postanowiłem wracać.

    Jeszcze selfie i na przełaj marsz. [attachment=241805:DSCN9936.JPG]

    Parę kilometrów przez las, trochę ścieżką, trochę drogą i zawsze dodający otuchy widok samochodu pilnowanego o dziwo przez... czarnego kota. Nie jestem przesądny i dlatego zwęszyłem kłopoty.

    [attachment=241808:DSCN9938.JPG]

    Po przebraniu się w strój cywilny, łyku kawy i spakowaniu sprzętu,siadając na rozkładanym wożonym dla takich okazji krześle, przejrzałem fotografie.Coś wyraźnie nie grało, coś nie pasowało,czegoś ...o kurcze, czegoś brakowało!!!

    Wracając przez las posiałem muchówkę, tak wyraźnie widoczną na ostatniej fotografii .Wskoczyłem natychmiast do samochodu, szybko puściłem się leśnymi drogami dojeżdżając w końcu do wąskiej ścieżki wiodącej ku rzece.
    Tam leżała - cała i zdrowa i jakże w tym momencie cenna. Wiązanie czarnego, widocznego na fotce kota z powyższym wydarzeniem jest oczywiście pozbawione jakichkolwiek przesłanek.
    Od wczoraj będę dużo staranniej mocował dodatkowe wędzisko w plecaku - to pewne.

    Wracając do wcześniejszego wątku:

    Od Stanisława Ciosa dowiedziałem się, że w najbliższym czasie ukaże się przetłumaczona przez Niego i uzupełniona komentarzami i rycinami książka Izaaka Waltona "The Compleat Angler". Noo...

    Czasopismo P&L jest , jak suponuje Stasiu jednym ze starszych periodyków wędkarskich w Polsce, a my możemy spodziewać się jeszcze w tym roku książkowej monografii poświęconej lipieniowi.

    Tymczasem polecam nadal aktualną pracę o pokarmie pstrąga, ostrzegając jednak, że bez innych pozycji zaopatrzonych w ryciny (ja posiłkuję się poniższą) nie jest łatwo siąść do imadła.Ale ile ciekawostek, przemyśleń, prowokacji wręcz. Głowacica zadławiona psem?-Dlaczego nie...

    [attachment=241812:DSCN9941.JPG]

    Pozdrawiam - Paweł
  25. Paweł Bugajski
    No właśnie.Czy to był przypadek??? :o

    Bywają sytuacje w których słowo przypadek budzi wątpliwości,choć inne określenie niełatwo zaproponować.

    Ale do rzeczy...
    Otóż przed kilku laty spotkała mnie niesamowita przygoda.Opisałem ją w kilku zdaniach przed laty na portalu,ale uwierzcie do dziś nie daje mi spokoju.

    Rzecz działa się nad dużym lapońskim jeziorem podczas czerwcowych połowów szczupaków okoni i troci.
    Wraz z Grzegorzem od kilku dni wędkowaliśmy z łódki i korzystając z białych nocy łowiliśmy z powodzeniem przez wiele godzin. Niesamowite widoki,wspaniałe brania,doskonała atmosfera,eksperymenty z nowymi przynętami i metodami.

    W tym czasie namiętnie naparzaliśmy już muchówkami zaliczając nawet około metrowe sztuki i ciągle zmieniając wędziska,linki,przypony i muchy.Stopniowo gromadziliśmy w tym względzie doświadczenia nie unikając jednak porażek...

    Otóż po jednym z pięknych brań moje wędzisko wspaniale się wygięło (troć? :unsure: ),a na końcu zestawu po chwili pokazał się okazały szczupak.Stylem walki nie ustępował jednak salmonidom i po kolejnym wyskoku...przegryzł gruby fluorokarbon.Pozostaliśmy,ja z oklapniętym (zestawem ;) ),a Grzesiu z opuszczoną w końcu kamerą.

    Po chwili powrócił spokój, emocje opadły i jedynie świadomość iż zębacz poszedł z muchą nieco mnie smuciła.
    Wędkowaliśmy więc dalej w świetle letniej nocy penetrując kolejne głębiny i łączki,łowiąc kilka sporych drapieżników. Wspomnienie straconego szczupaka stopniowo się zacierało,cóż to naprawdę rybne jezioro...
    Po przepłynięciu około kilometra zauważyliśmy szczególnie urokliwą zatokę,tak więc chwyciłem za muchówkę i posłałem niezłego koczkodana w kierunku brzegu.

    [attachment=221508:IMG_0230.JPG]

    Tym razem twardy opór nie był jednak oporem żywej materii.
    Nieustępliwy zaczep na głębokości około metra zmusił nas do podpłynięcia i odhaczenia muchy świetnie widocznej w krystalicznej wodzie.Wbity w jeden z widocznych na zdjęciu konarów hak wymagał chwycenia w dłoń.

    Zaaferowany,wychylony mocno z łódki,kątem oka zauważyłem obok mojej przynęty coś jaskrawego,coś czego naprawdę trudno było się tam spodziewać.

    Owinięta wokół starej trzciny krótkim odcinkiem fluoro ,lekko pobłyskując flashami wisiała moja,stracona kilka godzin wcześniej w szczupaczej paszczy MUCHA. Przynęty dzielił niespełna METR.
    Obie przynęty podałem bez słowa Grzegorzowi,a jego zdziwienie nie odbiegało od mojego.

    Przypadek? Zbieg okoliczności? A może po prostu znak?

    Moja wiara nie jest tak mocna jak być powinna,moja gorliwość odbiega od tej której sam od siebie oczekuję.

    Ale w takich jak tamta chwilach,a nawet dziś zastanawiam się,czy w ten dowcipny sposób Ktoś Bardzo Ważny nie chciał mi czegoś przekazać...

    p.s.
    Fluoro zastąpiłem drutem w otulinie,jezioro jest praktycznie pozbawione presji wędkarskiej, zdjęcie zatoki zrobione post factum zamieszczam powyżej,a wątpliwości - noo te mam do dziś...

    Pozdrawiam Was - Paweł
×
×
  • Create New...