Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing
Sign in to follow this  
remek

[Artykuł] Roslagen 2005 - Wspomnienia - Część Ii

Recommended Posts

 

Dzień drugi – kierunek zatoka metrówek

Chyba nikt nie wątpi gdzie popłynęły wszystkie łodzie w drugim dniu wyprawy. Oczywiście wystąpiły również wahania czy nie był to oby jednorazowy przypadek. Jednak koniec końców wszyscy zgodnie przyznali - tam muszą być jeszcze inne duże szczupaki. Płyniemy razem – polska reprezentacja jerkomaniaków. W naszej zatoce (o jak ładnie tak powiedzieć) widzimy Szwedów. Łowią. Właściwie jerkują. Jeden z nich ma dziwny styl, który wzbudza w nas wiele radości (bardzo mocne, długie i agresywne szarpnięcia – tak jakby ktoś szarpał jakiegoś pullbaita). Spokojnie mówię, poczekajcie on jeszcze za chwilę coś złowi. I jakby na zawołanie wędka jerkowa gnie się prawie do samego dolnika. Po kilku minutach walki metrówka ląduje w łodzi, a nasze miny z uśmiechniętych robią się jeszcze bardziej uśmiechnięte, ale nie powodu „dziwacznej”, agresywnej metody połowu ale z tego, że teoria lokalizacji dużych szczupaków potwierdziła się. Zapowiada się bardzo dobrze. W oddali obserwujemy inną ekipę, prawdopodobnie niemiecką, też łowią i też mają metrówkę! Głębokość łowiska to około 4m. Na dnie gęsty kobierzec roślinności. Temperatura wody zdecydowanie wyższa niż w pozostałych zatokach – około 15st. C.

 

Zaczynamy. Na początku padają pojedyncze, mniejsze szczupaki. Najbardziej efektywną przynętą bardzo szybko staje się Salmo slider. Z Sebastianem próbujemy co prawda łowić na inne przynęty ale niestety brania są albo niemrawe, albo szczupaki odprowadzają przynętę i tuż przy samej burcie mówią wędkarzowi „do widzenia”. Każdy z nas zadaje sobie pytanie, kiedy będzie ta pierwsza, wymarzona metrowa ryba w naszym zespole. Już po kilkunastu minutach widzimy, że Łukasz pływający na łodzi razem z Andrzejem ma okazję przekonać się jako pierwszy co to znaczy metr na wędce (przedtem jednak, przy każdej sposobności mówi, że nie ma żadnych szans na metrową rybę – ale mnie to denerwowało). Pierwsza w życiu tak piękna ryba zostaje pokonana około godziny 12.00. Oczywiście ponownie Salmo slider zaliczył kilka dziur w swoim korpusie – wynik 101 cm daje spokój i szczęście. Powiodła się realizacja osobistego planu. To kolejny przykład na to, że jeśli tylko ktoś chce może jerkować używając zwykłej wędki spinningowej 2,7m (oczywiście musi być mocniejsza – ok. 60 – 80g). W chwilę później jakby nie dowierzając w to co dzieje się na wodzie Łukasz ponownie informuje wszystkich, że ma dużą rybę na końcu zestawu. Ponownie długa, zwykła wędka spinningowa zaopatrzona w slidera gnie się w każdym do samego dolnika. Praktycznie nie dowierzamy. Wczoraj dwie dziewięćdziesiątki, dzisiaj już metrówka a na dokładkę następny potwór. Tym razem jednak była to tylko 90 cm. Tylko? Wspaniały okaz ryby. Kilka zdjęć i ryba zostaje wypuszczona do wody.

 

 

 

 

 

 

 

W między czasie Daniel z Robertem próbują skorzystać ze swoich tajemnych przynęt – własnoręcznie wykonanych błystek obrotowych. Przed wyjazdem zadawałem sobie pytanie – czy jest to skuteczna przynęta na szwedzkie szczupaki? Szczerze przyznawszy, w szkierowych relacjach, które miałem okazje dokładnie przestudiować nie spotkałem informacji o skuteczności tego rodzaju przynęty. Blachy wahadłowe – owszem, ale obrotówki nie.

Błystki z dużymi skrzydełkami rozmiaru 6, z wielkim chwostem lądują w wodzie. Przynęta ta, zwłaszcza w płytkich i porośniętych miejscówkach okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Duże wibracje hydroakustyczne, mocna praca i praktycznie bezproblemowe przemieszczanie się nad kobiercem roślin podwodnych stało się bardzo kuszące dla ukrywających się tam drapieżników. Co kilkanaście rzutów kolejne ryby meldują się na wędce. Niestety przynęta powoli traci kolejne koraliki na korpusie. Wnioski zostają szybko wyciągnięte – następny rok więcej lekkich obrotówek i solidniejsze na pewno nie szklane kulki, które w uściskach szczęk szczupaków łatwo pękają.

 

 

 

 

 

Jak każdego dnia spływamy około godz. 14.00 na obiad. Ponownie, jak dnia poprzedniego, jedzenie smakuje jak danie w ekskluzywnej restauracji. W tym dniu nawet przypalone dno garnka zostało doszczętnie „wylizane”. W między czasie Janek opowiada nam o swoich zdobyczach. A chciałbym Wam powiedzieć, że jest o czym. Janek, miłośnik ptaków widział, podczas pierwszych dwóch dni wiele gatunków ptaków nie występujących w Polsce. Fascynacja tym tematem w końcu i nas dopadła. Teraz nie widzimy już tylko trzcin, wody, zatok. Nasze horyzonty zostają poszerzone. Teraz przyrodę odbieramy inaczej, pełniej – bernikle kanadyjskie, orły przednie, bieliki, czaple, żurawie to dodatkowe atrakcje, które są nierozłącznym elementem obrazu szwedzkich szkierów.

 

 

 

 

 

Po obiedzie dwie łodzie kierują się w „naszą” zatokę. Andrzej ze swoimi współtowarzyszami wypływają w inne rejony. Chcą poznać nowe miejsca. Całkiem zresztą słusznie Andrzej, jako gospodarz chce pokazać jak najwięcej. Sytuacja praktycznie nie zmienia się. Co jakiś czas melduje się ryba około 60-70 cm. By jednak i taką sztukę złowić należy się mocno napracować.

 

 

 

 

 

 

 

Łowimy dalej. W pewnym momencie (około godziny 19.00 gdzie każdy myśli już o kolacji i ciepłej herbacie) wędka Roberta wygina się w istny pałąk. Nieopodal wyspy zaczaiła się kolejna, jak się okazało po kilku minutach metrówka. Tym razem wszyscy oczekujemy w niepewności na wynik. Ile tym razem będzie? Z oddali widzimy osoby schylające się do burty. To bezsprzecznie moment podebrania ryby. Po chwili widzimy dużą rybę. SMS po raz kolejny przynosi nam dobrą informację - 104 cm Xaviego. Wielka radość ogarnia nas po raz kolejny (operatora pobierającego opłaty za SMS’a w roamingu pewnie też).

 

 

 

Zdjęcia, trzęsawka rąk, buzi i ryba wraca z powrotem do wody. Robert, ma nareszcie swoją rybę życia, swoją metrówkę. Drugi dzień wyprawy, a już zrealizował swój plan – kolejny szczęśliwy. Ponownie slider okazał się kąskiem, któremu nie mógł oprzeć się żarłoczny szczupak potarłowy. Zaczynamy zastanawiać się dlaczego. Podczas obiadów, gdzie głównym daniem jest ryba duszona w kociołku, każdorazowo podczas patroszenia stwierdzamy, że szczupaki mają w swoim układzie trawiennym różnej wielkości okonie. Okazuje się później, że rośliny przypadkowo wyciągnięte z wody oblepione były ikrą różnych gatunków ryb. Prawdopodobnie, przy tej okazji okonie przypłynęły na swoją wielką ucztę stając się jednocześnie ofiarą drapieżników - szczupaków. Większość poławianych przez nas ryb złowiona została na imitacje okoni. Im bardziej przypomniała ona rzeczywistość tym lepsze osiągaliśmy wyniki (może to tylko nasze subiektywne spostrzeżenia ale tak było). Dlatego też kolor PH slidera był najtrafniejszym wyborem. Jednak dlaczego akurat slider? Moim zdaniem umożliwiała ona bardzo szybkie obławianie miejscówek. Jej agresywne, szybkie prowadzenie prowokowało głodne szczupaki do intensywnego atakowania. Wielokrotnie na 4-5m wodzie, szczupaki ganiały slidery do samej powierzchni, ponawiając kilkukrotnie ataki w przypadku zaliczenia pudła.

 

Jeszcze tego samego dnia, razem z Sebastianem płyniemy na koniec zatoki. Stosujemy naprawdę bardzo efektywną metodę połowu z dryfu. Rzut, za rzutem przynosi kolejne ryby. Nie są one wielkie, ale daje nam to wiele radości. Przynętę prowadzimy w ekspresowym tempie. Szczerze powiedziawszy nigdy w życiu tak jej nie prowadziłem. Teraz jakoś sama ręka mówiła – prowadź szybko i drobno. Kolejne szczupaki widać było jak wyskakują a to „spod kamienia”, a to z za wolnostojącej kępy podwodnej roślinności. Jedną z zatok nazywamy nawet przewrotnie „zatoką psiaków” ze względu na liczną populację bardzo małych drapieżników, które po kilka razy uderzają w przynętę prowadzoną pod lustrem wody. Nie obawiają się niczego. Wielokrotnie ponawiają w następnym rzucie. Tutaj, przechodzi nas po głowie myśl, przydałby się mały Salmo mass maruder albo inna typowo szczupakowa przynęta powierzchniowa.

 

 

 

W pewnym momencie zauważyliśmy drgnięcie trzcin. Tak jakby szczupak ogonem odbił się od zielonej, ledwo wystającej nad wodę, ściany roślin. Wędka Sebastiana gnie się i wiemy, że to kolejna ładna ryba. Po kilku odjazdach walecznej ryby, gruby 89cm szczupak melduje się w naszej łodzi. Sebastian przekroczył 80. Niestety nie mogę tego powiedzieć o sobie. Drugi dzień naszej wyprawy a ja nie zaliczyłem jeszcze ryby powyżej 80cm. Nie mogłem oczywiście narzekać na ilość (zawsze powyżej średniej), ale jeśli chodzi wielkości miałem zastrzeżenia. Tego dnia byłem całkowicie wykończony. Wszystko mnie bolało, czułem się jakbym uczestniczył w jakimś wypadku drogowym. Trochę zniechęcony, trochę zdezorientowany postanowiłem coś zmienić w moim podejściu. Tylko co?

 

 

 

Podczas drogi powrotnej do przystani tylko mózg był w miarę sprawny. Cóż, postanawiam wprowadzić w moim organizmie równowagę obciążając go maksymalnie. Przynętą wyjazdu jak na razie był slider. W tym zakresie nie powinienem niczego zatem zmieniać, chociaż eksperymenty mogły przynieść zaskakujące rezultaty. Łoimy wszyscy podobnie – kij na dół, szarpnięcia, krótkie przerwy, więc i tutaj niczego nie należy modyfikować – być może powinienem jedynie zmienić tempo prowadzenia. Jednak zastanawiające jest to, że jako jedyny jestem wycieńczony do granic możliwości natomiast inni tryskają radością. Być może jesto to przypływ adrenaliny spowodowany kolejnymi holami większych ryb. Postanawiam zmodyfikować swój sprzęt wędkarski. Odstawiam wędkę Pete Maina signature muskie rod do 3oz. zmieniając ją na lżejszą konstrukcję.

 

Wieczorem, niczym inwalida po spotkaniu z TIR’em, zaczynam przygotowywać sprzęt. Wybieram starą i ulubioną moją jerkówkę rozemeijera classic jerk 198 cm do 120g. Ta przyniosła mi jak do tej pory najwięcej szczęścia. Chłopaki jak zwykle siedzą przy kominku oglądają zdjęcia i wpisując jednocześnie na naszą tablicę wyników liczbę szczupaków z bieżącego dnia. Kończę przygotowywać sprzęt. Jutro będzie lżej. Tylko slider w kolorze naturalnego okonia i moja lekka jerkówka z wiernym C4.

 

 

Dzień trzeci  – dzień rekordu

Trzeci dzień rozpoczyna się inaczej niż wszystkie poprzednie. Widzę, że entuzjazm troszeczkę osłabł. Wszystko toczy się wolniej, spokojniej, a przede wszystkim ciszej. Otwieram oczy i czuję ruch każdego mięśnia. Decyzja - nie jadę, nikt mnie nie namówi. Mogą sobie mówić, że jestem mięczakiem, ale nie przyjechałem na szkiery by umierać. Kilkanaście minut spędzam na otwieraniu oczu, następnych kilka na uruchamianiu mózgu i poznawaniu świata na nowo. Pierwszy krok należy do najcięższych. Czyżbym poprzedniego dnia stoczył walkę na ringu – szczerze? Nie pamiętam. Moja wędkarska pasja zwyciężyła. Po kilkunastu minutach wstaję i jak robocop idę na śniadanie.

 

Delektujemy się śniadaniem. Szczerze? Nie pamiętam czym. Jednakże każdego dnia Andrzej z Gosią zaskakują nas coraz bardziej. Nie mówię tutaj o atmosferze, która należy do fantastycznych, ale mówię o jedzeniu. Codziennie co innego, codziennie smaczne. Skąd oni to wszystko biorą na wyspie, na której sklepu można szukać ze świecą. Przygotowani są jednak wyśmienicie. Cieszę się, że jestem z nimi bo właściwie oprócz rzucania wędką do wody nic nie muszę robić. Wszystko mam podane jak w najlepszym kurorcie wypoczynkowym i wszystko za bardzo rozsądną cenę.

 

 

 

Płyniemy. Nie pisze jednak gdzie, bo to chyba rozumie się samo przez siebie. Tam gdzie zawsze. Podczas drogi widzę, że wszyscy zachowujemy się podobnie. Cisza, spokój. Każdy z nas patrzy na dno łodzi. Odczuwamy ogólne zmęczenie fizyczne. To niestety brak przygotowania fizycznego, praca biurowa. Myślę, że ważnym elementem jest przygotowanie przed taką wyprawą. Warto poćwiczyć trochę, jeśli rzeczywiście nastawiacie się na orkę czyli od rana do wieczoru łowienie ciężkimi przynętami na solidny sprzęt jerkowy. Tym razem nie mam siły by bawić się w wykładanie wszystkich przynęt, które potencjalnie mają mi dać szczęście. Wyciągam tylko kilka podstawowych, ulubionych – slider, jack, yokozuna swift, zip. To moi liderzy szkierowi. Kątem oka widzę Sebastiana. Robi podobnie. Wyciąga tylko podstawę.

 

Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Zaczynamy łowić. Wszyscy wybieramy miejscówkę o głębokości około 2m. Właściwie był to długi grab dzielący zatokę mniej więcej w stosunku 1:3, przez który przerzucało się przynętę. Brania zwykle następowały po przejściu przynęty na głębszą wodę. Nie pamiętam dokładnie, który to był rzut. Widzę slidera, okonia wypływającego już prawie na powierzchnię. Myślę sobie kolejny rzut bez kontaktu z rybą. W tym momencie widzę z odległości dwóch metrów wielką, rozwartą na oścież gębę, która w ułamku sekundy połyka slidera. Wszystko na oczach! O rany, takiego szczupaka w życiu jeszcze nigdy nie widziałem. Wiem już, że jest to ryba mojego życia. Ma sporo ponad metr. Jerkówka rozemeijera wygina się jak gałązka wierzby na wietrze. To podpowiedź dla tych, którzy myślą, że te wędki są sztywne jak szczotki od miotły. Holuję wielką rybę. Pierwszy odjazd, drugi, kolejne próby podebrania ryby nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Powiem Wam szczerze, że gdybyśmy mieli sprawny sprzęt do podbierania ryby szczupak ten wylądowałby w łodzi w około 30 sekund.

Gripp – zawodzi, rękawica nie daje się wprowadzić pod pokrywę skrzelową. Co robić? Kolejny odjazd i z dwóch kotwic wbitych w paszczę pozostaje tylko jedna. Szczupak, życiówka, wisi tylko na jednym haku. Teraz albo nigdy. Ryba po raz kolejny znajduje się przy burcie, chwytam go na swoją odpowiedzialność pod pokrywę skrzelową, myślę sobie a niech tam potnie paluchy (teraz myślę troszkę inaczej). Jednocześnie Sebek zakleszcza gripa w szczęce i wspólnie bezpiecznie lądujemy go w łodzi (ślizgiem, trzymając rybę pod brzuch). O rany? Mam swoją metrówkę! Najpierw zdjęcie robi sobie Sebek. Cieszę się jak nie wiem co. Mierzymy – 113 cm. Mój nowy rekord. Od razu dostaję gratulacje od mojego towarzysza. Cieszymy się wspólnie jak dzieci. Nie było 80, nie było 90 jest tak wielki szczupak. Zdjęcie, jedno, drugie, kolejne i wypuszczamy rybę do wody. Szczupak dostojnie odpływa w głębię. Patrzę na slidera, kilka dziur. Myślę sobie – ty przechodzisz na emeryturę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Siedzę na łodzi i czuję, że nic już mnie nie boli. Czuję się jak nowo narodzony. Leżę i odpoczywam. Słyszę ptaki, ciszę i mogę się tym wszystkim delektować. Generalnie mogę już w ogóle nie łowić. Nie zapomnę nigdy uczucia radości, które ciągnie się minutami … później godzinami. Cieszę się z kilku powodów. Życiówka, metoda jerkowa, slider, którego poznaję już od dwóch lat. Mój zasłużony odpoczynek trwa jakieś piętnaście minut. W między czasie Janek łowi następnego pięknie ubarwionego okonia.

 

 

 

Mówię do Sebastiana chodź pojedziemy na płyciznę niedaleko wyspy. Sebek, jakże radosny przyjmuje propozycję. Wpływamy na miejscówkę. Nadal nie mogę uwierzyć w to wszystko co wydarzyło się kilkanaście minut wcześniej. Zakładam przynętę Yokozuny Swifta. Ona bowiem szybuje zupełnie na powierzchni, wynurzając niekiedy nos ponad lustro. Wydaje się być oczywistym wyborem w takich warunkach. Ponadto to co lubię w niej najbardziej to fakt, że bez względu na moc szarpnięcia zawsze robi długie i perfekcyjne ślizgi.

 

Pierwszy rzut wykonuję w kierunku brzegu. Niczym nie zburzony obraz lustra wody zostaje zniszczony. Dwa szarpnięcia i atak szczupaka – wielki lej na powierzchni. Nie mogę ponownie uwierzyć. W chwilę później obserwujemy kolejną ryba bliska metra. Tym razem szczupak jest waleczniejszy. Przebywa kilkanaście metrów w ułamku sekundy. Po chwili jednak kapituluje. Szczupak chudy ale … około metrowy. Mierzymy – 98 cm. Nie do wiary! Jeszcze nie ochłonąłem z poprzednich emocji a tu następne na karku. Szczęście ogromne, tym bardziej że zaliczyłem go na przynętę Marcina, który wiem jak bardzo napracował się przed naszym wyjazdem by dostarczyć nam wielu przepięknych przynęt.

 

 

 

 

 

W kilka minut później widzimy zmagania na innej łodzi. Michał obławiając brzeg zachęcił najpierw zachęcił 92 cm szczupaka a później metrowca do ataku. Hol trwa jak dla mnie bardzo długo. Po mniej więcej kilkunastu minutach ryba ląduje w łodzi. Słyszymy krzyki. To mogło znaczyć tylko jedno – kolejny metr – 103 cm. Nie pytajcie na co? Odpowiedź jest oczywista – slider. Teraz jak za pewne pamiętacie z pierwszej części opowiadania wszyscy czekali na to co zrobi Michał – cygaro czekało w domu, a jego plan został zrealizowany. Czyżby leszcze?

 

 

 

 

 

 

 

Pod koniec dnia jeszcze Andrzej na fatso 10s w kolorze wściekłego tygrysa łowi szczupaka 92 cm. Tym razem wybiera głęboką miejscówkę około 6m. Jak on ją zlokalizował i na jakiej zasadzie – nie wiem. Ot, po prostu wpłynął, oddał kilka rzutów i szczupak zameldował się na wędce.

 

 

 

Na koniec, przed samym spłynięciem naszych załóg do obozu Łukasz jeszcze wyciąga ostatniego szczupaka dnia. Wracamy do domu. Czas na przemyślenia dalsze działania. Czas na kolejne piękne ryby.

 

 

 

Tego dnia radości było co nie miara. Moja zmiana sprzętu była strzałem w dziesiątkę. Delikatniejszy zestaw oznaczał możliwość wykonania długich rzutów przy jednoczesnym mniejszym wysiłku. Nie poprzestaję jednak na tym. Następnego dnia postanawiam łowić  jeszcze lżej. Miejsce C4 zajmuje TIC’a sculptor. Michał popijając whisky, pali cygaro. Obraz rodem z amerykańskich seriali. Pytany co teraz. Leszcze, czy szczupaki? Odpowiada natychmiastowo – jutro jadę po kolejną metrówkę.

 

 

Remek, 2005

 

 

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

 



[url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/roslagen-2005-wspomnienia-czesc-ii-r33]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url]

Share this post


Link to post
Share on other sites
Sign in to follow this  

×
×
  • Create New...