remek 10,499 Report post Posted October 3, 2012 Na trociowe rozpoczęcie sezonu wybraliśmy po raz kolejny Wieprzę w okolicach Sławna. Zakwaterowaliśmy się w Sławsku u pana Jarosława Kufla. Kwatera położona niedaleko rzeki i wyjątkowo sympatyczna. Na miejsce dotarliśmy przed północą jedenastego stycznia. Szybkie rozpakowanie, kolacja i długie siedzenie przy wędkach, kołowrotkach i przynętach. Gdy już wszystko było przyszykowane a my zmęczeni jak konie po westernach poszliśmy spać. Jednak sielanka nie trwała długo. Wstaliśmy o siódmej rano. Śniadanko i nad wodę. Pierwsze rzuty wykonaliśmy w okolicach Mazowa. Idąc w górę rzeki do wieczora spenetrowaliśmy w trzech odcinek około pięciu kilometrów. Trafiło mi się jedno branie. Ryba walnęła w przynętę i stanęła bez ruchu by po chwili spłynąć pod mój brzeg i wbić się w krzaki. Tyle było z ryb pierwszego dnia. Drugi dzień to wyprawa do Korzybia. I poszukiwania zarówno troci jak i lipieni. Te pierwsze za nic nie chciały się pokazać za to lipienie hmm coś się działo. Pierwsze lipki trafił Marek. Pod drzewem namierzonym na poprzedniej wyprawie. Ja jednak pierwsze kroki pokierowałem na zakręt, który rok temu obdarzył mnie rybą. Tym razem jednak rzeka nie była tak łaskawa. Lipienie więc nie musiały na mnie długo czekać. Jak na złość brały tylko maluchy. Znów zacząłem czesać wodę w poszukiwaniu troci. Idąc w górę rzeki rozkoszowałem się widokiem dzikiej i pięknej wody. Zatapiałem się w ten świat dziki , niedostępny i magiczny. Po kilku godzinach biczowania ciężkim zestawem miałem dość. Kompletnie nic się nie działo. Postanowiłem zacząć odwrót. Gdy doszedłem do lipieniowego dołka nie mogłem się powstrzymać i wpuściłem nimfki. Jedno przepuszczenie i bach, siedzi. Niewielki lipek pięknie walczy w silnym nurcie Wieprzy. Po nim kilka pustych przypuszczeń i znów łup, siedzi. Kolejny maluszek. Schodzę kilka kroków w dół i mam zaczep. Moja ostatnia ciężka nimfa grzęźnie w czymś twardym. To coś jednak po chwili ożywa i z impetem płynie w dół. Lipień walczy fantastycznie, po kilku odjazdach i młynkach zaczepia się ogonem o skoczka i ustawia bokiem w nurcie. Kij wygina się jeszcze mocniej a nurt spycha rybę pod brzeg. Na moje szczęście, udaje mi się go podebrać tuż przed zwalonym do wody krzakiem. Mam dość. Mam piękną rybę, urwałem prawie wszystkie nimfy, wracam. Wychodzę na polanę i zastygam w bezruchu. Prosto na mnie pędzi dzik. Skręca kilka metrów przede mną i znika w lesie. Do samochodu nam kilka metrów, widzę chłopaków jak w pośpiechu wyciągają aparaty, niestety zwierz niknie w gęstwinie. Czas wracać na kwaterę. W sobotę jedziemy do Kowalewic , stajemy przy moście. Mróz ściska, szkoda tylko, że śniegu już nie ma. Ubieramy się i idziemy w górę rzeki. Miejsca są tak obiecujące ,że aż czujemy ryby przez skórę. Jak się później okazało skończyło się na odczuciach. Za to trafiliśmy na kłusownicza siatkę. Grubą, niczym morską. Co za idioci, przecież w takie cos nic nie wejdzie. Dopiero wieczorem dowiadujemy się jak to działa. Siatka o dużej wytrzymałości wyłapuje liście i patyki. Niżej stawia się kilka cieniutkich, w które wpadają ryby. Koło południa rozpalamy ognisko, co za radość, słońce, dziesięć stopni mrozu i kiełbasa z ogniska popijana gorąca herbatą. Tylko ryb brakowało. Do samochodu wracamy koło piętnastej. Podczas rozpakowywania się zatrzymał się przy nas samochód, wyszedł przemiły pan i zagadał. I jak panowie były jakieś rybki?? Co mogliśmy odpowiedzieć, więc zaczęliśmy wypytywać. W końcu wieści z pierwszej ręki to najlepsze wieści. I dowiedzieliśmy się oj dowiedzieliśmy się wiele ale po kolei. Pan okazał się jedynym ponoć opłacającym kartę wędkarzem w okolicy. Tępicielem kłusownictwa, choć ostatnio już nie czynnie bo się boi. Dowiedzieliśmy się , że trocie wytarte były już w listopadzie. Jak to łowił piękne krowy na robaki przy wypadzie na lipienie z Glistą. Robił to ot tak dla zabawy. Ryby ponoć już zeszły i nasze czesanie wody mija się z celem. Miejscowa banda siatkarzy czuje się bezpieczna bo choć jest ich koło pięciu nikt się nie chce narażać i dzwonić po policję czy straż. Cóż szkoda słów, szkoda nerwów i ech jak to ma być lepiej. Pojechaliśmy do Darłowa kupić łososia. Jak się jednak dowiedzieliśmy od rybaków , łososie odeszły już od wybrzeży. Cóż obeszliśmy się smakiem. Niedziela to już czas pakowania i powrotów. Przed wyjazdem kupiliśmy sobie jeszcze rybkę u naszego gospodarza. Tuż za domem ma hodowle ryb. Po raz kolejny pojechaliśmy do Korzybia. Szukaliśmy ryb do czternastej. Oprócz kilku małych lipieni u marka nie trafiliśmy nic. Tak skończyła się moja druga styczniowa wyprawa na trotki. W przyszłym roku na pewno też się wybiorę, może na Wieprzę a może na inna z pomorskich rzek, czas pokaże jest w końcu jeszcze trochę czasu. Wykrzyknik, 2006 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum. [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/cztery-dni-nad-wieprza-r44]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites