remek 10,499 Report post Posted October 3, 2012 „Szkocja jest przereklamowana” stwierdził mój tata, kiedy rok temu w październiku trafił nam się jeden dzień nad wodą bez kontaktu z rybą, i kazał się zabrać gdzieś, gdzie m?głby nałapać się łososi za wszystkie czasy. Najlepiej dużych i żeby brały zanim jeszcze się zarzuci. Wybór był prosty. Jedziemy na Alaskę! 24 lipca, w sobotę wieczorem wyruszliśmy z Gdańska, by po przebyciu 7500 mil wyladować w Kenai skąd odebrał nas mój serdeczny kolega Josh, przewodnik wędkarski na Kenai River i zabrał do siebie do Soldotna. Po 31h podróży wreszcie dotarliśmy na miejsce. Plan na najbliższe dwa tygodnie wygladał następujaco: do soboty king salmon (pl. czawycza) i sockeye (pl. nerka) wchodzące prosto z oceanu do rzeki, w niedziele odpoczynek, od poniedziałku do środy dolly varden (pl. malma lub golec) w górach, w czwartek pink salmon (pl. gorbusza), w piątek tęczaki, a w sobotę pakowanie i wyjazd. Poniedziałek 26 lipca Rano jedziemy na duże śniadanie do baru i wykupujemy dwutygodniowe zezwolenia. Pakujemy sprzęt i po południu wybieramy się nad rzekę. Po drodze Josh przedstawia nam plan na dzisiaj i instruuje jak się zachowywać na łódce. Między innymi zabrania nam dotykać przynęt rękami, bo zapach może odstraszyć łososie. A kiedy wspominam coś o bananach, które chciałem zabrać na łódkę, dostaję ostre zjebki, bo banany na łódce przynoszą pecha, a zapach odstrasza wszystkie łososie w promieniu 2 mil. Podobno stało się to powodem dla którego banan został usunięty z loga firmy odzieżowej, Fruit of the Loom. Zatem bananom mówimy stanowcze NIE. Łodzie na Kenai River W poniedziałki panuje zakaz używania łodzi motorowych, więc jesteśmy zmuszeni do łapania z tzw. drift boat. A metoda prosta, backtrolling spowalniany wiosłami. Dla pasażerow wielka frajda, ale osoba, której przypadnie machać cały dzień pagajami niekoniecznie jest w siódmym niebie. Drift boat z bliska No i sprzęt, czyli mocny kij, multiplikator z 80lb linką, planner board, dwumetrowy przypon mono o wytrzymałości 50lb, a na końcu spin’n’glow z ikrą i pojedynczym dużym hakiem lub wobler w kształcie banana o nazwie Kwik Fish, który w tym przypadku nie przynosi pecha (!!!), z przymocowanym na brzuchu kawałkiem fileta z sardynki i uzbrojony hakiem. Tak się łapie kingi na Kenai. Spin’n’glow z ikrą Kwik Fish Na dzień dobry, dosłownie po 15 minutach mam na kiju pierwszego łososia, 8-10lb, ale ryba po krótkiej walce się spina. Mogł być to mały king lub silver salmon, zwany też coho (pl. kiżucz). Spływamy dalej, tata kurzy fajkę, podziwiamy widoki, a Josh wiosłuje i opowiada historie o rybach i nie tylko. Przy okazji przypomina, że jak będzie branie, to mamy czekać, aż ryba zacznie wyciągać linkę, co może potrwać od kilku do kilkunastu sekund, a podczas holu nie ruszać hamulca. Spokój grabaża cycu, masz do czyniania z profesjonalistami... Relaks przy fajce I tak nam miło mija czas, a deszcz sobie pada, i pada, i pada...Branie! Wędka się wygina. Podskakuje na krześle, szarpię tatę za rękaw i krzyczę, że ma branie, a on długo się nie zastanawiając łapie za kij i soczyście zacina. W tle slyszę Josha: Holly fuck, wait! Fuck, not yet! (pl. O rety, poczekajcie! Motyla noga, jeszcze nie!)... No to mamy pierwszego kinga z głowy. Trochę nie jest nam do śmiechu natomiast Josh ma z miszczuniów ubaw po pachy. Mija kolejna godzina. Zauważyliśmy dużego kinga spławiającego się poniżej nas. Napływamy powoli na to miejsce i tata znowu ma branie. Niestety łosoś się nie zacina. Dosłownie kilka sekund później ryba ponawia atak, ale tym razem na mojej wędce. Trzymając się krzesełka z trudem wytrzymuję przepisowe kilka sekund zanim ryba zacznie wyciągać linkę. W końcu dostaję sygnał od Josha. King już robi odjazd, a ja mam problem żeby wyjąć kij z uchwytu. Udaje się. Łosoś robi mocny zryw, na wszelki wypadek siadam spowrotem na krzesełku, żeby nie wypaść za burtę przy kolejnej takiej akcji. Ryba idzie pod powierzchnią w poprzek rzeki. Z gardła wyrywa mi się przeciągłe: iiiiiihaaa!!! Już wszyscy na rzece wiedzą, że mamy kinga. Adrenalina wylewa się ze mnie wiadrami, a ryba szaleje w bezpiecznej odległości od łodzi. Nagle luz. Serce skacze mi do gardła. Szybko zwijam. Jest kontakt. Srebrna torpeda zaczyna płynąć w naszym kierunku, pod samą powierzchnią, tnie wodę głową z wystawioną płetwą grzbietową. Jest olbrzymia. Josh ocenia ją na 55 – 60lb. To srebrniak, który wszedł podczas popołudniowego przypływu, creme de la creme. 10 metrow od nas schodzi do dna i zaczyna kręcić kółka wokół łodzi. Wyraźnie słabnie. Powoli zaczynam go pompować do powierzchni, a Josh czeka z przepastnym podbierakiem. Widać już cień ryby. Luz... Żyłka przetarła się na zębach tuż powyżej haka. Szkoda. Staram się robić dobrą minę do złej gry, Josh pociesza, że w końcu przyjechaliśmy tu po dobrą zabawę a nie fotki, no i pierwszy king zawsze musi spaść. W sumie ma rację, 15 minut ostrej jazdy bez trzymanki, niby było wszystko, poza podebraniem, ale za zdjęcie z takim klocem dałbym wiele. OK, tylko że kibelka nie ma Łapiemy jeszcze przez godzinę, ale juz bez efektów. Dopływamy do ostatniej przystani na rzece. Tu kończymy pierwszy dzień. Zostaje nam jeszcze zadzwonić po taksówkę, pojechać po samochód z przyczepą i wrócić po łódkę. W domu jesteśmy koło 21-szej. Pakujemy sprzęt na nastepny dzień, jemy kolację i idziemy do łóżek. Ale jak tu spać gdy jest wciąż jasno? Wtorek 27 lipca Ledwo zdążyłem zamknąć oczy i już zadzwonił budzik. 4 rano. Jedziemy nad rzekę. Josh pływa z klientami za kingiem, ale przed pracą podrzuca nas w g?rę rzeki. Będziemy lapać nerki. Proszę go, żeby wybrał odcinek, gdzie będzie bardziej kameralnie. Combat fishing nas nie interesuje, nawet za cenę mniejszej ilości ryb. Mamy jakieś 400m brzegu tylko dla siebie, bo poniżej i powyżej jest zakaz wędkowania. Do drogi daleko, a żaden przewodnik tu z klientami nie przyjedzie, bo są lepsze miejsca. Na dobrej miejsc?wce na kinga zawsze jest tłok Nie ukrywam, że metoda połowu jest beznadziejna. Ultra ciężka nimfa, lub też grunt?wka na kiju muchowym. Ryby idą blisko brzegu, jedna za drugą, blisko dna, nie żerują i nie są agresywne, ale jest ich na tyle dużo, że tzw. mucha musi kt?rejś wpaść do pyska. Pierwsze skojażenie, to szarpak, no ale skoro to jedyny spos?b, to zaczynamy. Na początku bez przekonania, ale pierwsza ryba rozwiewa wszelkie wątpliwości. Kij Hardy Elite 9’ #9, przypon 25lb wydały mi sie za delikatne. Nerka 70-75cm serwuje najpierw serię wyskok?w, a nastepnie wyciąga mi prawie całą linkę. Na pewno silny nurt pomaga, ale też i sama ryba niesamowicie walczy. Jestem w delikatnym szoku, bo łososia atlantyckiego podobnych rozmiar?w miałbym na brzegu po 5 minutach spokojnej walki. Srebrna nerka z przywrami w okolicy ogona, co świadczy o tym, że dopiero weszła do rzeki Wiemy już o co chodzi i bierzemy się do roboty. Sporo ryb spada, ale zabawa jest przednia. Wszystkie wyjęte mają prawidłowo hak w pysku. Koło południa wreszcie pokazuje się słońce i tata robi sobie przerwę. Ja dalej katuję wodę. Poza nerkami trafia mi się pierwsza malma. A na rzece ruch jak na Marszałkowskiej. Co chwila przepływa jakaś motor?wka. W dole rzeki, na przeciwległym brzegu, widzę skupisko wędkarzy. Musi to być dobra miejscowka, ale myśl o walce o 4m2 wody skutecznie nas zniechęca do takiego łowienia. 50KM pozwala na szybkie przemieszczanie się po rzece. Po południowej drzemce tata wraca do walki i trafia pierwszą gorbuszę. Ta ryba inaczej walczy, juz nie tak dynamicznie jak nerka, ale wciaż robi wrażenie. Szybka fotka, ryba wraca do wody i łapiemy dalej. Co chwila mamy rybę na kiju. Chyba musi przepływać jakaś większa ławica. Kolejny hol Wtedy pojawia się Josh. Odstawił już klient?w i zabiera nas na swoją ł?dkę. Zapolujemy znowu na kingi. Metoda ta sama co wczoraj, z tym ułatwieniem, że nasz przewodnik zamiast machać wiosłami steruje cicho mruczącym silnikiem. Dzisiaj jest bardzo słabo. Tylko kilka ryba złapanych na całym odcinku. Ujście zostało przegrodzone sieciami rybackim i swieża ryba nie ma szans wejść do rzeki. Jesteśmy tym trochę zaskoczeni, ale Josh tłumaczy, że co roku jest ten sam problem i lokalne władze nie palą się do tego, żeby go rozwiązać. Gorbusza W związku z tym, że nic się nie dzieje, mamy czas na wędkarskie pogaduchy. Okazuje się, że z tymi kingami to nie jest tak łatwo i na końcowy sukces składa się wiele czynnik?w, kt?re muszą ze sobą wsp?łgrać. I nawet jeśli zesp?ł na łodzi zachowa się odpowiednio, to jeszcze trzeba liczyć na odrobinę szczęścia. Zaczynam powli godzić się z myślą, że o powt?rkę z poniedziałku będzie niezmiernie ciężko. Trolujemy jeszcze do 18-stej, o tej godzinie łodzie przewodnik?w muszą spłynąć z wody, nie zależnie od tego czy przewodnik łapie z klientami czy nie. Spora część brzegu na dolnym odcinku jest zabudowana i rzeka jest dostępna tylko z łodzi Wracamy do domu. Pomagamy przy myciu ł?dki. Musi być sterylnie czysta, bo łososie mają czuły węch itd, itp... Głośno zastanawiam sie nad zmianą planu, że możeby tak z brzegu spr?bować na kinga, ale Josh tłumaczy, że tu na dolnym odcinku dobre miejsc?wki są praktycznie niedostępne z brzegu, a nawet jeśli coś się uwiesi, to wyjęcie takiej ryby jest mało prawdopodobne, chyba, ze ma się ze 300 metrow linki i kij od szczotki. Wtedy z kolei rzucanie takim zestawem jest katacją. Zostaje jeszcze opcja szukania tej ryby w mniejszych rzekach, ale w dopływach siedzą osobniki w szacie godowej, mocno zmęczone wędr?wką w g?rę rzeki i walka z taką rybą to już nie to samo. Jedna z przystani wędkarskich Środa 28 lipca Dziś odsypiamy do 10 i przed południem Jessica, dziewczyna Josha, podwozi nas nad rzekę. W między czasie dowiadujemy się, że na jego ł?dce mają już trzy kingi. To podnosi nas na duchu i w bojowym nastawieniu ruszamy nad rzekę. Ale oczywiście tam gdzie można dojechać samochodem jest tłok. Ludzie zjeżdżają się z całej Ameryki, żeby nałapać mięsa. Nie ma to w zasadzie za wiele wsp?lnego z wędkarstwem. Ku naszemu zaskoczeniu, niektorzy jawnie łapią na szarpaka. Co prawda z pojedynczym hakiem, ale mocarnym spiningiem, kołowrotkiem i żyłką 50-siątką. Rzut i zacięcie, i tak cały czas. A jak coś się w końcu zatnie, to w tempie ekspresowym wyjeżdża na brzeg. Jak jest zahaczone za głowę to dostaje pałą. Jeśli ryba jest ewidentnie podhaczona, to wraca do wody (choć widziałem i takie przypadki, że dostała zaproszenie na kolacje), najczęściej żegnana kopniakiem. Szczeg?lnie wyr?żniają sie w tym latynosi i azjaci. I tak aż do złapania kompletu, czyli sześciu sztuk dziennie. To nam zupełnie nie pasuje do sielankowego obrazu Alaski i robimy sobie długi spacer wzdłuż rzeki w poszukiwaniu odcinka wolnego od mięsiaży. Combat fishing w wersji soft, ale dla nas i tak było za ciasno Rewelacji nie ma, ale łapiemy. Tata ma pierwszego tęczaka, ok 50cm. Poza tym udaje nam sie wyjać kilka nerek w tym jedną już całkiem przyzwoitą, kt?ra funduje mi niezapomnianą walkę. Czas nieubłaganie ucieka i musimy się zbierać, bo na 15-stą jesteśmy um?wieni z Joshem na kingi, a czeka nas długi spacer. Powoli do przystani spływają ł?dki. Znowu mało ryb i nasz przewodnik wzbudza sensację wyjmując ze schowka trzy kingi, 23lb, 35lb i 42lb. Oznacza to, ze trzech z czterech wędkarzy na jego ł?dce zakończyło wędkowanie grubo przed południem, z czego pierwsza ryba została złowiona już o 06:05. Jakoś nie możemy tego pojąć. Zapłacić kupę kasy za 5 minut łowenia? No c?ż, co kraj to obyczaj. Największy środowy sockeye Teraz nasza kolej. Josh już na luzie, obdzwania cały świat. Odbiera też osobiste gratulacje od prezydenta USA. Suczka Daisy, nieodłączny kompan i maskotka, kt?ra podobno przynosi szczeście, ma chyba już na dziś dosyć. Kurcze, przydałoby się, żeby trochę tego szczęścia i nam dziś przyniosła. Będzie łyso wracać do Europy bez fotki z czawyczą. A swoją drogą, to nie można było jej zabrać w poniedziałek??? Zaraz będzie się działo Tego typu myśli chodziły mi po głowie, gdy nasza cierpliwość w końcu zostaje nagrodzona. Jest branie na moim zestawie ze spin’n’glow i ikrą. Prawie natychmiast linka zaczyna wychodzić z kołowrotka. Ryba mi zaoszczędziła psychicznych tortur związanych z wyczekiwaniem na odpowiedni moment, więc łapię za wędkę i zaczynam hol. W między czasie tata zwija swoj zestaw i bierze aparat. Tym razem jeśli coś się nie uda to przynajmniej będą fotki. Szybko orientuję się, że to nie jest duży okaz, ale pomimo wszystko radocha jest niesamowita. King ląduje w podbieraku. Josh ocenia go na 20lb. King salmon Ryba jest faktycznie gruba przy swojej długości. Spływamy szybko do najbliższej wyspy. Tam robimy zdjęcie i wypuszczamy rybę. Udało się i plan minimum został osiągnięty. Ponawiamy dryf w tym samym miejscu. Znowu branie, niestety ryba nie zapina się. Dochodzi godzina 18-sta i musimy spływać. Ale to nie koniec na dziś, bo w przystani już czeka na nas Erick ze swoją ekipą. Tata w akcji Szybka przesiadka i łapiemy dalej. Dobra passa trwa i po dw?ch godzinach trollowania jest kolejne branie. Tym razem na zestawie taty z Kwik Fish’em i sardynką. Pełna mobilizacja na pokładzie, wszystkie wędki zwinięte, podbierak w g?rze, dający sygnał innym łodziom, że holujemy rybę. Po kilku minutach podbieramy około 10lb kingusia i dumny łowca może zapozować do zdjęcia. Jack, czyli mały king Nie tracimy czasu i zabieramy się dalej za mieszanie wody, aż do 22:30, ale limit szczęścia został wykorzystany. Josh nas odbiera z przystani i z usmiechniętymi buźkami wracamy do domu. Zgodnie z umową płacę za zakupy na dziale monopolowym. Trzeba jakoś uczcić pierwsze alaskańskie czawycze. A że jak wiadomo woda wyciąga, to po całym dniu pływania, niekt?rzy byli bardzo spragnieni. W pewnym momencie zaczynam się zastanawiać czy wog?le jest sens kłaść się do łożka, skoro pobudkę mamy znowu o 4 rano. Jednak sen wygrywa... Czwartek 29 lipca Wstajemy zgodnie z planem. Znaczy się tata i ja, bo nasz gospodarz ma mały kryzys. Ostatecznie wyruszamy nad rzekę z ponad poł godzinnym op?źnieniem. Dzisiaj robimy powt?rkę, czyli Josh z klientami, a my z Erickiem, kt?ry ma już na nas czekać w przystani. Niestety po dojechaniu na miejsce okazuje się, że go jeszcze nie ma. Dzwonimy, ale nie odbiera. „Polish mafia”, bo taki zyskaliśmy przydomek, zaczyna się delikatnie niecierpliwić. Decydujemy się na plan awaryjny. Bierzemy teren?wkę Josha i jedziemy katować nerki, bo nie wiadomo, o kt?rej sp?źnialscy się pojawią. Aż pięć rzut?w tata musiał wykonać, żeby zapiąć pierwszą rybę tego dnia I tu zaczyna się chyba największe wyzwanie z jakim przyszło nam się zmierzyć na Alasce. Już samo odpalenie samochodu sprawia mi kłopot. Po wyjechaniu na asfalt, 25-cio letni Chevrolet ucieka na wszystkie strony, pedał gazu sam się nie cofa. Na dodatek zaczyna padać i nie wiem gdzie się włącza światła, więc tata wciska po kolei wszystkie guziki. Udało się. Za to wskaźnik paliwa pokazuje pusty bak. Wszystko się sypie w tym trupie. Przecież przed chwila wskazowka była na Full! Po małych poszukiwaniach w końcu dojeżdżamy nad rzekę w odpowiednie miejsce. Gasze silnik, ale pojawia się problem z wyjęciem kluczyk?w ze stacyjki. Znowu mijają minuty zanim znajduję przełącznik odblokowujący kluczyk. Czy amerykańscy inżynierowie przygotowali dla nas jeszcze jakieś niespodzianki? Srebrna nerka z szybkiego nurtu - poezja Czas szybko mija nam na wodą, a ryby wynagradzają poranny stres. Jest ich naprawdę dużo i walczą imponująco. Zbliża się jednak 15:00 i pora jechać do przystani. Spr?bujemy znowu potrolować za kingiem. Tym razem tata siada za kierownicą. Twierdzi, że nie może sobie odm?wić przyjemnosci jazdy tym zjawiskowym autem. Ja mam akurat na ten temat odmienne zdanie i bez protest?w siadam na kanapie dla pasażer?w. W połowie drogi samoch?d gaśnie. Zaczynam się nabijać z ojca, że nie potrafi jeździć, rewanżując się tym samym za poranne komentarze w stylu: za wolno, za szybko, za średnio... Ale żarty się kończą, kiedy nie udaje się zapalić silnika. Puszczają mi nerwy i wszystkie łosie w okolicy mogą usłyszeć moje serdeczne pozdrowienia dla konstruktor?w tego samochodu. Chevrolet Castom de Lux od środka… Analizujemy sytuację i odkrywamy, że są dwa zbiorniki paliwa. Prawdopodobnie podczas szukania włącznika świateł, tata przełączył baki. Pr?bujemy przełączyć z powrotem na pełen bak, ale bez powodzenia. Trudno, trzeba będzie zadzwonić do Josha, ale jak na złość ja nie mam zasięgu, a taty kom?rka jest rozładowana. No to k... pięknie. Na szczęście ludzie na Alasce są wyjątkowo uczynni o czym przekonujemy się wielokrotnie podczas naszego pobytu. Pierwszy nadjeżdżający samoch?d się zatrzymuje, kierowca pożycza mi swoją kom?rkę i mogę dzwonić po pomoc. Po kr?tkiej relacji wydarzeń Josh tłumaczy jak przełączyć na pełny bak. Uff, pomaga, ale bez instrukcji nie dalibyśmy rady. … i z zewnątrz. W tle chatka Josha, a 20m za nią strumyk z pstragami Dziś na ł?dce naszego gospodarza, klienci wyjęli kinga i pięć dorodnych coho. Ten gatunek łososia pacyficznego jest najbardziej zbliżony z wyglądu do swojego odpowiednika z Atlantyku. Charakteryzuje się tym, że swieże ryby wchodzące do rzeki na poczatku ciagu tarłowego, mają bardzo wysoki odsetek umieralności po holu. Przepisy nakazują zabrać każdą złowioną kiżuczę. Limit, to 2 sztuki dziennie. Potem należy zakończyć wędkowanie. Josh zachęca do wypłynięcia na 2h trollowania, ale my mamy już dość wrażeń. Wybieramy relaks przy piwku i grillowanych kiełbaskach z łosia. Piątek 30 lipca Pofarciło się nam i śpimy sobie aż do 6. Ja wstaję jak młody b?g, a tata otwiera jedno oko, prosi, żebym przekazał łososiom w co magą go pocałować i usiłuje zapaść w sen stuletni. Ale nie ze mną takie numery. Po kwadransie już jedziemy w g?rę rzeki na odcinek powyżej Sterling. Josh podrzuca nas na jedną z wysp, kt?ra jest jego supertajną miejsc?wką i spływa do przystani, po klient?w, z kt?rymi ma do nas wr?cić. Będziemy łapać nerki. Ale gdy tylko znika jego ł?dz, pojawiają się nieproszeni goście i pakują się między nas. Potem pojawiają się kolejni i po godzinie tracimy całą linię brzegową na „naszej” wyspie. Josh nie ma wyboru i płynie z klientami w g?rę rzeki, a my zostajemy wciągnięci w combat fishing. Tata jest zepchnięty na sam koniec wyspy gdzie nurt odbija w kierunku środka rzeki i musi łapać w prawie stojącej wodzie, oczywiscie bez efektow. Ja utrzymałem swoją pozycję mniej więcej w połowie wyspy i mało komfortowo, ale łapię ryby. Sockeye Większość sockeye jest z przedziału 60-65cm, jednak od czasu do czasu trafia się sztaba srebra jak powyżej. Mam też na kiju prawdziwą torpedę, kt?ra wściekle przewalając się po powierzchni wyciąga mi sznur do podkładu. Kij wygięty do granic możliwości, dłonią pr?buję zatrzymać szpule, ale kończy się to na tym, że dostaję korbką w kciuka. Spod paznokcia leje się krew, a nerka będąc dobrze przeszło 40 metr?w w dole rzeki wypina się. Przepraszam wędkarzy łowiących poniżej mnie za zamieszanie i postanawiam odpocząć. Tracę moje miejsce, ale nie na długo, bo zbliża się pora lunchu. Towarzystwo się powoli wynosi i znowu mamy wyspę dla siebie. Josh przypływa z klientami, robimy grilla i wracamy do rybałki. Tata rehabilituje się za nieudane przedpołudnie i kosi nerki jak zawodowiec. Na switch cast’a podobno biorą chętniej A gdy już jest syty, postanawia udowodnić, że można łapać z tonącą końc?wką i klasyczną muchą łososiową. Ryby to doceniają i za chiwilę srebrny sockeye sprawdza wytrzymałość zestawu. Skoro już jest taki uprzejmy to dostaje przy okazji zaproszenie na kolację. Zacięta walka do samego końca Ja kontynuuję czarną serię zerwanych ryb. Muszę się bardziej przyłożyć do holu, jeśli chcę zrobić jeszcze jakieś zdjęcie. Podziałało i ląduję pięknego samca. To najwiekszy srebrniak przez nas wyjęty podczas tego wyjazdu. Super sportowa ryby. Chyba tylko steelhead może dać więcej frajdy. Trzeba będzie to sprawdzić! Prawie cały czas pada, ale ryby biorą, więc jest OK. Szczeg?lnie końc?wka była mocna. Zwijamy sprzęt i wracamy na noc do Soldotna. Jutro czeka nas ostatni dzień sezonu na kingi i chcemy być na wodzie tak długo na ile nam sił wystarczy. Sobota 31 lipca Ostatni raz wstajemy tak wcześnie. Jesteśmy w przystani sporo przed czasem. Wszystko gotowe, ale zaczyna się pechowo, bo klienci zapomnieli wykupić jednodniowe zezwolenia na kingi, więc muszą wr?cić do miasta. Josh przez ostatnie trzy wyjazdy na kingi miał pierwszą rybę zaraz po 6. Miejsc?wka jest mało oblegana, bo jak zaczyna się ruch na rzece, to ryby z niej uciekają, więc kto pierwszy się tam pojawi ten ma szansę coś wyjąć. Zatem możemy już to miejsce sobie odpuścić. W końcu wypływamy. Na rzece mgła. Nasz przewodnik obdzwania koleg?w, ale jak do tej pory wszyscy na zero. Mglisty poranek Widzimy, że na jednej z sąsiednich ł?dek holują kinga. Pomimo, że ryba nie jest duża, łowca postanawia ją zatrzymać, co oznacza, że przez nastepne 7h będzie siedział na ł?dce i kibicował kolegom. No c?ż, i z tego można czerpać przyjemność Labradorzyca Daisy – suka labradora Mam branie. Niczym rewolwerowiec gotowy do akcji, faluję palcami nad rękojeścią wędki i czekam tylko, kiedy ryba zrobi odjazd. Niestety, to tylko tęczak. Skusił sie na spin’n’glow z porcją ikry. W innych warunkach byłby za pewne mile widziany, jednak dziś jest powodem sporego rozczarowania. Odpinamy go w wodzie i ponawiamy dryf, bo wcześniej w tym miejscu zaobserwowałem spławiającego kinga. Sytuacja powtarza się, serce skacze mi do gardła... Nie, to znowu tęczak. Spin’n’glow z ikra ma co najmniej 15cm, ale jak widać wcale mniejszej ryby nie odstrasza. Robimy kolejny napływ. Znowu mam branie, ale bardziej agresywne. Nie ma wątpliwości, to był king. Za chwilę następuje kolejny atak na Kwik Fish’a na sąsiedniej wędce jednego z klient?w. Ryba się zapięła i pruje w d?ł. Przewala się na powierzchni. Jest ladna, 40-45lb. Zwijamy wędki. Gdy ryba jest już bliżej ł?dki, odwracam się by sięgnąć po aparat z plecaka. W między czasie słyszę jęk zawodu. George trochę poluzował linkę przez opuszczenie wędki i king się wypiął. Przy przynętach uzbrojonych w pojedynczy hak trzeba być skoncentrowanym do samego końca.Przenosimy się w d?ł rzeki i obławiamy jedną z odn?g. Miejsce aż pachnie rybą i już w pierwszym spływie tata ma branie na Kwik Fish’a. Ponawiamy spływ kilkukrotnie, jednak ryba nie reaguje. Płyniemy w miejsce gdzie w środę wyjąłem swojego kinga i jeden z klient?w ma branie, znowu na Kwik Fish’a. Wtedy przechodzi mi przez myśl, żeby poprosić Josha o zmianę przynęty, bo od dłuższego czasu nic się moim kręciołkiem z ikrą nie interesuje, ale ostateczenie z tego rezygnuję. George, w czerwonej wiatr?wce, był tak przejęty wędkowaniem, że co chwila przysypiał, zsuwając się przy tym z fotelika. Dlaczego tylko jemu brały kingi pozostanie tajemnicą. Wreszcie przestało padać, więc wyciagam aparat. Za p?ł godzinki będziemy wracać do przystani. Nic się nie dzieje. Gość siedzący przede mną zaczyna przysypiać, nie po raz pierwszy zresztą. Nasz przewodnik też już jest delikatnie zrezygnowany. Powinniśmy dawno zakończyc dryf i wr?cić na interesujący odcinek, ale chyba mu się nie chce. Wtedy właśnie następuje potężne branie i king bez gry wstępnej od razu odjeżdża. Najpierw do środka rzeki, a następnie w g?rę. K..., George znowu holuje rybę, albo raczej usiłuje holować. Kiedy ryba jest juz jakieś 100m powyżej nas decydujemy się za nią płynać. George udaje, że wie co robi, a Josh, że tego nie widzi Powoli zmniejszamy dystans do kinga. Josh instruuje klienta, żeby nie szarpał tak kijem, bo to nic nie pomoże. Ma tylko utrzymywać napięcie. Będziemy płynąć za rybą, aż ta się zmęczy i wtedy będzie nasza. Tak zachowują się tylko duże czawycze, +80lb, czyli Kenai Express. George jednak nie słucha, mieli młynkim non stop, a szczyt?wka wędki tańczy na wszystkie strony. Co chwilę wymieniam z kumplem spojżenia. W końcu plecionka okręca się wok?ł szczytk?wki za drugą przelotką. Josh rzuca się do odplątywania linki. Udaje się odzyskać kontak z rybą, ale tylko na chwilę. Bilans: starcona ryba sezonu i zniszczona wędka. No c?ż, bywa i tak. To koniec rundy pierwszej. Odstawiamy klient?w i wracamy do domu. Chłopacy idą na drzemkę, a ja robię jedzenie i przekładam sprzęt na prywatną ł?dke Erica. Dzięki temu będziemy mogli łowić po 18-stej. Wszystko gotowe, idę budzić resztę. Josh ma już dość, ale polska mafia nie. Motywuję go groźbą spalenia chaty, porwania dziewczyny i pocięcia pewnej części ciała w talarki. Wracamy na wodę. Więcej was matka nie miała??? Na przyujściowym odcinku rzeki panuje niebywaly tłok. Wszyscy licza na złapanie ryby wchodzącej podczas przypływu. My odpuszczamy i płyniemy trochę w g?rę. Kingi powinny sie przemieszczać stosunkowo szybko przy wysokiej wodzie, zakładając, że uda im się ominąć siaty na ujściu. Dokonujemy dobrego wyboru. Tłok mniejszy, a ryba bierze. Najpierw kolejno trzy gorbusze przyprawiają mnie o przyspieszoną akcję serca. Josh odpina je w wodzie, szkoda czasu na fotki, a poza tym jeszcze przyjdzie na nie czas. Potem łapiemy tęczaka i dolly varden. Nareszcie następuje wyczekiwane branie i odjazd. Od razu wiemy, że to nie jest olbrzym. Tata stosunkowo szybko doprowadza go do podbieraka, a Josh odpina i wypuszcza. Pomimo nie dużych rozmiar?w ryba sprawia nam dużo radości. Jednak srebrniak to srebrniak. C&R Zaczyna się ściemniać. Wszystkie ł?dki zapalają ostrzegawcze światła. Piękny widok, kt?rego niestety nie udało mi się uwiecznić. Płyniemy w g?re rzeki. Zostało nam p?ł godziny do zamknięcia sezonu. Jest już zupełnie ciemno. Jesteśmy w miejscu, gdzie głębokość rzeki spada z dw?ch do siedmiu metr?w. W tym dole czawycze zatrzymują się na odpoczynek. Zmieniamy metodę na back-bouncing. Planner board zastępuje 200-300gr ołowiana kulka, a na końcu spin’n’glow z ikrą. Rzucamy pod prąd i trzymamy kije w rękach, a Josh kontroluje powolny spływ ł?dki i ostrzega nas, że brania są bardzo agresywne i trzeba natychmiast mocno zaciąć. Po kr?tkim czasie mamy pierwsze i jedyne branie. King uderza tak mocno, że tata o mało nie wypada za burtę. Z trudem utrzymuje r?wnowagę i zacina. Ryba odjeżdża kilka metr?w i spada. Szkoda... Jest już p?łnoc i musimy kończyć. Było pięknie! Niedziela 1 sierpnia Odpoczywamy. Nasz gospodarz uśmiechnięty od ucha do ucha. Koniec z pob?dkami o 4 rano. Nareszcie będzie m?gł wozić klient?w na poważne ryby, bo jak m?wi łososie wchodzą do rzeki po to, żeby on m?gł zarobić i jego pstrągi mogły się najeść. Tata bierze się za gotowanie. Przygotowuje gulasz z łosia, kt?ry mamy ze sobą zabrać w g?ry, a na obiad robi steki, oczywiście z łosia. Do tego californijskie cabernet sauvignon i uczta gotowa. Robimy zakupy i pakujemy sprzęt na jutrzejszy wyjazd. Wieczorem siadamy przy piwku i robimy małe podsumowanie. Zdecydowanie pierwszy tydzień należy uznać za udany. Nerki dały nam popalić. Pomimo tego, że metoda połowu jest mało atrakcyjna, to jednak warta poświęcenia, bo ryby są niesamowicie waleczne. Jeśli chodzi o czawycze, to plan minimum został zrealizowany. Kenai River słynie przede wszystkim z dużych king?w, ale ilościowo jest ich mniej niż w innych rzekach Alaski i trzeba mieć świadomość podejmując to wyzwanie, że można zakończyć przygodę z zerowym wynikiem. Mieliśmy przyjemność zapoznać się bliżej z tymi rybami i trzy zapozowały do zdjęcia. Zabrakowało tylko przysłowiowej kropki nad „i” i miałbym fotkę z naprawdę dużym kingiem. Nic to. Najważniejsze, że pozostają wspomnienia, no i zawsze jest pow?d dla kt?rego warto tu wr?cić w lipcu. Lukomat, 2010 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum <script type="text/javascript"></script><script type="text/javascript"src="http://pagead2.googl...d/show_ads.js"></script> [url=http://jerkbait.pl/page/index.php/index.html/_/relacje/alaska-2010-wyprawa-lukomata-cz-i-kon-r251]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites