Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing

Guzu

TEAM JERKBAIT
  • Content Count

    14,227
  • Joined

  • Last visited

Blog Entries posted by Guzu

  1. Guzu
    Początki tej historii sięgają czasów antycznych. Antycznych, jak chodzi o moje próby łowienia pstrągów.
     
    To był wrzesień 2013, odkrywałem rewiry, po których teraz najczęściej się przemieszczam. Kilka tygodni wcześniej rozbudowałem swój arsenał przynęt pstrągowych – do szarego, uklejokształtnego woblerka o długości 6 cm dołączył większy kuzyn. Rapala Husky Jerk 8 . Nowe miejsca, nowe ryby. Nowe rekordy. Jednego dnia łapałem rekordowego pstrąga (65 cm), by następnego dnia poprawić rekord jeszcze większą rybą (67). Taki był ten wrzesień 2013.
    Wtedy, w tamtych czasach, w jednym bardzo obiecującym miejscu wrzuciłem Rapalkę stojąc na zalanym kamieniu. Mimo, że woblerek szedł płytko w pewnym momencie wbił się jakby w pień / gałąź. ZA lekko zaciąłem….
    Miedziana ryba poszła w lewo, w prawo, wywaliła się na wierzchu a ja stałem osłupiały na zalanym kamieniu …
    Tamten sezon się już niemal kończył, jednak zdażyłem jeszcze spotkać się z @Milupą i pozyskać pierwszą Rapale F11 Floating.
    A potem to już było „co innego”. Otwarcie 2014, wpadam na ten rewir. Najpierw nowa życiówka na F11. Potem kolejne ryby. Wchodzę w to miejsce z września 2013. Wrzutka F11 i plącze się w locie. W splątanego chlapaka ładuje ryba z furią. Jestem w szoku. Poprawiam woblera, wrzucam. Siedzi. 67.
     

     
    Dzień później, kilkaset metrów wyżej, łowię TĄ SAMĄ rybę na tą samą przynętę. Ryba jest w niesamowitej formie. A to był styczeń 2014…
     

     
    Potem odwiedzam te miejsca wiele, wiele razy. W ciągu 2014, 2015, 2016. Nigdy już nie łowię niczego okazałego tam. Czasami jakaś zwykła dyżurna ryba, najczęściej NIC. Zdarza mi się bywać na tak niskich stanach wody, że to miejsce zwiedzam chodząc po nim na piechotę. Innym razem walczę o przetrwanie na wysokiej wodzie. Ot urok górskiej rzeki pstrągowej.
     
    I przychodzi maj 2017. Maje mają to do siebie, że poziom wody jest niesamowicie zmienny i najczęściej tej wody jest sporo. Takie są te pirenejskie. Przez te wszystkie lata zdażyłem złowić ileś tam dużych pstrągów. Nałowić się Rapalami F11, F13. Odkryć łowienie na gumki i gumy. A potem na spinningowe muchy. Potem sam zacząłem robić muchy…
     
    Ale w TYM miejscu nadal nic nie było. Mimo rożnych przynęt. Do czasu. Staję na kamieniu bliżej brzegu, bo woda wyższa niż we wrześniu 2013. Wrzutka muchy. Na napływ przy progu skalnym. Kilka obrotów. Przerwa. I luta. Takie branie, że nie wiesz co się w danej chwili działo. Czasami takie bywają, resetują głowę i wyłączają świadomość. Pierwsza myśl – żeby się dobrze zacięła, bo z tej odległości to moje zacięcie bardzo niewiele znaczy przy jej drewnianym pysku. Zero kontroli . Chaos. Z takimi rybami na takim dystansie to się nic nie da zrobić. Młynki na zmianę ze świecami pod powierzchnią i odjazdy chaotyczne. Żeby mnie tylko nie minęła i nie poszła z nurtem – przebiega myśl. Udaje się na tyle skrócić dystans, jest około 5-8 metrów ode mnie. Ale nadal kontroli brak. Schodzę poniżej na głębokie skały i czuje się lepiej będąc poniżej jej. Widzę, że to nie jest chyba tamta z 2013 (teraz byłaby już rekordowa), ale jest bardzo ładna i brązowa. Samica. Mucha niestety nie w nożyczkach tylko tak w 1/3 pyska. Kilka ruchów i próba podebrania. Chlapnięcie i odjazd. Kolejne podejście. Mam ja w podbieraku. Ale podbierak … nie jest super sztywny. Ułamek sekundy i zanim wykonuje nim ruch do góry, ona z niego wypada. BLUZG. Odjazd ryby. Młynek… i spinka. Poszła skąd przyszła, a raczej popłynęła w dół zmęczona walka.
     
    A ja zostałem jak Himlisbach z angielskim .
     
    Ileś tam ich, tych dużych pstrągów, już złowiłem, ale zawsze te wyjątkowe wzbudzają takie wyjątkowe emocje, potrzebowałem parę dobrych minut by dojść do siebie. Dobrze, że nie palę…
    Łowiłem dalej, dużo bardziej już mechanicznie. Coś tam się złapało. Ale to już nie było to.
     
    Następnego dnia udało mi się skusić (na tą samą przynętę) taką oto „nagrodę pocieszenia”…
    Samica, mieszkanka mało obiecującej rynny, postanowila nie przepuscic przeplywajacej pod wierzchem muszencji
     

     
    Pstrągowanie to jednak stan umysłu. Piękny stan \m/
     

     
    Pozdrawiam
     
    p.s. W czasach szkolnej gry w piłkę nożną na wyjątkowo mocny strzał mówiło się u nas „luta”.
  2. Guzu
    Sezon 2017 otwierałem solo. Oznacza to samotne chodzenie, całą rzekę dla mnie i łowienie w moim tempie. Lubię to.
    Jak skomentował to mój przyjaciel " Samotność długodystansowca". Przeszło 30 lat temu śpiewało o tym Iron Maiden :
     

     

    Z niepokojem śledziłem prognozę pogody. Wędkowanie podczas mrozu jest uciążliwe, wiadomo.
    Miało być minus 3, odjąłem dwie kreski, bo to w rzece zawsze zimniej w krzakach…Było -6 jak dojeżdżałem nad wodę.
    Krajobraz bajkowy :
     

     
     
     
    Bardziej do spacerów i hartowania, niż do wędkowania.Słońce, zero wiatru, co i rusz jakiś ptaszek zaśpiewa. Rzeka szumiała zapowiadając przygody tegorocznego sezonu.
    Jak zawsze kilka miesięcy przerwy to czas intensywnych rozmyślań, analiz, zakupów i generalnie wyczekiwania. Ten pierwszy dzień miałem rozpracowany w głowie już od początku grudnia. Gdzie pojadę, gdzie zacznę, co potem itd. No i zacząłem w bajkowym krajobrazie i mrozie.
     

    Dzięki uprzejmości @Guciolucky, który podzielił się radą jak chodzi o silikon w sprayu, wyruszałem na to otwarcie ciut lepiej przygotowany na mróz. O ile kwestie ubioru, warstw ciuchów do brodzenia w wodzie, gdzie przy brzegach jest lod i kra, już opanowałem. O tyle zamarzanie przelotek i rolki kołowrotka bardzo uprzykrzało mi wędkowanie poniżej zera.
     

    Silikon się sprawdził. Żyłkę nawinąłem przez szmatkę na grubo spryskaną tym CX80. Potem jeszcze przed łowieniem, na mrozie już, poszło na przelotki i szpule. Jedna uwaga : od tego silikonu wszystko jest śliskie i gładkie. Żyłka spada ze szpuli jak szalona. 3 brody miałem w pierwszej godzinie wędkowania. A może za wiele nawinąłem ? Potem już było dobrze. Linki ubyło…
    Nad rzekę wybrałem się sam, a spotkałem znajomego ?
    Tak, Pan Pstrąg o charakterystycznym uszkodzeniu nożyczek i długości 65 cm napotkany pod koniec lutego 2016 wyglądał tak :
     

     
    Minął rok, mi przybył rok w kierunku starości a Panu Pstrągowi przybył 1 centymetr w kierunku wielkości.
    Dziś zaprezentował się tak.
     

     
     
     
    Złapany na taka samą muchę, w tym samym miejscu. Inne prowadzenie, bo wabik podałem z innego ustawienia .
     
    Warto wypuszczać ryby ? Warto, a nawet TRZEBA!
     
    Pomyślności w 2017 z wędką w ręku…i bez wędki. I wypuszczajmy ryby, które tak lubimy łowić.
  3. Guzu
    Podsumowanie wędkarskie za mną, pora na kilka słów o muzyce w tym kończącym się 2016.
    A jest o czym wspomnieć, oj jest.
     
    Rok bardzo udany wedle moich gustów, na świat przyszły trzy kapitalne płyty, o których nie wspomnieć byłoby błędem.
     
    TestamenT - "Brotherhood of the Snake"
     

     
    Zespół w subiektywnym wewnętrznym rankingu moim plasujący się na zaszczytnej TOP pozycji. W obecnym składzie - z sekcją rytmiczną Steve & Gene jest to po prostu THRASH METAL ALL STARS \m/
    Zatem informacja o planowanej płycie elektryzowała . Warto było czekać. Krążęk jest świetny. 10 numerów. Wszystkie na świetnym poziomie. Album bez słabych punktów. A mocne punkty ?
    Same mocne punkty ! Tytułowy, Pale King, Stronghold, unikatowy Seven Seals (majstersztyk), przełamujący Born i jeden z moich absolutnych faworytów czyli Centuries of Suffering...
    O tej płycie naprawdę można wiele mówić a jeszcze więcej można rozkoszy otrzymać słuchając.
     

     
    Na razie udało się pierwsze trzy usłyszeć na żywo podczas krótkiego występu grupy w Berlinie, ale w 2017 zapowiadana jest trasa po Europie i z pewnością wiele utworów z najnowszej płyty trafi na setliste obok ponadczasowych Klasyków.
     
    Szczerze polecam, u mnie w TOP3 wszystkich albumow Testamentu, a dostać się na to podium to nie jest prosta sprawa.
     
    Death Angel - " The Evil Divide"
     

     
    Późna wiosna i lato tego roku upłynęły mi w rytm tego krążka. Bardzo dobra płyta. Nie taka równa jak najnowszy TesT, ale za to z "Arcyskurwielem" na pokładzie :
     

     
    Żartowaliśmy sobie, że po tej płycie DA naprawdę będzie ciężko komuś innemu przyznać subiektywny tytuł płyty roku. U mnie dostał ów tytuł Testament.
    DA świetna dynamika, przyjemny wokal i gitary rozrywające postronnych słuchaczy na strzępy.
    Moi faworyci to wspomniany już Hatred United potem Father of Lies, The Moth i Breakaway.
     
    Ostatni z krążków TOP 3 to najnowsza płyta grupy Anthrax "For all Kings"
     

     
    Nie jest to mój ulubiony zespół, ba, dotychczas nawet nie zdarzało mi się samodzielnie słuchać ich twórczości. Ale ta najnowsza płyta jest rewelacyjna. U mnie numer 2 tego roku i na pewno na długo zagości na playlistach.
    Kompozycje świetne, zero nudy. Sporo melodii. Dynamika. Naprawdę kapitalne granie.
    Mój faworyt to niesamowity "All of them Thieves" :
     
    https://www.youtube.com/watch?v=RlaY5LUCrBw
     
    Reszta jest kapitalna, otwierający płytę to, nie bójmy się tego powiedzieć, arcydzieło. Kiedyś będę musiał usłyszeć choćby część tego materiału na żywo. Nie widzę innej opcji.
     
    W tym miejscu wypada wspomnieć o innej płycie, która ukazała się w mijającym roku.
    Najnowszy krążek Metallici...
    Nie wytrzymuje żadnego porównania z żadnym z trzech powyższych. Na jego plus można powiedzieć tyle, że w porównaniu do Death Magnetic zawiera 3 (trzy) słuchalne utwory. Kompozycyjnie płyta w konwencji : utwory 7 minutowe, w których treści jest na niecałe 2, średnie solówki....no i pozostająca poza jakąkolwiek skalą (negatywnie) perkusyjka Larsa.
    Jedyny jasny punkt to niezmiennie James Het i jego energia....
    Z sentymentu poniżej najlepszy z ostatniego krążka i jedyny, o którym można powiedzieć, że DOBRY :
     

     
    Nie ma w tym przypadku, że spośród czterech zalinkowany to ten Metallici trwa najdlużej. To właśnie ich obecna twórczość. Długo, o niczym i ....bez pomysłu.
     
    Tyle słów podsumowania muzycznego 2016.
    3 świetne płyty.
    2 cudowne koncerty (DTA i Testament).
     
    Pora wyglądać dat koncertowych na 2017 ! \m/
  4. Guzu
    Z Łukaszem na pstrągach byliśmy na dwóch wyprawach, 2014 i 2015.
     
    Zawsze trafialiśmy cięzkie warunki.
    Miesiąc przed spotkaniem zapowiedział mi, że jak trzeci raz źle trafi, to czwartego razu nie będzie.
    Taka odpowiedzialność na moich barkach.
    Termin wytypowany, przygotowania poczynione.
     
    ...
     
    Nad wodą zastaje nas stan wody ultra niski, korytem płynie kryształ. Pięknie można sobie brodzić, wszystko widać. Ryby oczywiście super ostrożne i mało chętne do współpracy.
    Do tego wiosna na początku lutego.
    Poranki z +7, w południe +14 to się nie zdarza. Ale jednak się zdarzyło.
    Także warunki takie nietypowe.
    Nie pozostało nic innego jak jechać, łazić, rzucać i próbować przechytrzać / prowokować.
     

     
     
     
    Brań mało, kilka kontaktów na dwóch w ciągu 10 godzin łazikowania to nie jest sporo. A może mam wykrzywioną skalę...
     
    Może to selektywne podejście ? Może źle dobrane przynęty ? Może braki w wiedzy i taktyce łowienia ?
     

     
    No ale jakoś wgryźliśmy się w temat.
    Pierwszego dnia, na tej kryształowej, sztucznej wodzie łowię taką samiczkę jak na zdjęciu poniżej :
     

     

     
    Kolorystyka przedwiośnia, klimat przedwiośnia, ale ja czuję, że w tamte rewiry jeszcze wróci zima w tym roku.
    Czas pokaże...
     
    U mnie na końcu zestawu tylko i wyłącznie muszyska, Łukasz atakował całym arsenałem, jaki przygotował.
    Przyniosło to skutek taki, jak poniżej :
     

     
    Najlepsze przyszło na koniec wyprawy . Tak zwana dogrywka, doliczony czas gry.
    Niecała godzina do nastania ciemności. Słońce już niemal się chowa za górami.
    Włącza mi się nieidentyfikowalny tryb, który dopiero po fakcie się rozpoznaje...
    Chodźmy tu, stańmy tu (naprawdę dziwne decyzje).
    Zapowiadam, że wykonam rzut tu i w tym momencie BUM.
    Tracę kontrolę nad rybą momentalnie. Stoimy na szybkim napływie, za nami rozlewisko a przed nami szalejący ryb, który płynie w moją stronę.
    Nie ma kontroli, taktyki holu. Mija mnie i pruje w dół. Biegnę. W wodzie po kolana,ale wiem że niedługo koniec miejsca na bieganie. Ryba na szczęście z tych sprytnych. Postanawia szukać schronienia w brzegu i przybrzeżnym bajźle - gałęzie nadrzecznego drzewa, patyki, kamienie itd.
    Okręca linkę (plecionka x12 Daiwa PE 1.0) wokół trzech suchych gałęzi wiszącego nad wodą drzewa.
    Wszystko dzieje się tak szybko, nie mam czasu myśleć, tylko ramieniem łamię te suche, wiszące gałęzie.
    Linka oswobodzona, okręcona na ręku. Ale ryba już też zmęczona. Podbierak i JEST.
    Za chwilę dogania mnie Łukasz, a ja śmieję się coraz głośniej.
    Złapałem rybę, którą otworzyłem sezon !
    Tego samego Pana Pstrąga, o którym pisałem w poprzednim wpisie na blogu.
    Miesiąc temu była w dużo gorszej formie. Teraz to już TORPEDA.
    Przemieściła się 100 metrów w dół rzeki, minęła kaskadę i zorganizowała się w nowym miejscu.
    Tym razem złapana na inny model muszki spinningowej.
    W ramach tego niezidentyfikowanego trybu poszedłem po nią...jak na spotkanie z umówionym znajomym.
     
    Taka historia, możliwa ? MOŻLIWA, bo się zdarzyła, ale tylko wtedy, gdy ryby się wypuszcza !
     

     
    Tym wędkarskim akcentem zakończyliśmy pstrągowe warsztaty .
     

     
    Oczywiście, jak na każdym naszym wspólnym wyjeździe, specyficznym "pojedynkom" na gusta muzyczne nie było końca.
    Ale jasnym wygranym tej edycji naszej koleżeńskiej rywalizacji był :
     
    https://www.youtube.com/watch?v=blrHHRWKygw
  5. Guzu
    Witam,
     
    Zeszły tydzień przyniósł, jak co roku, moje osobiste święto. Czyli urodziny. Od kilku lat dzień ten ma dla mnie, poza tradycyjnym znaczeniem, też taki "noworoczny" wydźwięk.
    Podsumowuję sobie zakończony rok (tak wewnętrznie po cichu, na potrzeby wewnętrzne) oraz definiuję, choćby ogólnie, cele na nadchodzący. Oczywiście w różnych sferach aktywności...
     
    Jak chodzi o wędkarstwo, to po udanym 2016 (w miarę regularnie pisałem o nim na blogu) postawiłem sobie poprzeczkę na 2017 wysoko. Wysoko, jak na mnie.
    Zasadnicze cele są trzy :
     
    1. Pstrąg potokowy 75 plus
    2. Boleń 80 plus
    3. Szczupak 125 plus.
     
    Podane liczby odpowiadać mają długości wymarzonych zdobyczy w centymetrach.
    Mijąjący 2016 obfitował w całkiem sporo dużych ryb jak chodzi o pkt 1 i pkt 3. A jak wiadomo apetyt rośnie w miare jedzenia.
     
    Takie sobie wyznaczyłem cele i koniec sezonu 2017 pokaże czy i które uda się zrealizować.
    Pod kątem tej krótkiej listy zaczynam opracowywać kalendarz wypraw na przyszły rok kalendarzowy. Akweny zostały wytypowane, te rokujące. Pozostanie tylko mieć nadzieję, że czasu, umiejętności i przysłowiowego wędkarskiego farta wystarczy, by sięgnąć po "sedno tarczy".
     
    Równocześnie działam na niwie sprzętowej.
    Jakieś tam wędki działamy z Yglo, część to przeróbki już obecnych w arsenale patyków. Ale też jakiś długasek się ma zamiar dopisać do drużyny.
    Ku zaskoczeniu własnym i Kolegów znalazłem zastosowanie dla kołowrotka Daiwa w rozmiarze 3000. I taki kołowrotek, po kilku miesiącach Shimano monopolu wraca do arsenału na sezon 2017.
     
    Najwięcej czasu poświęcę oczywiście pstrągom. Będzie to też najmilej spędzany czas. Bo jednak frajda ze spacerów za pstrągami jest większa niż wielkorzeczne desanty pontonowe czy motogodziny w trollingu szczupakowym.
     
    Bolenie wiążą się z wyprawami w terminach dotychczas dla mnie niemożliwymi. Być moze w końcu uda się być na wodzie wtedy, kiedy należy być, by mieć szansę spotkania z BOLENIEM.
     
    Wyprawa szczupakowa to oczywiście znów letni trollomaraton. Braki w osprzęcie i akcesoriach są eliminowane. Graty są uzupełniane. O ile woda i okoliczności bedą sprzyjały to powalczymy o Szczupaka XXXL.
     
    Nie planuję żadnych sumowych wypraw, żadnej egzotyki ani Street Fishingu.
     
    Wszelkie znaki wskazują, że sezon wędkarski rozpocznę 7 stycznia 2017...
     
    A żeby nie było, że wpis bez zdjęcia, to poniżej taka zimowa rybka z tegorocznego 2016, złapana na pofałdowanym skalnym blacie z wodą do pół łydki. Oczywiście na sztuczną muchę podaną na zestawie spiningowym.
     

  6. Guzu
    Przyszedł moment, by podsumować mój wędkarski 2016.
    Na wstępie zaznaczę, że sam fakt istnienia bloga i okoliczność formułowania pewnych spostrzeżeń, myśli stanowią nową jakość wpływającą na moje wędkarstwo jako takie.
    To z pewnością najbardziej nowatorski element w moim wędkarskim 2016 roku.
    Pojawienie się bloga i związany z nim proces myślowy.
     
    Samo wędkarstwo w 2016 miało charakter mocno uporządkowany. Tak jak w 2015 były głównie pstrągi, doszło do wyprawy na Odrę i doszło do wyprawy trollingowej. Więc schemat, rutyna...i zero nudy. Oceniam sezon na bardzo dobry. Myślę, że nawet lepszy niż 2015. Mimo, że w 2015 dane mi było złowić m.in. życiowego szczupaka czy pstrąga 71 cm na zamknięcie sezonu.
     
    Poniżej, ryba, która otworzyła sezon 2016 dla mnie :
     

    Bardziej świadomy, bardziej metodyczny 2016 na powtarzalnych wodach przyniósł wyniki, które w mojej subiektywnej skali odczuć przyniosły więcej radości. Były bardziej wypracowane, powtarzalne . Znowu, możliwość dzielenia się przebiegem tego sezonu przez bloga dała nieco inną perspektywę wędkowaniu.
    Ryby dopisały, tak należy powiedzieć. Udało mi się być na rybach, jak na moje możliwości sporo razy. Co oczywiście stanowi podstawę tego, by ryby dopisały. Planowałem, chciałem, by odbyć choćby 25 dniówek na wodach pstrągowych. Udało się ponad 30. Pozostałe wyprawy odbyły się w formacie tygodniowym.
     
    Poprawiłem rekordy życiowy w okoniu- 40 cm (na Odrze), brzanie - 82 cm (w Hiszpanii) i wyrównałem, aczkolwiek ze wskazaniem, rekord w pstrągu potokowym - 72 cm. Z oczywistych przyczyn ta ostatnia ryba cieszy najbardziej.
     
    Trzy wspomniane ryby zestawione obok siebie :
     

     

     

     
    Te trzy "rekordy"- okoń kompletnie przypadkowy, ale ten gatunek nie wychyla się u mnie poza dzieło przypadku, brzana metodycznie wypracowana, pstrążyca ...niektórzy mówią, że wręcz wytropiona , nie stanowią miary dla całego sezonu. Niemniej jednak takie wyjątkowe ryby pamięta się najdłużej. Taka rzecz ludzka. Dużych pstrągów, czyli tych które liczę i notuję, złowiłem w 2016 więcej niż wcześniej. Czyli pstrągowo był to najlepszy mój sezon. Pierwszy łowiony tylko na spinn muchy i od razu najlepszy ? No tak wyszło. Ale obecność nad wodą, większa niż planowana, z pewnością pomogła.
    Trzeci rok kiedy nastawiam się na pstrągi potokowe. Koledzy mówią, że łowię je coraz lepiej. Ja wciąż widzę jak wielkim są wyzwaniem i jak pięknym rywalem. Dla mnie to "najlepsza ryba". A wędkowanie za pstrągiem to dla mnie TOP tego, jak mogę spędzać czas z wędką.
    Trollingowa wyprawa za szczupakami i brzanami, poza rekordem brzany, przyniosła więcej dużych szczupaków niż jakakolwiek inna . Czyli też taki jakby sukces tegoroczny. Zastrzegam, że w szczupakach i trollingu to jestem raczej żółtodziobem i moja skala sukcesu jest bardzo subiektywna. Dla mnie dzień ze 107, 116 i 118 to najlepsze osiągnięcie w życiu . Oby w 2017 była szansa poprawić ten wynik. Czas i woda pokażą.
    Jeden ze szczupaków z rekordowego dnia :
     

     
    Coroczna wyprawa nad Odrę też chyba była lepsza niż ta w 2015. Więcej ryb, ale mniej okazowych, ale sporo fajnego łowienia. Więc też na PLUS w porównaniu z 2015.
    Odrzańskie wspomnienie z pontonowania A.D.2016 :
     

     
    Sprzętowo jak zwykle sporo kombinacji. Głównie w wędkach. Bo w kołowrotkach zabrnąłem w same Stelle i ciężko kombinować coś więcej. Nadal nie spróbowałem castingu za boleniem. Ale nadal mam to w planach w 2017.
    Pstrągi będę łowił tylko na muchy, to już zdecydowane. Nadal planuję rozwijać mój raczkujący warsztat robienia muszek na swoje potrzeby.
     
    Ryba, która zamknęła fotograficznie sezon 2016 dla mnie :
     

     
    Ogólnie 2017 zapowiada się jako kolejny sezon ustabilizowania na 3 polach. Czyli pstrągi, pstrągi, tydzień na dużej rzece i tydzień trollingu. Nie wiem czy dojdzie do jakiś niespodzianek, czas pokaże. Ale nie odczuwam samoograniczenia w obliczu takiego planowanego i konsekwentnie realizowanego grafiku na cały sezon.
     
     
     
    A na koniec najpiękniejszy widok wędkarski, jaki dane mi było przezyć w 2016 roku. Czyli Królowa wraca do domu :
     

  7. Guzu
    Ogłoszona w czerwcu letnia przerwa pstrągowa, została sumiennie zrealizowana.
    Z początkiem września wyruszyłem w swoje rewiry w poszukiwaniu kropkowanych Władców rzek.
     
    Tegoroczne lato było wyjątkowo suche, wody wszędzie mało. Temperatury wyższe od przeciętnych.
    Łowienie wymagało "odchudzenia" zestawu ...a przynajmniej tak wskazywała obowiązująca wykładnia i wewnętrzny głos.
    Zbyszek Yglo wykonał na moją prośbę o oczko lżejszą wędkę właśnie z przeznaczeniem na takie lżejsze łowienie.
     
    http://jerkbait.pl/topic/7545-jedna-wędka-druga-wedka-las/?p=1973350
    Krótki, poręczny SUZUKI zrobił dobre wrażenie i wraz z moimi odwiecznymi Stellami 2500 skomponował zgrabny zestaw na niskie stanem, wolno płynące cieki.
     

     
    Przechytrzenie DUŻEGO w takiej wodzie, jak na zdjęciu powyżej, to prawdziwa sztuka.
    Niby wiadomo, gdzie powinny być, niby łatwo je zlokalizować na niskiej wodzie...Ale czysta, przejrzysta rzeka i słońce nie pomagają.
    Kilka rybek udało się skutecznie spotkać i wypuścić. Sprawdziły się mniejsze muszki mojego wykonania. Mniejsze, bo na hakach Tiemco 8089 w rozmiarze 2.
     

     
    Mało odkrywcze wzory nawiązujące do drobnicy, ale też mikro pstrążki. Takie o długości całkowitej 8 cm...
     

     
    Kombinacja lżejszych wabików, wolnego chodzenia i sumiennego obławiania cieni przyniosła sporo brań, ale rozmiary ryb nie były z tych NAJ .
     
    Wizyta w miejscu, gdzie spokojnie płynąca głębsza płań przechodzi w płytsze, wyłożone dużymi, płaskimi głazami wypłycenie zaowocowała spotkaniem z takim letnim gagatkiem . 58 cm w dobrej formie.
     

     
     
     
    Niemniej jednak to był szczyt "letnich" osiągnięć pstrągowych w moim wykonaniu w tym roku. Kolejne wyprawy nie przynosiły upragnionych DUŻYCH i sytuacja wyglądała mało optymistycznie. Woda niska, bardzo niska. Ryby w dziurach pochowane...co robić ?
    I w takich sytuacjach czasami pojawia się coś, co różne osoby różnie nazywają. W każdym razie w pewnym momencie zdecydowałem. Koniec.
    Mocniejsza, podstawowa wędka. Pełnowymiarowe, kilkunastocentymetrowe muszyska. Wracamy do gry bez kompromisów. Pierwsze kilka godzin pokazało, że te same dyżurne rybki wychodzą tak samo do tych dużych, jak wcześniej do tych letnich "mikrusków". Czyli jakaś interakcja z mieszkańcami rzeki jest. Morale nie spada.
    Kolejna decyzja, z tych takich jakiś. Koniec spacerów. Atak na najgłębsze rewiry. Gdzie tylko momentami można brodzić. Mimo niskiej wody, wciąż głębokości są znaczne i pewne miejsca można obłowić tylko z dziur w brzegowej gęstwinie.
    Pod koniec dnia przychodzi ten moment.
    A raczej przychodzi ta ryba.
    A właściwie przychodzi ON.
    Kilkanaście rzutów w miejscu gdzie głęboka rynna wychodzi na płytsze skalne tarasy i 2 metry od nóg (stoję po pas w wodzie) następuje branie ...i woda się otwiera!
    W końcu!
    Ostatnia tej wielkości ryba to było ... ?... w marcu.
    Walka na krótkim dyszlu, emocje. Skoki. Murowanie. Ale mucha pewnie siedzi w nożyczkach. Ten Pstrąg przyszedł to muchę zabić, a nie pogłaskać "mikruska"...
     
    Tylko dzięki umiejętnościom Patryka PATU mogę cieszyć się tym zdjęciem, tak źle ustawiłem lustrzankę...że nie ma o czym mówić. Patryk pomógł, oto efekt. Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Patryku.
     

     
    W tym momencie był to największy mój pstrąg 2016, radość ogromna. Niemoc przełamana. Wiara i "nos" nagrodzone. Chwile szczęścia z wędką w garści.
    Oczywiście lato 2016 się skończyło. Tylko duże wabiki = szukam największych .
     
    Wydarzenia, które rozegrały się podczas następnych wypraw potwierdziły słuszność kierunku bezkompromisowego.
    Złapałem kilka dużych pstrągów.
    A przepięknym ukoronowaniem był ostatni samiec z tych DUŻYCH napotkany w tym trudnym, w 100 % muchowym i w 100 % udanym sezonie pstrągowym 2016.
     

     
     
     
    Podsumowanie mojego całego wędkarskiego 2016 pojawi się w następnym odcinku.
    Wraz z zakończeniem spacerów za pstrągami zakończyłem bowiem mój wędkarski 2016 i oddychacze zawisły na kołku ...
    Pozdrawiam
     
     
     

  8. Guzu
    O co tak naprawdę chodzi ?
     
    Jakiś czas temu poczyniłem taki oto wpis na swoim blogu :
     
    http://jerkbait.pl/blog/18/entry-395-ale-o-co-chodzi/
     
    Przyczynkiem do niego były rozmowy z „niewędkarzami”. Tym razem chciałem nawiązać do rozmów / dyskusji prowadzonych w gronie „braci po kiju”.
    Letnie wyjazdy, te krajowe i te zagraniczne, w zaufanym gronie, stanowiły doskonałą okazję do rozmów i refleksji. Lata lecą, łowienie na sztuczne przynęty zmonopolizowało moją osobę w roku 1993. Dawno to i niedawno. Niektóre epizody czy ryby pamięta się jakby to było wczoraj. Wiele historyjek już chyba bezpowrotnie odeszło w niepamięć. Taka rzeczy kolej.
    Przy okazji ostatnich porządków miałem okazje zobaczyć trochę zdjęć z tych pierwszych sezonów. Tak do przełomu wieków. Przepaść ogromna. A co najbardziej odzwierciedla dystans to refleksja, że nigdy „wtedy” – te 15 / 20 lat temu, nie wyobrażałem sobie, że w moim wędkarstwie zabrnę dokąd zabrnąłem.
    Nie uważam się za nie wiadomo kogo, żeby było to jasne. Znam wielu wędkarzy dużo lepszych ode mnie. Co nie jest mierzalne rekordami w danych gatunkach ryb. Z tak zwanym nosem i innymi przymiotami dobrego łowcy.
    Ale przez pryzmat wyników, podejścia do ryb i wielu innych aspektów wędkarstwa jako takiego, a przede wszystkim przez „głowę” wiem, że dystans między mną początkującym a mną, A.D. 2016 jest bardziej niż spory.
     

     
    Zdjęcie powyżej to ryba, która najbardziej mnie cieszy spośród złapanych w tym roku. Aczkolwiek sezon wciąż w toku .
     
     
     
    Wyniki to, wiadomo, dostęp do wód, wyprawy, czas, szczęście itd. Jest jednak coś, coś co daje mi energię, pcha mnie do przodu i sprawia, że robię rzeczy niewytłumaczalne dla wielu. I to nie tylko chodzi o „niewędkarzy”, ale też o świeżych adeptów Sztuki.
    To niemierzalne, w pełni subiektywne „poczucie sensowności”. Sensowności tego co robię gdy jestem na rybach. Tego co planuje, gdy planuje wyjazd, dokonuje przemyślanych zakupów (a wiadomo, że bywają i zakupy nieprzemyślane J ). To poczucie sprawia, że jestem cierpliwy, nieprzejednany w jednych sytuacjach. A w innych jestem gotowy zmienić wiele natychmiast, już. Gdy to poczucie znika. Jasne, człowiek się myli podejmując pewne decyzje na łowisku i poza nim. Ale nawet w błędzie trwa się łatwiej czując TO COŚ.
    Ktoś powie, że świadomość obecności ryb w łowisku pomaga być wytrwałym i cierpliwym, że pozwala wierzyć w to co się robi.
     

     
    Zdjęcie powyżej - zamknięcie tygodniowego maratonu upalnego trollingu. Ostatniego dnia walczyliśmy do końca...ale dzień był z tych słabszych i ostatnią rybę mieliśmy 6 godzin wcześniej...
     
     
     
    Odpowiem: moje życie, czyli ilość czasu i ilość środków jakimi dysponuje, sprawia, że odwiedzanie wód wątpliwych, albo łowienie „byle jak”, „przy okazji” czy „na pół gwizdka” dla mnie nie istnieje. Nie potrafię i chyba nie chcę potrafić dzielić wyjazdów między ryby a najbliższych czy przyjaciół. Co roku jestem na Mazurach, czasami nawet więcej niż raz w roku. Nie przychodzi mi do głowy brać sprzętu ? Jasne, że tam gdzieś można połapać, że można miło spędzić czas z wędką w roku. Jestem bezkompromisowy jak chodzi o C&R, jestem bezkompromisowy jak chodzi o moje wędkowanie. Jak łowię to łowię. Jak mam miło spędzać czas nad wodą to wsiądę z Żona na rower wodny, albo wypije piwerko na pomoście. Wędka mi wtedy nie jest potrzebna. Moje wędkarstwo to jednak krew, pot i łzy. Planuję wyjazd, łowię na maxa, wracam do rzeczywistości. Tak to u mnie działa. I tak samo z tym poczuciem subiektywnym. Jeśli mi ono towarzyszy, to wyniki są sprawą drugorzędna. Jeśli łowię bez przekonania, w wyniku jakiś okoliczności lub kompromisów (ostatnio już się nie zdarza) to nawet okazowe zdobycze mnie nie cieszą. Przypadkowe ryby mają dla mnie małą wartość. Nie ważne jak wyjątkowych są rozmiarów. Przykład : jeśli by w wyniku jakiś okoliczności wylądował nad przypadkową wodą i złowił, powiedzmy, szczupaka 130 cm…to nawet nie wiem czy bym focił. To nie jest mój sukces wędkarski, to nie jest moje wędkowanie. Cenię ryby wypracowane, nieprzypadkowe, ryby złowione w „pocie, krwi i łzach”.
     

     
    Wypracowany trollingowy szczupak wraca do siebie.
     
     
     
    Myślę, że doskonale to tłumaczy moją absencję w zagranicznych wojażach czy dalekich wyprawach. Czasami nachodzi mnie chęć by gdzieś pojechać…ale nigdzie nie byłem od lat. Jakoś nie ciągnie mnie, nie czuję tego. Moje wędkowanie to pewne łowiska w Polsce i łowiska w Hiszpanii. W Szwecji nie byłem już 7 lat i na razie się nie zapowiada. Postawa dziwna ? zamknięta ? Może i tak. Ale od kilku lat sezony uznaję za bardzo lub po prostu udane. Ciągle znajduję impulsy do rozwoju i samodoskonalenia się w ramach uprawianego wędkarstwa . Miałem kilka sezonów ostrego łowienia sumów. Poczułem, że doszedłem do ściany. Łowiłem powtarzalnie ryby i rozmiary przestały robić wrażenie.
     

     
    Jeden z sumków z ostatnich sesji trollingowania za wąsaczem..
     
    Od kilku lat mam fazę na pstrągi potokowe w rzekach. Czy mi minie? Czas pokaże. Nadal niezmiennie, od lat, lubuję się w lekkim i lekko średnim spinningu na dużej nizinnej rzece. Lubię też połowić na trolling tak przez tydzień / dwa w seoznie. Oczywiście bezkompromisowo. Bez ani jednego spinningu w łodzi.
     

     
    Spiningowe występy na dużej rzece.
     
    Kończąc ten przydługi wywód, pytanie o co chodzi ma , wydaję mi się na dzień dzisiejszy, jasną odpowiedź.
    Moje wędkarstwo to sumiennie przygotowane, zaplanowane i bezkompromisowe łowienie w poczuciu sensowności tego co robię. Jeśli kiedyś wywróci mi się ten porządek, poinformuję o tym w blogu.
     
     
     

     
    Ryba, która aktualnie jest u mnie na topie. Pstrąg potokowy.
     
     
     
    Pozdrawiam i dziękuję za lekturę.
  9. Guzu
    Maraton upalno - trollingowy, edycja 2016, zakończony. Uczestnicy żyją i mają się dobrze, a nawet lepiej niż przed wyjazdem... co przed wyjazdem nie było takie oczywiste.
     

     
    Zeszłoroczna wyprawa w dzikie ostępy hiszpańskiej prowincji przyniosła nam nowe rekordy życiowe. Była brzana 80plus, był szczupak 120plus…było bardzo udanie.
    Tegoroczna wycieczka, zaplanowana w zbliżonym terminie, przygotowywana była ze znacznym wyprzedzeniem.
     
    Nowe założenia taktyczne na łowisku, nowe przynęty (producenci nie śpią) i oczywiście kilka nowinek sprzętowych do sprawdzenia. W optymistycznych założeniach miało być co najmniej tak samo dobrze jak w 2015…
    Skład bez zmian. Czyli na dziobie siedzi Tata, ja powożę. 7 dni łowienia, ustalenia wskazywały na dniówki 12 godzinne. 100 % trollingu, 0 % spinningu. I tak się udało !
     

     
     
     
    Z niepokojem śledziłem informacje meteo. To lato jest z tych cieplejszych w Hiszpanii. Od przeszło miesiąca temperatura w rejonie maratonu powyżej 35 stopni, a momentami 39 w cieniu. Zapowiadało się bardzo wymagająco. Daliśmy radę… Było polewanie się wodą, moczenie ubrań i inne tricki znane z Afryki.
    Tydzień łowienia minął nam szybko, to znaczy, że było dobrze . 7 dni łowienia. Jakieś 270 km przepłynięte w trollingu, kilkadziesiąt litrów wody wypitej na pokładzie (Kapitan nie dopuścił żadnych innych napojów). Z pogoda daliśmy radę. Z rybami, w miarę, też.
     

    Szukaliśmy ryb w toni, konsekwentnie i bezrefleksyjnie. Łowiliśmy z ręki używając głęboko schodzących woblerów. Selekcja na łowisku ograniczyła nasz arsenał użytkowy do Salmo Perch 14 SDR, Salmo Freediver 12, Rapala X-Rap Magnum 30. Reszta mogła była zostać w domu.
    Złapaliśmy dużo więcej dużych ryb niż w zeszłym roku...
     

     

     
    Udało się osiągnąć cenioną przeze mnie regularność w łowieniu dużych ryb. Jako duże ryby rozumiem okazowe szczupaki 100 plus. Dane nam było wyholować 12 sztuk powyżej metra. Największa ryba w tym roku to 118 cm, potem 116 i 110. Na siedem dni pływania, w trakcie pięciu dniówek podebrałem skutecznie co najmniej jedną metrówkę.
     

     


     
    Sprawdziły się te woblery, o których pisałem powyżej, a może uwierzyliśmy w nie i dlatego się sprawdziły ? Nie dowiemy się nigdy. Hitem okazał się Freediver (zastrzegam, przynęty kupuję w sklepie i nikt mi nikt nie podarowuje). Złowiliśmy na niego połowę metrówek i kilka okazowych brzan. Jak w zeszłym roku poziom trzymał Perch 14 SDR. Rapala zaskoczyła pozytywnie – ale tylko szczupakami. Brzany tego woblera nie tykają.
     

     
    Ryby łapaliśmy głęboko i z konsekwencją graniczącą chyba już z obłędem. Nie urwałem żadnej przynęty, nawet nie zaliczyliśmy zaczepu ! Przez tydzień pływania. Przekonałem się, że się da.
    Łowiliśmy w takich miejscach (zdjęcia poniżej). Wbrew pozorom było raczej jasne, czy dane miejsce to brzany, czy szczupaki.
    Szczupaki to takie mety :
     

     

     

    A brzanowiska to takie odwiedzaliśmy :
     

     

     
     
     
    Krótko / sprzętowo : w użytku były kije 25 lb o długości 260 cm zbudowane przez niezawodnego Yglo.
    Tata łowił swoim fartownym zielonym Batsonem RX7, ja swoim StC SC2. Parametry zbliżone.
    Sprawdził się Tica Taurus. U mnie kolejny nieskazitelny wyjazd zaliczył Daiwa Shrapnel . W wersji 2016 dostał korbkę RCSB Power Handle….bo tak mi się zachciało .
    Linki Sufix 832 i Duel x8 1.5 PE.
     

     

    O rybach, szczupakach, już coś tam napisałem powyżej, jak chodzi o brzany…to niższy niż w zeszłym roku poziom wody zepsuł nam kilka naszych brzanowych bankówek.
     

     

    Udało się znaleźć tonie, gdzie żerowały, ale ilościowo łowionych ryb było niestety mniej niż w zeszłym roku. Natomiast jakościowo poszliśmy do przodu. A może to brzany podrosły ?
    Poprawiłem swój rekord w brzanie, wylądowałem po tej lepszej stronie liczby 80.
     
    Natomiast światło zgasił Tata łowiąc Rybę z 9 z przodu . Waga 9 kg, Długość 90. I w tym miejscu kończę
     

  10. Guzu
    Tegoroczna coroczna letnia wyprawa nad Odre miała miejsce w lipcu.
    Poprzednie lata to był sierpień.
    Ten rok zaplanowany został inaczej.
    Wieści były średnio budujące. Niska woda przez całą wiosnę. Wyniki Kolegów nie podnosiły aż tak ciśnienia tętniczego, jak to bywało w poprzednich latach.
    No, ale tradycyjny tydzień walki (tak zwany maraton) i tak miał dojść do skutku.
    Woda tydzień przed wizytą zaczęła szybko rosnąć i pierwsze dni łowiliśmy na kulimancji niewielkiego przyboru. Potem miała woda zacząć spadać....zaczęła ostatniego dnia.
    Takie losy na dużej rzece...
     

     
    Natomiast przed wyjazdem pogoda napawała optymizmem. Miało być około 20 stopni i zachmurzenie. To lepsze niż afrykańskie 35 stopni z sezonu 2015...
    Rzeczywistość okazała się dużo bardziej brutalna, dużo bardziej słoneczna.
    Już pierwszego dnia 29 i pełna lampa pokazała, że ważniejsza od klenia 50tki będzie 50tka filtr antysłoneczny.
    Tylko dzięki niemu przetrwaliśmy, w miarę, 6 dni upalnego pływania.
     
    Sprzętowo już kiedyś się "chwaliłem" co i jak tam gram z pontonu na rzece.
    Oczywiście było kilka nowych wędek do sprawdzenia. Kołowrotki bez zmian.
    Była też nowa linka PE x12 Morethan.
     
    Sprawdziły się przepowiednie i z boleniami było bardzo słabo w porównaniu z poprzednimi letnimi eskapdami. Pojedyncze ryby przyłowione przy okazji jazio/kleni.
     
    Z przyłowów trafił się taki oto pasiaczek. Który na miarce wykazał 40 i stał się moim skromnym okoniowym PB.
    Nigdy tych rybek nie łowiłem celowo i niewiele wskazuje bym zaczął. Także rekordzik jest
    Salmo Hornet SDR skusił mieszkańca głębokiego, spokojnego napływu przelanego przelewu.
     

     
    Ostatnie 3 lata wypraw regularnie przynosiły spotkania z wąsaczami na lekkim sprzęcie. Fart sprzyjał i passa trwała. Ryby udawało się wyholować.
    Ten rok przyniósł niewyobrażalny wzrost presji na naszym odcinku. Widok 4/5/6 ekip trollingujących w zasięgu wzroku i zabijających WSZYSTKO co złowią na długo pozostanie w pamięci. Obrazki takie wywołują u mnie paniczny odruch ucieczki i ruszyliśmy na inne rewiry, szukać szczęścia. A conajmniej samotności.
     
    "Sprawa" tegorocznego suma pozostawała niezałatwiona do ostatniego poranka. Wówczas to ustawiliśmy się na przelewie i po kilku defiladach Rattlinem 4 JDR nastąpiło takie klasyczne PACH. Jakby ktoś (COŚ) łopatą trafiło w wobler.
    Odjazd na hamulcu, spokojne podniesienie kotwicy i płyniemy.
    Czyli jednak Rzeka szansę dała. Teraz trzeba było stanąć na wysokości zadania. Zgrana współpraca zaowocowała po spłynięciu 2 główek z nurtem Odry. Kotwica. Parkujemy. Pora kończyć tańce. Kolejny raz miałem kupę szczęścia. Wobler zniknął w paszczy razem z pierwszymi 10 cm linki. Linka ułożyła się w miękkim kąciku paszczy...No jak co roku fart. To, wedle nadwornych statystyk, 10 z rzędu wyholowany sumek na sprzęt do nich nie przewidziany .
     
    Rybka taka szaro / stalowa / sportowa .
    Przysporzyła szansy premierowego pokazu "daszka lodziarza"
     

     
    Odnośnie MERITUM, czyli głównych bohaterów naszej wycieczki to było ich sporo . Jazie i klenie ilościowo dopisały. Jednakże rozmiary już nieco rozczarowały.
    Na przeszło 50 złapanych kleni tylko jeden przekroczył 50 cm w długości. Ryba przypadła mi w udziale.
     

     
    W jaziach sprawa wygladała podobnie. Sporo rybek. Kilka sztuk powyżej 45. Niestety żadnego 50taczka.
     

     
    Przynęty i taktyka łowienia, jak co roku. Poprzednio okazowych rybek było jednak więcej.
    Wiadomo, na wodzie bywa różnie.
     
    Ponadto przyłowiliśmy kilka szczupaków (to Kompan) i sandaczy (to ja).
     
    Kilka słów odnośnie linki 12 splotowej, o której wspomniałem w ramach nowinek sprzętowych. Połowiłem nią intensywnie kilkadziesiąt godzin w Odrze. Jest lepsza od x8. Bardziej gładka. Cichsza. Mocniejsza i bardziej odporna na ścieranie.
    Pod koniec lekko wypłowiała. Nie strzępi się. Nadal jest cicha i gładka. Jest też sztywniejsza. Podczas wypuszczania wabika z nurtem ze szpuli Stelli spada pozostając lekko pofalowana od kształtu szpulki.
     
    Czy jest warta tyle co 3 szpulki x8 PE ? Nie. Moim zdaniem nie. Ale kupiłem tą linkę by sprawdzić.
    Przesiadka x 8 Varivas PE TROUT o mocy 1.2 na tą Daiwe x12 Morethan też PE 1.2 podniosła komfort łowienia, ale nie na tyle by usprawiedliwić różnicę w cenie.
     
    W tym miejscu, jakby w ramach podsumowania - podziękowania dla mojego odwiecznego Kompana i Przyjaciela. Który wytrzymał ze mną momenty frustracji, udaru słonecznego, niewyspania i generalnego rozdrażnienia. O niekończących się telefonach nie wspominając.
     
    DZIĘKI Robson \m/
     

     
     
     
    \m/
     
    p.s. ostatnie zdjęcie zostało wykonane na środku Rzeki. O wschodzie słońca spowitym mgłą. To nie jest jakaś tam tania przeróbka
  11. Guzu
    W poprzednich postach dość dokładnie objaśniłem jakim sprzętem posługuję się podczas spacerów za pstrągami.
    Arsenał pod wpływem czasu, wody w rzekach, a przede wszystkim doświadczeń, fantazji i oczekiwań ulegał i ulega bezustannym przekształceniom…jak rzeka.
    Przedwiośnie 2016 przyniosło rewolucyjną koncepcję zbrojenia DELTA z wykorzystaniem uchwytu typu DELFIN. Temat funkcjonował w świadomości już od jakiegoś czasu. Teraz zaistniał na tyle, że zapadła decyzja o budowie wędki według tej koncepcji.
     
    Blank mieliśmy (wraz z Yglo) na miejscu. Batson 12 lb RX8 popping czekał na swoją szansę.
    7 stóp długości, jeden kawałek, nominalnie 12 lb mocy. Czyli wszystko klasycznie i raczej bez ryzyka spektakularnej wpadki.
    Zbyszek zbudował na tym blanku wędzisko, które zaprezentował w swoim wątku na forum.
    Mi pozostało tylko sprawdzić to nowe narzędzie na łowisku…
     

     
    Wędka super lekka, uchwyt bardzo ergonomiczny. Wizualnie kompletnie co innego, niż dotychczasowe wędki.
     

     
    Pierwsze rzuty wykazały, że lekkość przelotek sprawia, że ten 12 funtowiec nie ładuje się tak łatwo pod muszkami.
     
    Trzeba było włożyć więcej siły w wymach by osiągnąć porównywalne odległości rzutowe.
     

     
    Wygoda trzymania podczas łowienia bardzo duża. Przekonałem się, że moje 16ki uchwyty są fajne…ale trzymać wędkę można wygodniej.
    Dobór blanku średnio udany. Bo to nie był dobór, tylko wzieliśmy co mieliśmy. Lepiej byłoby siegnąć po 8 lub 10 lb. Szczególnie, że DELTA wyciąga z blanku całą moc...
     
    Pierwsze branie…i podczas zacięcia dziwna sprawa. Górna część stopki kołowrotka wyskakuje z uchwytu.
     
    Ryba się spina. Przypadek myślę sobie. Poprawiam kołowrotek w uchwycie. Słyszę wyraźny CLICK sprężyny i łowie dalej.
    Kolejna rybka - dosłownie rybka. Tym razem bez przygód.
    Potem lepsze branie, mocniejsze zacięcie i kołowrotek wypada mi całkiem z uchwytu.
    Wędkę trzymam tak jak na zdjęciu poniżej. Ze względu na grubość uchwytu jedyny wygodny chwyt to taki, że poniżej stopki kołowrotka jest tylko najmniejszy palec prawej dłoni.
    Bardzo wygodnie się to trzyma. Niestety w momencie ścisku i zacięcia 3 palce naciskają mimowolnie, przynajmniej U MNIE, kołowrotek w dół. Powoduje to zluzowanie sprężyny zamka.
     
    4 wyraźne brania, 1 całkowite odpadnięcie kołowrotka, 2 wypadnięcia górnej cześci stopki...
     

     
    Skutek … połowiłem kilka godzin i wędka wróciła do tuby.
     
    Na następny odcinek poszedłem z SC 4 . Też 7 stóp, też 1 kawałek. Wrażenia niesamowite. Wędka jakby miała 3 metry. Ciężka. Toporna. Leci w dół pod ciężarem przelotek (fuji SIC). Przepaść w porównaniu z nic nieważącymi Torzite i super techniczną rękojeścią batsona. Tu wszystko jest ciężkie, powolne… i pewne. Stella siedzi zamurowana.
     

     
    Po kilku braniach zapominam o stresie związanym z wypadającym kołowrotkiem.
    Z innym modelem kołowrotka nie sprawdziłem, może kwestia kształtu stopki. Nie posiadam innych kołowrotków niż 2500ki Stelle. Także u mnie zestaw się nie sprawdził. Ale otworzył oczy na wiele, wiele rzeczy.
    Następna wędka to inne przelotki, inna rękojeść, inny uchwyt. To jednak BYŁA / JEST wiosenna rewolucja 2016…
     
    Ale o tych następnych działaniach to przy innej okazji.
     

  12. Guzu
    Wedle kalendarza pierwsze pół roku 2016 za mną, za nami.
    Pierwszy raz świadomie poświeciłem całkowicie pół roku jednej rybie.
    De facto już więcej trwa ta nieprzerwana "pstrągoza", bo od września 2015 też tylko i wyłącznie za pstrągiem kombinowałem.
    Sezon 2016 zacząłem pstrągowo... i tak to sobie trwa do teraz.
     

     
    W lipcu będę miał okazję spróbować na nizinnej rzece , w sierpniu tydzień trollingu.
    A potem znów pstrążenie.
    Czy to się nudzi ?
    Nie, to się nie nudzi.
    Temat dojrzewa, utrwala pewne "spaczenie umysłowe". Pojawiają się atrakcyjne propozycje udziału w różnych eskapadach. Czy to w Polsce, czy w Hiszpanii. A mi to jakoś tak nie po drodze.
    Te pół roku w kropki nie było usłane różami. Otwarcie w tym roku było bardziej mroźne niż dotychczasowe moje starty.
    Potem były serie wyników przyprawiające o zawrót głowy i grożące utratą kontaktu z rzeczywistością.
    Kwiecień i maj przyniósł twarde lądowanie na planecie Ziemia. Rzeka albo wylewała, albo nie niosła niemal wogóle wody. Było ciężko i bez ryb.
     
    Na szczęście było - minęło.
     
     
     

    Jako bardzo młody doświadczeniem adept łowienia pstrągów wciąż odczuwam dynamikę zmian i nauki. Każda kilkudniowa wyprawa przynosi nowe wnioski, pomysły i przemyślenia.
    Trwam w swoim postanowieniu, łowię wyłącznie na te dziwne muchy przy pomocy spiningu.
    W chwilach zwątpienia myślałem o błystkach z pojedynczym hakiem. W chwilach radości utwierdzam się w przekonaniu o słuszności wyboru.
    Wyniki mnie wspierają.
    W porównaniu z 2014 i 2015 mam na koncie więcej Ryb, tych Ryb, które liczę. To na plus.
    Zaliczyłem więcej wypraw o kiju. To na minus.
    Ale bilans wypada zdecydowanie korzystnie.
     
    W moim subiektywnym odczuciu, ma się rozumieć. Na pewno to nie tylko zasługa przynęt. Wciąż dużo się uczę. Przede wszystkim zachowanie nad rzeką w trakcie obławiania sektorów. Ulega ewolucji moja taktyka łowienia. Sposoby prezentacji wabika. To wciąż ewoluuje. Rybom chyba się to podoba, bo reagują.
    Sprzętowo były próby z delfinem, były poszukiwania nie wiadomo do końca czego jak chodzi o wędziska.
    Zatrzymałem się na parze sprawdzonych 12tek o głebokim ugięciu. Czyli StC i Lamiglas po sztuce wnoszą do tuby. To tego Stella 2500 w wersji 2010 JDM (ew. C2500HGS).
     

     
    Kombinowałem z linkami. A może PE plecionki, a może linka FC, by po raz kolejny utwierdzić się, że PLINE 0.25 mm od Psulka robi optymalnie podczas mojego pstrągowania.
    Przynęty się zmieniają. Nowe pomysły na muchy, nowe rozmiary i kombinacje.
     

     
    Temat samodzielnego wykonywania przynęt z piórek, włosia i dodatków bardzo polubiłem.
    Techniki doskonalę. Wyobraźnia pokazuje, że wciąż da się więcej....i Ryby też tak mówią.
     
    Zapewne znów Sławek Oppeln napisze, że wędkuje w konwencji koncertu życzeń. Albo przynajmniej tak próbuję sprzedawać moje wędkowanie
    Tak nie jest. Zaliczyłem kilka weekendów (każdy to ponad 20 godzin aktywnego wędkowania) bez wyholowanego konkretnego pstrąga. A czasami było po prostu 0. Nauka i eksperymenty to jednak nie autostrada do sukcesu. To kręta droga ku nieosiągalnej doskonałości.
     
     
     
    Stosowany typ przynęty i rozwój techniki otworzył przede mną stanowiska ryb, których jeszcze rok temu z woblerami czy gumami bym nawet nie próbował atakować. Owocuje to holami grubych pstrągów na wodzie do kostek. Wrażenie niesamowite. Obrazy zostają w pamięci na lata.
     

     
     
     
     
     
    Teraz wakacyjna przerwa. Więc przede mną lipiec i sierpień bez pstrągów.
    Upały, coraz cieplejsza woda i te niekończące się gorące dni, a szczególnie hiszpańskie popołudnia...
    Arbitralną decyzją postanowiłem, że odpoczniemy od siebie.
    Spotkamy się wraz z przyjściem września.
    Czuję, że wraz z końcem sierpnia dojdę do wniosku, że inne wędkowanie bardzo lubię, ale to pstrągi są PEŁNIĄ . A może coś ulegnie zmianie w głowie i pojawi się nowa zajawka ?
     
    Czas pokaże, tymczasem fakty są takie :
     

     
    Pozdrawiam
  13. Guzu
    Z racji kilku podjętych wyborów w ciągu mojego 30 paro letniego życia funkcjonuję siedząc okrakiem na płocie.
    Część czasu spędzam w Hiszpanii, tam pracując. Część czasu spędzam w Polsce, pracując na odległość.
    Tak już od kilku lat.
     
    Wędkuje zarówno w Polsce, jak i w Hiszpanii. Ale jednak więcej w Hiszpanii.
    Zatem konfilikt, którym żyje teraz wędkarsko - myśliwska Hiszpania, nie mógł mi umknąć.
     
    Chodzi o przepisy, które uchylił Sąd Najwyższy w Hiszpanii w swojej decyzji

    637/2016.


    Spór zaczął się tak naprawdę kilka lat temu. Gdy to rząd Zapatero wprowadził prawo regulujące ochronę gatunków rodzimych i bioróżnorodności w Hiszpanii.
    W ramach tych przepisów zostały wyszczególnione gatunki inwazyjne, wprowadzone przez człowieka - black bass, pstrąg tęczowy, sum, sandacz, szczupak, ukleja...
    Te gatunki zostały uznane za inwazyjne, sztucznie wprowadzone i przez to stanowiące zagrożenie dla rodzimej fauny (ichtiofauny).
    W ramach uchwalonego prawa wprowadzono jednak od razu "przepisy przejściowe". Te przepisy pozwalały lokalnym władzom, z różnych względów wyłączyć z listy gatunków niechcianych (obowiązek zabicia każdego egzemplarza, kara za wypuszczenie itd) gatunki, które to ze względu na interes społeczny i inne, były jednak chronione.
    Lokalne władze, żyjące z turystów i wędkarzy skrzętnie z tego skorzystały. W Aragonii utrzymano przepisy chroniące suma, sandacza. We wszystkich prowincjach nadal chroniono black bassa i pstrąga tęczowego w wodach otwartych.
    Ale przyszedł marzec 2016 i SN Hiszpanii rozpatrzył wniosek grup "ekologów"...
    I tenże Sąd przyznał im racje. W całości. Że z definicji przepisy przejściowe nie mogą zmieniać istoty prawa - a tak to de facto przebiegło jak chodzi o ochronę suma, black bassa i spółki w różnych regionach Hiszpanii.
    Na listę gatunków inwazyjnych trafił, żyjący od przeszło 1000 lat na terenie półwyspu, KARP !
     

    Dodatkowo w kontekście tego prawa uznał za szkodliwą i sprzeczną z tymże prawem hodowlę przemysłową raków amerykańskich w obiegach zamkniętych.
     

     
    A ponadto na listę gatunków inwazyjnych trafiły muflony i arui grzywiasta, sprowadzone do Hiszpanii pod koniec epoki Franco.
     

     
    Próby odwołania się od tej decyzji zostały podjęte. Proces prawny trwa.
    De facto obowiązuje zatem prawo o konieczności zabijania.
     
    Stan faktyczny jest taki, że odbywają się regularne protesty wędkarzy, myśliwych i hodowców raków. Kolorowa koalicja zbierze się 5 czerwca w Madrycie. Będzie to kolejny już protest przeciwko decyzji SN .
    W grę wchodzi tysiące miejsc pracy, niektóre regiony popadną znów w skrajną biedę - kto raz był w Mequinenzie albo nad Caspe wie o co chodzi.
    Regiony żyjące z turystyki wędkarskiej już liczą straty. Po drugiej stronie tak naprawdę nie ma oponenta.
    Jest system prawny. Ktoś kiedyś wprowadził jakieś prawo. Ktoś potem to po hiszpańsku zamiótł pod dywan. Teraz "to" wyszło spod dywanu. W kraju nie ma rządu (16 czerwca ponowne wybory, nie udało się stworzyć rządu po grudniowych wyborach parlamentarnych). Rządzi "p.o premiera" i jego ekipa "p.o. rząd"...
    Nikt z ważnych w Madrycie nie ma czasu by pochylić się nad problemem ryb, raków, owiec i kóz...
  14. Guzu
    Zgodnie z tytułem mojego bloga, mniej lub bardziej ciekawe rybki, mieszają się z mniej lub bardziej ciekawą muzyczką.
    Tyle teorii w zamyśle tego, który tytuł tego bloga wymyślił...
     
    Tematyka rybek poruszana już kilkukrotnie była. Blog przeskoczył próg pierwszych 10 wpisów.
    I wciąż trwa!
     
    Zatem pora na Muzykę.
     
    W sobotę muzyczne wydarzenie wiosny 2016 na ziemiach między Bugiem a Odrą.
     
    Kierunek katowice, niestety Wrocław dopiero przy okazji Testamentu w czerwcu, a tam w MegaClubie Death To All \m/
     
    Tegoroczna trasa poświęcona jest albumowi z 1993 roku "Individual Thought Patterns", a zatem z pewnością będzie nam dane usłyszeć na żywo ten numer :
     

     
    Na wokalu, niestety, nie będzie przedwcześnie zmarłego Pana Chucka Schuldinera.
    Natomiast będzie technicznie doskonały Max, czyli ten Pan stojący po prawej stronie na zdjęciu poniżej :
     

     
    A reszta to już czysta poezja \m/
     

  15. Guzu
    W nieustającym kołowrocie wędkarskiego życia zabrnąłem (dokręciłem) do momentu historycznego.
    A przynajmniej tak to odczuwam.
    Otóż po latach przygód z kabłąkowcami Daiwy nastaje epoka "monokultury Shimano". Kiedyś już taka sytuacja miała miejsce, ale to w czasach przedhistorycznych jak chodzi o moje wędkarstwo.
     
    Pierwszy kołowrotek, który wzbudził emocje, to kupiony na przełomie lat 80tych i 90tych Abu z tylnym hamulcem.
    Pamiętam poważne rozterki młodego adepta w sklepie akwarystycznym. Czy wybrać czarne (grafitowe) Abu czy równie czarną, ale ozdobioną zielonymi naklejkami Daiwe ? Wybór padł na Abu. I tak sie zaczęło.
    Wcześniej były Rileh Rex i pancerny Delfin. Ale ich nie wybierałem - je dostałem do krótkich, szklanych wędek kupionych za komunijne złotówki.
     
    Było Abu, a potem były Silstary. Początek lat 90tych to w mojej pamięci czas, jak chodzi o sprzęt, gdy były DAMy, Cormorany i Silstary. Były też inne marki. Ale te najbardziej pamiętam. Potem w prasie branżowej natknąłem się na Shimano. Czarne. Podwójne korbki. Hamulec walki. Czyli KOSMOS. Postanowiłem : kiedyś będę taki miał. Zaczęła się faza spiningu, a ja nadal miałem silstarka.
    Nagle, w przypływie niespodziewanego napływu waluty, podczas pobytu w Berlinie pojawiła się szansa kupić pierwsze Shimano. I tak się stało. ZX 1010. Miał hamulec walki ! Napis JAPAN na stopce i był czarny. Na model AERO z podwójną korbką nie wystarczyło. Ale i tak było grubo. Spining już zatriumfował skutecznie. Nie było odwrotu.
    Fascynacja żyjącymi (kręcącymi się) kołowrotkami pogłębiała się.
    W okolicznościach, których nie pamiętam, ale też w Niemczech, zakupiona została Daiwa. Emblem S2000iA. Taki granatowy ze srebrną szpulą. Shimanko ZX przejął do spławika Tata. Ja miałem Daiwe z przednim hamulcem!
    Ten kołowrotek był bardzo dzielny. Miałem spining i ten kołowortek. Łowiłem wszystko i wszędzie tym zestawem. Okonie na Warmii. Klenie i bolenie w Bugu, szczupaki na Pomorzu. Nie pamiętam by ten kołowrotek mnie kiedykolwiek zawiódł. Zaczęła się dwudrożna przygoda, która na przestrzeni lat miała pochłonąć nie wiadomo ile kasy. Daiwa i Shimano. Shimano i Daiwa.
    Potem Marek Szymański napisał swoje "Wędkarstwo Rzeczne" a ja ...musiałem mieć Shimano 4000 do łowienia w dużej rzece. Stałem się posiadaczem Stradica 4000 z rynku USA (uprzejmość sąsiadów z 1 piętra). To już były poważne łowy przełomu wieków. Do tego Stradica miałem wędkę od Waldka (@Poppera) - CD Classic 3 metry. Uncjówka. Uniwersał na wszystkie ryby. I tak się łowiło maszerując po graniczej Odrze. Klenie. Jazie. Bolenie. Szczupaki. Sumki. Sandacze...
    Uniwersał to uniwersał.
    Obrazek poniżej , podczas spacerów nad Odrą z zestawem na wszystko :
     

     
    Potem pierwsze Szwecje, pierwsze Ebro, nowy świat. Wędkarstwo nabierało pędu i charakteru, a ja coraz skuteczniej rozbudowywałem arsenał sprzętowy.
     

     
    Przeprowadzka do Hiszpanii zbiegła się w czasie z wprowadzeniem przez Daiwę modeli R4. Certate! Jak ten kołowrotek był ładny. Nie było możliwości. Stradic dla Taty. Wchodzi Certate. Od razu dwie ! 2500 R i 3500 HD. Parka na wszystkie ryby.
     

     
    Z tamtych czasów pierwsze samodzielne serwisy kołowrotków w Hiszpanii. Certate 2500 R pokazuje wnętrzności :
     

     
    Się łowiło Daiwami. Nie powiem, że nie...ale Stella. Były w internecie, a ja nigdy nie miałem. Oglądałem u znajomych. Kręciłem na sucho. Kiedyś trzeba będzie spróbować Stelli. Jak z tym pierwszym Shimano. Spróbowałem szybciej niż przypuszczałem.
    Wygrałem na aukcji rozmiar 2000 z generacji 95. Oczywiście wtedy wiedzę miałem szczątkową o generacjach Stelli.
    Ale jak przyszła paczka z Japonii....KONIEC. Jak to kręciło! Daiwy w odstawkę. Tylko Stelle. Certate poszły w świat. Weszły Stelle (F/98 JDM). Rozmiar 2500 i te większe. A może zamiast 2500 i większej wystarczy jedna ? W materiałach historycznych na forum są wpisy z tamtego okresu. Stella SW 2001 w rozmaitych wersjach, szpulach, korbkach. Wszystko co się dało i się nie dało. Przerabianie korbek od baitrunnerów miało miejsce.
     

     
    ...i wtedy spotkałem się z Łukaszem i jego zestawem Certate Hyper Custom . Ależ poręczne były te Daiwy! Co za ergonomia ! No bajka! Stelle zaczęły wychodzić. Weszły Daiwy. Coraz więcej kołowrotków spod znaku Daiwy. Certate Hyper Custom, Morethany. 2500 i 2500R i 3000 i 3012. Całe szuflady sprzętu.
     

     
     
     
    Ale przecież tuż obok były Stelle ! Wyniszczająca dla protfela zabawa skakania z kwiatka na kwiatek. Certate i Stella. Stella i Bradia. Morethan i Stella. Stella i Exist. I tak przez kilka lat. Kolejne generacje, kolejne mixy w arsenale.
     

     
    Łowiłem szczupaki w Szwecji, sandacze w Hiszpanii, jazie i bolenie i klenie w Polsce. A karuzela kołowrotków nie przestawała się kręcić. Krótkie okresu zauroczenia Tournamentami Zia, ZiT, TD-XiA, Stellami Millenium, AR, FW itd itp.
     

     

    Z niewypróbowanych pozostała tylko Team Daiwa Z. Pozostałe, te wypróbowane naprawdę ciężko spamiętać. Internet plus paypal to otwarte drzwi do wszystkich sklepów tej planety. Paczki przybywały z Japonii, z Australli, USA, Francji i Niemiec. Gdy następowała stabilizacja w ramach danego modelu zaczynała się furia z częściami tuningowymi. ZPI, Yumeya, IZE Custom, Composite Studio itd itp.
     

     
    Doszło do przerabiania rozmiarów 3000 na 2500 R, o czym doniosłem w tym wątku :
     

     
    http://jerkbait.pl/topic/36246-czym-kreci-guzu-czyli-kolowrotek-ktory-nie-istnieje/
     
    SHOW MUST GO ON
     
    I wylądowaliśmy we współczesności. Jest bateria Stelli 10tek JDM. Tu nie zanosi się na żadne zmiany, ale nigdy nie mów nigdy.
    Ostatnia Daiwa właśnie postanowiła mnie opuścić. Co stanowiło przyczynek do tego żenująco sprzętomaniackiego wpisu.
     
    No i co teraz będzie ?
     
    Shimano będzie !
     

     
    Będzie Shimano takie, Shimano takie i Shimano takie plus kilka multików do trollingu.
    W tamtym departamencie Daiwa Shrapnel i sumowy Avet nie wpuszczają żadnych Shimano. Jak dotąd.
     
    Lata lecą, dziesiątki (setki) kołowrotków wypróbowanych...a w głowie tylko pstrągi
     

  16. Guzu
    Posezonowy przegląd sprzętowy.
    Przegląd po sezonie 2015.
    Cześć 3.
     
    Przegląd sprzętowy dotarł do części trzeciej. Traktującej o moim sprzęcie na pstrągi. Najmłodsza część aktywności jak chodzi o moje wędkarstwo jest najbardziej dynamiczna. Jest tez priorytetowa. Traktuje łowienie pstrągów jako mój taki prywatny wędkarski TOP. Nie miałem okazji spróbować bardziej wciągającego i dającego większa frajdę wędkarstwa. Tak to czuje na chwile obecna. I kropka . Najbardziej żarliwie wierzą neofici [font=wingdings]J[/font] Jeśli kiedyś mi się to zmieni. Poinformuje.
    Swoja przygodę z pstrągi zaczynałem przy okazji letniego polowania na brzany i klenie w hiszpańskich rzekach. Przyłowiłem kilka pstragów i można powiedzieć, że się zapoznaliśmy. Z konieczności sprzęt na nie był wiec sprzętem brzanowo/kleniowym. Znów wędka 260, deklarowana na 12 lb. Kilka niepotrzebnie emocjonujących holi 50takow pokazało mi, ze nie tędy droga. Nie zapomnę ryby 55cm złapanej na początku lata. Ustawiła się kilka metrów ode mnie, to w trakcie głębokiego brodzenia było. Ja do góry, Loomisik coraz bardziej zgięty a pstrąg tylko powoli przesuwa się w rynnie pod prąd. Kuriozalna sytuacja. Tak to oceniam z perspektywy czasu.
    A to właśnie ta ryba, z historyjki z Loomisem GL3.
     
    [attachment=298561:55_04.JPG]
     

     
    Były próby różnych rozwiązań. Wylądowałem w 1 częściowych wędkach o długości 210 cm. Najwięcej dużych ryb złowiłem na Lamiglasa Popping Im700, opisanego do 17 (!) lb. Ta wędka pacyfikowała pstrągi. Szybko podbierałem ryby. Nauczyłem się nią rzucać woblerami rapala F11 i F13 i …łowiłem.
     
    Blank doradzil Tomek Manczak z Art Rodu, za co oczywiście jestem mu bardzo wdzięczny i zobowiązany. Bo wędka jest wybitna. Gnie się tak, że wydaje się, że amortyzacja nie ma końca. Kapitalnie trzyma ryby. To wędka, która skierowała moja uwagę na te blanki im700 Lamiglasa. O których to blankach – wędkach było w części drugiej tego przeglądu…
     
    Ale gdzieś tak w połowie 2014 zaświtała w głowie koncepcja lżejszej wędki. Na niska wodę, na łowienie gumami. Wtedy rozpracowywałem łowienie z wędka do góry. Dryf. Spływanie wabika itd. Pojawił się StC z serii SC4SW. Wędka ta nie stała się od razu podstawowym narzędziem. Tak naprawdę to łowiłem nią na zmianę z tym Lamiglasem. Ale złowienie grubego samca 70 na wysokiej wodzie wczesna jesienią 2014 jasno pokazało mi, ze ten StC wystarczy.
    To ten samczyk :
     
    [attachment=298562:70 000.JPG]
     
    Super manewrowa wędka, lekka, poręczna, czuła . Rzucała moje dużo za duże, niepstrągowe wabiki super daleko i bez wysiłku. Ten StC jeździ nadal ze mną na każde pstragowanie. Ale jednak na nowy sezon pojawił się nowy konkurent.
     
    A nawet konkurenci !
     
    Latem 2015 weszły muchy i trochę zmieniły się priorytety. Transmisyjność wędki przestała być aż tak ważna. Zacząłem jeszcze więcej łowić z wędka skierowana do góry. No i ta słabość do Lamiglasa. Ponadto zawsze jest chęć spróbowania czegoś nowego. Udało się pozyskać nieprodukowany już blank z serii XMG Lamiglasa. Oczywiście 1 kawałek, oczywiście 7 stop. Blank o jakiejś kosmicznie niskiej wadze i ciętości. W ręku leży niemal tak jak ten podstawowy StC. Ma mniej ustępliwa szczytówkę, potem gnie się szybciej, a dolnik dłużej zostaje nieruchomy niż w tym granatowym St Croix. Rożni się jeszcze tym, ze masę ma bardziej skupiona w Dolniku niż ten StC. Wiec fajnie leży przy łowieniu z wędka do góry. O wszystkich próbach różnych wędek nie będę zanudzał, ale oczywiście po drodze sprawdziłem różne konstrukcje, pomysły, idee.
    W skrócie , na początku sezonu 2016 na pstrągi wożę rurę PCV a w niej dwa kije. StC i tego Lamiglasa XMG. Oba, oczywiście, zbudowane przez @yglo.
    Pierwsze rundy w tej wewnętrznej rywalizacji wędzisk wygrywa StC. Lamiglas jakoś nie może złapać fillingu. Może czeka na łowy w wyższych temperaturach ? Czas pokaże. Oba wędziska są doskonałe. Idealnie dopasowane do moich przyzwyczajeń i potrzeb. Arcydzieła w wykonaniu Zbyszka. Ale na rybach mogę maszerować tylko z jedną. Druga czeka w rurze w aucie…
     
    Poza Lamiglasem dołożyłem 10funtową witkę ważącą 83 gramy. Na letnia niżówkę i marsz w upale...
     
    [attachment=299056:P7260185.JPG]
     
    To samo rozgrywa się z kołowrotkami, a nawet z kołowrotkami bym powiedział, ze inaczej się rozgrywało. Otóż jeszcze więcej prób, kombinacji, szukania doskonałości. A może Stella taka, a może Twin Power, a może Exist...
     
    Na początku były Certate (wszystkie generacje po kolei). Różne inne Daiwy i ich pochodne (Megabass).
    Na foto poniżej autorski MB Renlli 2500 R. Czyli opisana kiedyś przeze mnie hybryda rozmiaru 3000 i 2500.
     
    [attachment=299057:P1030477.JPG]
     

     
    W międzyczasie Vanquish, Stella 14 i do tego kupa części tuningowych. Zabawa.
    Stella 14 JDM, oczywiście w wersji custom :
    [attachment=299058:P6140109.JPG]
     

    Na zdjęciu poniżej końcówka ślepej uliczki, jaką były próby łowienia Stellą 4000 w moich warunkach. Żadne tuningowe wynalazki nie uratowały sprawy, za toporny ten kołowrotek się okazał :
     
    [attachment=298563:P1030556.JPG]
     
    Stella 2010 w rozmiarze 2500/C3000 oczywiście zdała egzamin. Dlatego u mnie są numerem 1, bo egzaminy zdają. Ale wydawała się za ciężka. W rozważaniach kanapowo katalogowych przegrała z Existem. Stella 2010 choćbym się wysilał tuningowo wazy te 210 gram, a mój Exist 25xx potrafi ważyć 185 g.
     
    Zdjęcie poniżej to mocno "na bajerze" Stella 2010 w wersji 2500 DH, nie sprawdziła sie w tej wersji na łowisku.
     
    [attachment=298564:stella yumeya cs.JPG]
     

     
    Aczkolwiek teraz na horyzoncie zabawka oznaczona jako 10 Stella C2500HGS. Ciut węższa szpulka, węższy rotor. Waga powinna być prawie jak u Exista mojego. A jednak Stella. Czas pokaże. Jedno jest pewne - wyścig zbrojeń MUSI TRWAĆ :)
     
    Gdy wędeczka wazy tak około 100 g, a kołowrotek te 190 czy 200, to cały zestaw jest na tyle lekki i poręczny, ze łowienie od rana do wieczora kończy się lekkim bólem bicepsa następnego poranka. Tak mam słaba kondycje. Żadnych pleców, łokci, przyczepów czy innych dolegliwości. Dolegliwości, z którymi już niestety miałem okazje się zetknąć u siebie.
    Także arsenał, na chwile obecna wydaje się być skompletowany. Wędki są. Kołowrotki są. Do tego sprzęt na zapas i na zapas zapasu [font=wingdings]J[/font]
    Spodniobuty, plecaczek, okulary i nic tylko łowić!
     
    [attachment=298565:P7250172.JPG]
  17. Guzu
    Kartka z dziennika pstrągowego łazika
     
    Poprzedni wpis o charakterze ciut ogólnym i refleksyjnym spotkał się z miłym przyjęciem, za co jeszcze raz dziękuje.
    Ten natomiast będzie poświęcony „nudzie” – czyli kilka ciekawostek i informacji z pola walki.
    Sezon wciąż zmonopolizowany przez pstrągi. Stan umysłu zwiastuje raczej trwanie takiego monopolu co najmniej do późnej wiosny, a może nawet do lata…
    Po dość oszczędnej w przygody „zimie” pstrągowej nadeszła jakby wiosna, a przynajmniej już zieleń się budzi do życia i dni coraz dłuższe. Przedwiośnie. Świat przyspiesza i dzieje się.
     
    W tym miejscu muszę wrócić do pewnego zdarzenia z maja 2014 roku. Miało wówczas miejsce coś co określiłem jako „Rumble in the Jungle”. Na podwyższonej wodzie, wśród haszczy zaciąłem w pierwszym podaniu przynęty pstrąga. Branie lokomotywy. Walka adekwatna do nadanej temu zdarzeniu nazwie. W trakcie tego starcia z rybą i żywiołem ofiarą padł mój podbierak. Po prostu popłynął. Odpiąłem go ze smyczy próbując podebrać rybę. Ryba odjechała na hamulcu kolejny raz. A ja wróciłem do walki. Widok odpływającego z nurtem podbieraka mam wciąż przed oczami.
     
    Fotka poniżej czyli uczestnicy "Rumble..." w komplecie :
     

     
    Na ten odcinek rzeki wracałem od tamtego maja wielokrotnie. Lubię tam łowić. Za każdym razem tak już trochę podświadomie rozglądałem się po brzegach. Może gdzie leży. Może zawisł. No ale skończył się sezon 2014. Potem zima. Wielka woda niosąca drzewa i inne elementy. Podbieraka już nie odzyskałem. Skończył się sezon 2015….
    8 marca 2016 idąc na ten odcinek z Przyjacielem opowiadam mu tą historię – o zagubionym podbieraku, którego wyglądałem bez sukcesu. Komentarz : przecież opowiadałeś, że drzewa spływały, to podbierak już pewnie pooooszedł do morza …
    Idziemy, łowimy. Miejsce za miejscem. I nagle…
    Jakieś 500 metrów niżej, niż tamta walka w maju 2014.
     
    Zdjęcie zamiast 1000 słów…
     

     
    Jestem przekonany, że szedłem tamtędy wiele razy. Może niedawno przypłynął ? Nie dowiem się nigdy....
     
    Siatka nienaruszona, domowej roboty smycz z przyponu sumowego 200 lb uległa biodegradacji. Rama podbieraka straciła kolor. Ale jest !
    Następną wyprawę pstrągową odbędę z moim podbierakiem. Tym odzyskanym oczywiście.
    Ile można pisać o podbieraku, zapyta ktoś ? Nie bez racji. Kto raz był na pstrągach odpowie : to super ważne narzędzie. Buty + Spodniobuty + okulary polaryzacyjne + podbierak + wędka + kołowrotek. Można dyskutować o tym co najważniejsze z tego równania. Dla mnie wszystkie składniki są nieodzowne. Zdarza mi się podebrać zdezorientowanego 60taka, który wziął przynętę na dwumetrowej lince w kilka sekund po braniu. Ryba zaczyna młynkować…a kończy w podbieraku. O tym jak podebrać wiosenno - letnią 70tkę podczas brodzenia bez podbieraka nie będę opowiadał. Raz byłem zmuszony to zrobić . Nigdy więcej.
    Także czuję się niemal jak „Władca podbieraków” . Mam dwa. Oba JVSy z Raven Fishing. Jeden bezpiecznie jako zapas będzie czekał na swoja kolej. Komfort nie do przecenienia.
     
    Poniżej na zdjęciu, moi dwaj najwierniejsi towarzysze spacerów za pstrągiem. Moją drużynę uzupełnia tripod Manfrotto :
     

     
     
     
    Tego samego dnia, gdy odzyskałem kasarek, miałem okazje obserwować niecodzienną sytuację.Fakt, że dla mnie niecodzienna tłumaczę sobie krótkim stażem wędkującego za pstrążkiem.
    Otóż podczas marszu przez płytki, acz szeroki odcinek zauważyłem wjazd ryby na płyciznę. Coś jak boleń w super płytkiej zatoce za ostrogą goniący jedną rybkę aż na brzeg. Tylko, że tu była lita skała, a ryba która wjechała to był pstrąg. Czy dogonił nie wiem . Rzuciłem na ciut głębszą wodę, dokąd wrócił po pościgu. Równe prowadzenie z nurtem. Żadnych wygibasów, po prostu płynąca z nurtem rybka.Na branie nie czekałem 2 sekund. Mucha skasowana. Cała w pysku. Zdjęcie pstrąga poniżej. Agresywny samczyk w całej okazałości (to ten w kropki, nie ten trzymający).
     

     
    Kilka dni wcześniej miałem okazję uczestniczyć w innej ciekawej sytuacji. Super szybkie miejsce poniżej niewielkiej naturalnej skalnej kaskady . Rzeka dość szeroko rozlana, pojedyncze kamienie na środku dzielnie sterczą ponad powierzchnią wody. Rzucam muchę pomiędzy dwa i spadającą muchę atakuje pstrąg. Taki około 45 cm. Ryba wyskakuje łukiem pół metra nad wodę. Widzę brązowego pstrąga w pozie jak z logo Salmo. Ogon lekko zagięty w dół. Pysk otwarty. W muchę trafia. Ale się nie zacina. Nie było najmniejszych szans. Spada w wodę, spływa w rynnę i się odczepia. Niesamowite są te pstrągi !
     

     
    We wcześniejszych wpisach deklarowałem wierność muchom. Żadnych innych przynęt pstrągowych do odwołania. Każdy kolejny dzień nad wodą utwierdza mnie w słuszności mojej decyzji.
    Poniżej jedna z większych ryb złapanych przez mnie w tym roku. Historia jej złapania, to już kompletnie inne story. Wszystko w swoim czasie.
    Sezon w toku, więc piłka w grze…
     
    Pozdrawiam
     

  18. Guzu
    Ale o co chodzi ?
     
    Wędkarskie rozmowy z „niewędkarzami”, a już szczególnie z „niewędkarkami”, to dla mnie zagadnienie pełne ambiwalencji.
    Z jednej strony bowiem, unikam takich rozmów. W „towarzystwie” pytania o moje wędkarstwo staram się zbywać hasełkami i raczej mało interesującymi odpowiedziami. Jak ognia unikam rozmów o stopień zaangażowania w ten proceder i inne takie. Z założenia nie opowiadam historii znad wody.
    Generalnie więc ten temat zbywam. Sytuacja, gdy na jakiejś imprezie gospodarz z dumą przedstawia mi kogoś i informuje : „on też łowi ryby”, to dla mnie niepotrzebny stres. Na szczęście sytuacja życiowa sprawiła, że mogę wówczas wygłosić formułkę, o tym, że owszem wędkuję, ale za granicą. A kiedyś to łowiłem sumy…i najczęściej udaje się rozmowę, nawet tą krótką, zakotwiczyć w tematyce DUŻYCH sumów. Nic tak nie fascynuje „niewędkarzy” (obojga płci) jak sumy. Są duże. Nikt może sobie wyobrazić jak takie coś się da wyciągnąć. Przecież wiadomo, że nie na wędkę itd. Itp.
     
    Fotka poniżej – czyli ryba przyciągająca uwagę J
     

     
    Bywa jednak tak, stąd ta ambiwalencja, że udaje się rozmówcy wślizgnąć pod moją zbroję obojętności i ciekawa rozmowa się wywiązuje. Ostatnią deską ratunku jest zwykle sprzedanie kilku ciekawostek o rybach lub innych mieszkańcach rzeki lub jej okolic. Raz na czas jakiś jednak sprawy zabrną dalej. I wtedy bywa dopiero inspirująco. To właśnie drugi biegun tej sytuacji o niejasnym potencjale. Otóż miałem niedawno okazję odbyć rozmowę, która skłoniła mnie do kilku refleksji, w tym tej tytułowej.
    Zabrnęliśmy w rozmowie do sytuacji, że znam osobę posiadającą staw. Niewielki, prywatny. Na własnej działce. Takie bardzo duże akwarium w wersji „outdoor”. I ta osoba jest wędkarzem. Ryby w stawie posiada rozmaite. Łowi drapieżniki, reszta rodziny czasami siada ze spławikiem. Ryby, jak to ryby, rosną. Zdarzają się już kilku kilogramowe szczupaki, niezłe okonie. „Niewędkarz”, z którym rozmawiałem skomentował to : „dla Ciebie (czyli dla mnie – Guza), to pewnie marzenie”.
    A dla mnie nie jest to marzenie. Nawet w ogóle chyba bym nie chciał być posiadaczem takiego stawu z rybami. A już łowienie w takim stawie ? Trąca nudą na kilometr. Tak to mniej więcej skomentowałem. Wzbudzając głębokie zaskoczenie u rozmówcy. Potem nastąpił rychły koniec dialogu.
    Potem, już samodzielnie, temat ten przepracowałem w głowie tak w miarę do końca. Tak, wydaje mi się. O ile akwarium w wersji „indoor” jest fajne, to takie na zewnątrz to już chyba nie dla mnie. Łowienie własnych ryb ? Łowienie tego, co samemu się wpuściło ? chyba tylko po to by sprawdzić jak podrośli moi podopieczni. A może dla doskonalenia technik samego wędkowania ? prowadzenia przynęt ? testów sprzętu ? No nie, też jakoś mnie to nie wciąga…
    I teraz to pytanie tytułowe, ale o co chodzi w tym wszystkim? Dlaczego nie taki staw i nie swoje ryby? Dlaczego nie prywatne jezioro czy inny zbiornik wodny na wyłączność? Chodzi o rywalizację? No nie, z nikim się nie ścigam jak chodzi o moje wędkowanie i łowione ryby. Więc może chodzi o nowe wody? odkrywanie wciąż czegoś nowego? To też wątpliwe w moim przypadku. Łowienie sumów zaczynałem na tym samym zbiorniku, na którym odbyłem WSZYSTKIE wyprawy ukierunkowane na tego drapieżnika. Mając dostępne alternatywy równie bogate w wąsate rybska.
     
    Na zdjęciu poniżej moje sumowe rewiry . Fotka archiwalna, z wielkiej powodzi, która nawiedziła tamte rejony X lat wstecz.
     

     
    Także nie gonię za nowymi wodami skacząc z kwiatka na kwiatek. Przy spacerach za pstrągiem jest inaczej. Ale to wiadomo. To łowienie ekstensywne. Potrzeba kilometrów, przestrzeni.
    Już dawno doszedłem do wniosku, że największą wędkarską przyjemnością jest dla mnie łowienie ryb na „mojej wodzie”. Moim sprzętem i najchętniej po mojemu. Tak jak sam sobie to rozpracowałem. Mojej wodzie rozumianej jako woda, która sam znalazłem, a już na pewno sam rozpracowałem, wgryzłem się nią i sam przebyłem drogę od początkowych seryjnych porażek po łapanie okazów. Tak było na sumach. Mniej więcej podobnie było na pstrągach. Stąd moja daleko idąca, a z wiekiem postępująca, rezerwa wobec dalekich wypraw. Jakoś przygoda, polegająca na złapaniu jednej, dwóch, pięciu czy stu ryb w warunkach przypadkowych, zastanych nad nową, raz odwiedzoną, wodą nie jest wystarczającym impulsem do dalekich wypraw w nieznane. Zaliczanie gatunków też nie jest sportem dla mnie.
    Zatem sytuacja kompletnie nielogiczna. Nie podoba mi się własna woda. Nie podobają mi się zamorskie wyprawy. A więc co ?
    Podobają mi się wody w zasięgu. Wody, które mogę odwiedzać. Rozgryzać. Łowiska, to zrozumiałe, mające potencjał , innymi słowy takie z perspektywą na „fajne łowienie”. Latka lecą, włosów siwych przybywa. Na szczęście inspirujące wody udaje się znajdować. Ogień nie wygasa.
     
    Fotka poniżej – woda z potencjałem. Miejsce, które już nie istnieje. Zdjęcie wykonane w 2003 roku. Kilka lat później przyszedł na tą opaskę główny nurt rzeki i te stare przelewy rozsypał po okolicy.
     

     
    Przyznaję, mam poczucie bycia, w pewnym stopniu, życiowym farciarzem. Jestem osobą mobilną, o sporej motoryce. Często po prostu mi się chcę. Jak mam wstać na pstrągi (a najczęściej jeżdżę samemu) to śpię niespokojnie, budząc się regularnie. Boję się, że zaśpię J Tylko złowienie naprawdę wyjątkowej RYBY sprawia, że składam sprzęt wcześniej niż to konieczne. Mogę spokojnie usiąść na brzegu i kontemplować. Wszystkie inne sytuacje to jest „napierdalanie do oporu”. Tak to u mnie działa.
    Zawsze jest kilka pomysłów do zrealizowania, które się odwleka z braku czasu. To chyba zdrowa sytuacja. Gdybym miał czas sprawdzić wszystkie wody i pomysły JUŻ, to chyba by mi tych wód i pomysłów w pewnym momencie zabrakło. Ograniczona dostępność, przez deficyt czasu, to wspaniały środek utrzymujący ogień wewnętrzny.
    Podsumowując ten wywód, napiszę, że w tym wszystkim to chyba chodzi o równowagę. Jakiś taki balans między pięknem otaczającej przyrody, szansą na rybę, widmem porażki i deficytowym dobrem jakim jest czas na wędkowanie. Łowienie w pustej wodzie, łowienie nieswoim sprzętem, łowienie w prywatnym stawie, łowienie tak jak ktoś zaleca czy karze, łowienie na końcu świata, łowienie przy okazji jakiegoś wyjazdu i inne takie łowienia to nie są w ogóle moje łowienia. Tak to już jest. I chyba tak już u mnie będzie. Ale jeśli się zmieni, to napiszę o tym na blogu.
    W tym miejscu dziękuję tym, którzy dobrnęli do końca tego wpisu. Równocześnie obiecuję nie zanudzać takimi tekstami zbyt często. Następny już z pewnością będzie zawierał elementy z pola walki – czyli ryby, sprzęt i inne takie .
     
    Zdjęcie poniżej : rzeka, na którą poważny atak odwlekam w czasie już od kilku sezonów. Może w końcu w tym roku ?
     

     
    Pozdrawiam
  19. Guzu
    Pierwsza część mojego sezonu pstrągowego dobiegła końca. Rozdział zwany „zimowym pstrągowaniem” zakończyłem intensywnym weekendem na początku lutego. Następna okazja do spacerów za pstrążkiem nadarzy się dopiero za miesiąc. A wtedy to już będzie wiosna pełną gębą. Chyba, że pogoda spłata kolejnego figla.
    De facto, tegoroczna zima też jak dotąd jest mało zimowa. Oczywiście odnoszę się do Hiszpanii. W górach śniegu niewiele. Naprawdę trzeba wytężyć wzrok, bo dostrzec białe szczyty na horyzoncie. Ponadto tylko dwa razy przyszło mi walczyć z zamarzającymi przelotkami. Była to zatem taka niezbyt zimna zima.
     
    [attachment=297388:P2060360.JPG]
     
    Pstrągi jakby to wyczuły i w porównaniu z poprzednimi zimami wyniki miałem gorsze. Może nie jak chodzi o liczbę łapanych ryb, co o rozmiar. A może ma to związek z dopiero raczkującym u mnie łowieniem na sztuczne muchy ? Szczególnie z tymi wykonywanymi przeze mnie. Stworzyć sensownie pracująca w nurcie przynętę to nie jest takie HOP SIUP.
     
    Ryba otwarcia, złapana na arcymistrzowska muchę Matuke zbudowaną przez Piotra :
     
    [attachment=297385:59 002.JPG]
     
    Prawda może leżeć po środku. Natomiast, na chwilę obecną, powrotu do woblerów przy pstrągach sobie nie wyobrażam. Kiedyś obowiązkowo odczuwalne drgania przynęty wydają mi się teraz czymś sztucznym i niepotrzebnym. Czymś zaburzającym harmonijność pstrągowej rzeki. Może to tylko krótkotrwałe odchylenie, a może mi już tak zostanie ? Czas pokaże.
     

     
    Miałem możliwość zaliczyć kilka naprawdę ciężkich dni. Z bardzo słabą aktywnością ryb, gdy wydaje się, że wszyscy mieszkańcy rzeki zostali wytruci. Gdy maszeruje się 6/7 godzin odwiedzając setki potencjalnych stanowisk pstrągów, a notuje się jedno odprowadzenie przynęty przez „dyżurnego”, to można sobie poćwiczyć techniki prezentacji i prowadzenia muszek. Planuję w niedalekiej przyszłości zamieścić wpis traktujący o wykonywaniu takich przynęt do spinningu i napiszę trochę o tym, jak tym łowię. Teraz więc wracamy do pstrągów.
     
    [attachment=297386:P2030320.JPG]
     
    Zeszły rok i letnie doświadczenia z rybami w doskonałej formie (momentalne wyskoki po braniu itd.) skłoniły mnie do sięgnięcia po żyłkę. Po kilku latach plecionkowego monopolu znów zacząłem łowić żyłką. Paradoksalnie największego pstrąga sezonu złowiłem jednak na muche na zestaw wyposażony w plecionkę z przyponem. Wtedy po prostu potrzebowałem rzucać daleko. Tej ciepłej zimy znów sięgnąłem po linkę. Moje wabiki zaczynają latać coraz dalej, dystanse 25/30 metrów stają się powtarzalne, a branie z takiej odległości, o ile w ogóle można je zaciąć to na pewno nie na żyłkę. Pewnie dłuższa wędka… Jednak więcej 60taków złowiłem po braniu na metrowym dyszlu niż na pełnym dystansie. Także moja wędka na pstrągi musi być krótka . Poręczna i manewrowa. Pracująca na całej długości. Lekka. I dobrze, jak będzie fartowna. Może nawet bardzo dobrze, jak będzie fartowna.
     
    [attachment=297389:P2060364.JPG]
     
    Wróciła plecionka. Żeby dodać pikanterii, dla poprawy kontroli nad spływającą przynęta sięgnąłem po linkę żółta fluo. Do niej obowiązkowo długi przypon z żyłki lub FC. Czy płoszy ? Być może płoszy. Być może po kilku spiętych wiosenno- letnich rybach, za sztywno przytrzymanych na lince, wrócę do żyłki. W każdym razie mam 2 szpule. Jedna z nylonem 0,25. Druga z PE 1.5.
    Jak pisałem w poprzednim wpisie sprawdziły się przynęty zbudowane z paska skóry królika. Kombinacja właściwości tych tworów wydaje mi się niesamowita. W wodzie jako przynęta niemal pływają. Jak wezmą wody to ważą tyle, że latają jak najlepsze woblery z systemem rzutowym. Do tego w wodzie zachowują się lepiej niż jakakolwiek gumowa przynęta, jaką miałem okazję zanurzyć w pstrągowej rzece. Cuda natury! Mają oczywiście szereg ograniczeń . A przede wszystkim trzeba w nie wierzyć, by nimi łowić. Ale tak podobno jest z każdą przynętą.
     
    [attachment=297387:P2060360.JPG]
     
    Największy mankament to ten pojedynczy hak. Mankament jak chodzi o skuteczność brań. Wobler z wisząca na ogonie kotwicą jest przy nich „killerem”. Wydaje się, że każde trącenie w koniec wabika skończyć się powinno skutecznym braniem…a przecież nawet w woblerach tak nie jest. A co dopiero z jednym hakiem bez zadziora schowanym w piórkach w połowie długości kitki króliczej ?
    Jakiś czas temu przewinęła się przez forum dyskusja o szkodach wyrządzanych przez kotwice w pyskach pstrągów, i ogólnie ryb, w porównaniu z hakami much i muszek. Ktoś, kto raz połowił przynęta z 1 hakiem bez zadziora nie może prowadzić takich dysput. Najbardziej oczywista oczywistość. Co nie zmienia faktu, że jeśli stracę życiową rybę to nie będę złorzeczył na ten pojedynczy hak .
    Ale to chyba nazywa się „sportowy połów ryb”.
     
    [attachment=297390:subzero.JPG]
     
    Pozdrawiam
  20. Guzu
    Posezonowy przegląd sprzętowy.
    Po sezonie 2015.
    Cześć 2.
     
    W drugiej części napisze kilka słów o zestawie używanym przeze mnie na pontonie podczas letnich poszukiwań ryb z pokładu pontonu. Łowisko to duża rzeka nizinna.
    Ewolucja jak chodzi o wędkę do tego typu łowów, to nieustanne dążenie do znalezienia tej JEDNEJ. Jednej wędki do łowienia cały letni dzień . Los wędek leżących w pontonie i czekających na swoja szanse, zawsze napawał mnie trwoga. Co innego ta jedna, jedyna, jedynaczka. Niemal zawsze w ręku. Gotowa wystrzelić wabik w kierunku zerującego za ostroga bolenia, gdy Kolega na dziobie jeszcze nie opuścił do końca kotwicy pontonu ;)
     
    Zaczynałem z wędkami 260, 2 kawałki. Z takimi, de facto, wsiadłem na ponton. Z łowów brzegowych. Brakowało poręczności. Męczyła ta długość przy podbieraniu. No nie było, dla mnie, optymalnie. Dochodzi też niebagatelna kwestia wagi i ergonomii. Nasze wyprawy na dużą rzekę maja charakter maratonów. 6 – 7 dni łowienia od wschodu do zachodu słońca. Z przerwa na kanapkę na pokładzie. Po kilku dniach takich zmagań czuć naprawdę każdy gram sprzętu …
    Potem były rozne próby, przymiarki. Wędki 12 lb, 15. 260 czy 240. Potem znów 260, ale SCV z StC itd. Itp. Co wyjazd to był nowy pomysł do sprawdzenia.
    Na razie poszukiwania zakończyłem na 1 składowym Lamiglasie. Nieprodukowana już seria im700 Popping. Długość 230. Przynęty od kleniowych DRow po boleniowego Hermesa i RH10 rzuca bez najmniejszego wysiłku. Moc w dolniku JEST. Sumów kilka wytrzymała. Aczkolwiek żaden z nich nie był wzrostu wyższego niż ja… Zastrzegam : NIE JEST to wędka na sumy.
    Czułość niesamowita. Każde przyspieszenie strugi nurtu zabierające mocniej woblera podczas wachlarza na napływie jest wyraźnie wyczuwalne. Obławianie przemiałów plytkochodzacym baczkiem to istna zabawa. Podciąganie. Ustawianie właśnie w tym najszybszym nurcie itd. Brania oczywiście czuć w kości ogonowej, nie tylko w łokciu. W moim odczuciu czułość zestawu jest w dużej części funkcją jego wagi. Z pewnością nie miałem okazji użytkować ciężkiego sprzętu najwyższych lotów. Po prostu nie wędkuje takimi narzędziami. Natomiast, gdy można trzymać wedke ( z kołowrotkiem) samym nadgarstkiem, bez ściskania, to transmisja jest o wiele lepsza niż przy sprzęcie wciśniętym jak termometr pod pachę.
    Także lekki sprzęt dla maksymalizacji przyjemności z wędkowania. Ale sprzęt pozwalający wyholowywać skutecznie różnorodne „wodne zwierzęta”.
     
    [attachment=297351:guzu5.jpg]
     
    Do kompletu z ta „NADWĘDKĄ”- to nie ja jestem autorem tego określenia, Stella 2500 z generacji 2010. Próbowałem różnych kołowrotków, nawet zaryzykuje stwierdzenie, że wielu. Lepszego do ciągnięcia przynęt pod prąd niż Stella 2010 nie spotkałem. Wytrzymuje przyłowy w postaci sumów, długotrwały hol nie wpływa negatywnie na płynność pracy hamulca czy przekładni. Podczas letniego spinningowania na wyżej wspomniane przynęty sprawdza się znakomicie. To kołowrotek z aluminiowym rotorem. Bardzo dobrze przenosi drgania kleniowych baczków czy migotanie RH10.
    Lubię Daiwy, mogę powiedzieć, że mam do nich jakąś słabość. Niemniej jednak to nie jest poziom Stelli 2010. Miewałem Tournamenty 2500ia. Kupione jako nowe. Kilka super mocnych brań brzan w rynnie na spływającą gumę i kołowrotek nie chodził już nigdy tak samo. Daiwy z serii Hyper Custom kuszą niewiarygodnie mocną przekładnią. Szczególnie wersja 2500R. Czyli już uosobienie „mocy”.
     
    Tutaj pierwsza dygresja, pozornie pozasprzętowa :
    [i]Kilka sezonów temu miałem okazję odbywać takie dość specyficzne łowy. Otóż stada brzan i kleni grupowały się w pewnym momencie sezonu w dość charakterystycznych miejscach …i brały. Oj brały. Łapanie było na „pustyni”. Żadnych drzew, cienia zero. Hiszpańskie lato. Przyjeżdżałem na wieczorno – poranne zmagania. 3-4 godziny przed zmierzchem. W nocy wchodziły sandacze na woblery. Kilka godzin snu. Potem znów godzina sandaczy przed brzaskiem …i 3-4 godziny karpiowatych stad. W trakcie takiej rundy potrafiłem złowić tyle ryb…ile byłem w stanie wyciągnąć w te 180- 240 minut. Brzana czy kleń zapięta w nurcie pochłania trochę czasu. Potem podebranie itd. Nie prowadziłem notatek, ale kiedyś na podstawie zdjęć podliczyłem, że jedna runda potrafiła dać 20 brzan i 10 kleni. Wszystkie ryby jak z matrycy. Brzany po 59 - 62 cm, klenie po 48- 53. A potem wchodziły sandacze. Tu już rozmiarówka była rozmaita. Taka ilość brań, mocnych uderzeń w przynętę to naprawdę dobry test dla sprzętu. W moim odczuciu jakoś brakowało sztywności używanym przeze mnie konstrukcjom. Ale może w takich warunkach i intensywności każdy sprzęt by wykazywał przyspieszone zmęczenie. Najlepszy sezon zakończyłem z ponad 100tka złowionych brzan i kilkudziesięcioma kleniami 50plus minus. A to łowienie trwało 2-3 tygodnie w roku…Było, minęło.[/i]
    [i]Po paru sezonach to zgrupowanie ryb stało się obiektem wzmożonych najazdów ekip rumuńsko – bułgarsko – rosyjsko- jugosłowiańskich. Od 2 sezonów nie zaglądam już tam. Wrzaski, ogniska, ryby w reklamówkach i hordy głodnych mięsa „wędkarzy” to nie jest klimat dla mnie. Koniec dygresji.[/i]
     
    [attachment=297346:grubcio.JPG]
     
    [attachment=297350:P1000356.JPG]
     
    Moje wędkowanie spinningiem rzadko kiedy odbywa się przy pomocy ciężkich, stawiających opór w wodzie wabików. Po prostu nie lubię się tak katować. Techniką „opadu” niemal w ogóle nie łowię. Spinningu w wodach stojących unikam. Lubię łowienie w wodzie płynącej, łowieni czułe, precyzyjne, często z wykorzystaniem nurtu rzeki ,takie delikatne, w zgodzie z rytmem wody .
    Ale nigdy nie Ultra Light ! W tym roku, po latach, mam pierwszą wędkę o mocy nominalnej 10 lb. Dotychczas dolna granica kończyła się na 12 lb… Także przekładni HC nie potrzebuję do niczego. Ryby holuję wędką. Przynęty nie nadwyrężają ani ręki, ani kołowrotka.
    Bardzo lubię Daiwe Exist, z pierwszej generacji, ale o tym przy okazji sprzętu na pstrągi napiszę…
    Dla poprawienia ergonomii wyposażyłem moje Stelle 2500 (obecnie trzon arsenału stanowią 3 sztuki, 2 z normalnym przełożenie i jedna HG) w korbki 55 mm z dużym knobem. Takim jak rozmiar 4000. Nie meczy tak ręki po całym dniu (tygodniu), jak 50tka z tymi żartobliwie niewielkim I- knobem, który waży więcej, niż ten T Knob ze Stelli 4000.
    Dla poprawy samopoczucia i subiektywnej estetyki dostały moje Stelle trochę różnych dodatków „tuningowych”. Ale to już temat na inną opowieść.
     
    A teraz druga, taka mniejsza dygresja : [i]kiedyś, na pstrągi, wziąłem kilka kołowrotków. Do wypróbowania w warunkach łowiska. By mieć porównanie z tą samą wędką. Polecam do wędki o mocy medium lub medium light i długości 210 cm założyć kołowrotek Stella 4000, a potem Stella 2500. [/i]
     
    [attachment=297348:P1030682.JPG]
     
    [i]Jeśli ktoś stwierdzi, że nie czuje różnicy...to się nie dogadamy w sprawie sprzętu [/i][i][font=wingdings]J[/font] Kwestii wyważania wędki przy pomocy kołowrotka nawet nie będę poruszał. Łowię na tyle krótkimi wędkami, że nie występują u mnie takie kwestie.[/i]
    [i]Słynna Certate HC 2500R vs Stella 2010 2500. Ze względu na konstrukcję samego kołowrotka Stella 2500 nie przenosi tak oporu pracującej w nurcie przynęty na korbkę jak Certate. Certate ma przekładnie od Daiwy HC 3000 itd. Itp. Oba maja takie samej długości korbki… I to Stella zwija przynętę wyraźnie lżej. Takie są fakty. Fakt, że kołowrotek o posuwie opartym na mimośrodzie, właśnie przez ten opór przy zwijaniu, lepiej transmituje losy przynęty nie podlega dyskusji. Koniec dygresji.[/i]
     
    [attachment=297349:P1030932.JPG]
     
    Zdjęcia wędzisk przeze mnie używanych można znaleźć w wątku opisującym dokonania rod buildingowe @yglo. Wszystkie używane przeze mnie spinningi zostały zbudowane przez Zbyszka.
     
    Pozdrawiam
  21. Guzu
    Otwarcie sezonu 2016.
     
    Dlugo oczekiwane otwarcie sezonu 2016 za mna. Kilkudniowy wyjazd zakonczyl się bez spektakularnych sukcesow. Obylo się na szczęście bez wpadek z poziomem wody, wywrotek w lodowatej rzece, czy innych średnio przyjemnych sytuacji.
     
    [attachment=295887:P1170018.JPG]
     
    Z gorliwoscia poczatkujacego rzuciłem się na nowy sezon (pstrągowy) z postanowieniem :
    [b]Otoz w tym roku lowie pstrągi tylko na muchy przy pomocy spinningu ![/b]
    Takie postanowienie noworoczne.
    Ciekawe, czy wytrwam….
    Rownoczesnie w przerwie miedzy sezonem 2015 a 2016 zabralem się za nauke samodzielnego wykonywania przynęt z pior, włosia itd. Czyli takich jakby sztucznych much.
     
    [attachment=295899:IMG_20160122_001306_1.jpg]
     
    Mam wsparcie Kolegow, podpowiedzi i wskazowki. Za co jestem niezmiernie wdzieczny i jeszcze raz dziekuje. A tym razem pierwszy raz na blogu - DZIEKUJE :)
     
    [attachment=295894:P1310298.JPG]
     
    Inauguracyjna wyprawa jasno pokazala, ze pstrągi o tarle to już dawno zapomnialy. Odzywione, rozstawione w swoich normalnych miejscach okazaly się rywalem tyle znanym, co trudnym. Zimna woda znakomicie spowolnila aktywność. Sprowokowac kogokolwiek do podniesienia się do mojej muchopodobnej przynęty to naprawdę wyzwanie. Niemniej jednak udalo mi się przechytrzyć juz kilka pstragow na samodzielnie wykonane przynety.
     
    [attachment=295895:58.JPG]
     
    [attachment=295896:56_01.JPG]
     
    Prowadzenie leniwe, lub wręcz bardzo leniwe. Wybieranie luzu kołowrotkiem, gdy zonker spływa w moja strone to mało aktywna metoda w porównaniu z letnim istnym jerkowaniem Matukami. Ale wierze, ze na takie tance jeszcze przyjdzie czas…
     
    [attachment=296162:P2030326.JPG]
     

    Zonkery rzadza, na tyle, ze w mojej glowie zonkeromania. Temat rozwijam w zaciszu warsztato – gabinetu. A efekty nad woda zachecaja do dalszych prob i eksperymentow... Sezon w toku.
     
    [attachment=295897:IMG-20160131-WA0005.jpeg]
     
    Pozdrawiam
  22. Guzu
    Przeglad po sezonie 2015.
    Czesc 1.
     
    Witam,
     
    W poprzednim wpisie podzielilem sie czescia moich przygod nad woda w sezonie 2015.
    Wedkowanie w moim wykonaniu, w zeszłym roku, rozlozylo się na 3, niewiele majace ze sobą wspólnego, obszary.
    Spacery za pstrążkiem, to najbardziej intensywnie praktykowana forma wedkowania . W tym roku będzie podobnie.
    Wielkorzeczne pontonowanie. Kilka eskapad w sezonie z glownym, tygodniowym wyjazdem w sierpniu. Cel to karpiowate – jaz, klen i bolen. Raz przyfuksilem brzane – w końcu tez karpiowata. Szczupaki, sandacze, sumy to przylow. Wogole się na nie nastawiam i nie przygotowuje. Trafiaja się.
    Trollingowy maraton w poszukiwaniu szczupaków i brzan na ogromnych zbiornikach zaporowych zachodniej Hiszpanii.
     
    Jak widać, sumowanie w Ebro wypadlo z programu w 2015. Już w 2014 ograniczylo się do jednego, przedluzonego weekendu. Także 2015 był bezsumowy. 2016 zapowiada się podobnie. Kompletny sprzet sumowy lezy i czeka na bardziej wąsate czasy…
     
    Te trzy pola aktywności, to w pewnym stopniu 3 swiaty jak chodzi o stosowany przeze mnie sprzet.
    Ze względu na rozleglosc zagadnienia, zaczne od końca. Czyli od trollingu…
     
    Dotychczasowe doświadczenie w tej materii sklonilo mnie do zastosowania długich (260 cm) wędzisk o mocy 25 lbs. Moc wynika w linii prostej z zastosowanych przynęt. A tylko pośrednio z kalibru spotykanych ryb.
    Mistrz @yglo przed sezonem 2015 przygotowal 3 wedki :
    - StC SC2 260 cm 25 lb
    - Batson RX7 260 cm 25 lb
    - Lamiglas Ron Arra 260 cm 25 lb (SW)
     
    Najlepiej sprawdzila sie ta pierwsza wedka. Jest to tez wedka KOT. Ma wiele zyc. Uczestniczyla w mojej pierwszej wyprawie (2005) na szwedzkie szczupaki. Wtedy była spinem zbudowanym w Fishing Center.
    Potem była castem. Potem była spinnem. Potem miał ja forumowicz @szpiegu. Potem do mnie wrocila.Teraz jest spinn castem. Można zastosować kołowrotek spinningowy, lub multika. Zastosowany uchwyt to klasyczny Fuji DPS. Bez pazura.
    O szczegoly tych konstrukcji, ich uwarunkowania i ograniczenia to najlepiej pytac @yglo.
    Batsona uzywal mój Tata, wiec nie miałem okazji go sprawdzić własnoręcznie. Ale lowione ryby jasno pokazaly, ze Batsonik daje rade.
    Lamiglas, najmocniejszy z tej trojki. W końcu SaltWater 25 lbs. Wydawal się najlepiej przygotowany do pracy z lopatami sterow perczy. Jednak super dynamiczne brania brzan amortyzowal niedoskonale. Dlatego po kilku spadach wrocilem do StC.
    StC pracuje na granicy komfortu, bo jednak ten percz to straszny mieszacz. Ale amortyzuje bez zarzutu. Ilosc spadow jest znikoma. Także wedka, w swoim kolejnym wcieleniu znow jest moim faworytem. Jak na pierwszych wyprawach do Szwecji. Swoja droga, ze ja dawałem rade taka lusnia spiningowac caly tydzień intensywnie. Eh – mlodosc !
     
    Zestaw dopelnia multiplikator. Jakos trolling przy uzyciu kołowrotka z kabłąkiem to dla mnie meczarnia. Wyciaganie tych przynęt z odmetow przypomina mi każdorazowo hol małego szczupaka.
    Wole multiki.
    Poza tym mam kontrole nad dlugoscia wypuszczanej link, wedka może lezec na udzie, bo kołowrotek jest w gorze itd. Itp.
    W skrocie – pelen komfort.
    Poczatkowo planowałem zestawy ( podstawowy i zapas, trollinguje 1 wedka) z multikami ABU REVO TORO. Kupilem kilka w Japonii i czekaly na swoja szanse. Na ich nieszczęście forumowy @Tomy zaproponowal mi Daiwe Ryoga Shrapnel 3000 HL. Wzialem z ciekawości. Ze względu na czarny kolor i nazwe. A jak raz polowilem, to do Abu nie miałem serca wracac. Inna planeta.
    Sztywnosc kontrukcji, moc, porecznosc…ta Daiwa do takich zastosowan, jak powyżej opisany trolling srodladowy, po prostu wymiata.
     
    Caly tydzień łowienia bez zadnego dzwieku, zgrzytniecia, wibracji czy czegokolwiek ograniczającego komort i poczucie mocy. Najwiekszego percza zwija bez najmniejszego oporu. Po prostu wczasy w siodle.Same pochwaly.
    Po sezonie sprzedałem wszystkie te ABU i zakupiłem w Japonii drugiego Shrapnela. Na zapas.
     
    Fotka ponizej : za kierownica lodzi, z ulubionym zestawem trollingowym w garsci :)
     
    [img]https://lh3.googleusercontent.com/-Jl73yT4eOgM/VquVfqEjk0I/AAAAAAAAM2c/88UfO0BDrVU/s720-Ic42/DSC_0517.JPG[/img]
     

     
    To tyle w części pierwszej.
    W kolejnych nakresle pokrótce zestawy, jakie sprawdzily mi się na wielkorzecznym pontonowaniu …no i na pstrążkach. Z zastrzeżeniem, ze ewolucja jest permanentna [font=wingdings]J[/font]
     
    Pozdrawiam
  23. Guzu
    [size=3]Witam[/size]
     
    Ponizszy wpis pochodzi z watku o zakonczonym sezonie 2015.
    Pozwalam sobie umiescic ow wpis na moim blogu, w wersji nieco rozszerzonej...
     
    [size=3]Sezon uznaje za udany.[/size]
    [size=3]Bardzo zle znioslbym "slaby sezon". Chyba tylko choroba (TFU TFU TFU) sprawilaby bym przeszedl nad nieudanym sezonem do porzadku dziennego.[/size]
    [size=3]Za duzo dla mnie znaczy wedkarstwo. [/size]
    [size=3]W 2014 mialem wyjatkowego farta, w wielu "gatunkach".[/size]
    [size=3]W 2015 tego farta ...mialem chyba ciut mniej. Ale jednak ow fart mnie nie opusil calkiem. Czego po 14tym podskornie sie obawialem.[/size]
    [size=3]Sezon zaczalem tygodniowa wyprawa na zimowe pstragi. Ktora to wyprawa okazala sie masakra, z powodu strasznie wysokiego poziomu wody. Jednoczesnie byla to moja najdluzsza wyprawa pstragowa 2015...wiec sprawa wygladala beznadziejnie. [/size]
     
    [size=3]Ponizej zimowa rybka, ktora otworzylem sezon 2015. Zlapana na 10 cm gume w wolnym dryfo - opadzie- wachlarzu. To taka autorska moja technika na pstragi z plytkich i rozleglych miejsc. Miejsc, gdzie ilosc kryjowek wymusza lowienie "dywanowe". Czyli powoli, raz za razem, krok za krokiem. W kazdym przeprowadzeniu przynety wabik mija kilka(nascie) potencjalnych stanowisk pstragow.[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-UgGvPAPLyOo/VLQjUhFPZwI/AAAAAAAAKfU/ZaeIzhd4oUw/s800-Ic42/65%252520000.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Po tygodniowej gehennie, na rekordowo wysokiej i szybkiej wodzie przyszedl ostatni dzien stycznia . Najlepszy jakosciowo dzien sezonu 2015 jak chodzi o moje pstragowanie.[/size]
    [size=3]Zlapalem sporo ryb, W tym 3 naprawde godne. A dzien zamknalem takim samcem.[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-nGG1ny3b_1E/VM4L_kKA3nI/AAAAAAAAKjQ/0xRGUJqHqc4/s912-Ic42/63.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Utwierdzilem sie wowczas w przekonaniu, ze wobler jest fajny...ale podluzna, lekka i spora guma potrafi WIELE.[/size]
    [size=3]Cala wiosna uplynela mi pod znakiem lowienia gumami. Oczywiscie byly wyjatki. Ryby, ktore kilka razy potrafily wychodzic do gumy, na koniec wabilem woblerem. Czyli klasycznie. Tak bylo z ta rybka ze zdjecia ponizej. Wielokrotnie odprowadzala gume wyplywajac ze swojej srodrzecznej kryjowki. Ani razu nie zaatakowala. Plynela metr / dwa za przyneta i miala zlozone pletwy. Taka ryba nie atakuje. Odprowadza jakby zahipnotyzowana.
    Wyjatkowo uparty terytorialista odprowadzil gume ...z 10 razy. Doslownie. Zmienialem wabik na cos szybszego, np na wobler. Zero zainteresowania. Wracala guma. Przyplywal, ale nie atakowal.[/size]
    [size=3]Po kilku rundach takich podchodow postanowilem zaryzykowac.
    Ustawilem sie ciut powyzej jego mety. Podanie F11 rapali na przeciwko i wolny wachlarz w rejonie, z ktorego wychodzil.
    Pierwsze przeprowadzenie przynioslo blysk ryby, brania nie bylo.
    Za drugim razem zaladowal w F11...a potem fotki w gestych majowych krzakach nad rzeka.[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-q2tXZ4R8N3g/VU0aE9vZXVI/AAAAAAAAKyo/NH8WfnaubfU/s800-Ic42/62_00.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Fakty mowia iz, ten uparty samiec to byla ostatnia ryb z kategorii Champions League (60 plus) zlapana na wobler . Jak dotad.[/size]
     
    [size=3]Maj, kolejny raz z rzedu, dal piekna rybe w swietnej kondycji. Na gume.[/size]
    [size=3]Do jesieni ponizsza ryba utrzymywala tytul "pstrag sezonu"...[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-Nz69N6N7XJg/VU5YBnjrjoI/AAAAAAAAKzk/Y-C1p1-tcpo/s800-Ic42/66_01.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Zlapana w miejscu, gdzie rzeka rozlewa sie szeroko tworzac ogromne karpiowe zastoisko. Defilada sporej gumy pod podmytymi krzakami w miejscu, gdzie zwalnial nurt uruchomila srebrna torpede. W polowie przeprowadzenia pstrag dogonil przynete i skasowal. Ten mial zdecydowanie rozlozone pletwy i jasne zamiary :)[/size]
     
    [size=3]Jak widac powyzej wiosna troche nadrobilem zaleglosci pstragowe lowiac kilka fajnych ryb. Ale najlepsze dopiero mialo nadejsc[/size]
    [size=3].
    Dzieki Piotrowi (@Piotr 75) otworzyly sie przede mna drzwi, ktorych istnienia nawet nie bylem swiadom. A co dopiero mozliwosci ich otworzenia.[/size]
    [size=3]Otrzymalem kilka (doslownie) much wykonanych pod katem mojego chodzenia za pstragiem. To bylo COS PIEKNEGO. [/size]
    [size=3]Mimo hiszpanskiego lata i wynikajacych z tego faktu upalow, udalo mi sie (dzieki muchom) osiagnac jakas tam regularnosc wsrod Pstragow, stanowiacych obiekt moich zainteresowan i spacerow.[/size]
     
    [size=3]Pierwszy, historyczny wyjety na muszencje :[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-AuAcAD9COxc/VXyEfGL4uUI/AAAAAAAAK7Q/AaAv0cJIEj4/s640-Ic42/54.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Pierwszy "muchowy" Pan Pstrag :[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-4Vs3JL9e0CQ/VX3iySG0_6I/AAAAAAAALA4/FgeJ18yWMpc/s640-Ic42/62_001.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Urlopowy miesiac sierpien przyniosl wizyte nad mega ciepla, gesta i niska Odra. Gdzie fart mnie wsparl i zlapalem kilka ryb (sumow), ktore bede dlugo pamietal.[/size]
    [size=3]Sum zlapany pierwszego dnia, podczas lowow we 3 z jednego pontonu :) Piekne chwile. Z ryba splynelismy 3 ostrogi w dol rzeki, by finiszowac na miedzyglowkowej lasze...[/size]
     
    [img]https://lh3.googleusercontent.com/-m1S5qSledIE/VdQ005hchuI/AAAAAAAALb0/QciKGG1vGHY/s720-Ic42/guzu1.jpg[/img]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-bvTUoRU03lQ/VdQ02PExFhI/AAAAAAAALcE/DcTiqzIlv5U/s912-Ic42/guzu3.jpg[/img][/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-MEe6utYROuI/VcxY-kSe1gI/AAAAAAAALZs/8K3Aqu-2Zho/s800-Ic42/dd%252520sumi%252520167.jpg[/img][/size]
     
    [size=3]Przylowiony pierwszego dnia sum nie wyczerpal oczywiscie calosci mojego farta nad gesta jak zupa Odra.[/size]
     
    [size=3]Byl pierwszy bolen zlapany na muche przy pomocy spiningu.[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-LpAIO-z7t9s/Vc4P-npfd-I/AAAAAAAALbA/ak45xrlREH0/s800-Ic42/DD%252520bolen%252520fly.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Byl piekny klen zlapany na odslonietej, nieznanej, starej opasce. Ryba po braniu wykonala powietrzna akrobacje, a z Xavim na pontonie zapytalismy glosno rownoczesnie "TROC" ? :)[/size]
     
    [img]https://lh3.googleusercontent.com/-ihVRKnslFo4/VcxZLvwh_zI/AAAAAAAALac/-IX6fGUkMls/s720-Ic42/dd%252520klen%25252054.JPG[/img]
     
    [size=3]Byl tez jeszcze jeden sum. Ktory w trakcie walki sprawial wrazenie jeszcze wiekszego, niz ten z pierwszego dnia.[/size]
    [size=3]Inflacja liczb w ramach zgadywania rozmiaru osiagnela wartosci 180 plus...[/size]
    [size=3]A skonczylo sie tak :[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-k406aDa5JlU/VcxZOwS9xnI/AAAAAAAALak/-EYxUtnbLp0/s912-Ic42/dd%252520sumi%252520134.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Oczywiscie nie zabraklo normalnych, ladnych ryb. Takich wypracowanych. Ktore ciesza bardziej niz fuxy...[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-dxg4z7O1VaY/VcxZA7T-fdI/AAAAAAAALZ0/pW-IX98D_z8/s720-Ic42/dd%252520klen%25252053.JPG[/img][/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-EKjq0GEH7r0/VcxZI5GUH9I/AAAAAAAALaU/DId7z90vsEk/s912-Ic42/dd%252520bolen%25252066.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Od dawna zaplanowana wyprawa na Hiszpanskie szczupaki i brzany okazala sie strzalem w srodek 10tki. Super tygdniowy wyjazd z Tata przyniosl nam zyciowe szczupaki i brzany. Wyprawa calkowicie zdominowana przez Salmo Percha 14 SDR.[/size]
    [size=3]Na wyprawe w sezonie 2016 mam przygotowanych 30 (slownie : trzydziesci) Perchy w najlepszym kolorze :)[/size]
     
    Kilka ryb, ktore zjadly perczyka :
     
    [img]https://lh3.googleusercontent.com/-O73jomH2QRU/Vdt6cBTWhLI/AAAAAAAALdQ/_wProd5nDsg/s912-Ic42/mother%252520001%2525202000.jpg[/img]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-ZysF3CQ9STA/Vdt6IGytX7I/AAAAAAAALdI/t5PHAk2xMh0/s720-Ic42/masher%25252077%252520001.JPG[/img][/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-KG9sAAF-fyQ/VeP-gqbB-9I/AAAAAAAALhM/DluMSjV7F5A/s912-Ic42/114%252520002.JPG[/img][/size]
     
    [size=3]Zyciowy szczupak, tez na percza :[/size]
     
    [img]https://lh3.googleusercontent.com/-TyxOfAkua58/VeP-pCFislI/AAAAAAAALiU/lDQFnMISZzc/s800-Ic42/123%252520002b.JPG[/img]
     
    [size=3]A potem byla pstragowa jesien, ktora przebiegla juz calkowicie pod znakiem much, ktore przyniosly mi kilka spotkan z wyjatkowymi pstragami...[/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-nrf_Gji0-_g/VhAfZ8wFGpI/AAAAAAAALwY/xSaqVb64VwM/s800-Ic42/69%252520002.JPG[/img][/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-ktThOspQxTM/VhuWAGR-iDI/AAAAAAAAL2Y/oSjlCyWEiS0/s720-Ic42/57%25252001.JPG[/img][/size]
     
    [size=3][img]https://lh3.googleusercontent.com/-0aELxP4IYLI/ViOfZyaC3DI/AAAAAAAAL9A/L4lCtiah2cg/s800-Ic42/71%252520000.JPG[/img][/size]
     
    Taki, mniej wiecej, byl moj wedkarski 2015ty.
     
    Pozdrawiam
×
×
  • Create New...