Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing
Sign in to follow this  
remek

[Artykuł] Czwórka W Drodze Do El Dorado

Recommended Posts

Zeszłoroczna wyprawa wiosenna była wyjątkowa, a ta miał być jeszcze bardziej wyjątkowa. Takie przynajmniej były zamierzenia i chęci. Wiosna A.D 2010 pozostawiła niedosyt, ale przede wszystkim dawała wyobrażenie i przedsmak tego, po co można sięgnąć - dotrzeć do sumowego El Dorado.
W tym roku tylko 4 dni i nas czterech. Daniel (@hle hle) przyleciał do mnie w środę wieczorem, Krystian i Grzesiek dotarli z samochodem z Londynu przez Francję wieczorem tego samego dnia.


Zwiad i rozpoznanie poczynione przeze mnie w poprzednich tygodniach dawały nadzieję, że „będzie dobrze”, no ale po kolei...
Ruszamy na łowy w czwartek rano, ja z Danielem, chłopaki naszym śladem, ale zachowując dystans. Sprawdzamy kilka miejsc, i Daniel ma pierwsza rybę. Sum postanawia jednak, że nie pokaże sie nam, za to pokaże Danielowi gdzie jest zatopione drzewo w tej zatoce. Skutek wiadomy. Jednak kolejną rybę udaje się wyholować i 155 cm o sportowych proporcjach ciała ląduje na pokładzie. Konto otwarte, łapiemy dalej!





W godzinach popołudniowych podczas trollingu moim ulubionym woblerem mam branie, po którym okazuje się, że na końcu zestawu znajduje się „fortepian”. Ryba siłą, ruchami i sposobem zachowania przekracza wszystkie znane mi granice. Walka trwa, mi się wydaję, że nieskończenie długo. Zestaw 65 lb a ryba wydaje się nie słabnąć. Zaczynam tracić nadzieję, bo gdy dokręcam w moim morskim kołowortku hamulec do oporu to nie jestem w stanie jej przyciągnąć do łodzi! Sum jest zmęczony, ale jest po prostu bardzo ciężki i nie zamierza ułatwić mi walki. Jednak po upływie kwadransa zaczynamy powoli odnosić wrażenie, że to my kontrolujemy sytuacje. Mijają kolejne minuty, ryba pokazuje się pod powierzchnią wody przez ułamek sekundy, widze zarys „fortepianu”. Kolejny nawrot....i luz. Przeciera się przypon – linka Sufix Super Cat, dedykowana do przyponów sumowych nie wytrzymuje tarcia o szczękę suma. Jestem załamany. Potrzebuję kilku minut by dojść do siebie. Podczas trollingu pod wieczór zacinam kolejną rybę, która znów, w niewiadomy sposób niszczy przypon z materiału Sufixa. Tego za wiele! Wszystkie przypony do kosza. Do gry wchodzi plecionka z kevlaru (dzięki @K2). Poranna wizyta w sklepie sumowym i szpulka kevlaru o wytrzymałości 54 kg już pływa z nami na łodzi.



Następnego dnia zmiana załóg. Ja pływam z Kryckiem, Daniel siada za sterem drugiej łodzi. My więcej trollujemy, oni spiningują. Wynik remisowy. U nas 3 ryby – 3 razy Krystian, u chłopaków podobnie. Po porażce z „fortepianem” ponoszę kolejną porażkę. Drzewo i podmuch wiatru gilotynują szczytówkę mojej ulubionej wędki sumowej – Phenixa 65 lb. Stwierdzam : „może już być tylko lepiej”...






Trzeciego dnia składy na łodziach pozostają niezmienione. Moj towarzysz na łodzi zalicza nową życiówkę. Lądujemy 190 cm. Mamy jeszcze drugą rybę, mniejsza. Łowca ? - oczywiście Krycek.







A ja na zero. Ktoś mówił, że może być tylko lepiej ?



Gdy mijają 3 dni na łowisku, gdzie czujesz sie gospodarzem. Koledzy mają na koncie 16 wyholowanych sumów, a ty przegraną walkę z życiowym sumem i złamaną ulubioną wedkę, to nie pozostaje nic innego jak robić swoje. Tak jakby to był znów pierwszy dzień.



Dzień czwarty. Ruszamy wyjątkowo wcześnie. Jest jeszcze szaro. Daniel znów u mnie na pokładzie. Mówi, że przyniesie mi szczęście jak rok temu i będzie życiowa ryba. Oby...Po kwdransie chłopaki na sąsiedniej łodzi zacinają konkretnego suma – znów Krycek(!!!) – to jego siódma ryba na pierwszej wyprawie. Łącznie złowi 8 ryb i ilościowo zostanie „królem grzybobrania”.


Chwile potem ja mam branie. To nie jest normalny wyjazd, to nie jest (znów) normalne branie. Ryba też sprawia wrażenie nienormalnej. Zaczyna się walka, a raczej WALKA. Daniel za sterami, ja na dziobie i na reszcie łodzi. Pierwsze minuty to dominacja zawodnika na drugim końcu zestawu. Tak naprawdę to niewiele mogę zrobić poza wydawaniem komend Danielowi : „wsteczny”, „luz”, „w lewo”, „w prawo”. Gdy ryba zawraca to obraca przy okazji naszą łodź. Ciekawe doświadczenie – tego nie znałem. Walka trwa, pompowanie i mozolne przeciagąnie liny z uciekaniem przed rybą próbującą „wejść pod łódź” wydają się trwać w nieskończoność. Chłopaki wylądowali 185 cm na pokład i teraz już z pewnej odległości przygladają się naszym zmaganiom. Walka przenosi się do parteru. Moja technika „nożna” – pompowania ryby przez robienie przysiadów męczy mnie bardziej niż tego suma. Zatem na kolanach na dziobie kontynuuje walkę. Ryba staje się coraz bierniejsza. Teraz to już tylko walka z jej masą. „Tylko”... znów pytanie o „fortepian” i czy to co tam jest pod wodą da się wyjąć. Mija 20 minut, mi przez głowe przechodzi myśl o daniu wędki Danielowi i chwili odpoczynku (ale tylko przez chwile taka myśl), jednak ryba tez już zmęczona. Widzę ją i to wcale nie poprawia mi humoru. Kotwica wbita za jeden, a może dwa groty w środek górnej wargi ryby. Robi się naprawdę nerwowo. Mimo, że sum już niby na powierzchni, to jednak jeszcze nie jest gotowy by dać się podebrać. W końcu udaje się! Daniel łapie go za szczęke, ryba wachluje ogonem, ale nie udaje jej się wyrwać. Druga ręka łapie za szczęke...i następuje STOP. Ryba nie drgnie, Daniel też. Co mam zrobić ? Staję na na drugiej burcie dla utrzymania równowagi łodzi. @Hle hle ląduje suma!!!


I patrzymy na siebie. We trzech. Ryba leży na dnie, patrzymy na siebie, o na nas a my znów na nią i jakoś nie potrafimy ocenić jej rozmiaru. Przypływają Grzesiek i Krycek. Oficjalne mierzenie...220 cm!!! I jeszcze raz mierzenie i...220 !!! Do tego taka wersja XXL - szerokość i wielkość brzucha budzą respekt i sprawiają, że w łodzi początkowo nie wygląda nam na aż tyle. A może to emocje po tej walce ?


Spływamy do przystani, do wyjęcia jej z łodzi potrzebujemy pomocy Grześka, we trzech wyjmujemy suma na płyciznę a ja zaczynam się przymierzać do zdjęć z moją rekordową rybą.








Znów na pomoc przychodzi mi Grzesiek (DZIĘKI) , który wchodzi i pomaga mi podnieść do zdjęć dwieście dwódziestkę .








Po krótkiej sesji ryba spokojnie odpływa w kierunku głębiny a ja dochodząc do siebie zbieram gratulacje.



Wracamy na łowisko. Daniel przejmuje stery na łodzi, ja mam w planach łowić na „pół gwizdka”, co @Hle Hle skutecznie wybija mi z głowy. Łowię, ryby mi biorą. Po południu na koncie mam 3 sumy i niezłego sandacza.


Postanawiamy sprawdzić w trollingu miejsce gdzie pierwszego dnia miałem spotkanie z „instrumentem muzycznym”, a w kolejnych dniach pozostali uczestnicy wyprawy do El – Dorado złapali ładne ryby. A Grześkowi udało się nawet złapać „krowę”. Jak to pieszczotliwie został nazwany jego sum o długosci 179 cm.





Pierwszy przejazd bo „bankówce”. Komentuję, że przydałby się „czwarty do brydża”, co Daniel kwituje uśmiechem. Chwile wcześniej stracił ładną rybę w tej samej zatoczce, w której pierwszego dnia ryba pokazała mu drzewo...


Wypuszczam przynętę wyjątkowo daleko – by ułożyć lepiej linkę na kołowrotku. Dosłownie chwilę po stwierdzeniu „jak mi teraz weźmie, to może być niezły taniec”...branie.


Zacięcie i odjazd.


Konkretny przeciwnik. Zaczyna się walka. Nie jest zwariowana jak ta pierwsza, poranna. Walka, można by powiedzieć „podręcznikowa”. Długi odjazd, przyjście pod łódź, odjazd w prawo. Spływamy jakies 200 metrów. Potem w drugą stronę. Siły nadwątlone poranną walką sprawiają, że znów mi ryba zaczyna rosnąć w oczach. Kolejne minuty pompowania. Widać go przy łodzi. Jest duży. Pewnie zapięty w nożyczki. Tym razem bez nerwów w końcówce. Daniel łapie jedną ręką za szczękę, ja łapię też. Teraz na trzy....i stoimy w miejscu. Dokładam druga rękę, już bez rekawicy (teraz ją reperuję). I wciągamy suma na pokład.


Bez słowa patrzymy na siebie. Wygląda, że jest bardzo duży. Długi. Dłuższy niż ten poranny ? ...Nie. 214 cm!Ale proporcje ciała już normalne. Dlatego przez chwile wydawał się wyjątkowo długi. Bo to duża ryba jednak. Spływamy do brzegu. Ryba wyjęta z łodzi – przydaje się ogrodowa plandeka. I zaczynamy sesję. Jeden na jednego. Przed pierwszym strzałem migawki ryba zsuwa się z maty i gonię ją. Udaję się ją zatrzymać, ale po pas wlazłem w wodę. Teraz już zdjęcia w wodzie. Nie na śliskiej macie.










Potem następuje moment, który sprawił mi chyba największą satysfakcje – a przynajmniej to, że udało się to Danielowi uwiecznić tę wyjątkową chwilę na zdjęciach.
Myśle, że komentarz jest zbyteczny.


















Przypływają chłopaki, ja się suszę, więc już sie domyślają co sie działo...



Dzień dobiega końca, spływamy do przystani i podsumowujemy 4 dni naszych zmagań. Kilkadziesiąt brań, 23 sumy powyżej metra wyholowane. Top 5 tego wyjazdu wygląda tak : 220, 214, 190, 185, 181... Mamy na koncie 12 ryb powyżej 150 cm. Oczywiście wszystkie ryby zostały ostrożnie wypuszczone do wody.
4 dni w El Dorado minęły. Chłopaki jako, że to ich pierwszy raz, maja bonus i jeszcze dwa dni łapania. My z Danielem półprzytomni ze zmęczenia i emocji ruszamy w drogę powrotną do Barcelony.


W tym miejscu jeszcze raz dziękuję uczestnikom wyprawy – Danielowi, Krystianowi i Grześkowi za te wspaniałe 4 dni.

Wyprawa A.D. 2012 już zaplanowana!



@Guzu, 2011


Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum




<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

 



[url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/czworka-w-drodze-do-el-dorado-r262]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url]

Share this post


Link to post
Share on other sites
Sign in to follow this  

×
×
  • Create New...