remek 10,499 Report post Posted October 3, 2012 21.05 – Drugi dzień łowienia – Dzień życiówek. Tego dnia postanowiliśmy w dwie ekipy popłynąć do zatoki Filipa gdzie zamierzaliśmy łowić cały dzień. Wyniki z poprzedniego dnia podpowiadały, że miejsce to daje szansę na najlepsze efekty. Dużo złowionych ryb oraz bardzo dużo brań zapowiadało wspaniałą przygodę. Każdy z nas obmyślał, czy między tymi mniejszymi szczupakami czatuje ten duży, ten upragniony, ten metrowy. W tym dniu tylko Andrzej z Gromitem i Porterem płyną zwiedzić inne zatoki, które znajdują się bliżej toru wodnego. To typowe dla Andrzeja. Czuje się prawdziwym przewodnikiem i gospodarzem, toteż chce nam pokazać jak najwięcej ciekawych miejscówek. Ranek w Filipie okazuje się bardzo dobry. Łowimy wiele sporych ryb. Obławiamy pasy zielska na głębokościach 1-2,5 metra, stosując głównie jerki i duże woblery. Na większych głębokościach niestety nie notujemy żadnych brań. Taktyka jak z poprzedniego dnia. Wpływamy do zatoki, rozglądamy się, w którym kierunku wieje wiatr, uwzględniamy słońce tak by nasze cienie nie „świeciły” na 20 metrów i łowimy. Wszyscy trzej staramy się rzucać przynętami w jednym kierunku. Tak by maksymalnie efektywnie obłowić pas, po którym przepływa łódź. Przynęty prowadzimy umiarkowanym tempem. Dobieramy je zaś w zależności od głębokości łowiska. Płytsze miejscówki – przynęty pracujące pod samą powierzchnią wody, głębiej – przynęty pracujące w połowie toni. W naszych zatokach szczupaki zarówno te duże jak i mniejsze potrafią poderwać się z dna i uderzyć przynętę tuż pod powierzchnią. Podczas dryfowania cały czas następuje korekcja toru za pomocą silnika elektrycznego. Poza tym żadnego odpoczynku, utyskiwania, żadnego leniuchowania. Cały czas „napadamy”. Zaplanowana strategia na naszej łodzi ponownie procentuje. Łowimy najczęściej tzw. „hot fish”, czyli ryby aktualnie żerujące w danym miejscu. Już po pierwszych dniach obserwujemy znaczne różnice między zastosowaniem tradycyjnego kotwiczenia i agresywnego obławiania wykorzystującego jako podstawę dryf. Różnice dotyczą przede wszystkim statystyk. Zauważyliśmy, że kotwiczące osady łowią zaraz po wpłynięciu na miejscówkę oraz po dłuższym czasie. Często narażają się na przestoje. Próbujemy namówić innych na podobne podejście. Nie musimy długo czekać – wyniki mówią same za siebie. Ponadto ciągłe dryfowanie jest jeszcze aktywniejszą formą spinningowania. W kolejnych dniach, o których jeszcze napiszemy łowimy prawie wszyscy stosując dryf. W pewnym momencie napływamy na odcinek łowiska, który znajduje się na odległość rzutu od trzcin. Bardzo ładna i typowa miejscówka szczupakowa. Trzciny, wlot kanału z cieplejszą wodą. Na dnie sporo rzadkiej roślinności. Tutaj Remek ma branie ogromnego szczupaka, który niestety nie trafił dobrze w jego ulubionego pływającego Jack’a 18. Szczupak ot tak po prostu nie zapiął się na kotwice. Jedyne co pozostało to widoczny … jeszcze przez kilka sekund ogromnych rozmiarów lej na lustrze wody. Po chwili Rognis także zacina wielką rybę, która po kilku pociągnięciach spina się. W ciągu kilku minut mamy kontakt z dwiema dużymi rybami. Jednak to zupełnie nas nie zniechęca. Widać jednak, że potencjał miejscówki jest spory. Łowimy w całkowitym skupieniu, powoli dryfując wzdłuż trzcin. Część rzutów wykonujemy przed siebie, a część tradycyjnie we wszystkie luki między trzcinami. Często bowiem szczupaki stoją na granicy trzcin i otwartej wody. Celność rzutu niekiedy decyduje o sukcesie. Mateusz zmienia przynętę na Salmo Pike 16 cm w wersji SR i oddaje kilka rzutów. Pamiętamy ta przynętę z zeszłorocznego wyjazdu, kiedy to Guzu w ostatnich minutach złowił swojego życiowego szczupaka. W pewnym momencie na twarzy Mateusza pojawia się zaskoczenie, a my kontem oka widzimy jak mocno zacina wielkiego szczupaka. Drapieżnik wziął dosłownie 1 metr od łodzi w momencie, kiedy przynęta wychodziła już ponad lustro wody. Wielki kocioł na lustrze wody. Mateusz mocno przytrzymuje rybę i nie daje jej uciec. Wykorzystuje jej moment zawahania. Dosłownie trzy wściekłe ruchy głową i … Remek w tym samym czasie, nie wiadomo jak i skąd, wkłada specjalistyczny podbierak do wody podbierając szczupaka. Całość akcji trwała dosłownie około 5 sekund. To chyba rekordowy hol metrowego szczupaka. Byliśmy jednak świadomi tego, że szczupak powinien jeszcze długo popływać zanim zostanie podebrany ale … co byście wybrali – walczyć z nim w niepewności następne 5 minut i zadawać sobie pytanie czy się wypnie czy nie, czy pozować z nim do zdjęcia? W tym przypadku wzięły emocje, ale jak później się okazało szczupak bez uszczerbku na zdrowiu z powrotem wrócił w fantastycznej kondycji do wody. Rybę całkowicie zanurzoną w wodzie pozostawiamy w podbieraku. Mateo szybko zakłada rękawice, odhacza szczupaka w wodzie i chwytem pod pokrywy skrzelowe wyciąga nad łódkę. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem, bo ryba jak na taką długość jest potwornie gruba i ciężka. Ponadto jest majestatycznie spokojna chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że energii ma pewnie sporo. Jej łeb stanowił prawie 1/3 całego ciała. Po dokładnych pomiarach okazało się, że szczupak ma 104 centymetry i 12 kg wagi. To nowy życiowy rekord Mateusza w szczupaku! Na pewno będzie miał długo w pamięci branie tej ryby, ponieważ dokładnie widział całą akcję. Po zrobieniu kilku zdjęć, natleniamy rybę i puszczamy w dobrej kondycji. Radości jest co niemiara! Na twarzy Mateusza rysuje się wielkie szczęście. Pozostali załoganci są równie szczęśliwi. Składamy gratulacje i łowimy dalej. Ryba została złowiona na wędkę, którą dostaliśmy do testów od firmy Dragon. Była to jerkówka Team Dragon. Druga ekipa też nie próżnuje i łowią kolejne ryby. Pomimo, że zatoka jest duża, to cały czas utrzymujemy ze sobą stały kontakt wzrokowy, czasami przepływając obok siebie i wymieniając uwagi. Następnym jednak razem weźmiemy krótkofalówki – będzie jeszcze łatwiej. Nadszedł czas obiadu. Odpływamy na umówioną wyspę, na miejsce spotkania z przewodnikiem. Okazało się, że w innych zatokach jest dość słabo i biorą tylko pojedyncze ryby. Ponadto nasz kolega Porter postanowił wypić troszkę za dużo Porterów (tak powstał nick na forum jerkbait.pl) i całe przedobiednie łowienie siedział „zawiany” na łodzi. Podczas smażenia na ognisku, pierwszego pysznego kociołka, omówiliśmy wrażenia z poprzednich godzin. Oczywiście oglądaliśmy zdjęcia metrówki. Przecież właśnie po takie ryby przyjeżdża się do Szwecji. Wprowadzamy się w odpowiedni klimat. Porter, który powoli odzyskiwał świadomość, nagle wstał i oznajmił wszystkim załogantom: „Jak dzisiaj nie złowię metrówki to nie nazywam się Piotroszczak”. Wszyscy płakali ze śmiechu. Musielibyście widzieć tą sytuację – naprawdę to był niekwestionowany hit wyjazdu. Długo każdy z nas zastanawiał się jak nazwie Portera. Nikt nie wierzył, że te słowa mogą się ziścić. W międzyczasie, gdzieś na uboczu Remek z Guzem ćwiczą Salmo Jacka. Kilka rzutów przynętą do wody, krótki instruktarz i Guzu oświadcza, że spróbuje swoich sił w jackowaniu. Po fantastycznym kociołku wszyscy popłynęliśmy z powrotem do tej samej zatoki. Drugie wejście do zatoki Filipa i oczekiwanie na kolejne ryby. Poobiednie godziny okazały się równie dobre. Łowiliśmy kolejne ładne ryby. Rognis męczył standardowo slidera. Jego sposób prowadzenia był bardzo ciekawy. Wędka tradycyjnie opuszczona ku dołowi jednak nie wykonywał on tradycyjnych szarpnięc jerkowych, a jedynie ściągał go rytmicznie kołowrotkiem. Jak się okazało to również bardzo efektywna metoda prezentacji, która w szczególności pod koniec dnia, kiedy człowiek jest zmęczony, może stanowić substytut szarpania. Mateusz wiele łowi na perch’a 12 SR, który okazuje się bardzo skuteczny. Remek z kolei poławia na Jacka. W oddali widzimy Guza, który z wielkim powodzeniem, za pomocą wędki spinningowej łowi również na Jacka. Jak się okazuje łowi szczupaka za szczupakiem. Po kilku godzinach słyszymy okrzyk na łodzi Andrzeja. Chłopaki mają metrowca. Ryba wzięła blisko trzcin, między brzegiem a małą kamienną wysepką. Szczęśliwym łowcą okazał się no kto? Jesteście w stanie odpowiedzieć na to pytanie? Oczywiście Porter, ten sam, który nie miał nazywać się Piotroszczak. Tym samym zachował swoje nazwisko. Ryba miała 104 centymetry i została złowiona na wirówkę Aglia 5 pożyczoną od Gromita. Przynęta przyniosła mu szczęście i tym samym Porter pobił swój dotychczasowy rekord w szczupaku. Tutaj rodzi się odpowiedź na pytanie – czy tylko duże przynęty? Czy tylko jerki? Wielokrotnie dochodziliśmy do wniosku, że podstawą wcale nie jest typ przynęty a jej odpowiedni dobór do łowiska. Robiliśmy również testy mające wykazać czy kolor ma wpływ na liczbę brań. Oczywiście takie doświadczenia są bardzo subiektywne, ale w dobrej wodzie, gdzie konkurencja pokarmowa jest spora ma to znaczenie poboczne – ryby brały zarówno na gumy, jaki i na jerki oraz blaszki obrotówki. Oczywiście w pewnym momencie wędkarz zadaje sobie pytanie – czym łowi się lepiej, efektywniej? Czym można rzucić dalej, co poprowadzę sprawniej i na końcu na jaka przynętę chciałbym złowić moją upragnioną rybę. Tego dnia, powrót do bazy był bardzo utrudniony, ponieważ pod wieczór całe szkiery spowiła ogromna mgła. Dla bezpieczeństwa musieliśmy wracać całą grupą, a drogę torował nasz przewodnik. Można powiedzieć, że to wcale nie takie łatwe zadanie. Wielu z nas nigdy w życiu nie widziało takiej mgły. Czuliśmy się jak w kotle parującej wody. Widoczność dosłownie na kilka metrów, a wszelkie zmysły orientacji zgłupiały. Dlatego, jeśli nie mamy GPS’a warto wsadzić na dno swojego plecaka kompas. Może nas to uratować od obrania nieprawidłowego kursu np. z Roslagen na Alandy. Ponadto, przy okazji pamiętajmy o zapalniczce. W przypadku znacznego wiatru, kiedy fale na morzu nie pozwalają na swobodne i bezpieczne przebycie drogi może się zdarzyć, że będziemy musieli pozostać gdzieś w oddali od naszej bazy a wtedy zapalniczka na pewno nam się przyda. Podsumowując ten dzień, złowiliśmy łącznie 85 ryb, a nasza łódź znowu wykazała się łowiąc 40 ryb. W drugim dniu najbardziej skuteczne okazały się duże woblery, jerki oraz wirówki, w tym pięknie wykonane duże wirówki zrobione przez Xaviego i Guza. 22.05 – Trzeci dzień łowienia – Zakład i Jim Beam Story. Michał, Guzu i Łukasz postanowili tego dnia rozpocząć od zatoki Żoliborz. Wczoraj zaczęły brać tam ryby i warto było sprawdzić to miejsce. Chłopaki złowili na płytkiej i zarośniętej wodzie kilkanaście szczupaków. Guzu tego dnia łowił wyłącznie na Jack’a i skutecznie radził sobie prowadząc go na mocnym zestawie spinningowym. Cóż tu dużo mówić – Guzu całymi dniami opowiadał TYLKO o Jacku. Był nim po prostu zafascynowany. Naszym zdaniem fascynacja wynikała z charakteru przynęty. Brania są bardzo widowiskowe. Ponadto miejscówki, w których łowiliśmy były stworzone do pullbaitów. Średnia głębokość to 2m, więc co mogłoby być lepszego? Pocałunek Jack’a. W tym samym czasie my obławialiśmy kolejne miejscówki na Filipie. Jednak wyniki z poprzednich dwóch dni były zdecydowanie lepsze. Co prawda ryby brały, ale większość brań była niemożliwa do zacięcia. Były zbyt delikatne. Brakowało zatem jakiegoś sposobu na złowienie większej liczby ryb. Po kilku godzinach dołączyła do nas załoga Guza. Podczas wpływania do zatoki mieli okazję podziwiać żurawie. Ekipa przewodnika postanowiła od rana starannie obłowić zatoki Wojciecha i Macieja. Okazało się, że i tam zaczęły brać szczupaki i jest ich całkiem dużo. W przerwie chłopaki płyną na Przesmyk połowić śledzie. Niestety nie mogą dokładnie namierzyć ławicy i łowią tylko pojedyncze sztuki. Jednak dla Gromita i Portera jest to pierwsze zetknięcie z tego typu łowieniem i sprawiło im to wielką frajdę. Około 14 spotykamy się na obiad i gotujemy duży kociołek pełen dobrego jedzonka. Zwykle wpłynięcie załogi na wyspę rozpoczyna się od sakramentalnego pytania – ile macie? Ile złowiliście? Tutaj widać mały akcent rywalizacji, który próbowaliśmy w tym roku wyeliminować, ale jak się później okazało nie zdołaliśmy tego zrealizować. Remek tego dnia do przerwy złowił jedynie 2 ryby, więc jak można przypuszczać zaczęło się … Jak to Ty masz tylko dwie ryby? Później doszliśmy do konkurencji zespołowej. Przez pierwsze dwa dni również i nasza łódź złowiła najwięcej … dlatego padały następne stwierdzenia – pobijemy wasz rekord ilościowy itd. Na Remka podziałało to jak płachta na byka. Rzucił on ot tak bez wielkiego zaangażowania – mogę się z Wami założyć, że po przerwie odrobię Waszą przewagę i jeszcze Was przegonię. W tym momencie widać było niedowierzanie i uśmiechy na twarzy – a może to był wyraz litości? Andrzej Zdun powiedział Remkowi, że musiałby wyłączyć konkurencyjną załogę by była możliwość chociażby wyrównania. I zaczęło się, Remek przysiadł z boku i widać było, że analizuje to co ludzie mówią. Gdzie i na co i w jakich okolicznościach połowili. Przeanalizowanie tego wszystkiego stanowiło nie lada wyzwanie tym bardziej, że zakład był aktualny. Po obiedzie, wszyscy decydujemy się wpłynąć do Filipa. Po wpłynięciu do zatoki Remek prosi Rognisa by ten wyłączył silnik. W oczach Rognisa pojawia się zwątpienie i przerażenie. Czy coś się stało? Nie … nic szczególnego, ale na Remkowej twarzy widać wielkie zadowolenie a w chwilę potem pojawia się głośny śmiech. Jest plan! Jest taktyka! Po chwili realizujemy tajemniczy plan. Wszyscy łowimy jak w amoku. Kolejne rzuty i kolejne wyciągnięte ryby. Czy zatem wygramy zakłady zarówno indywidualne jak i drużynowe? Na to pytanie przyjdzie nam poczekać do końca dnia. Jesteśmy prawie pewni, że dogonimy wynik łodzi Michała, a podczas łowienia, częstym przyłowem były ładne okonie. W momencie zmiany miejsca widzimy jak na łodzi przewodnika, Porter holuje dużą rybę. Czy to kolejna metrówka? Andrzej nie pozostawia złudzeń – informacja „metrowa ryba”. Podpływamy bliżej i kręcimy film na kamerze. Po dłuższym holu, przewodnik w końcu podbiera rybę, a my podpływamy do nich. Okazuje się, że ryba jest identycznej długości, jak ta z poprzedniego dnia. Porter złowił szczupaka 104 cm i powtórzył swój wczorajszy wynik. Ryba złowiona została na slidera w kolorze makreli, którego dzień wcześniej Porter dostał w prezencie od Guza. Jak widać, prezenty przyniosły mu dużo szczęścia. Dzień zbliżał się ku końcowi. Po drodze do bazy Andrzej postanowił zabrać chłopaków do zatoki Jim Beam. Płynąc w to miejsce Gromit zażartował, że to musi być fajna zatoka, bo on lubi czasem popijać whisky. Na miejscu okazuje się, że ryby nie biorą. Chłopaki łowią tam do końca dnia, a Gromit ma nosa i postanawia oddać ostatni rzut, zmieniając przynętę na swoją ulubioną pomarańczową wirówkę Aglię. Oddał dokładny rzut między trzciny, poprowadził przynętę, a w pewnym momencie uderzył mu piękny szczupak. Po długim holu udaje się podebrać rybę, a po zmierzeniu okazuje się, że szczupak ma 106 centymetrów. Tym samym Gromit łowi swoją rybę życia i największą rybę wyjazdu. Brawo! O tym fakcie dowiedzieliśmy się dopiero w bazie. Wszyscy dosłownie cieszyli się jak małe dzieci, że kolejna osoba z naszej grupy zrealizowała swój główny plan – złowienie okazu. Powrót do bazy, Przyszedł czas na podsumowanie rezultatów. Podsumowując wyniki z tego dnia okazało się, że złowiliśmy największą liczbę szczupaków w historii wypraw na Roslagen. Jeszcze żadna ekipa nie złowiła tam 118 ryb w ciągu jednego dnia. A co z zakładem? Okazało się, że z 2 ryb do obiadu Remek po przerwie narzucił szaleńcze tempo i koniec końców zaliczył 21 szczupaków + 1 okonia (jak się później okazało był to jedyny wynik powyżej 20 ryb złowionych w ciągu jednego dnia podczas wyprawy). Indywidualnie wygrał zakład. Natomiast zakład drużynowy został rozstrzygnięty na korzyść łodzi Michała, Guza i Łukasza 45 do 43 (wynik naszej łodzi). Jednak walczyliśmy zaciekle i popołudniowa tura zdecydowanie należała do nas. Tego dnia ryby w niektórych zatokach gryzły bardzo ostro. To wynik agresywnego brania na gumę Guza. 23.05 – Czwarty dzień łowienia – Śledziowa Ściana Czwartego dnia znowu rozpłynęliśmy się po różnych zatokach. Każda ekipa popłynęła w inne zakątki szkierów. My wypłynęliśmy jako pierwsi, a naszym celem były zatoki Kormorany, Oborniki i Pod Mostkiem. Wiedzieliśmy doskonale, że na Filipie jest sporo szczupaka, ale raczej małego. Tego dnia chcieliśmy zrezygnować ze statystyk i poszukać okazów. Wpływając do zatoki Kormoranów należy zachować szczególną ostrożność, ponieważ jest cała usłana głazami i kamieniami, na które można wpaść płynącą łodzią. Po wpłynięciu do zatoki obławiamy kolejne miejsca, jednak przynoszą nam one tylko pojedyncze ryby. Widać, że tutaj szczupaki nie chcą współpracować. Decydujemy się na zmianę miejsca. Po drodze odwiedzamy turystycznie największe siedlisko Perkozów i innego ptactwa wodnego. Tutaj nie łowimy, aby nie stresować ptaków. Kręcimy krótki film i robimy kilka zdjęć. Naszym kolejnym celem miała być zatoka Pod Mostkiem. Po drodze zatrzymujemy łódź przy trzcinowisku na tzw. Greckim Cmentarzu. To dość specyficzne miejsce, ponieważ znajduje się przy samym torze wodnym, jest dość głębokie, woda jest bardzo przejrzysta, a temperatura wody nigdy nie sprzyja żerowaniu ryb. Jednak to tylko złudzenie, bo co roku są tu łowione piękne szczupaki. Pierwsze rzuty potwierdziły, że ryby są chętne do współpracy. Na największe gumy i duże woblery łowimy kilka szczupaków w granicach 80 centymetrów. Każda ryba jest bardzo silna i najedzona. Ryby są dość charakterystyczne – srebrne śledziowce. Na Greckim Cmentarzu udaje mi się zrobić ciekawe doświadczenie. W pewnym momencie za przynętą Remka podążał szczupak, ale nie był skłonny do współpracy. W tym momencie przynęty Mateusza i Rognisa od razu zostały wrzucone w okolice drapieżnika. Nagle szczupak podpłynął do gumy i powoli chwycił ją całą w paszczę. Wszystko to na naszych oczach (przezroczystość wody 5m). Rognis postanowił poluzować linkę i nie zacinać szczupaka. Chciał zobaczyć, co zrobi. Szczupak powoli zaczął odpływać z gumą w pysku, jednak po chwili zatrzymał się, ruszył dwa razy delikatnie łbem i wypluł przynętę. Trwało to dobrych kilka sekund. Wpływając do zatoki Pod Mostkiem, w pewnym momencie cały świat spowija burzowa pogoda. W tym czasie chłopaki z innych załóg obławiają kolejne zatoki. Ekipa Guza łowi na Krowich Głowach i na Filipie, a Andrzej postanowił zabrać załogantów w zatoki Gay Bay i Jeziorko. Wszyscy łowią kolejne ryby, ale jest zdecydowanie gorzej niż w dniu poprzednim. Burza pogłębia się i robi się dość nieprzyjemnie. Każda z ekip postanawia przeczekać ją w jakichś ustronnych miejscach, wpływając do szwedzkich domków na łodzie. Pod wieczór postanowiliśmy obłowić zatokę Oborniki. Okazuje się, ze ryb jest dużo, ale niestety większość z nich nieuważnie wypłoszyliśmy, wpływając za blisko płytkiego blatu, na który wieczorem wyszły duże szczupaki. Udaje nam się złowić tylko kilka ryb, ale brania tego wieczoru przejdą na wiele dni do naszej pamięci. Wszystkie ryby wychodziły do powierzchni i nawet z daleka podążały za prowadzoną przynętą. Zachowanie ryb przypominało brania Musky, które widzieliśmy na wielu amerykańskich filmach. Przynęta sunąca po powierzchni a za nią z impetem podążający szczupak. Nadszedł czas powrotu. Spłynęliśmy do kei, gdzie czekali już Michał, Łukasz i Guzu. Niestety nie było przewodnika, ale za chwilę zadzwonił telefon, że spóźnią się. Na sam koniec postanowili obłowić mało znaną miejscówkę, która znajdowała się przy bardzo długim pasie trzcin, a głębokość wahała się od 1,5 do 3 metrów. W którymś z rzutów wirówką, Gromit zaciął jakąś małą rybkę. Okazało się, że jest to śledź, który zaatakował przynętę i prawidłowo zapiął się na trzy groty. W kolejnych rzutach Porter i Gromit złowili 7 szczupaków, w granicach 80 centymetrów. Na wspólnej kolacji, Gromit wymyślił nazwę dla nowo odkrytej miejscówki. Od tego dnia mówiliśmy na nią Śledziowa Ściana. Oczywiście podsumowaliśmy wyniki z całego dnia. Łącznie złowiliśmy 74 szczupaki. Sebastian „rognis_oko” Kalkowski Remek Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum. [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/wezowa-wyspa-%e2%80%93-roslagen-2006-%e2%80%93-czesc-ii-r81]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites