remek 10,499 Report post Posted October 3, 2012 Tegorocznej jesieni postanowiliśmy zdradzić ukochane lipienie na rzecz skandynawskich szczupaków. Decyzja o wyprawie zapadła w czerwcu i wszystko było w porządku do września kiedy trzeba było wybrać cel i zarezerwować miejsca. Organizację postanowiliśmy powierzyć firmie Eventur. Najpierw padło na Syrsan, jednak za długo zwlekaliśmy i po prostu nie było już miejsc. Tomek z Eventur polecił nam archipelag Św. Anny, ale fotki, które znalazłem w sieci jakoś mnie nie przekonały. W końcu wybór padł na zatokę Gamlebyviken. Skoro miejsce wybrane trzeba było dokonać rezerwacji i opłacić wszystko. I tu zaczęły się schody. Na 2 tygodnie przed wyjazdem odpada dwóch kumpli, z którymi wspólnie planowaliśmy wyjazd. Załamanie i zwątpienie dopadły mnie tylko na kilka chwil. Na dokonanie wpłaty i rezerwację miałem przecież pięć godzin. Telefon w rękę i rozmowa z wszystkimi możliwymi osobami. Nic z tego. Wszyscy zgodnie mówią – Stary za mało czasu na taka decyzję. W końcu dzwonię do Piotrka – Daj mi 1,5 godz. I dam Ci odpowiedź. Czekam cierpliwie. Oddzwania: Jedzie. Dobra jest nas już trzech. Od biedy pojedziemy we trójkę. O 20.00 Piotrek dzwoni i mówi, że ma kumpla, który może pojedzie, ale potrzebuje 15 minut na podjęcie decyzji (czyt. ubłaga kobietę). I okazuje się, że 15 minut wystarcza – do ekipy dołącza Marcin. Wszystko gotowe, trzeba dokupić potrzebne drobiazgi i w drogę. Ekipa na promie. Od lewej: Marcin, Piotrek, Tomek i ja. Do Gamleby dojeżdżamy bez niespodzianek. Krótka wymiana uprzejmości z gospodarzem, wypełnienie niezbędnych papierków i na łódki. Solidne łodzie z 10 konnymi silnikami, woda pełna życia, my pełni wiary i mapy od Phali ( jeszcze raz dzięki ) - czego chcieć więcej?! Pierwsze rzuty, zapoznanie się z wodą, charakterem zatoki. Ja z Tomkiem na jednej łodzi, Marcin z Piotrkiem na drugiej. Po godzinie chłopaki przez krótkofalę meldują o pierwszym szczupłym – sześćdziesiątaku. My dalej bez brania. Przy skałce Tomek wyjmuje pierwszą swoją rybę – okoń 30. Wpływamy na wejście do dużej zatoki. Ja rzucam w kierunku trzcin , Tomek obławia głębszą wodę. W drugiej godzinie łowienia Tomek melduje, że ma pierwszego szczupaka. Sięgam po aparat żeby uwiecznić pierwszego gamlebowskiego szczupaka na naszej łodzi i obracam się w kierunku ryby. Milkniemy obaj, kiedy metrowiec praktycznie bez walki podchodzi do burty. Szybka akcja z podebraniem i 106 cm szczęścia ląduje w łodzi. 106 cm szczęścia i pierwszy szczupak tomka w Gamleby 106 cm – ten sam Podwodny portret Pierwszy dzień dobiega końca bez większych rewelacji. Kilka wyjętych i kilka spadów, a na okrasę rzeczona 106. Niedzielę, poniedziałek i wtorek poświęciliśmy na solidne przeszukiwanie wyznaczonych miejsc. Poza niespełna 80-takami nic ciekawego nie zanotowaliśmy. Jedynie w pobliży Trzech Braci mam mocne branie, a po zacięciu i szarpnięciu łbem szczupak obcina gumę z wolframem. Trzech Braci – chyba najsłynniejsze miejsce w Gamlebyviken W środę robimy roszadę na łodziach. Piotrek przychodzi do mnie, a Tomek idzie do Marcina. I znowu łowimy po kilka ryb na głowę, ale bez większych rewelacji. 86 spod „kutra”Dopiero wieczorem przy stole Tomek wyjmuje aparat i pokazuje nam drugą metrówe – znowu 106 cm. Szczęki nam opadają, ale świętujemy to solidarnie. Dobrze po północy pada deklaracja Tomka, że jeśli złowi trzecią metrówkę, to…. nie powiem co zrobi gdziekolwiek spotkanemu łosiowi….. Jeszcze w wodzie Drugi 106 Tomka Czwartek rozpoczynamy od zabawy z okoniami – biorą pierwszorzędnie i czas szybko mija. Znowu łowimy razem kilkanaście ryb, ale bez okazów. Wieczorami nanosimy na mapę miejsca, w których złowiliśmy ryby. Wyłania się obraz szczupaczych miejsc. Wnioski są proste – większe ryby stoją między 3 a 6 metrem i zdecydowanie wolą małe 10 cm gumy – seledyn to nr 1. Jerkować się uczę i nawet mam jedno niezacięte branie. Mapa z naniesionymi miejscami gdzie złowiliśmy ryby – może komuś się przyda Czwartek zaczynamy od Trzech Braci, ale bez kontaktu. Płyniemy z Piotrkiem do malutkiej zatoczki, a właściwie na wejście do niej, na prawo od Tre Broder. Miejsce jest fantastyczne – przy trzcinie 3 metry, my zakotwiczeni od trzcin jakieś 15 metrów mamy pod sobą 10 metrów wody. Pachnie grubasem. Obławiamy sumiennie, wyjmujemy jakieś 70. Piotrek odpala papierosa, a ja rzucam w miejsce przez niego obłowione. Delikatne skubnięcie, zacięcie i mówię do Piotrka – Wkurza mnie, że te 60 – 70-taki tylko potrząsają łbem, żadnych odjazdów, czasem trafi się jakiś mały fighter. Holuję i coś mi nie pasuje. Ryba owszem idzie w moją stronę, ale cały czas przy dnie. Jest pod łodzią i mówię do swojego kotwicowego, że chyba jest niezły. Pompuję do góry i dopiero się zaczęło. Mocny odjazd utwierdza, że to duża ryba. Zabawa trwa ze 3 minuty. Ryba nie daje się podciągnąć do powierzchni. Ciągle przy dnie. Zaczynam się mocno denerwować. Decyduję, że będę mocno pompował. Piotrek woła, że chce to coś chociaż zobaczyć. Aparat w gotowości, ryba przechodzi pod łodzią, zdążyłem jedynie przełożyć wędkę za silnikiem i… luz. Spięła się. Nawet nie próbuję sobie przypomnieć co wtedy czułem. Jedyna moja pamiątka po wielkiej rybie Chwila na opanowanie nerwów i łowimy dalej. 100 metrów dalej po niecałej godzinie mam kolejne branie i teraz bez większych problemów w łodzi ląduje grubiutki 91. Przy tamtej rybie podczas holu był potulny jak baranek. 91 na otarcie łez Wieczorem spływamy pełni szczęścia. Chwalę się Tomkowi i Marcinowi swoją rybą i opowiadam o przegranej walce z dużym szczupakiem. Chłopaki jakoś tak dziwnie z politowanie na nas patrzą i w końcu wyjmują aparat. Przysiadłem z wrażenia na ten widok. Wielki i wypasiony grubas – 112 cm. Tomek miał świadomość co będzie musiał zrobić łosiowi…. po złowieniu tej trzeciej metrówy. Tomek chyba się lekko przestraszył Marcin i 112 TomkaŚwiętujemy do późna czwartkowe łowy. Piątek zapowiada się nieźle, wypływamy z Piotrkiem daleko za Trzech Braci. Na dzień dobry łowię 88, potem kilka mniejszych. Ale coś dziwnego zaczyna się dziać z wiatrem. Nie za bardzo wie, z której strony wiać. Postanawiamy płynąć w kierunku naszej przystani. I wtedy rozpętało się piekło. Wiatrzysko przeokrutne więc płyniemy pod falę, żeby schronić się przy brzegu tam gdzie wieje trochę mniej. Jakieś 100 metrów od brzegu dostaję nagle bardzo mocne uderzenie wiatru w bok łodzi. To już nie żarty, dobrze, że mamy na sobie kombinezony ratunkowe, ale i tak miałem największego stracha w życiu na wodzie. Łowimy tylko do 14.00 – później było to niemożliwe – wiatr rozhulał się na dobre. Sobota. 7.30 wiatr daje sobie trochę luzu, więc szybka decyzja o 2 godzinnej turze na zakończenie. Wypływamy łowimy po pożegnalnym szczupaczku i wracamy do przystani umyć łodzie, spakować się i w drogę powrotną…. Dla nas wyjazd bardzo udany. Zanotowaliśmy około 150 szczupaczych brań, z czego niecałą 100 wyjęliśmy. Doszło do tego sporo ładnych okoni. Szczupaki: 112, 106, 106, 91, 88, 86, 85, 83, 2x80 sporo między 70 a 80 i zdecydowana większość ryb między 60-70. Warto było. Już odliczamy dni do przyszłorocznej jesieni… Krzysiek (Costi), 2007 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/gamlebyviken-nasza-wyprawa-r144]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites