remek 10,499 Report post Posted October 3, 2012 Zapraszamy do pierwszego artykułu z cyklu "Forumowicze jerkbait.pl przedstawiają swoje ulubione przynęty". Zachęcamy do publikacji kolejnych relacji opisujących sukcesy ze stosowania określonych przynęt. Redkacja jerkbait.pl Od jakiegoś czasu moją pasją są bolenie, zwane również srebrnymi torpedami. Sięgając pamięcią kilka lat wstecz, nie mogę sobie przypomnieć co mnie zauroczyło boleniem ale obecnie każdy wyjazd wędkarski podporządkowuję tej pięknej rybie. Może zauroczyła mnie ich trudność w złowieniu? Może ich widowiskowe ataki? A może ich spryt, czy sama w sobie tajemniczość? Nawet dziś nie umiem sobie odpowiedzieć na te pytania, ale jedno wiem na pewno - sprzedałem duszę boleniowi. Każdą wolną chwilę poświęcałem pogoni za tą piękną, tajemniczą i sprytną rybą. Obecny sezon jest kolejnym, podczas którego uganiam się za srebrnymi torpedami, a który okazał się najlepszym od lat. Nie wiem jak potoczyłby się mój wędkarski los, gdyby nie pewne zdarzenia z kilku lat wstecz. Miałem to szczęście, że trafiłem na portal jerkbait.pl, miałem to szczęście że na portalu tym poznałem wielu obecnych kolegów, wielu znakomitych łowców mojej ulubionej ryby a wśród nich znakomitego łowcę boleni – Roberta Hamera z Połańca. Swoje obecne sukcesy zawdzięczam wyjątkowej dla mnie przynęcie, którą stworzył właśnie Robert. Przynętą tą są imitacje uklei, wiernie odwzorowujące żywe rybki. Ich kształt, ubarwienie i praca są tak idealnie spasowane i wykonane, że trudno odróżnić od żywych uklejek. Przynęty różnią się długością jak i wagą. Mają swoją nazwę, od imienia i nazwiska twórcy – RH8 i 8 g, RH10 i 18 g i RH12 i 32 g. Uzbrojone są w wersji z dwoma kotwicami jak i z jedną, bliżej główki. Mając w ręce nową przynętę, jaką były dla mnie uklejki RH wiedziałem tylko jedno – znakomicie imitują naturalny pokarm boleni. Od razu zadałem sobie mnóstwo pytań – Jak taką nowość przyjmą bolenie? Jak je skusić do ataku? Jak należy prowadzić aby łowienie było skuteczne? Czy sprawdzą się w każdych warunkach i w każdych miejscach? Takich pytań rodziło się w mojej głowie wiele. Odpowiedzi na nie postanowiłem poszukać u źródła, czyli u p. Roberta Hamera. Początkowo z pewnymi obawami, dość nieśmiało napisałem z prośbą o rady. Otrzymana pomoc przeszła moja najśmielsze oczekiwania. Robert okazał się bardzo życzliwy i chętnie podzielił się swoimi doświadczeniami. Moja dotychczasowa wiedza w temcie połowu boleni była znikoma i ograniczała się do łowienia ryb aktywnych, czyli takich które pokazywały się przy powierzchni. Robert pokazał mi nowy wymiar łowienia, jakim było łowienie boleni z dna – uświadomił mi, że jeśli chcę łowić duże bolenie, muszę zmienić dotychczasowe nawyki i zejść zdecydowanie głębiej, zmienić miejscówki, zacząć szukać, myśleć, analizować każde sukcesy i porażki. Byłem tak chłonny wiedzy, że przegadałem z Robertem całą ubiegłoroczną zimę. Miałem świadomość tego, że teoria to jedno a praktyka to drugie, co również uświadomił mi Robert. Nie mieliśmy okazji poznać się osobiście i wszystkie rady oraz sugestie musiałem sam wdrażać w praktyce. Całą wiedzę na temat połowu boleni trawiłem kawałek po kawałku i wreszcie nadszedł upragniony moment – 1 maja i otwarcie sezonu boleniowego. Początki, jak to zwykle bywa, były trudne. Dość szybko przyszły chwile zwątpienia w to wszystko, co na temat łowienia boleni z dna przetrawiłem w zimie, a szczególnie na temat połowu boleni uklejkami RH, które wymagało specyficznego podejścia do tematu. Wprawdzie ryby zacząłem łowić, jednak wielkością mnie nie oczarowały. Mimo wszystko próbowałem dalej. Nie tracąc nadziei w skuteczność uklejek RH, postanowiłem kolejny raz przypomnieć sobie wszystkie wskazówki i sugestie Roberta. Zrobiłem szybką analizę przyczyn niepowodzeń i decyzja była tylko jedna – zmiana miejscówek, a dokładniej miejsc, w które podawałem przynęty. Do tej pory łowiłem w sprawdzonych miejscówkach, gdzie bolenie z wierzchu zawsze się pokazywały – były to jednak sztuki małe i średnie. Wiedziałem już że większe bolenie polują samotnie, stoją głębiej i prawie zawsze z boku ganiających młodszych pobratymców a czasami w takich miejscach, w których normalnie bym się ich nie spodziewał. Zacząłem więc przemierzać brzegi Wiślanego sajgonu w poszukiwaniu potencjalnych miejscówek, gdzie mogłem liczyć na duże bolenie. Musiały to być miejsca gdzie rzadko stała ludzka stopa, ponieważ te duże bolenie, były sprytne i płochliwe. Podejście takie wymagało poświęcenia, wielu bezowocnych godzin łowienia, ciągłego poszukiwania, sprawdzania wielu potencjalnych miejscówek, gdzie mogłem się spodziewać sukcesów. Z biegiem czasu okazało się że zmiana miejscówek była słuszną decyzją, której argumenty dość trudno było mi podważyć – zacząłem łowić bolenie, przez duże B. Osiągane wyniki wprawiły mnie w lekki szok i początkowo przypisywałem to fartowi, jednak z biegiem czasu, aż po dziś, śmiało stwierdzę że nie było w tym odrobiny przypadku. Wszystko zostało bardzo dobrze wykorzystane w praktyce – technika się sprawdziła, zmiana miejscówek pomogła a trzymając się założeń i rad które przyswoiłem, łowię w miarę regularnie ładne okazy boleni. Choć mija dopiero pierwszy sezon, kiedy to łowię okazałe bolenie na ukleje RH, wiele się nauczyłem – częściowo poznałem zwyczaje boleni, miejsca ich przebywania w różnych porach roku, próbuję rozgryzać schematy ich ataków na drobnicę, miejsca ich potencjalnych sypialni, gdzie odpoczywały a gdzie szykowały się do kolejnych ataków. Dowiedziałem się, że wpływ na żerowanie boleni ma wiele innych czynników, takich jak temperatura powietrza, wody, pogoda, przybór itp. Dotychczas była to dla mnie czarna magia. Nie zwracałem uwagi na takie szczegóły, po prostu chciałem złowić upragnionego bolenia – udawało się, ale nie było łatwo a łowione sztuki były zdecydowanie mniejsze. Wiedziałem że aby łowić naprawdę duże ryby, należało ich szukać zdecydowanie głębiej, w innych miejscach i nie w tych, co dotychczas łowiłem. Takie łowienie wymagało wiary w końcowy sukces i dużej cierpliwości. Mając idealną przynętę, wręcz stworzoną do łowienia grubszych boleni, które rzadko co pokazują się na powierzchni a trzymają się raczej bliżej dna uświadomiłem sobie ile to trzeba mieć cierpliwości aby taką rybę znaleźć i skusić do brania. Te duże bolenie polują raczej samotnie, trzymają się innych partii wody czy rewirów. Sztuką jest znalezienie takiej dużej ryby i skuszenie jej do brania. Swoimi tegorocznymi sukcesami pragnę podzielić się z innymi. Już na początku pragnę uświadomić wszystkich czytelników, że wszystko co tu przekazuję nie jest i nie będzie złotym środkiem na każdego bolenia, czy na każdą rybę drapieżną. Są to moje osobiste doświadczenia, spostrzeżenia oraz nabyte umiejętności. Miałem ułatwione zadanie, bo dostałem wiele cennych wskazówek – co, gdzie, jak i kiedy. Jednak sam musiałem to wszystko sprawdzić w praktyce. Należy do tego podejść indywidualnie, z pewnym dystansem chociaż mam nadzieję że wiele wskazówek czy rad, które otrzymałem i które wypracowałem będą dla wielu z Was pomocne i pomogą w przełamaniu pewnych granic, których dotychczas przełamać wielu z nas nie było w stanie. SPRZĘT/ ŻYŁKA CZY PLECIONKA Polecam sprzęt solidny ponieważ mamy tu do czynienia raczej z cięższą odmianą metody spinningowej. Na pytanie linka czy żyłka, odpowiadam zawsze, linka. Dlatego należy zaopatrzyć się w kołowrotek który nie produkuje brody przy ich używaniu. Linki od 10 do 20 lb i duża ryba w perspektywie sugerują większe modele. Mocny sprężysty kij potrafiący wyekspediować przynęty od kilkunastu do ponad 30 g będzie najbardziej odpowiedni. Najlepiej szukać takie wędki które pogodzą chociażby częściowo kontrolę nad przynętą z amortyzacją w czasie brania i holu. Łowiąc uklejami RH zdecydowanie wolę plecionkę. Moc 10-20 lb w zupełności wystarczy. Dlaczego plecionka? Otóż jedną z zalet jest jej moc w stosunku do grubości. Bardzo cienkie plecionki mają dużą moc. Plecionka 10 lb ma wytrzymałość węzłową ok. 4,5 kg co przy żyłce daje średnicę 0,22-0,25 mm a nawet 0,30 mm. Dzięki plecionce jesteśmy w stanie zaoszczędzić na przynętach, które dość często grzęzną w zaczepach. Plecionka pozwala na lepsze czucie pracy przynęty, daje mi poczucie bezpieczeństwa podczas holu siłowego, jeśli okoliczności w jakich łowię do tego mnie zmuszają. Kolejną zaletą są skuteczne zacięcia ryb z dużej odległości czy głębokości. Za zastosowaniem plecionki przy głębszym łowieniu boleni przemawia również fakt, że w uklejach RH smakują również sandacze i sumy. Bolenie nie są mocarzami. Dlatego nie ma potrzeby by stosować najgrubsze plecionki czy najmocniejsze kije. Mija się to z celem. Jednak mając świadomość że przynętę może zaatakować sum czy sandacz, w przypadku tego pierwszego możemy liczyć najwyżej na cud zwłaszcza jeśli łowimy z brzegu. Łowienie ze środka pływającego czy świadome nastawianie się na suma – tu oczywiste jest, że sprzęt musi być odpowiednio mocny. Próbowałem łowić uklejami RH na żyłki 0,20-0,22 mm ale oprócz dalekich rzutów, co jest niewątpliwą zaletą, łowienie żyłką nie przypadło mi do gustu – słaba podatność na zaczepy, gorsze czucie pracy uklejki, jej rozciągliwość co przekłada się na kłopoty ze skutecznym zacięciem z dużej odległości czy głębokości. Jakość zastosowanej linki ma tu duże znaczenie – podczas energicznych wymachów obciążenia są tak duże, że łatwo o tzw. odstrzały przynęt boleniowych, które mogą ważyć nawet 40 g. Należy więc stosować sprawdzone, markowe linki. Należy pamiętać również o tym, że zacięta ryba inaczej walczy na żyłce a inaczej na plecionce – hol dużej ryby na plecionce powoduje że ryba walczy bardziej agresywnie, co może spowodować częste spięcia podczas holu. Istotnym problemem jest podatność plecionki czy żyłki na urazy mechaniczne – miejscówki na których łowię, kryją pod wodą całą masę różnych przeszkód – kamienie, patyki, konary czy inne ostre przeszkody itp. Takiego zjawiska (urazowości linki) nie sposób wyeliminować, ale można temu zaradzić – co kilkadziesiąt rzutów, zaczepów bądź po holu dużej ryby odcinamy końcowy odcinek linki – średnio 2-3 m i wiążemy agrafkę od nowa. Taki zabieg pozwala na oszczędność w przynętach jak i wyjęcie każdej następnej dużej ryby. Innym sposobem jest zastosowanie przyponu z fluorocarbonu o średnicy 0,35 – 0,50 mm – jest to materiał odporny na ścieranie i znakomicie chroni odcinek linki począwszy od przynęty. Przypon zabezpiecza również główną linkę przed zębami szczupaka, sandacza czy suma, zwiększając szanse na udany hol. Przypony moje mają minimum 50 cm długości, średnio 70 cm. Stosuję je tylko i wyłącznie w miejscach gdzie na dnie jest cała masa różnych przeszkód z ostrymi krawędziami. Łowię tak już jakiś czas i nie zauważyłem aby grubość przyponu miała wpływ na ilość brań. Fluorocarbon jest przeźroczysty i w wodzie prawie niewidoczny. Aby połączyć np. plecionkę z fluorocarbonem należy zastosować specjalne metalowe łączniki – do jednego końca wiążemy fluorocarbon (węzłem potrójnym) a do drugiego plecionkę. MIEJSCÓWKI Ważnym czynnikiem przy wyborze potencjalnej miejscówki, gdzie możemy spodziewać się bolenia, bo o nim tu mowa, jest tzw. umiejętność „czytania wody”. Doświadczony wędkarz wprawnym okiem szybko wychwyci pewne różnice w ukształtowaniu dna. Jest to łatwiejsze, jeśli są niżówki, czyli niskie stany wody na danej rzece. Poziom rzeki wtedy się obnaża, ukazując swoje tajemnice. Jest to bardzo ważne aby w momencie niżówek zapamiętać jak najwięcej fragmentów brzegu by móc to wykorzystać przy wyższych stanach wody, kiedy to powierzchnia jest gładka i trudno cokolwiek odczytać, przez co odpuszcza się wiele świetnych potencjalnych miejscówek. Największą popularnością wśród wędkarzy łowiących bolenie cieszą się ostrogi, zwane inaczej główkami. Nie wszystkie ostrogi są jednakowe – jedne są długie, inne krótkie, mają różne kształty. Są w większym i mniejszym stopniu zniszczone. W strefie zapływowej różnią się również głębokością – jedne mają dołki głębokie na 2,5 m, inne nawet na 8 m. Średnio u mnie jest to 3,5 – 5 metrów. Są to z reguły miejsca bankowo – boleniowe. Nie wszystkie jednak potrafią obdarzyć boleniami. Dlaczego tak się dzieje? Otóż, z własnych obserwacji, jak i sugestii Roberta wyciągnąłem pewną prawidłowość – bolenie są tam, gdzie ich naturalny pokarm, czyli ukleje. Zanim zacznie się łowić na ostrogach, warto kilka chwil poświęcić na obserwację tafli wody w okolicach ostrogi. Jeśli zaobserwujemy ukleje, możemy się spodziewać również boleni, choć nie zawsze. Przyczyną może być pogoda czy temperatura powietrza, przez co bolenie zaprzestają żerowania. Miejsca takie charakteryzują się średnim i silnym uciągiem wody natomiast klatki między ostrogami mają spokojniejszy uciąg. Kolejnymi potencjalnymi miejscami gdzie możemy się spodziewać boleni są opaski, czyli kamieniste umocnienia brzegów chroniące przed niszczycielską siłą nurtu rzeki. Opaski są z reguły (w moich stronach) usypane kamieniami równolegle do brzegu, co kilkadziesiąt metrów usypane są jakby mini groble (widoczne podczas niżówek) a ich zadaniem, tak myślę, jest hamowanie siły nurtu. Te właśnie mini groble są doskonałymi schroniskami wszelakiej drobnicy, na którą polują m.inn bolenie. Łowiąc na opaskach należy poruszać się szczególnie ostrożnie ze względu na luźne kamienie, jak i ich śliskość podczas deszczu. Luźne kamienie potrafią również spłoszyć na bardzo długo wszelkie ryby. Dno w pobliżu opasek jest szczególnie mocno zaczepowe – głazy, czy inne materiały (w zależności od tego, w jaki sposób dana opaska była sypana). Rejon opasek jest szczególne bardzo głęboki – tu nurt odbija od brzegu. Miałem okazję ostatnio płynąć z kolegą łodzią wzdłuż opaski. Zaopatrzeni byliśmy w echosondę i płynęliśmy w odległości 2-3 m od brzegu – echosonda pokazywała średnią głębokość w tym miejscu na poziomie 5-5,50 m, a zdarzały się uskoki dna do 8,20 metrów. Miejsca takie charakteryzują się bardzo silnym uciągiem wody –w większości przypadków w brzeg uderza całą siłą główny nurt rzeki, żłobiąc różnej głębokości doły. Następną miejscówką, którą systematycznie obławiam, szczególnie jesienią są przykosy, czyli piaszczyste wypłycenie w nurcie rzeki. Nie wszystkie przykosy są rybne. Najlepsze są dostępne z łodzi, ale zdarzają się takie, które są w zasięgu rzutu z brzegu, czy podczas brodzenia. Dotychczas takie miejsca omijałem szerokim łukiem i jak się okazało, było to błędem. Przykosami zainteresowałem się dzięki radom Roberta. Napływ przykosy jest przeważnie dość głęboki. Napływająca woda rzeźbi w dnie faliste wgłębienia, w których chroni się ukleja. Bolenie nie są więc obojętne na takie nagromadzenie ich naturalnego pokarmu. Najgłębsze miejsce ma koniec przykosy – woda ryje tu głębokie doły, w których kryją się uklejki. Jest to doskonałe łowisko boleni, jak również sumów. Wchodząc na przykosy dostępne z brzegu należy zachować szczególną ostrożność – dno nie jest tu stabilne i pod wpływem dość silnego nurtu, wymywa nam piasek spod stóp. Wiele razy zapadałem się po kolana i z trudnością się wydobywałem z tego piaszczystego bagna. Pomocny tu będzie kij. Innym niebezpieczeństwem czyhającym na przykosach może być podwójne dno, czyli ruchoma warstwa luźnego piasku a pod nim głęboka otchłań… Znakomitym łowiskiem boleni mogą być również burty brzegowe, czyli strome urwiska powstałe w wyniku silnego napierania nurtu w brzeg który nie jest wzmocniony. Takie łowiska sprawdziły mi się podczas letnich średnich stanów – bolenie patrolują tu strefę przybrzeżną w poszukiwaniu chroniących się przed napierającym nurtem uklejek. Podczas ekstremalnych niżówek odpuszczam te miejsca, ponieważ są płytkie i polują tu przeważnie małe bolenie. Burty są ciekawymi łowiskami, o ile ich dno jest usłane różnymi przeszkodami w postaci konaru czy kamieni. Nie każda burta nadaje się do obłowienia – należy obserwować powierzchnię wody w poszukiwaniu potencjalnych stanowisk, w których chroni się drobnica. Łowiąc na burtach należy zwracać uwagę na stabilność podłoża – są to miejsca zdradliwe – zbyt luźne podłoże, niezbyt stabilna ściana burty w każdej chwili może na nas runąć i wepchnąć do wody. Chodząc po burtach często oglądam się za siebie czy pod stopy i jeśli zauważę jakieś zmiany w podłożu, powoli się wycofuję. Moim ulubionym miejscem połowu boleni podczas dość wysokich i średnich stanów wody są rafowiska. Są to miejsca przeważnie z twardym kamienisto – żwirowym dnem, usłanym małymi jak i bardzo dużymi głazami, z licznymi uskokami dna. Na rafach przeważnie brodzę w spodniobutach. Potencjalne stanowiska ryb, a szczególnie boleni podczas średnich stanów wody, kiedy to ledwo widać wystające z wody wierzchołki głazów dość łatwo namierzyć – jest tu mnóstwo przeszkód, gdzie drobnica się chroni i dość łatwo namierzyć potencjalne stanowiska boleni oczekujących na atak. Miejsca takie potrafią darzyć naprawdę dużymi boleniami, ale tylko podczas wysokich i średnich stanów wody. Rok temu byłem świadkiem dość regularnych ataków sporego bolenia na dość płytkiej wodzie – około 0,50 m (była wtedy ekstremalna niżówka). Boleń uderzał z regularnością zegarka, zawsze o szarówce, w tym samym miejscu, o tej samej godzinie i przez określony czas. Oczywiście nie dał się złowić, ponieważ miejscówka była poza zasięgiem rzutu i musiałem dość blisko podejść aby bolenia spróbować skusić do ataku. Nie udało się, bo za każdym razem go płoszyłem. Miejsce regularnych ataków dużego bolenia postanowiłem odwiedzić przy podwyższonym stanie wody – było wtedy około 1 m więcej wody. Dokładnie obławiałem to miejsce co jakiś czas zmieniając przynętę i w pewnym momencie nastąpiło niespodziewane uderzenie w szybko prowadzonego woblera, już prawie się wynurzającego – krótką chwilę miałem potężną rybę na kiju, która parła pod prąd i po chwili luz… Plecionka została przetarta o krawędzie kamieni (wtedy jeszcze nie stosowałem przyponów z fluorocarbonu). Nie wiem co to była za ryba, ale myślę że boleń pokaźnych rozmiarów ponieważ w miejscu brania woda mocno kręciła i uciąg był spory a tu poradzić mógł sobie właśnie boleń. Bardzo żałowałem że straciłem rybę – nie dlatego że była bardzo duża, tylko dlatego że odpłynęła z przynętą w pysku co znacznie zmniejszało jej szanse na przeżycie. Powyższe miejscówki, choć wiadomo że są bankowe jeśli chodzi o złowienie bolenia, warto jednak mieć czujne oko podczas pieszych wędrówek brzegiem rzeki. Ja z nawyku zwracam uwagę na każde nawet najmniejsze załamanie powierzchni lustra wody i zatrzymuję się, oddaję kilkanaście kontrolnych rzutów sprawdzonymi przynętami lub po prostu jakiś czas obserwuję wodę – takie obserwacje wiele dają i pozwalają na znalezienie nowych miejscówek. Dzięki temu odkryłem niepozornie wyglądającą miejscówkę, która nie miała wcale znamion boleniowej – kawałek brzegu bez żadnych burt czy ostróg, jednak w pobliżu przykosy – jakieś 300 m – 400 m dalej była przykosa. Miejscówka obdarzyła mnie wieloma ładnymi boleniami powyżej 70 cm. Zbadałem jej dno dość dokładnie ciężką gumą jak i podczas brodzenia z echosondą bezprzewodową - normalnie byłem zaskoczony – zero zaczepów czy jakichkolwiek przeszkód – dno piaszczysto - żwirowe z uskokami dna (dołki). Głębokość wahała się pomiędzy 2,9 m aż systematycznie przechodziła w płyciznę 0,5-0,7 m (im bliżej przykosy) Uciąg wody średni. Taka niepozorna miejscówka a obdarzyła wieloma ładnymi boleniami – mało kto dałby za nią złamany grosz – zabrałem nawet raz kolegę i pytam – co powiesz o tej miejscówce? Spodziewałbyś się tu bolenia? Odpowiedź brzmiała – NIE. Daje to do myślenia, że jest wiele miejscówek gdzie możemy się spodziewać bolenia – wystarczy tylko uważnie obserwować wodę, w co ciekawszych miejscach się zatrzymać i sprawdzić. Odkrycie czegoś nowego, wypracowanie rybnej miejscówki jest czymś pięknym i dodaje otuchy i sił do dalszego poszukiwania. Powyżej przedstawiłem swoje miejscówki, w których łowię bolenie. Pewnie ktoś powie, że nic nowego – tu się zgodzę, ponieważ większość wędkarzy tu właśnie łowi ryby, również bolenie, z tą różnicą, co wielokrotnie miało miejsce, że jedni łowili a inni nie lub łowili sztuki max do 60 - 65 cm a inni powyżej 70 cm. Wielkość łowionych ryb przez różnych wędkarzy daje do myślenia i zadawania sobie pytania – dlaczego tak jest? Dlaczego jeden łowi duże a drugi małe bolenie, mimo że łowią w tym samym rejonie czy miejscu? W czym tkwi tajemnica? Przynęta? Nie sądzę aby odegrała znaczącą rolę – ważne jest również to, aby wiedzieć gdzie ją podać, jak poprowadzić itp. Miejscówka pokazuje swój kapitał, wiadomo że są sztuki małe, średnie i naprawdę duże. Sam wiele razy obserwowałem takie sytuacje. Próbowałem odpowiedzieć na takie pytania. Nie bardzo mi to wychodziło, dopóki na właściwy tor, z właściwymi odpowiedziami nie skierował mnie Robert. Wtedy otworzyłem oczy szerzej, zacząłem naprawdę myśleć. Tu należy się ukłon w stronę poznania zwyczajów boleni – teraz wiem że nigdy nie poznam ich zwyczajów na tyle dobrze, aby móc się dostosować i skutecznie łowić. Bolenie są rybami sprytnymi, szybko się uczącymi, dość szybko reagującymi na czynniki zewnętrzne. Są po prostu rybami nieobliczalnymi, każdorazowo nas zaskakują i tu należy się im ogromny szacunek. Nieobliczalność boleni zmusza nas do ciągłego zmieniania taktyki, do ciągłego myślenia – ja to powoli dostrzegam i w miarę pozytywnie reaguję, stąd wyniki ciągle się poprawiają. TECHNIKA PROWADZENIA Powyższe miejsca obławiam inaczej jak dotychczas. Wcześniej łowiłem tylko i wyłącznie woblerami. Oczywiście, że schodzę głębiej, ale i inaczej prowadzę przynętę, rzucam w inne miejsca jak dotychczas i staram się sprowadzić przynętę w potencjalne miejsce stacjonowania grubego, przyklejonego do dna bolenia, wykonując wiele różnych „akrobacji” wędziskiem i kołowrotkiem, które mają na celu pobudzenie do ataku dennego bolenia - w tym przypadku ukleję RH. Jej wielkość i ciężar dostosowuję do głębokości i uciągu wody. Przeważnie są to RH10 i RH12 z racji wielkości i ciężaru łatwiej je sprowadzić w pobliże dna. Miejscówki może te same co kiedyś, jednak obławiam je z różnych stron, wiele z nich opuszczam, mimo że mają znamiona boleniowych miejsc. Mając znakomitą przynętę jaką są ukleje RH nie można się jednak łudzić że przynęta będzie za nas łowiła sama. Ryby są naszymi przeciwnikami i trzeba je najpierw znaleźć a dopiero potem skusić do brania. Ukleje RH mają w sobie coś, co prowokuje bolenie czy inne ryby do ataku – wręcz idealne podobieństwo do naturalnego pokarmu większości drapieżników. Pozostaje jeszcze kwestia doboru miejsc, w które taką przynętę jak uklejka RH należy wrzucić i odpowiednio ją poprowadzić. W łowieniu boleni z dna, szczególnie na ukleje RH z biegiem czasu, na własnej skórze przekonałem się jak ważną rolę odgrywa ustawienie hamulca kołowrotka. Dość często traciłem dużą rybę z przynętą w pysku przez złe ustawienie hamulca, czyli dokręcenie zbyt mocno. Podczas łowienia na ukleje RH wiele razy zdarzało mi się że brania następowały na tzw. „krótkim dyszlu”, tuż pod nogami, w ostatniej fazie – podczas podciągania uklei z dna ku powierzchni. Uderzenia były tak mocne, że prawie wyrywały wędkę z ręki, rwały mocną plecionkę lub pękały groty kotwiczek, nawet tych najlepszych. Aby temu zaradzić, ustawiałem hamulec kołowrotka na tyle luźno, aby napierający nurt nie wysuwał zbyt łatwo linki ze szpuli kołowrotka podczas ściągania uklejki. Po braniu pozwala to na luźne wysunięcie linki przez uciekającą rybę i należy jej na to pozwolić Jeśli ten etap mam za sobą, dalej postępuję już w miarę spokojnie, kontrolując zrywy ryby samym wędziskiem a w razie potrzeby zatrzymania uciekającej ryby, szpulę dociskam palcem, po czym stopniowo dokręcam hamulec i spokojnie holuję rybę. Jak wspomniałem na początku, chcąc łowić naprawdę duże bolenie, musiałem zmienić dotychczasowe miejscówki a raczej szukać tu ryb w miejscach innych jak dotychczas. Częściowo poznałem zwyczaje boleni, wiem że te największe trzymają się z boku, czyli w miejscach szybkiego nurtu przechodzącego w wolniaki. W takich miejscach prawie w ogóle nie widziałem żerujących boleni, choć z upływem czasu przekonałem się że bolenie tam są. Dużych boleni szukałem przede wszystkim w głębokich dołach łagodnie się wypłycających – są to okolice warkoczy na ostrogach, okolice zatopionych grobli na opaskach, najgłębsze miejsca w okolicy przykosy, wszelakie przeszkody zatopione na burtach czy rafach, gdzie drobnica miała możliwość się chronić przed nurtem. Takie miejsca przyciągały bolenie. Wskazana była ostrożność i ciche zachowanie się na łowisku – przede wszystkim na ostrogach – nigdy nie wchodziłem od razu na szczyt. Łowienie na ostrogach zaczynam zawsze od obłowienia szczytów. Dotyczy to wszystkich potencjalnych miejsc, w których mogłem się spodziewać dużego bolenia – zawsze trzymałem dystans i tu wskazane były dalekie rzuty. Jakiś czas temu przynętę zarzucałem w miejsce ataku bolenia. Teraz już wiem że to błąd. Rzucam daleko powyżej miejsca ataku bądź takiego, w którym spodziewam się bolenia i staram się sprowadzić ukleję w ten rejon Nie było i nie jest to łatwe, ale możliwe do opanowania. Podczas sprowadzania przynęty w rejon ataku bądź stacjonowania bolenia robiłem to powoli, starając się przynętą wiernie naśladować naturalne rybki. Wiele razy przekonałem się że ma to znaczenie – zbyt szybkie wynurzenie się uklei, czy przejechanie po miejscu w którym spodziewałem się bolenia, skutkowało sianiem popłochu wśród drobnicy która w panice uciekała we wszystkie strony a to przełożyło się na zanik żerowania boleni czy w ogóle ich spłoszenie bo były to nienaturalne zachowania wynurzającej się uklejki. A że chodzi tu o łowienie boleni z dna, bo do takiego łowienia są stworzone ukleje RH, tu również musiałem zachować pewien dystans, mimo że nie wiedziałem czy bolenie w danym miejscu są czy ich nie ma. Należało to sprawdzić. A aby móc naprawdę sprawdzić czy bolenie są, cisza i spokój jak najbardziej były wskazane. Łowiąc na ukleje RH postępowałem prawie zawsze wg tego samego schematu – rzucałem dużo powyżej potencjalnego stanowiska bolenia i zawsze starałem się sprowadzić uklejkę w dane miejsce Aby to się udawało, dobierałem odpowiednie miejsce do oddania rzutu, na tyle wygodne aby móc samym wędziskiem na napiętej lince sprowadzić ukleję w konkretny punkt, oraz co ważne, aby z obranego miejsca móc dorzucić dużo powyżej stanowiska ryby – tu sprzymierzeńca miałem w nurcie, który pomagał w naprowadzeniu. Takie łowienie wymagało pełnego skupienia i korygujących ruchów wędziskiem bądź kołowrotkiem. Nie zawsze były to idealne naprowadzenia – za szybkie lub za wolne co powodowało, tak mi się zdaje, płoszenie bolenia bo nie było żadnej reakcji. Niekoniecznie tak mogło być – mogło tam nie być bolenia wcale, lub nie był skłonny do ataku. Jeśli zachowałem wszelkie środki ostrożności, mogłem być niemal pewien że bolenie są, tylko nie mają apetytu bądź coś innego wpływa na ich brak zainteresowania przynętą - co wiele razy się sprawdzało, ponieważ z jednej miejscówki prawie na każdym wypadzie miałem rybę i mogłem to wszystko analizować – dni rybne i dni zerowe co było ich przyczyną, analizowałem momenty podczas których następowało branie, czyli podczas jakiego tempa i głębokości prowadzenia uklejki itp. Ukleje prowadzę w ten sposób – zawsze tam gdzie jest najsilniejszy uciąg, po oddaniu rzutu zamykam kabłąk kołowrotka i pozwalam aby nurt rzeki znosił ukleję na napiętej lince – rzuty muszą być zawsze powyżej potencjalnego stanowiska ryby! Dlaczego na napiętej lince? Otóż zdarzały mi się brania boleni przed wpłynięciem uklejki w odmęt warkocza, na opadzie – duże bolenie startują do zdobyczy z dna. Pozwalam uklejce przepłynąć cały warkocz, czyli pas sporego uciągu wody – podczas takiego spływu szczytówką wędziska co jakiś czas lekko podszarpuję, robię to po to, aby sprowokować przyklejone do dna ryby – tu nie operuję kołowrotkiem w ogóle, chyba że muszę wybrać powstały luz. Po wyjściu uklejki z warkocza na spokojniejszą wodę, zaczynam powoli kręcić kołowrotkiem co jakiś czas zatrzymując ściąganie uklejki (na bardzo krótko) po czym lekko, ale dość energicznie podrywam czyli staram się wprawić uklejkę w takie zachowanie, jakby przestraszyła się na widok bolenia czy innego drapieżnika i zaczęła uciekać Im bliżej brzegu znajduje się uklejka, tym wyżej unoszę wędzisko i lekko przyśpieszam ściąganie przynęty – musi być na tyle naturalne, aby nie płoszyło przybrzeżnej drobnicy – takie nagłe oderwanie się uklei od dna i ucieczka ku powierzchni działa prowokująco na bolenie, które decydują się na ostateczny atak – dzieje się to prawie pod nogami, czyli tzw. „krótki dyszel”. Taki sposób prowadzenia sprawdza się na wszystkich miejscówkach – ważne aby były głębokie no i siedziały w nich ryby. Już teraz śmiało powiem że jest to najskuteczniejszy sposób łowienia tych największych boleni, które resztę swojego życia spędzają przy dnie. Takie łowienie wymaga skupienia i uwagi – brania miałem w każdym etapie prowadzenia – chwilę po wpadnięciu do wody, przed warkoczem, w warkoczu, podczas wypływania czy podczas wyjmowania uklejki z wody. Tak samo działo się w każdej z opisanych miejscówek. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby taką ukleję wprowadzić w rejon przebywania bolenia – dodatkowo urozmaicając jej prowadzenie można sprowokować do brania nawet największego, najsprytniejszego bolenia. Były to brania mocne, po których cała ukleja była w pysku bolenia, czasami głęboko połknięta. Zdarzały się również brania lekko odczuwalne, jakby puknięcia dlatego też dość energicznie zacinam wszystkie nienaturalne zaburzenia w pracy uklejek. Jej praca jest znakomicie wyczuwalna na kiju więc łatwo odróżnić naturalną pracę uklejki od brania, nawet bardzo lekkiego. Wielokrotnie zdarzały się odprowadzenia uklejki przez bolenie aż pod sam brzeg – nie było już miejsca aby przyśpieszyć i sprowokować bolenia do brania. Na niektórych miejscówkach, takich jak ostatnio odkryta również z powodzeniem łowię bolenie na ukleje RH, mimo braku charakterystycznych cech miejscówki boleniowej – tu rzucam w poprzek lekkiego nurtu i pozwalam uklejce na spływanie z nurtem, co jakiś czas wykonując prowokacyjne ruchy szczytówką. Na rafie również staram się prowadzić ukleję kombinacyjnie – czyli sprowadzam ją w rejon zatopionych głazów i innych przeszkód i w ich okolicy wprowadzam ukleję w taki stan, jakby przestraszona na widok drapieżnika uciekała. Opisane wyżej sposoby prowadzenia uklejki doskonale sprawdziły się na takich rzekach jak Wisła czy Odra. Nie miałem okazji przetestować uklejek nad Wartą, Bugiem czy Narwią. Myślę że również okażą się skuteczną przynętą na tamtejsze bolenie. Nad Wartą miałem okazję łowić kilkanaście razy i prawie w każdym miejscu występują potencjalne miejscówki boleniowe – są burty, opaski, ostrogi czy rafki. Gorzej natomiast ma się sprawa z rzekami takimi jak Narew czy Bug – na pewno są na nich wszystkie wymienione wyżej typy miejscówek, jednak ja, choć miałem okazję połowić na tych rzekach to spotykałem się z innym typem brzegu – przede wszystkim bez ostróg czy innych charakterystycznych dla bolenia miejscówek. Tu przyda się umiejętność czytania wody i w ten sposób można znaleźć wiele potencjalnych miejscówek gdzie można się spodziewać boleni – jedno jest pewne – muszą to być miejsca głębokie, graniczące z płyciznami o sporym uciągu wody Burty czy przykosy na pewno łatwiej się znajdzie a to już klucz do sukcesu. PODSUMOWANIE Podsumowując, przypomnę najważniejszy fakt – choć obecnie bolenie łowię z dużą łatwością w porównaniu do kilku lat wstecz, to jednak moje doświadczenie w tym zakresie jest jeszcze zbyt małe abym mógł w pełni wykorzystać swoją wiedzę i poprzeć je dość słusznymi argumentami. Na pewno jest wiele niedopracowanych szczegółów jeśli chodzi o łowienie boleni z dna, nawet tu, w tym artykule. Mam tego świadomość. Aby nie wpaść w rutynę i poprzestać na tym co wiem, na tym czego się nauczyłem uświadamiam sobie że jeszcze daleka droga do pełniejszej wiedzy na temat systematycznego łowienia boleni w prawie każdych warunkach, na każdych rzekach. Tu końca nie ma i nigdy nie będzie bo jak wspomniałem na początku, bolenie są rybami nieprzewidywalnymi i aby poznać ich zwyczaje, trzeba się wpatrzyć głęboko w ich dusze. Oczywiste jest dla mnie to, że nie poprzestanę na dotychczasowych doświadczeniach i sukcesach. Zamierzam w kolejnych sezonach swoją fascynację boleniem pogłębiać, szukać coraz to nowszych miejscówek, sposobów prowokowania bo wiara w ukleję RH u mnie jest tak mocna i ugrutowana, że nie wyobrażam sobie poszukiwania tych wielkich boleni bez tej przynęty w pudełku. Jest to naprawdę znakomita przynęta na bolenia oraz inne ryby drapieżne. Dla mnie osobiście ukleje RH są przynętą fenomenalną, dającą szanse na największe bolenie. Zdania nie zmienię. Nie złowiłem większego jak 80 cm, jednak takie na kiju miałem, właśnie na ukleje. Drzemią w nich duże możliwości. Są inni co łowią duże bolenie, fakt i z tym się z zgodzę. Pozostaje szczera kwestia przynęt, na które te największe sztuki padają. Mało kto podaje taką informację szczerze, bez ściemniania.. A jest to bardzo istotny czynnik. Wystarczy dla przykładu śledzić Parady Rekordów w prasie wędkarskiej, dotyczącej rekordowych boleni – większość jest łowiona przypadkowo. Śmiem tak stwierdzić. Łowione są podczas polowania na sandacze, sumy, czy szczupaki – przynęty to wszelakie gumy, wahadła, głęboko schodzące woblery. Jest oczywiście wiele opisów szczęśliwych łowców co twierdzą „takiej sztuki to jeszcze nigdy w życiu nie miałem” czy „to mój największy dotychczas boleń” czy nawet „ mój pierwszy boleń” itp. Gdyby ci łowcy zrozumieli jak doszło do takiego połowu, na pewno szukaliby sposobu na takie ryby. Po prostu większość traktuje to jako szczęśliwy traf. Podobną sytuację miałem ze 3 lata temu kiedy to w taki właśnie sposób złowiłem pierwszego bolenia o długości 73 cm na kopyto z główką 15 g a potem już same średniaki Dlaczego? Po prostu nie rozumiałem jak do tego doszło – na jakiej głębokości, na jaką przynętę i jak prowadzoną. Po co to tu piszę? Otóż wierzę że szansa na największe sztuki jest właśnie w takim łowieniu, czyli zejściu głębiej. Ukleje RH są wręcz idealną przynętą do takiego łowienia – doskonale się trzymają pobliża dna, są kopią naturalnego pokarmu boleni, można je prowadzić na różne sposoby no i prawie w 100 % wiernie imitują płynące w nurcie uklejki. Czegoś lepszego dotąd nie wynaleziono. Nie będę się spierał o inne przynęty – owszem jest wiele innych skutecznych na denne bolenie. Nie podważam wyników innych osób łowiących duże bolenie – jeśli nie wiem na co łowią, mogę się domyślić tylko jednego – że głębiej, choć niekoniecznie – na duże bolenie można zapolować również na niepozornie płytkiej wodzie – ale tylko w określonych porach roku i miejscach, przez określony czas. Nie ma tu regularności. Oczywiście że można grube bolenie kusić na woblery, gumy czy wahadła – jednak zauważyłem tu pewną przewagę uklejek RH nad innymi przynętami – zbyt silny nurt wynosi je szybko ku powierzchni, nie da się ich długo utrzymać przy dnie podczas całego toru prowadzenia, chyba że zastosujemy rozmaite dopalacze. Ukleje RH mają tę zaletę że dają się prowadzić przy dnie przez cały cykl – od zarzucenia do wyjęcia z wody. W tekście nie wspomniałem o swoich eksperymentach, więc napiszę teraz – zawsze łowienie zaczynałem od woblerów, bezsterów, rozmaitych gum, cykad itp. – oczywiście rapki siadały, jednak małe. Były i takie sytuacje kiedy nie reagowały na wszystko co podałem – zdawało się że miejscówka pusta, w ruch poszły ukleje RH i przeważnie w 1 lub 3 rzucie boleń siadał – początkowo mnie to dziwiło ale z biegiem czasu zrozumiałem o co chodzi. Dlatego uklejki mają tę zaletę że nie przepływają wysoko nad głowami boleni przyklejonych do dna. Przy woblerach i innych przynętach jest niezwykle trudne utrzymanie przynęty w szybkim nurcie, przy ściąganiu w poprzek. Ponadto uklejki RH przez miejscówkę przepływają wolniej od woblerów i innych przynęt z racji ich ciężaru i sposobu pracy. Teraz schodzę głębiej i są wyniki, właśnie na uklejkę. Nie ma tu przecież przypadku. Są to moje odczucia w tej kwestii. Przynęta to znakomita, jednak nie każdemu może przypaść do gustu – wymaga naprawdę cierpliwości i właściwego podejścia. Oczywiście uklejki są przynętami jak inne. Gdzieniegdzie pisze się o fenomenie Hermesa czy Thrilla czy innych przynęt - ja nimi dobrze łowić nie umiem, mało mi ryb dają. Nie ma co szukać przyczyn w przynęcie bo przynęta sama za nas łowić nie będzie. Przyczyn i błędów należy zacząć szukać od siebie - gdzie popełniamy błąd, gdzie ryb daną przynętą szukamy. Jeśli się nie ma wyników na daną przynętę, mimo wielu prób czy starań najtrafniejsza odpowiedź tu będzie taka - nie umiem na taką przynętę łowić. Dzieląc się z innymi swoimi doświadczeniami opisanymi w tutejszym artykule przypomnę że nie jest to złoty przepis na każdego bolenia. Mam jednak taką nadzieję że opisane tu moje doświadczenia i spostrzeżenia pomogą wielu wędkarzom którzy również jak ja uganiają się za piękną rybą jaką jest boleń. Wiedza teoretyczna jest jakby źródłem pewnych informacji, które mogą pomóc w osiągnięciu zamierzonego celu czy przełamaniu pewnych barier. Każdy z nas inaczej trawi zawartość doświadczeń pisanych. Dla zrozumienia istoty tego rozumowania, przytoczę tu starą jak świat maksymę…JAK SOBIE POŚCIELISZ, TAK SIĘ WYŚPISZ – doskonale ona obrazuje całość sytuacji. I jeszcze jedno – nie umiem powiedzieć na ile te wszystkie rady zdadzą egzamin podczas łowienia z łodzi. Moje doświadczenia opierają się o łowienie z brzegu. Z łodzi nigdy jeszcze nie łowiłem, więc nie wiem na ile będą przydatne, choć myślę że wiele cennych wskazówek będzie przydatnych podczas łowienia ze środka pływającego. Mogę się mylić, ale takie łowienie dopiero przede mną i mam nadzieję że kiedyś o tym napiszę. Życzę wszystkim posiadaczom uklejek RH „wstrzelenia” się w przynętę i wielu, wielu sukcesów nad wodą oraz połamania kijów (ale nie na kolanie) Chciałbym tu również podziękować koledze Robertowi Hamerowi za wszelką wiedzę, rady którymi służył mi przez cały sezon, za cudowną przynętę, jaką są ukleje i dzięki którym przełamałem się na inny wymiar łowienia boleni – dennych boleni. Robert, wielkie dzięki. Paweł pirania74 Jasiński, 2009 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/artykuly/jak-okielznalem-ukleje-rh-r223]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites