To był wrzesień 2013, odkrywałem rewiry, po których teraz najczęściej się przemieszczam. Kilka tygodni wcześniej rozbudowałem swój arsenał przynęt pstrągowych – do szarego, uklejokształtnego woblerka o długości 6 cm dołączył większy kuzyn. Rapala Husky Jerk 8 . Nowe miejsca, nowe ryby. Nowe rekordy. Jednego dnia łapałem rekordowego pstrąga (65 cm), by następnego dnia poprawić rekord jeszcze większą rybą (67). Taki był ten wrzesień 2013.
Wtedy, w tamtych czasach, w jednym bardzo obiecującym miejscu wrzuciłem Rapalkę stojąc na zalanym kamieniu. Mimo, że woblerek szedł płytko w pewnym momencie wbił się jakby w pień / gałąź. ZA lekko zaciąłem….
Miedziana ryba poszła w lewo, w prawo, wywaliła się na wierzchu a ja stałem osłupiały na zalanym kamieniu …
Tamten sezon się już niemal kończył, jednak zdażyłem jeszcze spotkać się z @Milupą i pozyskać pierwszą Rapale F11 Floating.
A potem to już było „co innego”. Otwarcie 2014, wpadam na ten rewir. Najpierw nowa życiówka na F11. Potem kolejne ryby. Wchodzę w to miejsce z września 2013. Wrzutka F11 i plącze się w locie. W splątanego chlapaka ładuje ryba z furią. Jestem w szoku. Poprawiam woblera, wrzucam. Siedzi. 67.
Dzień później, kilkaset metrów wyżej, łowię TĄ SAMĄ rybę na tą samą przynętę. Ryba jest w niesamowitej formie. A to był styczeń 2014…
Potem odwiedzam te miejsca wiele, wiele razy. W ciągu 2014, 2015, 2016. Nigdy już nie łowię niczego okazałego tam. Czasami jakaś zwykła dyżurna ryba, najczęściej NIC. Zdarza mi się bywać na tak niskich stanach wody, że to miejsce zwiedzam chodząc po nim na piechotę. Innym razem walczę o przetrwanie na wysokiej wodzie. Ot urok górskiej rzeki pstrągowej.
I przychodzi maj 2017. Maje mają to do siebie, że poziom wody jest niesamowicie zmienny i najczęściej tej wody jest sporo. Takie są te pirenejskie. Przez te wszystkie lata zdażyłem złowić ileś tam dużych pstrągów. Nałowić się Rapalami F11, F13. Odkryć łowienie na gumki i gumy. A potem na spinningowe muchy. Potem sam zacząłem robić muchy…
Ale w TYM miejscu nadal nic nie było. Mimo rożnych przynęt. Do czasu. Staję na kamieniu bliżej brzegu, bo woda wyższa niż we wrześniu 2013. Wrzutka muchy. Na napływ przy progu skalnym. Kilka obrotów. Przerwa. I luta. Takie branie, że nie wiesz co się w danej chwili działo. Czasami takie bywają, resetują głowę i wyłączają świadomość. Pierwsza myśl – żeby się dobrze zacięła, bo z tej odległości to moje zacięcie bardzo niewiele znaczy przy jej drewnianym pysku. Zero kontroli . Chaos. Z takimi rybami na takim dystansie to się nic nie da zrobić. Młynki na zmianę ze świecami pod powierzchnią i odjazdy chaotyczne. Żeby mnie tylko nie minęła i nie poszła z nurtem – przebiega myśl. Udaje się na tyle skrócić dystans, jest około 5-8 metrów ode mnie. Ale nadal kontroli brak. Schodzę poniżej na głębokie skały i czuje się lepiej będąc poniżej jej. Widzę, że to nie jest chyba tamta z 2013 (teraz byłaby już rekordowa), ale jest bardzo ładna i brązowa. Samica. Mucha niestety nie w nożyczkach tylko tak w 1/3 pyska. Kilka ruchów i próba podebrania. Chlapnięcie i odjazd. Kolejne podejście. Mam ja w podbieraku. Ale podbierak … nie jest super sztywny. Ułamek sekundy i zanim wykonuje nim ruch do góry, ona z niego wypada. BLUZG. Odjazd ryby. Młynek… i spinka. Poszła skąd przyszła, a raczej popłynęła w dół zmęczona walka.
A ja zostałem jak Himlisbach z angielskim .
Ileś tam ich, tych dużych pstrągów, już złowiłem, ale zawsze te wyjątkowe wzbudzają takie wyjątkowe emocje, potrzebowałem parę dobrych minut by dojść do siebie. Dobrze, że nie palę…
Łowiłem dalej, dużo bardziej już mechanicznie. Coś tam się złapało. Ale to już nie było to.
Następnego dnia udało mi się skusić (na tą samą przynętę) taką oto „nagrodę pocieszenia”…
Samica, mieszkanka mało obiecującej rynny, postanowila nie przepuscic przeplywajacej pod wierzchem muszencji
Pstrągowanie to jednak stan umysłu. Piękny stan \m/
Pozdrawiam
p.s. W czasach szkolnej gry w piłkę nożną na wyjątkowo mocny strzał mówiło się u nas „luta”.
- Read more...
- 10 comments
- 3,205 views