remek 10,499 Report post Posted October 3, 2012 W tym roku postanowiliśmy zmienić miejsce wyjazdu na wiosenne szczupaki. Oczywiście jasne było dla nas, że pojedziemy na szwedzkie szkiery. W ostatecznym wyborze miejsca pomógł nam kolega Maciek Rogowiecki z EventurFishing, za którego rekomendacją zdecydowaliśmy się na wyjazd na wyspę Gardsholmen, leżącą w Zatoce Syrsan. Nie możemy również zapomnieć o wyczynach naszego forumowiczach Phali, który w miejscu tym zaliczył kilka pięknych ryb w tym szczupaki powyżej metra. Bliskie sąsiedztwo z jednymi z najbardziej znanych łowisk szczupaków, jakimi są Vastervik oraz wyspa/rezerwat Bjorko spowodowało, że byliśmy bardzo podekscytowani miejscem, do którego mieliśmy się wybrać. Oczywiście skład ekipy nie zmienił się i w gotowości byli Remek, Mateo (Singor_ths), Gromit, Guzu, Xavi i ja. Do wyjazdu było dużo czasu, ponieważ wyprawę zaplanowaliśmy na jesieni poprzedniego roku, a termin wyjazdu był w drugiej połowie maja. Pozostało się przygotować, dokupić brakujący sprzęt i ekwipunek. Najwięcej czasu w przygotowaniach zajęło nam dokładne rozplanowanie poszczególnych dni oraz kwestii logistyczno - kulinarnych. Kolejnym etapem było teoretyczne rozpracowanie łowiska, korzystając z wiedzy zdobytej w poprzednich latach, a także korzystając z map morskich oraz doświadczenia kolegów, którzy już łowili w tych rejonach. Podczas wspólnych spotkań, ustaliliśmy szczegóły wyjazdu oraz wstępnie zaplanowaliśmy kolejne dni, które spędzimy na Syrsan. Wszystko było zapięte na ostatni guzik i powoli zbliżał się termin wyprawy. Podróż Nadszedł dzień wyjazdu. Spakowaliśmy się do samochodu Gromita. Udało nam się spakować mimo, że na początku wcale nie wyglądało to dobrze. Mimo, że mamy już doświadczenie co brać, a czego nie zawsze pojawiają się wątpliwości - czy czegoś nie zapomnieliśmy? Zwartą ekipą, ruszyliśmy z Warszawy do Gdyni na prom. Po drodze do Trójmiasta, odwiedziliśmy naszego forumowego przyjaciela Sławka, z którym spędziliśmy chwilę czasu i przy okazji zakupiliśmy kilka woblerów jego produkcji. Wyglądało to niczym handel uliczny, coś w rodzaju zakupu truskawek albo czereśn. Później pojechaliśmy jeszcze do fabryki Salmo. Niestety nie zastaliśmy ani Pepe’go, ani Efex’a. Pepe właśnie odbywał swoją wiosenną wyprawę na szkierach Ragarro a Efex był na rybach w Nadarzycach. Korzystając z okazji Remek chciałby podziękować Pepe oraz Efexowi za udostępnienie kolekcji jerków. I w końcu udaliśmy się w dalszą drogę do Gdyni. Wcale nie było łatwo. Droga w przebudowie a pogoda wcale nie ułatwiała nam zadania. Po dotarciu do portu odebraliśmy bilety. Znak - możemy jechać dalej. Tym razem jechaliśmy promem, który na stronę szwedzką przedostaje się w niecałe 10 godzin. Ufff jaka ulga. Prom bowiem, jest troszkę nudnym środkiem lokomocji zwłaszcza jak jedzie się NA ryby. Później wjechaliśmy na prom i zalokowaliśmy się w swoich kajutach. Tym razem prom był znacznie mniejszych rozmiarów niż ten, którym przebywaliśmy drogę do Nynesham. Oczywiście było dużo czasu na zwiedzenie promu, który jak wspomniałem do wielkich nie należał. Poza tym ... co zauważyliśmy ceny w barze były klasy StenaLine a nie Polferries. Poza tym, jak zwykle droga promowa przez Bałtyk ciągnęła się i żeby to skrócić poszliśmy szybko spać i myśleć o szczupakach, nowych miejscówkach i wielkiej przygodzie. Rano powitało nas wybrzeże Szwecji. Tym razem inne bowiem pierwszy raz płyniemy do Karlskorony. Dopłynęliśmy do portu Karlskrona i udaliśmy się w dalszą drogę, w kierunku Vastervik. Po drodze postanowiliśmy odwiedzić jedną z najpiękniejszych rzek trociowo – łososiowych w Szwecji – Eman. Oczywiście nie mogliśmy odmówić sobie krótkiego spaceru brzegami rzeki i zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć. Po dojechaniu do Vastervik, skręciliśmy do centrum miasta. Czyż bowiemmoglibyśmy ominąć to kultowe miejsce w Szwecji? Wszyscy jednomyślnie pojęliśmy decyzję - trzeba zobaczyć gdzie za kilka lat ekipa jerkbait'a wygra zawody w połowie szczupaków (oczywiście żartuję sobie). Zrobiliśmy ostatnie zakupy i odwiedziliśmy miejscowy bazarek, gdzie był tłum miejscowych. Może to jakieś święto? Trudno było jednak rozszyfrować Szwedzkie napisy. Ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Gamleby. Minęliśmy miasto i w końcu dotarliśmy do portu, przy którym miał odebrać nas właściciel posesji, na której spędzimy kilka kolejnych dni. W porcie spotkaliśmy Marka Szymańskiego, wraz z ekipą powracającą z wyspy. W czasie rozmowy dowiedzieliśmy się, że warunki połowów nie są zbyt dogodne. Codziennie zmieniająca się pogoda, zimne wiatry oraz zbyt wychłodzona woda całkowicie nie sprzyjały dobremu żerowaniu ryb. Ponadto okazało się, że większość drapieżników przebywa na dość znacznych głębokościach pływając za stadami śledzi. Na wodzie do 3 metrów prawie w ogóle ich nie było. Wszystko to spowodowało, iż trudno było namierzyć większe zgrupowania szczupaków. Później przywitaliśmy się z właścicielami, bardzo miłym Szwedem Peterem oraz jego żoną Ann. Załadowaliśmy nasz ekwipunek i sprzęt do dużej łodzi motorowej, którą mieliśmy udać się na wyspę. Nadeszła chwila, kiedy musieliśmy się rozdzielić, ponieważ trzeba było odebrać Guza, który przyleciał do Szwecji prosto z Barcelony. Gromit, Xavi i Mateo pojechali do Norrkoping po naszego Katalończyka. Ja i Remek ruszyliśmy wraz z Peterem na docelową wyspę Gardsholmen. Po dotarciu na miejsce okazało się, że wyspa jest dość wysoka, a nasza baza znajduje się na samym jej szczycie. Na szczęście właściciele załadowali nasze rzeczy na dużego quada i pojechali z nimi na górę. Wyspa była bardzo piękna i z jej szczytu widać było całą najbliższą okolicę wielkiej zatoki Syrsan. Te cudowne kolory i wspaniałe klimaty będą nam towarzyszyły przez kilka najbliższych dni. Wstępnie rozpakowaliśmy swój oraz kolegów ekwipunek i zeszliśmy do przystani, aby zobaczyć nasze łodzie i silniki. Okazało się, że łajby są wygodne, a silniki pracują bez zarzutu. Widać tym samym świetną organizację wypraw wędkarskich EventurFishing - gwarantowana jakość. Zaraz później postanowiliśmy szybko przygotować sprzęt, aby jeszcze połowić tego wieczoru. Po kilkudziesięciu minutach siedzieliśmy razem z Remkiem w łodzi. Obejrzeliśmy dokładnie mapę i ruszyliśmy pierwszy raz na zatokę. W szybkim czasie opłynęliśmy kilka potencjalnych miejsc, obławiając płytszą wodę. Niestety zupełnie bez wyników. Nie mieliśmy nawet brania. Sprawdziliśmy jeszcze kilka miejsc bez rezultatu i popłynęliśmy z powrotem w kierunku przystani. W tym samym czasie chłopaki przyjechali z Guzem. Nastąpiło długie powitanie, ponieważ nie widzieliśmy się już dość długi czas. Ten wieczór spędziliśmy przy długiej rozmowie, planując wędkarsko pierwszy dzień łowienia. Opowiadania poprzedników oraz nasz dzisiejszy dwu godzinny rekonesans nie napawały optymizmem, ale dobry humor całej grupy był ponad tym. Byliśmy bardzo podekscytowani, szczególnie, że był to nasz pierwszy wyjazd w to miejsce. Poszukiwanie ryb i nowych miejsc zawsze powoduje przypływ emocji i daje większą satysfakcję z łowienia. Dzień pierwszy – Krowie TrzcinyRano wstajemy pełni zapału do dzisiejszego łowienia. W głowach kołacze się od różnych myśli, co dzisiaj nas czeka, czy uda nam się znaleźć ryby, czy będą żerowały, itp. Posłusznie siadamy do wspólnego śniadania i uzgadniamy miejsca, w które płyną poszczególne ekipy. Na łodziach jesteśmy w dwu osobowych team’ach – Mateo i Gromit, Xavi i Guzu, Remek i ja. W związku z tym chcemy rozpłynąć się w różnych kierunkach, aby obłowić jak największy obszar zatoki. Mamy zamiar być ciągłym kontakcie (posiadamy komplety walki talki) i na bieżąco informować się o sytuacji w poszczególnych miejscówkach. Powoli zaczynamy przygotowywać się do zejścia na przystań. Dzisiaj zabieramy ze sobą więcej jedzenia, ponieważ postanawiamy łowić do wieczora. Szybko pakujemy się na łodzie i ruszamy w swoich kierunkach. Ja i Remek mamy do przepłynięcie najdłuższą drogę, ponieważ kierujemy się na północny kraniec zatoki, Xavi i Guzu płyną w przeciwnym kierunku, a Mateo i Gromit mają sprawdzić środkową część zatoki. Niestety czas mija, a na żadnej z łodzi nie pojawiła się ani jedna ryba. Jednak nie stresując się robimy kolejne zdjęcia otaczającego nas krajobrazu i co jakiś czas zmieniamy miejscówki. Woda w zatoce jest bardzo zimna i mimo pływania w wielu miejscach, ciężko jest znaleźć wodę cieplejszą niż 10-11 stopni. Tak zimna woda całkowicie nie sprzyja żerowaniu szczupaków. W końcu chłopaki donoszą o pierwszych, ale pojedynczych szczupakach. Na reszcie coś zaczyna się dziać. U nas także zaczęły się brania ryb i Remek łowi pierwszą rybę na naszej łodzi. Jak się później okazuje był to najmniejszy szczupak wyprawy. Złowiony został na tzw. przynętę ostatniego ratunku - wyczynówkę. Łowimy kolejne nieduże ryby i co jakiś czas kontaktujemy się z innymi załogami. Na jednej z miejscówek dryfujemy bardzo blisko wystających z wody łodyg trzcin. Łowimy na duże jerki, jednak nie mamy żadnych brań. W pewnym momencie do jerka, którego prowadzi Remek, wychodzi bardzo duży szczupak i atakuje go. Niestety ryba zbyt delikatnie zaatakowała przynętę i Remkowi nie udało się jej zaciąć. Po południu Guzu melduje przez krótkofalówkę, że Robert właśnie wypuścił 97 cm szczupaka. Chłopaki znaleźli bardzo ciekawy odcinek rzadkich trzcin, przy których głębokość miała około 2 m. W okolicy był blat, który łagodnie opadał aż do 6 i 10 metrów. Xavi i Guzu obławiali ten rejon przez dłuższy czas i mieli kontakt z dwoma dużymi rybami, z których jedną wyholował właśnie Xavi. Ponieważ, już pierwszego dnia nazwaliśmy po swojemu kilka ciekawszych miejsc, to na cześć dużej ryby, Robert nazwał miejscówkę „Krowie trzciny”. Dlaczego? Hmmm generalnie łowisko sąsiadowało z pastwiskiem krów. One zaś wchodziły do wody i robiły tam dosłownie wszystko (he, he, he ..). Szczegóły zostawmy jednak w domyśle. Im bliżej wieczora, tym bardziej słabną brania. Niestety tego dnia ryby były bardzo chimeryczne, a brania bardzo rzadkie. Powoli nastał czas powrotu do bazy. Spłynęliśmy około godziny 21 i udaliśmy się do naszego domku. Po umyciu się, usiedliśmy do pierwszej wspólnej obiado – kolacji, którą tego dnia przygotował Gromit. Zajadając się pysznym gulaszem z dzika i popijając piwko, omówiliśmy cały dzień wędkowania. Niestety zbyt mało danych i zbyt dużo przypadkowości w dzisiejszym łowieniu, nie pozwoliły nam na wyciągnięcie konkretnych wniosków i lepsze przygotowanie się do następnego dnia łowienia. Na pewno trzeba będzie nadal szukać cieplejszej wody i miejscówek, które graniczą z głębszą wodą, ponieważ szczupaki zupełnie zniknęły z płycizn. Dzień drugi – Skała Remka i Zatoka Fali Tego dnia wstajemy nieco wcześniej. Ranek okazuje się bardzo słoneczny i taka pogoda utrzyma się aż do samego wieczora. Po śniadaniu, szybko udajemy się do łodzi i rozpływamy się w swoich kierunkach. Tym razem załoga Mateo i Gromit udają się na północny koniec zatoki Syrsan, a Xavi i Guzu płyną na południe. Ja z Remkiem wybieramy okolice mostu i środkowej części zatoki. Po krótkim rekonesansie nie natrafiamy na żerujące szczupaki i udajemy się na tzw. krowi blat. Jest to miejsce, dość mocno porośnięte roślinnością i graniczy z głębszą wodą 6-7 metrów. To idealne miejsce do bardzo długiego dryfu. Ustawiamy się na odpowiedniej głębokości, rzucamy dryfkotwę za burtę i powoli obławiamy nasze łowisko. Okazuje się, że tu natrafiamy na większe zgrupowanie ryb i łowimy jedna za drugą. Jednak są to szczupaki niedużych rozmiarów. Prawie wszystkie ryby biorą na duże gumy. Z załogą Xavi i Guzu mamy stały kontakt wzrokowy, ponieważ pływamy po tej samej części zatoki. Chłopaki także łowią ryby, podobnych rozmiarów. Tylko Guzowi udaje się złowić ładną rybę. Co jakiś czas przelatują nad naszymi głowami, szwedzkie myśliwce wojskowe i zatoka szybko dostaje swoją nazwę. Xavi i Guzu nazywają ją Zatoka Grippena. No cóż dla nas było to nowe doświadczenie. Najpierw było słychać przeraźliwy pisk jakby pocisk rozdzierał powietrza a następni, po chwili, kiedy pisk cichł wyłaniał się Grippen. Coś niesamowitego! W tym samym czasie, w północnej części, Mateuszowi i Gromitowi idzie coraz lepiej. Po złowieniu kilku ryb, płynął dalej. W końcu donoszą o złowieniu pięknego szczupaka. Ryba wzięła niedaleko trzcinowiska, na spadzie około 3 metrowej wody. Gromit złowił szczupaka na dużą wirówkę zrobioną przez Xaviego. Ryba nie miała metra, ale była bardzo gruba i ciężka. Chłopaki pozostają na tym samym łowisku i w kolejnych przestawieniach łowią kolejne duże ryby. Aż w końcu Mateo odzywa się przez Walkie Talkie i mówi, że Gromit holuje kolejnego dużego szczupaka i ten na pewno ma metr. Po krótkiej walce, Mateo podbiera rybę i po dokładnym zmierzeniu okazuje się, że szczupak ma równy metr. Długa, smukła i pięknie ubarwiona ryba. Mateo i Gromit, na cześć naszego forumowego kolegi Phalacrocorax’a, nazwali łowisko Zatoka Fali. Po tych dobrych informacjach, ustalamy zmianę łowiska. Płyniemy w miejsce, które Remek wyznaczył dzień wcześniej. W sumie to było inaczej. Miejsce to przypominało raczej kiepską miejscówkę ale ten uparł się jak osioł by tam płynąć. Co chwila wspominał o skale - "płyńmy tam, zobaczmy miejsce". Postanowiłem spasować i ustąpić. Był to pas wysokich i prawie pionowych skał, w sąsiedztwie, których było bardzo głębokie łowisko. Remek miał nosa, że w tym miejscu może być zwiększona temperatura wody od bardzo nasłonecznionych skał. A co za tym idzie, można było liczyć na zgrupowanie śledzi, które są szczupakowym smakołykiem. Szybko popłynęliśmy pod skały. Postanowiłem opłynąć kilkaset metrów wzdłuż skał i sprawdzić na echosondzie głębokość wody oraz zaobserwować czy jest jakaś większa ławica śledzi. Tutaj osłupienie bo echosnda całkowicie zgłupiała. Wyobraźcie sobie, że płynęliśmy na wodzie o głębokości około 20m, a ona pokazuje raz 5m, raz 20 a raz 1,5m. Trudno było ocenić co się dzieje. Trudno było mi się zdecydować czy zostać czy płynąć. A ten (Remek) marudzi dalej - "chociaż jeden rzut". Przepłynęliśmy kilkadziesiąt metrów i napłynęliśmy na ogromną ławicę śledzi, która ciągnęła się przez następne kilkadziesiąt metrów (tak nam się w każdym razie wydawało). Drobnica stała od 20 metra głębokości, aż do 5 metra pod powierzchnią wody. Głębokość pod łodzią zmieniała się od 20 do 32 metrów. Temperatura wody była większa o 1 stopień niż w większości miejsc. Napłynęliśmy jeszcze raz i ustawiliśmy się na początku łowiska, tak aby lekki wiatr dryfował nas cały czas wzdłuż skał. Spasowałem - będę miał z Remkie święty spokój. Pierwszy rzut. Guma dotyka lustra wody. Dosłownie 2 a może 3 sekundy i Remek wydziera się, że ma metrową rybę. Pomyślałem - wkręca mnie ale widzę wygięty w pałąk kij i pracę ryby. Po krótkim holu (wiadomo przeceiż jak Remek holuje ryby - he he) ryba pokazuje się przy powierzchni, jest gruba. Remek, chwytem pod pokrywy skrzelowe, sprawnie podbiera szczupaka. Jest pięknie ubarwiony. Po zmierzeniu okazuje się, że ma 96 cm. Na razie jest to największa ryba na naszej łodzi. Krótka sesja fotograficzna i wypuszczamy rybę. Po wypuszczeniu ryby, Remek robi sobie krótką przerwę, a ja oddaję kolejne rzuty. Dryfujemy bardzo wolno, ponieważ jest nieduży wiatr, a nasza dryfkotwa jeszcze bardziej spowalnia łódź. W kolejnym rzucie trafiam gumą w ciekawe miejsce, ponieważ tuż przy skale była pólka z kamieni, na około 8 metrach, a poniżej niej gwałtowny spadek na około 20 metrów. Szybko zwijam gumę, oddaję rzut i później jeszcze raz. W 3 rzucie, kiedy guma opadała poniżej półki z kamieni, na około 11-12 metrze, mam potężne branie. Szybko zacinam pełnym wymachem i czuję mocny opór. Ryba jest duża i płynie jeszcze głębiej. Po kilku odjazdach podciągam rybę coraz bliżej powierzchni. Rybę holuję kijem spinningowym, więc trwa to trochę dłużej. W końcu ryba pokazuje się przy powierzchni i już wiemy, że ma na pewno ponad metr. Szczupak odjeżdża jeszcze dwa razy i postanawiam go podebrać. Niestety okazuje się, że przynęta jest wbita hakiem za samą krawędź pyska i nie będę mógł podebrać ryby prawą ręką. Oddaję to Remkowi. On łapie rybę i bez problemu podnosi nad łódkę. Szczupak jest ślicznie ubarwiony i gruby. Po zmierzeniu okazuje się, że ma 102 cm. Robimy kilka zdjęć na tle skał i szybko wypuszczamy szczupaka. Od razu kontaktujemy się z kolegami i zapraszamy ich na miejscówkę. Xavi i Guzu szybko przypływają i robimy sobie krótka przerwę na rozmowę. Później ponawiamy kilka dryfów i niestety mamy tylko jedno branie. Na sam koniec, Remek zacina rybę. Ryba jest bardzo waleczna i walczy zaciekle. Jednak Remek ze swoim megabass’em jest nieustępliwy. Szybko podbieramy rybę. Ma około 90ciu centymetrów. Robimy kilka zdjęć i postanawiamy płynąć do przystani. Miejscówka, na której łowiliśmy, szybko dostała swoją nazwę Skała Remka. Mógłbym napisać dlaczego ale ... właściciel nazwy zastrzegł sobie prawo do zachowania tajemnicy. Wszyscy spływamy do bazy. Dzisiaj kolację robi Guzu i ma dla nas pyszne pierogi z mięsem i soczewicą. Drugi dzień i kolejne rarytasy. W domu tak nie jadamy. Zajadając się, omawiamy dzisiejszy dobry dzień łowienia. Ryby dzisiaj brały lepiej niż pierwszym dniu i były zdecydowanie większe. Na reszcie byliśmy usatysfakcjonowani. Jutro postanawiamy powtórzyć te same miejsca. Poza tym mamy mieć gościa. Dzień trzeci – Zatoka samochodowa Mocno podekscytowani wczorajszymi wynikami, wstaliśmy wcześniej. Niestety tego dnia był zapowiadany bardzo silny wiatr, momentami bardzo porywisty. W dodatku okazało się, że jest inny niż w dniu poprzednim. Zupełnie zmienił kierunek. Mimo wszystko jesteśmy pełni nadziei na kolejny udany dzień. Szybko jemy śniadanie i udajemy się na te same łowiska, co w dniu poprzednim. Ja z Remkiem płyniemy jeszcze do innej przystani, aby odebrać naszego gościa Miłosza (Abbore), który mieszka w Szwecji i od dawna gości na naszym forum jerkbait.pl. Po powitaniu, zabieramy Miłosza na nasze wczorajsze miejsca. W trakcie drogi opowiadamy mu o naszych wczorajszych wynikach i przeżyciach z poprzednich dni. Niestety wiatr szybko się nasilił. Obławiamy całe skały, jednak bez rezultatu. Dryf jest za silny, a w taki wiatr zakotwiczenie łodzi na dużej głębokości nie jest możliwe. Postanawiamy zmienić miejscówkę i płyniemy na Krowi blat. Tam także silnie dmucha, ale jest nieco spokojniej. W czasie kilku dryfów łowimy pojedyncze ryby. Podczas łowienia cały czas rozmawiamy wspólnie z Miłoszem. Mamy w końcu okazję, aby bliżej się poznać i rozmowom nie ma końca. Zmieniamy kolejne miejsce i w końcu Miłosz łowi swojego pierwszego szczupaka na szkierach. Cały czas dryfując, napływamy na nieco płytszą wodę, gdzie jest sporo zielska. Tutaj Remek zaczyna jerkowy koncert i w ciągu kilku minut ląduje kilka ryb. Ja z Miłoszem w tym czasie łowimy na inne przynęty i notujemy tylko pojedyncze brania. Na drugiej łodzi Xaviego i Guza wyniki są podobne. Chłopaki także złowili tylko pojedyncze nieduże ryby. Mateusz i Adam są na Zatoce Fali i wcześniej zameldowali złowienie dwóch dużych ryb. Jednak wzmagający się wiatr spowodował, że musieli opuścić łowisko i popłynąć w bardziej zawietrzne miejsca. W końcu nadszedł czas powrotu do przystani, gdzie zaplanowaliśmy przerwę na obiad. Wszyscy spływaliśmy po kolei, jednak było to bardzo utrudnione, ponieważ wiatr tworzył na wodzie bardzo wysokie fale. W końcu dotarliśmy do przystani i zaczęliśmy przygotowywać obiad. Tym razem mieliśmy wspólny kociołek, w którym mieliśmy upiec jedzenie na ognisku. Chłopaki poznali Miłosza i wspólnie zjedliśmy obiad. Jak zwykle był pyszny. A oprócz tego - kawa. Powiew szkierowego powietrza zmieszany z zapachem aromatycznej kawy (nazwy nie podajemy ale tekst nadaje się do reklamy). Po wymianie spostrzeżeń z minionych godzin i przez stale rosnący wiatr, postanowiliśmy ukryć się za wyspami i obławiać ich okolice oraz okolice Zatoki samochodowej. Na naszej łodzi, niestety nic się nie działo. Na innych łodziach także. Postanowiliśmy jednak troszkę zaryzykować i spłynąć z wiatrem na kraniec zatoki, w której rano mieliśmy brania. Przepłynęliśmy kilkaset metrów i pod osłoną skał, popłynęliśmy na miejscówkę. Tutaj do slidera 12S, którego prowadził Remek, wyszły dwie belony. Niestety żadna z nich nie zaatakowała przynęty. Ten szybko zmienia na wahadłówkę. Dosłownie pierwszy rzut i jest! Nie udaje się zaciąć belony ale kilka rzutów później odzywają się pierwsze szczupaki. Wahadłówka przebija wszystkie przynęty! Jest dosłownie bezkonkurencyjna. Wszyscy łowimy na duże wahadłówki i udaje nam się wyholować kilka szczupaków. Oczywiście najskuteczniejsze są zawsze te, które otrzymaliśmy kiedyś od naszego przyjaciela Jerrego. Była to wahadłówka Wally'ego. Do wieczora bardzo mało się dzieje i postanawiamy spłynąć nieco wcześniej. Płyniemy na przystań, aby odstawić Miłosza. Po drodze spotykamy Gromita i Mateusza. Pokazują nam zdjęcia pięknego szczupaka, którego Adam złowił tuż przy pomostach Zatoki samochodowej. Ryba miała „niestety” tylko 99 centymetrów i za nic nie chciała być metrówką. Nawet naciąganie nie pomogło. Żegnamy się z Miłoszem i płyniemy do bazy. Tutaj szybko przygotowujemy kolację, którą tym razem serwował Remek. Było obżarstwo! Zjadamy aż trzęsą nam się uszy. Później popijając piwko siedzimy do późnej nocy i rozmawiamy o minionych dniach oraz o taktyce na następne dni. Dzień czwarty – Bezrybie Poprzedniej nocy siedzieliśmy długo i rozmawialiśmy, dlatego tego dnia wstajemy nieco później niż zwykle. Po krótkim śniadaniu, pakujemy sprzęt do łodzi i wypływamy. Ja i Remek płyniemy zatankować paliwo, a chłopaki płynął w swoje miejsca. Xavi i Guzu płynął do zatoki Grippena, a Mateo I Gromit mają zamiar pokręcić się w okolicach wysp, które są w centralnej części zatoki Syrsan. Po wczorajszym całodniowym bardzo silnym wietrze, dzisiaj jest bardzo spokojnie. Jest prawie flauta, tylko od czasu do czasu następują krótkie powiewy wiatru. Woda bardzo rzadko faluje. W tym dniu ryby są bardzo chimeryczne, a brania następują bardzo rzadko. Po mimo wielu zmian miejsc, obydwie załogi niestety łowią tylko pojedyncze, nieduże ryby. Ja i Remek od rana popłynęliśmy do Zatoki Fali. Tutaj przez jakiś czas w ogóle nic się nie dzieje, jednak postanawiamy obłowić miejsce stacjonarnie i przeczekać okres, w którym nie ma brań. W pewnym momencie szczupaki zaczynają żerować i w krótkim czasie udaje nam się złowić kilka większych ryb. Tutaj także sprawdziły się jerki, które dostaliśmy do testowania od naszego forumowego Sławka. Jedna ryba daje nam zdrowo popalić, wspaniale prezentując się nad wodą. Niestety brania, tak jak się zaczęły, tak szybko się skończyły. Kontaktujemy się z innymi załogami i niestety u nich jest to samo. Co jakiś czas zmieniamy kolejne miejsca, obławiamy zatoki, płycizny, okolice trzcin oraz dużo głębsze miejsca i niestety nic cię nie dzieje. Ryby zapadły się pod ziemię i w ogóle nie chcą brać, nawet w miejscach, które do tej pory wydawały się dobre. Postanawiamy wrócić wcześniej i powoli płynąc do bazy, podziwiamy widoki szkierowej zatoki. Tego wieczoru ja przygotowuję kolację i serwuję kolegom pieczony schab ze śliwkami. Oczywiście jemy kolację, ciągle rozmawiając o rybach i naszych dzisiejszych zmaganiach na wodzie. Dzień piąty – Dzień Guza Tego dnia wstaję z Remkiem wcześniej niż wszyscy. Ponownie mamy gościć na swojej łodzi Miłosza, więc musimy popłynąć po niego do przystani. Szybko jemy śniadanie i płyniemy po kolegę. Oczywiście Miłosz czeka już na nas i z daleka widzimy jak obławia z pomostu wypłycenie. Zabieramy go i płyniemy zatankować paliwo do silnika. Wracamy jeszcze do naszej bazy, aby zrobić sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie. Później kierujemy się w okolice zatoki Fali i obławiamy kolejne miejscówki, jednak bez rezultatu. W międzyczasie kontaktujemy się z Gromitem i Mateuszem. U nich sytuacja jest podobna i ryby nie chcą współpracować. Natomiast u załogi Guzu i Xavi jest bardzo dobrze. Chłopaki pływają po głębszym blacie z około 3-4 metrową wodą. Najpierw Guzu łowi pięknego szczupaka 93 centymetry. A dosłownie chwilę po wypuszczeniu ryby, Xavi zacina podobnej wielkości szczupaka. Po wyholowaniu okazuje się, że ryba jest o centymetr mniejsza i ma 92 cm. Po tej informacji, ja, Miłosz i Remek, zmieniamy miejsce i płyniemy na zarośnięty blat, na którym w poprzednich dniach udało nam się złowić kilka szczupaków. Tutaj następują pierwsze brania, jednak dopiero na krawędzi blatu, na spadzie z większą głębokością. Postanawiamy puścić się w dryfie na głębszej wodzie. W pewnym momencie odkrywamy górkę podwodną. Po przepłynięciu wokół niej okazuje się, że z jednej strony górka jest płytka na 1 m, a z drugiej strony jest znaczący spad na 7metrów. Wszędzie jest mnóstwo zielska. Postanawiamy się zakotwiczyć o okolica górki i obławiać ją z dwóch stron. Nagle zaczynają się brania. W ciągu 30 minut mamy ich bardzo dużo i wyholowujemy kilka ryb. Jedna z ryb, którą wyholowałem była bardzo poraniona i zastanawialiśmy się, w jaki sposób taka ryba może jeszcze żerować. Zobaczcie jednak jaki szczupak musiał połakomić się na tego biedaka. Czyżby tutaj takie żerowały? Później następuje całkowity zanik brań i postanawiamy spłynąć na brzeg, aby zrobić sobie mały obiad. Tutaj zajadamy się szwedzkimi specyfikami, które przygotował dla nas Miłosz. Cóż to takiego - kannelbullar oraz batoniki Daim. Po obiadku, płyniemy z powrotem na górkę podwodną. Tutaj łowimy jeszcze kilka ryb. W pewnym momencie dzwoni bardzo podekscytowany Guzu i opowiada nam zdarzenie ze złowieniem dużej ryby. Nie za bardzo rozumiejąc, co mówi do nas kolega, postanawiamy popłynąć do nich i porozmawiać. Płynąc, spotykamy ekipę Mateusza i Gromita i wspólnie płyniemy na miejscówkę Guza i Xaviego. Tam podpływamy do kolegów i Guzu opowiada nam swoja historię. Z jego ust dowiadujemy się niesamowitej rzeczy, takiej którą tylko słyszy się w plotkach lub można zobaczyć tylko na kilku zagranicznych filmikach wędkarskich. Daniel jerkował sliderem i w pewnym momencie nastąpiło branie. Oczywiście Guzu szybko zaciął rybę, a w tym samym momencie w jego zdobycz uderzył dużo większy szczupak. Zarówno Guzu, jak i ta większa ryba nie za bardzo wiedzieli, o co chodzi. Guzu mozolnie holował zdobycz, a w tym samym czasie Xavi robił zdjęcia. Po wypłynięciu zdobyczy blisko powierzchni okazało się, że w slidera uderzył szczupak około 60 cm, a w niego uderzył szczupak około metra. Ponieważ była to niesamowita chwila, więc Xavi robił cały czas zdjęcia i dzięki temu można zobaczyć jak to niesamowicie wyglądało. Duży szczupak cały czas trzymał tego mniejszego w poprzek w paszczy i o dziwo nie chciał go puścić. W pewnym momencie, jak już szczupaki były bardzo blisko łodzi, ten większy przestraszył się i targnął łbem chcąc wypuścić tego mniejszego z uścisków. Zrobił to tak niefortunnie, że mniejsza ryba wypadła mu z paszczy, ale slider zahaczył się o jego dolną szczękę. Teraz zaczęła się krótka walka i w końcu Guzu podebrał rybę. Po zmierzeniu okazało się, że szczupak ma równy metr. Po krótkiej sesji wrócił zdziwiony do wody. Całe wydarzenie to ogromne szczęście i niesamowita historia, dlatego zobaczcie to na kilku zdjęciach. Zatoka oczywiście dostaje swoją nazwę i zostaje Zatoką Januszka. Później łowimy już wszyscy w tej okolicy i doławiamy kilka ryb. Guzu łowi kolejną „dziwną” rybę z całkowicie wytartym brzuchem. Na sam koniec Remek zakłada Horneta i mówi, że musi na niego coś złowić. I rzeczywiście tak się staje, bo łowi jedynego okonia wyprawy. Później spływamy odwieźć Miłosza i płyniemy do bazy. Wieczorem kolację robi Xavi i serwuje nam pyszny bigos. Rozmawiamy do późna i w oczekiwaniu na ostatni dzień łowienia, idziemy spać. Dzień szósty – Apogeum brań Tego dnia wstajemy pełni zapału, ponieważ jest to ostatni dzień naszego wędkowania na Syrsan. Jemy duże śniadanie i wyruszamy na poszukiwanie drapieżników. Tym razem wszyscy kierujemy się do Zatoki Grippena. Jest tam wystarczająco dużo miejsca na łowienie w dryfie dla 3 łodzi. Poranek jest bardzo słoneczny, a wiatr bardzo słaby. Niektórym słońce udzieliło się i postanowili z niego skorzystać. Szybko robi się chłodniej. Na początku nic się nie dzieje, jednak w pewnej chwili brania ryb stają się coraz częstsze. Łowimy rybę za rybą i mamy dużo brań i wyjść. Niektóre szczupaki atakują przynętę nawet dwu i trzykrotnie, co w końcu kończy się udanymi zacięciami. Zobaczcie jednak na zdjęcie poniżej. Przed chwilą widzieliście Gromita bez koszulki a teraz??? Tak właśnie zmieniała się pogoda na Syrsan. Ja postanowiłem tego dnia łowić tylko i wyłącznie na duże wahadłówki, co skutkuje złowieniem wielu ryb, w krótkim czasie. Remek uwziął się na muchówkę i postanowił większą część dnia łowić tylko nią. Udaje mu się sprowokować kilka szczupaków, ale niestety tylko do wyjść. Z powodu tego, że Remek dopiero uczy się rzucania muchówką, to odległości, które osiąga nie są zadowalające i mucha spada zbyt blisko łodzi. Szczupaki interesują się nią, ale odległość jest zbyt bliska, aby całkowicie sprowokować je do ataku. W pewnym momencie, za prowadzoną przez Remka muchą, wychodzi pokaźnych rozmiarów ryba. Jednak podpływa za przynętą do samej burty łodzi i rezygnuje z ataku. Szkoda. W sąsiedniej łódce Mateusza i Adama, z którą mamy ciągły kontakt wzrokowy, także dużo się dzieje, bo koledzy, co chwila donoszą o braniach i wyholowują kolejne szczupaki. Łódka Xaviego i Guza także melduje złowienie ryb, jednak u nich brania są trochę słabsze. Prawdopodobnie wynikało to z głębokości, na której łowili. Tym razem, może ciut za głęboko. Co jakiś czas mamy kontakty z dużymi rybami, ale te albo się spinają, albo tylko wychodzą za przynętą do łodzi. W pewnym momencie podpływają do nas Mateo i Gromit. Z ich relacji wynika, że na kancie zatoki jest ciekawe trzcinowisko, przy którym mieli przed chwilą dwa wyjścia dużych ryb. Postanawiam sprawdzić ta miejscówkę. Odczekujemy z Remkiem około 20 minut i płyniemy w miejsce, gdzie chłopaki mieli wyjścia dużych ryb. Zmieniamy sprzęt i zamierzamy łowić jerkami w samym środku trzcin. Nie trzeba było długo czekać i Remek ma pierwsze branie. Ryba wyszła z samego środka trzcin, z gęstego zielska i z impetem uderzyła w jerka. Remek bezproblemowo zacina rybę i zaczyna się walka. Ryba walczy w samym środku zielska, przecina swoim ciałem i plecionką kolejne trzciny. Jednak Remek ma solidną jerkówkę i w żaden sposób nie pozwala rybie na długie odjazdy. W końcu podbiera rybę. Ryba jest gruba i mocno najedzona. Ma 92 centymetry. Po sesji fotograficznej, szybko wraca do wody. Całemu zdarzeniu przygrywał dźwięk pracującej kosiarki do trawy, którą jakiś Szwed jeździł po swojej posesji. Niedługo się zastanawiając, miejscówkę nazywamy Zatoką Boba Budowniczego. Niestety holowana ryba zrobiła bardzo dużo zamieszania w wodzie i później nie mam już żadnego brania. Zmieniamy miejscówkę i postanawiamy rozpocząć dryf od samego, najpłytszego krańca zatoki. To samo postanawia załoga Mateusz i Adam. Płynąc w dryfie dość blisko siebie, obławiamy kolejne miejsca. Łódź kolegów płynie zdecydowanie szybciej, ponieważ naszą łódź spowalnia dryfkotwa. Gdy napływamy troszkę głębszą wodę i mocny pas zielska, zaczynają się kolejne brania. Doławiamy kilka ryb i postanawiamy powtórzyć dryf. Remek oczywiście próbuje swoich sił z muchówką. W pewnym momencie Remek krzyczy, że ma rybę. Okazało się, że duży szczupak wyszedł za muchą i przy samej łodzi postanowił ją zaatakować. Ryba pięknie odjeżdża, a muchówka ugina się aż do rękojeści. Po chwili Remek podholowuje rybę bardzo blisko łodzi. Szczupak jest duży i na pewno ma około metra. Odjeżdża jeszcze raz i w tym momencie wypina się z haka. Remka mina mówi sama za siebie. Szkoda, bo byłaby to pierwsza ryba wyjazdu, złowiona na muchówkę. A jeszcze większa szkoda, bo była naprawdę piękna. Po jakimś czasie podpływa do nas Gromit z Mateuszem i pokazują zdjęcia szczupaków, złowionych w tym samym miejscu, w którym Remek wcześniej złowił dziewięćdziesiątkę. Znowu postanawiamy obłowić miejsca gdzie były brania. Puszczamy łodzie w dryfie i łowimy. W pewnym momencie widzę kątem oka jak mój brat zacina rybę. Po ugięciu kija widać, że ryba jest nie byle, jaka. Szybko decydujemy się podpłynąć blisko ich łodzi, aby zrobić dobre zdjęcia. Ryba walczy bardzo zaciekle przez jakiś czas i w końcu Mateusz podbiera ją. Ryba jest fenomenalnie ubarwiona i potwornie gruba. Chłopaki mierzą rybę i okazuje się, że szczupły ma 93 centymetry. Jak na swój wymiar to naprawdę wspaniały i bardzo gruby okaz. Wszyscy jesteśmy pod dużym wrażeniem. Powoli robi się późno, a szczupaki całkowicie przestają brać. Postanawiamy zakończyć łowienie i płynąć do bazy. Po drodze, zatrzymuję jeszcze na chwilę łódź przy Krowich Trzcinach. Płynąc w szybkim dryfie obławiamy głębszą wodę w okolicach skraju trzcinowiska. W pewnym momencie zamieram, ponieważ za moją wahadłówką płynie ogromna ryba. Szybko próbuję różnych trików, ale ryba odprowadza przynętę i nie decyduje się na atak. Ryba była na tyle ciekawa, że płynąc za przynętą odbiła się od burty łodzi. Przez długi czas nie mogę dojść do siebie, ponieważ był to jeden z największych szczupaków, jakie widziałem w swoim życiu. Szybko nawracamy łódź i ponawiamy dryf, jednak bez rezultatu. Jak już odpływaliśmy, na miejscówkę podpłynęli Mateo i Adam. Z daleka widzimy jak dryfują w tym samym miejscu, które przed chwilą obławialiśmy z Remkiem. Jak już jesteśmy kilkaset metrów od nich, nagle słyszymy głośny jęk zawodu. Okazuje się, że do przynęty, którą prowadził Mateusz, wyszedł prawdopodobnie ten sam szczupak, co mi. Niestety zrobił to samo i odprowadził przynętę do samej burty łodzi, nie uderzając w nią. Po drodze spotykamy Xaviego i Guza, którzy pokazują nam szwedzką samołówkę na szczupaki. Jest to metalowe urządzenie, które działa na zasadzie wnyku. Zwabiony mięsem szczupak, podpływa do samołówki, naciska zapadkę i mechanizm zaciska mu się na szczęce... Remek bierze urządzenie, aby zrobić mu kilka zdjęć.Po spłynięciu do przystani podpływa do nas jeden ze szwedzkich przewodników wędkarskich. Ucinamy sobie pogawędkę, na temat szkierów i ryb. W czasie rozmowy okazuje się, że jest to jeden z najbardziej znanych przewodników w tym rejonie Szwecji. Przewodnik McKenzy jest rodowitym Australijczykiem, który przyjechał na stałe do Szwecji i pracuje jako zawodowy przewodnik. Rozmawiamy jeszcze o tegorocznej wiośnie i wynikach wędkarskich. Słuchając naszych opowieści o dużych rybach jest pod niesamowitym wrażeniem, ponieważ według niego, złowienie przez nas tylu dużych ryb w tym okresie jest ogromnym wyczynem. Mówił też, że nawet profesjonalni przewodnicy mają teraz problemy za znalezieniem tak dużych ryb. Po tej rozmowie byliśmy jeszcze bardziej podekscytowani wyjazdem i zadowoleni chcieliśmy udać się na ostatnią kolację. Jednak w pewnym momencie Remek oznajmia, że samołówka wystrzeliła mu w ręce i ma ją wbitą głęboko w dłoń. Zobaczyliśmy ranę i rzeczywiście okazało się to bardzo poważne. Szybko zadzwoniliśmy po Petera, aby przypłynął z apteczką. Nie minęło nawet kilka minut i Peter podpłyną swoją motorówką i przywiózł wszystko, co potrzeba. Nastało tylko pytanie, kto zoperuje Remka? Zgłosił się Xavi. Szybko przygotowaliśmy miejsce „operacji” i Xavi zajął się poszkodowanym. Nie będę opisywał szczegółów, ale operacja udała się i Remek szybko powrócił do nas swoimi myślami. Tym razem obeszło się bez zakażenia, ale jest to nauczka na przyszłość dla wszystkich. Proszę o tym pamiętać.Ostatnią kolację zaserwował nam Mateusz i mogliśmy zjeść pyszne spaghetti bolognese. Tej nocy siedzieliśmy bardzo długo, rozmawiając o naszej kończącej się wyprawie, o wrażeniach z pobytu, o wynikach i wszystkim innym… Powrót Następnego dnia jemy śniadanie i pakujemy się. W międzyczasie Adami i Remek odwożą Guza na pociąg, którym z kolei dojedzie do miasta. A tam ma samolot do Barcelony. Po powrocie kolegów, pakujemy sprzęt do łodzi Petera i płyniemy do przystani, gdzie mamy zaparkowany samochód. Żegnamy się właścicielami bazy i szybko przepakowujemy się. Wyruszamy w powrotną drogę. Po drodze, znowu odwiedzamy Vastervik, a po dojechaniu do Karlskrony, postanawiamy zwiedzić miasto. Niestety trafiamy na jakiś europejski wiec i miasto jest prawie całkowicie opustoszałe. Kręcimy się po mieście i robimy kilka zdjęć. W końcu wjeżdżamy na prom i odpływamy w kierunku Polski. Droga upływa nam na zabawie w jednej z promowych dyskotek. Rano wyjeżdżamy z promu i jedziemy do Warszawy. Po dotarciu do miasta, rozwozimy kolegów i żegnamy się. Krótkie podsumowanie Wiosna tego roku zadziwiła wszystkich. Po krótkiej zimie nastąpiło momentalne polepszenie pogody i temperatura powietrza gwałtownie wzrosła. Przez to największa część szczupaków odbyła bardzo wcześnie tarło. Jednak w pewnym momencie pogoda znowu się zmieniła i część szczupaków zrezygnowała z tarła. Te anomalia pogodowe spowodowały na większości szkierów bardzo ciężkie warunki połowu szczupaków. W pewnych okresach szczupaki żerowały bardzo dobrze, żeby później całkowicie zaprzestać. Na bieżąco byliśmy w kontakcie z kilkoma grupami, które w tym samym czasie przebywały w różnych rejonach szwedzkich szkierów. Wszyscy narzekali na ogromne problemy ze znalezieniem ryb. Ryby po wczesnym tarle poznikały z płycizn i największe zgrupowania okazów, można było znaleźć wyłącznie w głębokich miejscach i w okolicach wędrujących ławic śledzi. Pomimo ciągle zmieniającej się pogody i słabego żerowania szczupaków, wyjazd uważamy za udany. Każdy z nas miał szczęście wyholowania przynajmniej jednej dużej ryby. Było ciężko, ale nasza ciągła praca i doświadczenie pozwoliły w osiągnięciu dobrych wyników. Na pewno, jeszcze raz odwiedzimy zatokę Syrsan. Znając już troszkę tę wodę będziemy mieli szansę na osiągnięcie lepszych wyników.A .. bo zapomniałbym. Szczupaki powyżej 90cm łowiliśmy tylko w dni, w których podczas śniadania emitowany był teledysk Rihanny "Under my umbrella". Wcale nie żartuję. Na koniec chciałbym jeszcze raz podziękować naszemu forumowemu koledze Phalacrocorax’owi za pomoc w teoretycznym rozpracowaniu łowiska. Ponadto chcemy również podziękować EventurFishing za wzorową organizację wyjazdu. Warunki były wyśmienite, łodzie świetnie przygotowane. Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, 2007 Zdjęcia: Remek, Rognis_oko, Singor_ths, Xavi, Guzu, Gromit Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum. [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/gardsholmen-%e2%80%93-opowiesci-z-zatoki-swierszczy-r129]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites