Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing
Sign in to follow this  
remek

[Artykuł] Spływ Wisłą Z Markiem Szymańskim - 24-25.06.2006

Recommended Posts

 

Na spływ umówiliśmy się już w zimie, więc trzeba było poczekać jeszcze kilka miesięcy. Termin spływu uzależniony był od stanu wody w Wiśle, od dobrej pogody oraz chcieliśmy wybrać okres, w którym byłaby większa szansa na dobre żerowanie ryb. Wybraliśmy czerwiec, jeden z najlepszych wędkarskich miesięcy w sezonie. Pod koniec miesiąca nagle dzwoni Marek „Sebek, pakuj się, jutro płyniemy na całą dobę”. Jak mogłem odmówić… Szybki telefon do Gromita i już wiem, że popłyniemy razem. Błyskawiczne przygotowanie sprzętu, drobne zakupy spożywcze i byliśmy w zasadzie gotowi.

Ze względu na to, iż Marek posiada duży i mocny silnik, naszym celem był dwudziestocztero godzinny spływ Wisłą na długim odcinku Modlin – Czerwińsk.

 


 

Po drodze mieliśmy za zadanie znaleźć jak najlepsze miejsca na letniego suma. Przez kilka miesięcy, na Wiśle utrzymywała się bardzo wysoka woda i prawdopodobnie większość miejsc zmieniła się nie do poznania. Dlatego co roku trzeba poświęcić wiele czasu na rozpracowanie i znalezienie nowych, rybnych miejsc. Oczywiście płynąc w dół chcieliśmy także połowić inne ryby, a głównym celem miał być boleń.

 


 

W sobotę o 7 rano spotkaliśmy się z Markiem i jego małym synkiem Szymonem na przystani w Silurusie. Łódź Marka, ogromna wiślana pychówka, była przygotowana do wypłynięcia. Musieliśmy tylko wylać trochę wody, która uzbierała się po deszczu sprzed kilku dni. Na przystani zamontowaliśmy echosondę, złożyliśmy swoje zestawy spinningowe i wpakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy do łodzi.

 


 

Wypłynęliśmy około 8.

 


 

Szybko przepłynęliśmy krótki odcinek Narwi.

 


 

W końcu wypłynęliśmy na większe wody Wisły. Minęliśmy most i zaczęliśmy obławiać pierwsze miejscówki w okolicach Zakroczymia. Tutaj obłowiliśmy ciekawe opaski, mini przelewy oraz dzikie burty w poszukiwaniu boleni i dużych kleni. Niestety nie udało nam się złowić żadnej ryby. Po drodze zatrzymywaliśmy się w wielu miejscach, po obu stronach rzeki i niestety wszędobylski piach pozasypywał większość dobrych miejsc.

 


 

W końcu dopłynęliśmy do ogromnej przykosy, która ciągnęła się prawie przez całą szerokość Wisły. Piękna miejscówka, na której liczyliśmy na żerowanie rap.

 


 

Jednak podczas naszego postoju żadna z ryb nie pokazała się przy powierzchni. Postanowiłem zmienić taktykę i połowić castingiem na większe gumy z dna. Podczas łowienia zanotowałem dwa agresywne brania, niestety żadnego nie udało mi się zaciąć. Były to prawdopodobnie bolenie, które stały przy dnie.

Popłynęliśmy dalej i w końcu znaleźliśmy się przy słynnych Grochalach.

 


 


 


 

Tutaj z daleka opłynęliśmy wszystkie przelane główki i wytypowaliśmy jedną z nich, przy której zauważyliśmy atak bolenia. Aby porządnie obłowić miejscówkę, opłynęliśmy cały przelew oraz warkocz i podpływając pod prąd, ustawiliśmy się na zapływie przelewu, na samym jego środku.

 


 

Z tej pozycji mieliśmy możliwość obłowienia całego warkocza, odchodzącego od główki, całego zapływu oraz zwarów powstających na przelewie. Za jakiś czas pojawiła się pierwsza rapa, która zażerowała daleko w warkoczu. Po jakimś czasie Marek zacina bolenia i szybko oddaje wędzisko małemu Szymkowi. Szymon dzielnie walczy z rybą i podholowuje rapę do łodzi.

 


 

Marek sprawnie ją podbiera. Robimy kilka zdjęć i mierzymy rybę, która ma 69 cm.

 


 

Szymon szybko wypuszcza rybę z powrotem do wody.

 


 

Co jakiś czas rapy atakują przy powierzchni drobnicę. W końcu i ja zacinam swoją pierwszą i dość sporą rybę. Niestety boleń po kilkunastu sekundach wyczepia się z kotwicy. Łowimy dalej. Po jakimś czasie zacinam kolejnego bolenia i dość szybko podholowuję go do burty łodzi. Tutaj widzimy, że jest słabo zacięty i grot haka wczepiony jest w malutki skrawek pyska. Przed próbą podebrania ryba spina mi się. Nie poddaję się i łowię dalej. W pewnym momencie Marek zacina następną rapę. Po krótkim holu podbieramy rybę i robimy kilka zdjęć.

 


 


 

Bolek szybko wraca do wody.

Teraz rapy pokazują się bardzo rzadko, ale czujemy ich obecność, są zarówno w warkoczu, jak i na zapływie. Zakładam swoją ulubioną boleniową gumę i oddaję kilka rzutów w rejony warkocza. Przynętę sprowadzam szybkim tempem z częstymi podciągnięciami. Za każdym rzutem gumę prowadzę przez całą szerokość warkocza w okolicy zaobserwowanego ataku rapy. Po chwili mam agresywne branie, zacinam i po krótkim holu, mały Szymek podbiera mi rybę. Robimy ciekawe zdjęcia i puszczamy bolka do domu.

 


 

Kolejną rapę łowi Gromit. Ryba wzięła w samym środku warkocza, na szybko prowadzoną gumę. Oczywiście robimy kilka fotek i zwracamy rybie wolność.

 


 

Podczas łowienia, kątem oka zauważam ataki rap na płytkim zapływie. Zmieniam przynętę na lekką wahadłówkę i zaczynam łowić, szybko ją prowadząc. Długo nie musiałem czekać na pierwsze branie. Rapa bierze w drugim rzucie. Podprowadzam bolenia do burty łodzi i oczywiście energiczny Szymek podbiera rybę.

 


 

W następnym rzucie zacinam kolejnego niedużego bolenia. Szybki hol, sprawne podebranie i rybka wdzięczy się do zdjęcia.

 


 


 

Przez jakiś czas rapy całkowicie przestają żerować. Jednak po kilkunastu minutach mam kolejne branie na wahadłówkę. Krótki hol i podciągam rybę do łodzi, gdzie znowu sprawnie podbiera ją Szymon.

 


 

To była najmniejsza rapka wyprawy.

 


 

Widać, ze rapy zaczynają żerować na dobre, jednak my musimy płynąć dalej. Podejmujemy smutną decyzję i podnosimy kotwicę. Odpływamy z miejscówki i obserwujemy kolejne ataki boleni na przelewie, który musieliśmy opuścić. Szkoda, ale czas płynie nieubłaganie, a jeszcze daleka droga przed nami.

Po drodze szukamy potencjalnych miejsc na letniego sumka, jednak nic ciekawego nie udaje się nam znaleźć. Nawet najgłębsze dołki teraz są albo zasypane albo ich głębokość nie jest zbyt interesująca.

 


 

Mieliśmy też takie sytuacje, gdzie trzeba było przepychać pychówkę po piaszczystych płyciznach.

 


 

W okolicach Smoszewa zatrzymujemy się przy bardzo interesującym przelewie. Tutaj mamy szansę na złowienie kilku gatunków, powinny być zarówno klenie, szczupaki, jak i bolenie. Po dłuższym obławianiu przelewu różnymi kleniowymi przynętami, niestety nie udaje nam się nic złapać poza jednym średnim szczupakiem. W momencie, kiedy mieliśmy już odpływać, na końcu przelewu pojawiła się spora rapa. Kilka rzutów i w końcu Marek ma branie. Po zacięciu oddaje kij Szymonowi, który mocno walczy z rapą i nie daje jej uciec.

 


 


 


 


 

Po jakimś czasie Szymkowi udaje się podholować rybę i Marek szybko ją podbiera.

 


 

Kilka zdjęć i rybka wraca do wody.

 


 

Łowimy także na „ścianie Szamańskiego” jednak tutaj żadne ryby nie chcą z nami współpracować.

 


 

Płyniemy dalej. Staramy się jak najszybciej dopłynąć do bardzo dobrej miejscówki, gdzie często żerują piękne bolenie. Po przepłynięciu sporego kawałka rzeki, w końcu dopływamy do miejsca i kotwiczymy w okolicy wielkiego warkocza, który powstaje za dużym zwaliskiem. Tutaj starannie obławiamy miejscówkę, jednak nasze połowy kończą się tylko na kilku ostrożnych i niezaciętych braniach. Po jakimś czasie odpływamy z miejscówki i obmyślamy dalszy plan.

Płynąc w dół rzeki obserwujemy czy gdzieś nie pojawiają się pojedyncze bolenie, na które będziemy polować z dryfującej łodzi lub kotwicząc się na kilka minut. Takim sposobem udaje nam się złowić kilka boleni.

 


 


 


 


 

Po dłuższym czasie, płynąc w dół, zaobserwowaliśmy dwa ataki dużej rapy. Tutaj musimy się zakotwiczyć i Marek mówi, że każdy ma po jednym rzucie, aby złowić tego bolenia i płyniemy dalej. To taki mini konkurs. Ja oddaję pierwszy rzut woblerem. Przeprowadzam przynętę blisko stanowiska ryby, jednak nie udaje mi się zmusić jej do brania. Następny rzut oddaje Gromit, któremu także ryba nie chciała zaatakować przynęty. Przychodzi kolej na Marka, który rzuca wobler w okolice stanowiska ryby i w pierwszych sekundach prowadzenia przynęty ma agresywne branie. Oczywiście po zacięciu, wędka znajduje się w rękach Szymka, który bardzo zaciekle walczy z rybą. Chłopak wręcz walczył całym ciałem i po trudnym holu podciąga w końcu rybę do burty.

 


 

Tutaj sprawnym chwytem łapie ją Marek i wyciąga z wody. Ryba jest piękna i ślicznie ubarwiona. Po zmierzeniu okazuje się, że ma 70 cm.

 


 


 

Szymek chętnie wypuszcza rapę do wody.

 


 

Płynąc dalej szukamy kolejnych miejsc sumowych, jednak i tu nic ciekawego nie udaje nam się znaleźć. W końcu w okolicach Wilkówca namierzamy wspaniałą i głęboką rynnę. Opływamy całą miejscówkę kilka razy w dół i w górę rzeki. Miejsce idealne na letniego suma. Jest wyspa, jest głęboka na 5,5 metra rynna, jest wiele zwalisk i podwodnych przeszkód oraz duże skupiska drobnicy.

Po rekonesansie miejscówki, postanowiliśmy zrobić sobie dłuższy odpoczynek. Wyszliśmy na ląd i rozpoczęliśmy biwak. Oczywiście rozpaliliśmy ognisko, aby usmażyć sobie jedzonko. Przy ognisku rozmawialiśmy o rybach, rzekach i wszystkim, co jest związane z wędkarstwem. Marek opowiedział nam kilka ciekawych, wiślanych historii, których wysłuchaliśmy z wielkim zaciekawieniem. W pewnym momencie na oczach Marka i Gromita, na namierzonej przez nas miejscówce, spławił się ogromny sum. Ryba pokazała się cała i Marek określił ją na około 60 kg. Był to, więc przepiękny sum.

Po biwaku popłynęliśmy dalej w dół rzeki. Przepłynęliśmy kilka mniej ciekawych miejsc i dopiero za Czerwińskiem zatrzymaliśmy się na bardzo interesującej miejscówce. Tutaj główny nurt uderzał silnie w kierunku brzegu, wymywając rynnę z dużymi zawirowaniami wody. Wszędzie leżało pełno dużych kamieni, które tworzyły ciekawe nurtowe warkocze. W miejscu tym było mnóstwo uklei, która właśnie odbywała tarło. Jak się można domyślić, było też tutaj mnóstwo rap w różnych wielkościach. Ryby uganiały się przy powierzchni za swoim pokarmem. Jednak pierwsze minuty łowienia upływały bez jakichkolwiek brań. Po jakimś czasie ryby zaczęły brać, jednak brania były bardzo ostrożne i delikatne. Nie łatwo było oszukać żerujące rapy. Dopiero po kilku zmianach przynęt, Marek zacina ładnego bolenia. Ryba wzięła na szybko prowadzony wobler. Pod nami był bardzo szybki nurt, a rapa wykorzystywała to i walczyła dość dzielnie. Jednak w końcu skapitulowała i Marek podebrał ją. Zrobiliśmy zdjęcia i rybka wróciła do wody.

 


 

Po jakimś czasie także Gromit zacina bolenia. Ryba uderzyła tuż przy powierzchni, na szybko prowadzony wobler. Ta rapa także walczyła dzielnie, nie dając się szybko podholować. W końcu Gromit sprawnie podebrał ją.

 


 


 


 

Mi niestety nie udaje się zaciąć żadnej rapy, wszystkie brania są bardzo delikatne. Rapy cały czas wspaniale żerują, a nasze przynęty nie okazują się wystarczająco skuteczne. Postanawiamy przybić do brzegu i obłowić miejsca, których nie udało nam się obrzucać z łodzi. Rapy są dosłownie wszędzie.

Wyszliśmy na brzeg i rozeszliśmy się po miejscówce. Gromit poszedł w dół, ja stanąłem kilkadziesiąt metrów przed nim, a Marek został blisko łodzi. Ciężkie warunki łowiska pozwoliły na obłowienie tylko niewielkiego odcinka. Mi udało się stanąć przy drzewie zwisającym nad wodą. W zwarach, niedaleko brzegu widziałem kilka żerujących rap. Rzucałem kilka minut, zmieniając przynęty i nie miałem nawet ani jednego brania. W końcu założyłem swój ulubiony wobler boleniowy i rzuciłem nim jak najdalej. Szybko sprowadziłem go w okolicę żerujących ryb i prowadząc wachlarzem, zacząłem go podszarpywać. Na branie nie czekałem długo, bo nastąpiło w pierwszym rzucie. Niestety ryba, po krótkim holu wyhaczyła się. Drugi rzut wykonałem prawie identycznie jak poprzedni, szybkie sprowadzenie woblera w okolicę ryb i kilka podszarpnięć. Branie było bardzo agresywne, a szalejący nurt nie pozwolił mi na szybki hol. W końcu podebrałem rybę i zmierzyłem ją. Okazało się, że ma 65 cm. Ryba wróciła do wody, a ja oddałem trzeci rzut. Wobler prowadziłem podobnie jak poprzednio i wszystko powtórzyło się. Ryba wzięła w najszybszym nurcie i odjechała w dół. Jednak podholowałem ją pod brzeg i dość szybko podebrałem. Ryba miała 60 cm. Wziąłem kilka większych oddechów i rzuciłem czwarty raz. Znowu wszystko przebiegło podobnie, jak na zwolnionym filmie. Potężne branie i szybki odjazd w dół rzeki. Na moje nieszczęście ryba szybko wypięła się z haków. Teraz już nie wytrzymuję i nogi zaczynają mi się powoli trząść. Oddaję piąty rzut. Podprowadzam wobler pod warkocz, podszarpuję i nagle mam kolejne branie. Niestety w ogóle nie udaje mi się zaciąć ryby i szybko spada. To już przypomina prawdziwe wędkarskie eldorado, żeby w pięciu rzutach mieć 5 ryb na kiju... Nie zmieniam taktyki i rzucam kolejny raz. Szybko prowadzę wobler i w chwilę później następuje kolejne branie. Tę rybę zacinam bez problemów i dość szybko podciągam do brzegu. Okazuje się, że nie jest taka duża jak poprzednie. Kolejne rzuty nie przynoszą mi już żadnego brania i po jakimś czasie odchodzę z miejscówki. Po drodze spotykam Gromita, który w tym samym czasie miał dwie ryby, które niestety spięły mu się. Wracamy do łodzi, gdzie odpoczywał Marek i prawie nie łowił.

Było już dość późno i musieliśmy wracać na wcześniej wybrane miejsce na nocleg.

 


 

Oczywiście płyniemy tam gdzie w dzień zaobserwowaliśmy suma. Płyniemy kilka kilometrów i podziwiamy Wiślaną przyrodę. W końcu docieramy na miejsce i rozkładamy się z jedzeniem. Szybko rozpalamy ognisko i podczas rozmów nasłuchujemy odgłosów zbliżającej się nocy.

 


 


 

Po całym dniu łowienia nie mamy już siły, aby łowić. Nadszedł czas odpoczynku.

 


 


 

Kiedy zrobiło się już całkiem ciemno, nagle okoliczną ciszę przerwał potężny atak suma na stado drobnicy, która pływała przy powierzchni. Potwierdziło się, że Marek miał nosa do tego miejsca. Sum jest! Noc upłynęła na długich rozmowach przy ognisku.

 


 

 W końcu pospaliśmy się. Marek z Szymkiem w pychówce, a ja z Gromitem przy ognisku.

Obudziliśmy się nad ranem, a Marek zaparzył na ognisku dobrą kawę.

 


 

Nadszedł czas powrotu do domu. Płynęliśmy kilkadziesiąt kilometrów w górę rzeki, co jakiś czas zatrzymując się i sprawdzając głębokości w mijanych miejscach.

 


 

W końcu dopłynęliśmy do grochali, ale zbyt duża presja nie pozwoliła nam na dokładne obłowienie przelewów. Rapy pokazywały się, co jakiś czas i mieliśmy kilka delikatnych brań. Jednak ze względu na towarzystwo innych pychówek, postanowiliśmy wrócić do przystani. Podczas drogi rozmawialiśmy o rybach i podziwialiśmy krajobraz. Zatrzymaliśmy się jeszcze w jednym dobrym miejscu i obłowiliśmy je z brzegu. Niestety tutaj ryby nie chciały współpracować.

Szybko wróciliśmy do Modlina. Na przystani złożyliśmy sprzęt i sprzątnęliśmy łódkę. Umówiliśmy się na kolejny spływ Wisłą i pożegnaliśmy się.

Chciałbym bardzo podziękować Markowi Szymańskiemu za gościnę na łodzi i za wiele godzin wspólnego wędkowania. Był to jeden z najwspanialszych spływów mojego życia.

Podkreślę także, że kolejny raz na żywo przekonałem się o tym, że Marek jest jednym z najlepszych spinningistów w Polsce. On kocha wędkarstwo, wyzwania i łowienie pięknych ryb.

Dziękuję także Szymkowi za towarzystwo i za podbieranie boleni oraz Gromitowi za dobry humor i wspaniałe towarzystwo.

Wam mogę obiecać kolejne relacje ze spływów z Markiem.

 

Sebastian „rognis_oko” Kalkowski

 

Zdjęcia:
Sebastian Kalkowski
Gromit

 

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

[url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/splyw-wisla-z-markiem-szymanskim-24-25062006-r86]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url]

Share this post


Link to post
Share on other sites
Sign in to follow this  

×
×
  • Create New...