@slider@ 860 Report post Posted January 19, 2013 Alaska 2012 cz. I Autor: Łukasz Materek Planując wakacje miałem dwie opcje do wyboru, Euro 2012 albo Alaska. Biorąc pod uwagę fakt, że ślepy los wrzucił naszą dzielną reprezentację do grupy śmierci wraz Grecją, Rosją i Czechami, a bilety trzeba było wygrać na loterii lub liczyć na zdobycie ich przed stadionem , zdecydowałem się nie ryzykować i odwiedzić Alaske po raz trzeci. Wspomnienie walecznych nerek i metrowych czawyczy z Półwyspu Kenai chodziło mi po głowie nieustannie. Pogrzebałem trochę w necie i przewodnikach wędkarskich i po konsultacji z kolegami zza oceanu wybrałem termin na pierwszą połowę lipca. Właśnie na ten okres przypada szczyt ciągu kingów na Gulkana River, a dodatkowo można liczyć na nerki na Klutina River i gorbusze w Port Valdez. Pozostało jeszcze tylko zebrać ekipę. Papę Brodę namawiać nie musiałem, bo on na taki wyjazd zawsze jest gotowy. Pozostałych dwóch członków z poprzedniej wyprawy miało inne plany. Scott jechał na Alaskę, ale znowu we wrześniu, bo woli pstrągi, a Piotr wybrał turniej golfowy i wakacje z żoną (???). Na szczęście chętnych nie brakowało i zaraz dołączył do nas mój kumpel z pracy, Stuart, i pomorski wędkarz, Mariusz. Intruder papy Brody Ponieważ od paru lat moje zainteresowania wędkarskie skierowały się ku muszkarstwu postanowiliśmy podjąć wezwanie i zaatakować kingi z dwuręcznymi muchówkami. Trzeba było ogarnąć temat głowic skagitowych i nakręcić kilkunastocentymetrowe intrudery. Tuż przed samym wyjazdem mieliśmy nieprzyjemną niespodziankę. Tata przeprowadzał się do Polski i wędki wysłane ze Szkocji zagineły, znaczy ktoś się nie bał i za... No mniejsza z tym, ale wynik był taki, że tata na gwałt musiał zastąpić zniknięty sprzęt tym co akurat było dostępne. Później odbiło się to na komforcie łapania, ale to już zupełnie inna historia. Czoło lodowca Matanuska Pech nas nie opuszczał, w Seattle nadgorliwy celnik odchudził jedną z wędek taty o dwie przelotki podczas szczegółowej kontroli tuby, Mariuszowa torba została rozerwana i brakowało w niej kilku drobnych przedmiotow, w Anchorage wylądowaliśmy ze sporym opóźnieniem, a moje i Stuarta wędki przyleciały dopiero następnego dnia. To wszystko miało efekt domina i spowodowało, że do Copper Valley dotarliśmy dopiero w poniedziałek wieczorem. Na szczęście o tej porze roku dni są naprawdę długie i pomimo zmęczenia chwyciliśmy za wędki i ruszyliśmy nad wodę. Już z wcześniejszych informacji wiedzieliśmy, że woda w Gulkana River jest wysoka i brudna, co było wynikiem ciągłych opadów i wciąż topniejącego śniegu w górach. No cóż, pogody zaplanować nie mogliśmy i jest to właśnie największe ryzyko przy takich wyjazdach. Tego wieczora udało mi się uratować honor drużyny i jeden sockeye fuksiarsko wyjechał na brzeg, ale daleko było nam do optymizmu. Pierwsza ryba wyjazdu We wtorek pojechaliśmy w górę rzeki, na jej środkowy odcinek, ale sytuacja wyglądała identycznie. Zdrowy rozsądek wygrał z emocjami i temat kingów postanowiliśmy na razie odpuścić, bo po pierwsze primo ryb było mało w rzece i bardzo ciężko było je zlokalizować, a po drugie primo przy 10cm widoczności w wodzie kuszenie ich na muchę nie miało większego sensu. Pojechaliśmy na Klutina River licząc na czystszą wodę i więcej nerek. Ku naszemu rozczarowaniu przejrzystość wody była jeszcze gorsza, a z rybami też nie za wesoło. Postanowiliśmy jednak spróbować i całe popołudnie nad wodą zaowocowało bodajże czterema nerkami. Tata stwierdził, że szkoda tracić bezproduktywnie energię i wrócił do samochodu przygotować kolację. Wkrótce i ja zostałem zaangażowany w obowiązki kuchenne. Czujnik dymu w naszym campervanie był nadzwyczaj wrażliwy na kuchenne opary, więc żeby nie zakłócać spokoju na campingu, musiałem jak idiota nieustannie wachlować drzwiami od kabiny tłocząc świeże powietrze do środka. Po niedługim czasie Mariusz i Stuart zwabieni zapachami wrócili na tradycyjny polski posiłek, czyli mielone z wódką. Wędkowanie w takiej wodzie wymaga koncentracji i wiary w sukces Kolejny dzień nie przyniósł zmiany i po porannej sesji i kilku wymęczonych rybach ruszyliśmy dalej na południe w kierunku Port Valdez. Stuart i jego pierwszy sockeye Trasa ta normalnie zajmuje dwie i pół godziny, ale nam zajęło dwa razy tyle. W końcu nie codzień widuje się śnieg w lipcu, lodowce spełzające z gór i kilkudziesięciometrowe wodospady. To wszystko sprawiło, ze jeszcze nie wiedząc jak będzie wyglądała sytuacja z rybami już byliśmy zadowoleni z wyjazdu w tamtym kierunku. Lodowiec Tonsina Miasteczko samo w sobie nie zachwyciło poza baribalem, który wyszedł na popołudniowy spacer po dzielnicy. Podobnie było z pierwszą miejscówką. Zniechęciły nas chmary komarów i totalny brak ryb. Przejechaliśmy na drugą stronę zatoki w pobliże wylęgarni znajdującej się u ujścia małego strumyka, z którego pobierana jest woda do wylęgu gorbuszy. Łososie gonione instynktem wracają w to miejsce aby odbyć tarło, ale nie są w stanie przekroczyć kaskady znajdującej się tuż powyżej ujścia strumyka. Zdezorientowane ryby kręcą się więc po okolicy stanowiąc prawdziwą ucztę dla fok, ptaków i wędkarzy. Szacuje się, że co roku od dwudziestu do pięćdziesięciu milionów sztuk gorbuszy wchodzi do zatoki. Pink salmon Wiem, że zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale... ryb było za dużo. Wychodziło, że grubo ponad połowa była niestety podhaczona. I tu ciekawostka, szarpak jest legalną metodą, a limit to sześć sztuk. Jakoś nie mogłem się odnaleźć w tym miejscu ze spinningiem i zacząłem kombinować z różnymi muchami, ale efekty nie były porywające i zniechęcony obrotem sprawy wolałem zamienić się w obserwatora. Potwór z morskiej wody O zmierzchu tłumy wędkarzy rozeszły się świętować 4 lipca, a ja ze Stuartem wybraliśmy nocną sesję. Kotwiczki zostały zamienione na pojedyncze haki i poszliśmy nad wodę. Foki ośmielone brakiem ludzi podeszły jeszcze bliżej tworząc linię rownoległą do brzegu i kontynuowały ucztę, a łososie miotały się między brzegiem a fokami. Złapaliśmy po kilka gorbuszy i stwierdziliśmy, że wystarczy wrażeń. Nocny łosoś z wylęgarnią w tle Poranek przywitał nas mgłą spowijającą zatokę. Po śniadaniu koledzy chwycili za wędki i zaczęli młócić łososie, a ja kręciłem się z aparatem. Niedaleko nas produkowali się miejscowi specjaliści od szarpaka. Ale chyba dopiero od niedawna zainteresowali się tą subtelną metodą połowu, bo we dwóch łapali mniej niż Mariusz w pojedynkę na spining. W końcu udało im się złapać po sześć gorbuszy, więc przenieśli je do bagażnika samochodu i dyskretnie wrócili nad wodę, aby złapać kolejny limit. Poranny srebrniak Wróciliśmy do miasta, aby uzupełnić nasze zapasy płynów i produktów spożywczych. Pomimo, że czas nas gonił w drodze powrotnej do Copper Valley ciężko było oprzeć się widokom. Wodospad w Keystone Canyon Ale jak to zwykle bywa, niesieni ułańską fantazją i chęcią odkrycia wędkarskiego eldorado, postanowiliśmy zahaczyć o nieznaną nam rzekę, Tonsina River. Wieść gminna niosła, że kingi mają się tu całkiem dobrze, więc nie pozostało nam nic innego niż spróbować. Tata z Mariuszem zostali na dopływie, Little Tonsina, a ja ze Stuartem poszliśmy nad główną rzekę. Poszliśmy to za dużo powiedziane, bo w rzeczywistości przyszło nam przedzierać się przez krzaczory, aby dojść do koryta rzeki, gdzie już czekały na nas niezliczone ilości komarów. Turbokomary rąbały nawet przez neoprenowe rękawiczki Rzeka okazała się nie do ogarnięcia z brzeg ze względu na roślinność, a głęboka woda z mocnym uciągiem nie pozwalała sprowadzić przynęty do dna. Nawet gdyby coś przez przypadek się uwiesiło, to było nie do wyjęcia przez silny nurt. Zgodnie ogłosiliśmy odwrót. Nie pomogły żadne gore-texy i bielizna oddychająca, byliśmy zlani potem i spragnieni jak konie po westernie. Czarę goryczy przelały cztery marne lipionki złapane przez tatę. Nie pozostało nam nic innego jak podwinąć pod siebie ogony i jechać na Gulkana River. Jedyno z niewielu miejsc na Tonsina River, gdzie udało się oddać kilka rzutów Na piątek byliśmy umówieni z Walterem, który pracuje jako nauczyciel w Anchorage, a w wakacje organizuje spływy na rzece. Wynajęliśmy od niego ponton, namiot, kuchnię polową i wodoszczelne torby i obgadaliśmy szczegóły dotyczące spływu, z którym mieliśmy wystartować następnego dnia. Ponieważ zostało nam jeszcze popołudnie do zagospodarowania, to skorzystaliśmy z gościnności znajomego przewodnika, który właśnie zabierał grupę wędkarzy na spływ po górnym odcinku. Zaproponował nam połowić pod jego nieobecność na prywatnym brzegu z możliwością zostania na noc na jego terenie. Nawet stojąc po pas w wodzie rynna pod drugim brzegiem była poza zasięgiem Pomimo, że był to środkowy odcinek, to poziom wody wciąż był wysoki i prawdopodobieństwo złapania kinga na muchę było bliskie zeru, ale poddanie się bez walki nie jest w naszym stylu. Złożyliśmy dwuręczne kije, linki skagitowe, 15ft przypony w klasie T17 i kolorowe muszyska z puchu marabuta i strusich piór. Szybko okazało się, że nie wystarczyło rzucać w poprzek, ale wręcz po skosie pod prąd i wielokrotnie nadkładać linkę, aby mucha zeszła do dna. Do tego dochodziła jeszcze odległość dzieląca nas od potencjalnych miejsc, w których mogły zatrzymać się ryby. Równie dobrze mogło ich tam nie być, bo tegoroczny ciąg okazał się najsłabszym od 2002 roku, kiedy to zaczęto prowadzić liczenie ryb wchodzących do tej rzeki na tarło. Tęczak na osłodę Honor tym razem uratował Mariusz, co prawda przypadkowym przyłowem w postaci tęczaka, ale pstrąg pięknie wpisał się w kartę tego wyjazdu i uraczył łowcę morderczą trzydziestosekundową walką pełną niekontrolowanych wyskoków i odjazdów do podkładu na dymiącym hamulcu. Tak było jak babcię kocham. Bielik amerykański Niemymi świadkami całej akcji były dwa orły, które zasiadły w gałęziach drzew na przeciwległym brzegu. W pewnym momencie jeden z ptaków opuścił przytulną lożę i zebrał niefrasobliwą nerkę z płytkiej wody po naszej stronie, która poczuła się zbyt pewnie i zaprosiła tym samym drapieżnika na przekąskę. Chwyciłem za aparat i ruszyłem powoli w kierunku ptaka, ale gdy udało mi się zbliżyć na dostateczną odległość orzeł poderwał się i trzymając zdobycz w szponach z trudem próbował odlecieć. Niestety ryba okazała się za ciężka i nadgryziona wróciła do wody, a król tutejszych przestworzy, znany z płochliwości, oportunizmu i ogólnie złego prowadzenia, a niefrasobliwie wybrany na godło Ameryki, ewakuował swoje cztery litery na drzewo. Łukasz Materek (Lukomat) [url=http://jerkbait.pl/page/index.php/index.html/_/relacje/alaska-2012-cz-i-r295]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites
@Wojti 1,503 Report post Posted January 19, 2013 (edited) przeczytałem cały artykuł z wielka ciekawością, bardzo fajnie mi się go czytało wielkie dzięki dla autora i uczestników wyprawy Edited January 20, 2013 by @Wojti Share this post Link to post Share on other sites
robert 7791 3 Report post Posted January 19, 2013 REWELACJA... jeśli można to prosim więcej zdjęć. Ps.Kto pyta nie błądzi-więc jaki jest całkowity koszt takiej wyprawy? (bilety,pozwolenia,camper,życie etc. ) może być PW. Pozdrawiam Share this post Link to post Share on other sites
Rodu 723 Report post Posted January 19, 2013 Piękna wyprawa i wspaniale opisana. Przyłączam się do kolegi i proszę o jakieś orientacyjne koszty. Pozdr. Share this post Link to post Share on other sites
analityk 549 Report post Posted January 19, 2013 no i szczera jak sądzę co cenię Share this post Link to post Share on other sites
lukomat 1,510 Report post Posted January 20, 2013 Koszt wyprawy wyszedl okolo 10000zl, czyli mniej wiecej zmiescilismy sie w budzecie przedstawionym tutaj: http://jerkbait.pl/topic/9948-alaska-2012/ Powoli pisze druga czesc relacji, w ktorej znajdzie sie opis 4-dniowego splywu pontonem po Gulkana River i wizyty u mojego kolegi na Kenai River. Share this post Link to post Share on other sites
@slider@ 860 Report post Posted January 20, 2013 Świetna relacja Łukasz, super! Share this post Link to post Share on other sites
TomekC 1 Report post Posted January 21, 2013 Z dużą przyjemnością, dzięki. Pozdr. Share this post Link to post Share on other sites
RomanG 0 Report post Posted January 21, 2013 Super relacja, tylko gratulować takich przeżyć,czekam z niecierpliwością na drugą cczęść. Share this post Link to post Share on other sites
giaur27 409 Report post Posted January 21, 2013 Świetna relacja- gratuluję wyprawy!!! Share this post Link to post Share on other sites
piwosz1953 7 Report post Posted January 21, 2013 Wspaniała wyprawa. Zazdroszczę tej wyprawy i "lekkości pióra". Doskonała relacja. Pozdrawiam Share this post Link to post Share on other sites
robdemolka 0 Report post Posted January 21, 2013 Super artykuł.Piękny urlop i wyprawa ,wielu z nas może sobie tylko pomarzyć.Ale właśnie dzięki takim relacją serce mocniej bije.Czekam na drugą relację i piękne foty. Share this post Link to post Share on other sites
dawidwol 0 Report post Posted January 21, 2013 Super artykuł :) A zdjęcia bomba... Aż musiałem ustawić na tapete jedno :) Share this post Link to post Share on other sites
salmonzander 17 Report post Posted January 22, 2013 Miło poczytać i uruchomić wyobraźnię ,kilka fotek też pozwoliłem sobie skopiować, czekam na dalszy ciąg artykułu. Pozdro. Share this post Link to post Share on other sites
lukomat 1,510 Report post Posted January 23, 2013 Dziekuje za pozytywne komentarze. Mam nadzieje, ze w tym roku pogoda nie splata mi figla i bede normalne warunki do lapania. Share this post Link to post Share on other sites
kwasik 10 Report post Posted February 23, 2013 Piekna wyprawa i zdjęcia. Zazdroszczę. Tylko jeden maleńki drobiazg - bieliki od lat nie są zaliczane w systematyce do orłów. Share this post Link to post Share on other sites