Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing
Sign in to follow this  
remek

[Artykuł] Zakończenie sezonu łososiowego

Recommended Posts

Zapewne cześć z Was pamięta moje wiosenne wyjazdy z ojcem jakże udane dla mnie, a dla seniora nie koniecznie. Jeszcze dziś wspomnienie jego kąpieli wywołuje u mnie śmiech. Co tu dużo gadać, miał pecha. Tankowanie do pełna i utrata magicznego pudełka ze zbiorem pstrągowych killerków z ostatnich dwóch dekad. Przed ponowną wizytą rodziców żartowaliśmy, że ma kilka nowych pudełek do utopienia, a ja podkręcałem ojca wieściami znad rzek.
Mój papcio nie jest przesądny, ale 13 października w piątek (dwa dni przed przylotem), uważał na siebie, a jak wiadomo im bardziej człowiek się stara, tym bardziej nie wychodzi i w efekcie skręcił nogę. Na sugestię ze strony mamy, ze może nie ma sensu w takim razie ciągnąć tyle sprzętu, skoro i tak nie może chodzić – ahh te kobiety, one nic nie kumają- odpowiedź była krótka: Jak nie mogę chodzić, to się będę czołgał!
Do boju...
... ruszyliśmy dopiero we wtorek, częściowo z powodu moich obowiązków studenckich, które komplikowały również późniejsze wypady, a częściowo z powodu nogi ojca. Założenia były proste. Jedziemy na River Deveron i łapiemy łososie. Gorzej z wykonaniem, bo przecież już od połowy lipca regularnie katowałem wodę, a od września @wiśnia się przyłączył i razem błąkaliśmy się nad brzegami łososiowych rzek, ale wyniki były poniżej oczekiwań. Poza kilkoma braniami nic się specjalnego nie wydarzyło. Oczywiście nie był to stracony czas, bo poznałem dosyć dobrze spory kawałek rzeki podczas bardzo niskiego stanu wody i miałem już wytypowane miejscówki, wiec wiozłem ojca na łowy z pewnym bagażem informacji. To oczywiście zaprocentowało i konsekwencja została nagrodzona.

 

Dołączona grafika
Starsi mają pierwszeńswo

 

Pierwsze rzuty wykonaliśmy koło 1 p.m. czasu lokalnego. Stan wody: niski, ale akceptowalny. Kolor wody: szkocka whisky!!! Do rzeki poleciało w zasadzie wszystko co mieliśmy w pudełkach. Łowimy innaczej niż szkoci. Przynęty staramy się sprowadzać z prądem, ewentualnie w poprzek rzeki. ”Broda” w końcu się niecierpliwi i opuszcza wskazana przeze mnie miejscówkę w postaci głębokiego wlewu i przechodzi na koniec płani. Na dodatek do kija przykręcił starego Cardinala z lat 80-tych, który nie radzi sobie z lekkimi przynętami ściąganymi z prądem. Zająłem jego miejsce i obławiałem wartki prąd. Kolejną przynętą, którą zawiesiłem na końcu żyłki był Executor 7SR RR. Pierwszy rzut w przelew, kilka obrotów korbą, olbrzymi wir pod powierzchnią i kopnięcie na końcu zestawu. Zacinam i za chwilę mam okazję zobaczyć pięknego samca łososia podczas świecy. „Tylko spokojnie, tylko spokojnie,...”- mówię sobie w myślach i bezradnie patrzę na to co ryba wyczynia w wodzie. Nie wytrzymuje: „Taaa-tooo!!!”- drę się wniebogłosy, ale on mnie nie słyszy, bo stoi przy kolejnym przelewie i woda wszystko zagłusza. Ryba dalej szaleje, wędka wygięta w pałąk, a hamulec kołowrotka co chwila wydaje z siebie przeciągły zgrzyt. W końcu ojciec mnie usłyszał, ale trochę czasu mu to zajęło zanim do mnie doszedł. W między czasie łosoś owinął sobie żyłkę wokół pokryw skrzelowych i zaczął wyraźnie słabnąć. Jeszcze kilka minut i za drugim podejściem tata go podbiera rękami.

 

Dołączona grafika
Szef płani (śni mi się średnio dwa razy w tygodniu)

 

Dołączona grafika
Z taką kufą na pewno wyhaczy jakąś samiczkę

 

Teraz widzimy jaki jest duży. Robimy szybko kilka zdjęć. Miarka wskazuje na 92cm. Nawet przez moment się nie zastanawiamy i zwracam „królowi rzeki” wolność. Dosyć długo dochodzi do siebie, ale odpływa. Uff, ulga i radość.

 

Dołączona grafika
Powodzenia na tarle

 

Przybijamy „piąteczkę” i tata wchodzi na moje miejsce, a ja idę na koniec płani. Piąty rzut, młyn pod powierzchnia, kilka szarpnięć i luz... Nie był duży, ale i tak szkoda. Moja wina, nie zaciąłem w tempo. Chyba powinienem wziąć krótką przerwę, żeby się uspokoić i odetchnąć po wcześniejszym holu. Odkładam kij i biorę aparat do ręki, Po dłuższej chwili tata oznajmia, że coś mu się uwiesiło. Ryba tańczy na ogonie i w końcu wobler wyskakuje podczas kolejnego salta. Ten już był przyzwoity, około 70cm. Jeszcze przez pół godziny czeszemy tą płań i postanawiamy się przenieść trochę w górę rzeki. Zajmuje nam to sporo czasu, bo ojciec mocno utyka, ale nie daje za wygraną. Rzeka intensywnie pachnie ryba. W końcu dochodzimy do kolejnej miejcówki. Daję seniorowi pierwszeństwo, a sam z aparatem czekam na odpowiedni moment.

 

Dołączona grafika
Ten pan jeszcze nie wie, że następny rzut zakończy się sukcesem

 

Wcale długo to nie trwało, bo chyba w trzecim rzucie jest branie. Samiczka funduje nam serie wyskoków, młynków, odjazdów i innych pokazów akrobatycznych. Ojciec stara się rybę holować zdecydowania i sugeruje szybkie podebranie, żeby nie męczyć ryby. Hol niestety się przedłuża, bo za każdym razem dotknięcie ryby kończy się odjazdem w nurt i zabawa zaczyna się od nowa. Ależ te ryby są niesamowicie silne! Dopiero piąta próba kończy się sukcesem. Szybko wyskakuję na brzeg. Kilka fotek i mierzenie. „Łososica” ma troszkę ponad 72cm.

 

Dołączona grafika
Znowu na Executora

 

Okrzyk radości, ponownie przybijamy „piąteczkę” i odnoszę rybę do rzeki. Reanimacja zajmuje kilka minut, ale udało się i jeszcze przez dłuższą chwilę obserwujemy rybę która przywarła do dna i odpoczywała.

 

Dołączona grafika
Natlenianie

 

Widok warty każdych pieniędzy, a satysfakcja podwójna z C&R. Dzień ma się ku końcowi i mamy już dosyć wrażeń. Wracamy do domu, ale po drodze zajeżdżamy po zakupy. Jako łowca ryby dnia muszę trzymać fason do końca i kupuję buteleczkę szkockiej. Ehh w tej kwestii niestety nie możemy dojść z ojcem do porozumienia. Jemu to smakuje, a dla mnie największa kara ...
Instynkt łowcy...
... jest czasami silniejszy niż zdrowy rozsądek. Żeby wyskoczyć nad wodę @wiśnia zrywa się z pracy kolejny raz. Jako wymówkę podaje atak zmutowanego chomika na babcie, którą jedzie ratować... Ja zrywam się z uczelni (stare nawyki pozostają), a Broda zrywa się z wyrka (a nie mówiłem, że ta wódka na myszach jest nie za bardzo) i pędzimy w kierunku Huntly. Pogoda całkiem nie na spacer. Z nieba leje mocny deszcz tylko czasami dając nam wytchnienie, ale nas to nie rusza. Intensywnie machamy kijami, ale ryby nas ignorują. Wreszcie jest pierwsze branie o którym melduje ojciec. Ponawia rzuty w przelew, ale Executor już nie wywołał więcej zainteresowania. Sugeruję, żeby zmienił przynętę na coś bardziej agresywnego w zarówno w acji jak i kolorach. Na końcu zestawu zawisł Frisky w kolorze SBO i wersji głęboko nurkującej, ale prowadzony z prądem nie ryje po dnie i wygląda całkiem atrakcyjnie, przynajmniej dla mnie. Jak się zaraz okazało nie tylko mi podoba się ten wobler, bo już w pierwszym rzucie następuje atak i znowu podnosi się ojcu poziom adrenaliny. Niestety nie na długo, bo po kolejnym wyskoku około 60-cio centymetrowy łosoś się spina. Coś jest nie tak. Czy to normalne, żeby tyle ryb spadało? Uważam, że należy przykręcić hamulce i mocniej zacinać. Tata uparcie twierdzi, żeby hamulca nie dokręcać. Dziś założył nowiutkiego C4 z plecionką. Wygląda fantastycznie no i komfort łowienia nieporównywalny ze starą serią. Ciekawe tylko czy będzie tak samo niezniszczalny? Cisza w wodzie wygoniła ojca w górę rzeki. Zostaliśmy z @wiśnią sami z dokręconymi hamulcami i każde podejrzane zachowanie przynęty kwitowaliśmy soczystym zacięciem, ale godzinne machanie przyniosło efekt w postaci jednego brania u Tomka. Postanowiliśmy iść w górę i zobaczyć co tam się dzieje. Po dojściu na miejsce rozgorączkowany ojciec bełkocze coś o dwóch olbrzymich rybach, które przed chwila stracił. Po dłuższej analizie jego wypowiedzi ustalamy ostateczna wersję: długo nic się nie działo, w końcu Broda łapie zaczep w środku nurtu, który po minucie szarpania i odstrzeliwania ruszył z impetem w dół płani, na płytkiej wodzie zrobił nawrót i poszedł pod prąd, potem metrowy wyskok nad wodę i koniec bajki, kilka rzutów i inny kaban atakuje Friskiego, ale jeszcze krócej bawi się z ojcem. Rozpacz w głosie i chęć łamania wędki są bardzo wymowne, bo Broda to ostoja spokoju nad wodą. Postanawiamy przenieść się w inne miejsce, żeby przed zmierzchem oddać jeszcze kilka rzutów w innym miejscu. @wiśnia został nad pechową płanią, żeby trochę pomieszać wodę. Po 15 minutach dołączył do nas na parkingu i pokazał rozprostowane kotwice we Frisky przez następną duża rybę.

 

Dołączona grafika
Nasze zestawy, a w tle płań z łososiami, które specjalizują się w podnoszeniu adrenaliny

 

Czyli trzeba wymienić kotwiczki na większe, mocniej zacinać i nie dać im za wiele tańczyć na powierzchni. OK, dwie pierwsze sprawy są do załatwienia, ale z trzecią będzie ciężko... Jedziemy na nowe miejsce. Deszcz się nasila i coraz trudniej coś zauważyć w ciemnościach, a na dodatek ryby nie chcą współpracować. Odpuszczamy z ojcem i wracamy do samochodu. @wiśnia odszedł daleko w górę, ale telefonicznie dogadujemy się co do powrotu. Za chwilę komórka znowu jazgocze. Czyżby domowa żandarmeria? Nie, to @wiśnia, ma wreszcie swojego łośka, a więc warto było zmyć się z tyrki. Samiczka ma 79cm. Frisky rules!!! Tomek postanawia ją zabrać. Czekamy zatem żeby zrobić zdjęcie. Deszcz leje niemiłosiernie, ciemno jak w d..., ale udało się pstryknąć kilka fotek.

 

Dołączona grafika
Wszyscy maja po łososiu, ma i Tomek

 

Spadamy do domu. Jeszcze tylko zjebki za dwugodzinne spóźnienie na kolacje (na szczęście goście byli bardziej wyrozumiali albo udawali...) i mogliśmy spokojnie zasiąść do pysznej kolacji.
Łososiem i szczupakiem...
...odarzył nas ten dzień. Jednakże początki nie były tak obiecujące. Ulewne deszcze pokrzyżowały nam plany i jak w sobotni poranek zaparkowałem auto kilkaset metrów od rzeki z daleka dobiegał do nas złowieszczy szum. Gdy stanęliśmy na moście dla pieszych wszystko się wyjaśniło.

 

Dołączona grafika
No to, żeby nie było tak cukierkowo, to mała powódź

 

Rzeka przybrała przez dwa dni o jakieś 70-80cm i nie ma już koloru ulubionego trunku mojego staruszka, tylko czarnej kawy, ale za to w nagrodę bez mleka, czyli nie jesteśmy bez szans, teoretycznie oczywiście. Od razu zmieniamy taktykę i szukamy ryb w pobliżu brzegu, na spokojniejszej wodzie. Zawieszamy jaskrawe deep runnery i czeszemy wodę pod prąd. Mijają długie minuty bez jakichkolwiek oznak życia w rzece. Nic się nie spławia, ale to chyba nie powinno być zaskoczeniem.

 

Dołączona grafika
Wezbrane wody Deveronu

 

Postanowiłem przenieść się na drugi brzeg. W środę mogłem to zrobić na końcu dowolne płani lub na kamienistych prostkach. Dziś, no cóż, muszę wracać do mostu. Lewy brzeg w tym miejscu jest mocno zarośnięty i kilku upadkach i lądowaniu w rzece postanowiłem wrócić na poprzednie miejsce. Już z daleka zauważyłem, że Broda coś dziwnie się zachowuje. Co??? Czyżby miał rybę. Zostawić go tylko na chwilkę samego i już są kłopoty...

 

Dołączona grafika
Waleczna do samego końca

 

Chyba samiczka, około 60cm, ale waleczna i uparta jak wszystkie pozostałe. Po każdym podciągnięciu w stronę brzegu następuje odjazd w nurt i spływ w dół rzeki. Nie możemy się nadziwić wspaniałej kondycji tych ryb. Tym razem skuteczny okazał się siedmiocentymetrowy Minnow w wersji SDR i kolorze CMD.

 

Dołączona grafika
Witamy na lądzie

 

Podbieram delikatnie rybę. Łosoś ma 63cm. Znowu kilka szybkich fotek i szczęśliwy łowca mógł dać buziaka i wypuścić zdobycz w dobrej kondycji do wody, bo nawet natlenianie nie było potrzebne.

 

Dołączona grafika
Mała ale cieszy

 

No i co, można? Można, ale uprzedzjąc fakty to był jedyny łosoś tego dnia. Oraliśmy wodę jeszcze kilka godzin, ale bez wyników. Co prawda zaliczyłem delikatne puknięcie i zaraz w tym samym miejscu spławił się około 80-cio centymetrowy łosoś, ale równie dobrze mogła to być obcierka. Zaproponowałem przenieść się na Loch of Skene, bo szczupaki w tym sezonie nigdy jeszcze mnie nie zawiodły.
Oczywiście byliśmy przygotowani na taki scenariusz i sprzęt szczupakowy czekał w pogotowiu. Sam chwyciłem za konkursową jerkóweczkę z pracowni FC, a tacie zaproponowałem Rozemeijera, ale odmówił uzbroił swój kij do zadań specjalnych (marki nie pamiętam, ale raz nim machałem nad Słupią i nie wspominam tego najlepiej), czyli przynęt dużych i ciężkich. Odradzałem jerkowania tą pałą, ale moje dobre rady trafiły w próżnię. Tylko, że następnego dnia, to nie mnie ręce bolały. OK, każdy łowi jak lubi, szkoda czasu idziemy poganiać szczupłe!
Krótki dialog oca z synem, kiedy już stanęliśmy nad brzegiem:

 

- I co, chcesz mi powiedzieć, że w tej kałuży są szczupaki, tak???

 

- Eee.., no tak są.

 

- Ale gdzie???

 

- No o tu na przykład.

 

- Ale tu jest wody po kolana...

Drugi rzut Sliderem w kolorze GT rozwiał wszelkie wątpliwości, bo ku mojej uciesze zameldował się pierwszy żabol. Później już jakoś poszło i Broda nie czepiał się co do głebokości łowiska, tym bardziej, że w końcu dotarł do granicy „nienabieraloności” w buty, a ryby brały. Ja zamiennie łapałem na Slidera 10 i Fatso 10. Ojciec kusił zębate Pikiem 16F CTM i Rapalą Super Shad Rap w kolorze RH prowadząc jerkowymi podszarpnięciami.

 

Dołączona grafika
Branie ...

 

Dołączona grafika
Hol

 

Dołączona grafika
...i dumny łowca mógł zaprezentować swoją zdobycz

 

Na sam koniec tata postawił kropkę nad „i” wyjmując szczupaka dnia i mogliśmy z czystym sumieniem wracać do domu. Długości ryby niestety dokładnie nie pamiętam, ale to było przeszło 80cm, a pozostałe rybki z przedziału 50-75cm.
Finał...
... zawsze jest na końcu w postaci największej ryb i tak było na wiosnę. Tym razem finał mieliśmy na dzień dobry podczas pierwszej wizyty nad River Deveron. We wtorek, dzień przed odlotem postanowiliśmy wybrać się ostatni raz powalczyć z łososiami.

 

Dołączona grafika
Nie jest źle

 

Woda trochę opadła i przejrzystość wrosła. Spotkaliśmy nawet muszkarza, który pochalił się dużą samicą cieknącą ikrą, która nie mieściła mu się w torbie. Z mieszanymi uczuciami rozpoczęliśmy wedkowanie. Z jednej strony jest szansa na rybę, a z drugiej strony taki okaz powędruje na patelnię ... Inni napotkani wędkarze, już nie mogli się pochalić sukcesami. Tata zaliczył jedno delikatne branie, a ja wielokrotnie przejechałem rybą po grzbiecie o czym świadczyły łuski na kotwiczkach, ale nic się nie spławiało. Im bardziej próbowalismy tym bardziej nam nie wychodziło (patrz „Kubuś Puchatek”) Odnieśliśmy wrażenie, jakby łososie straciły agresywność sprzed kilku dni. Możliwe, że zajęły się swoimi sprawami, lub też masowo płynące liście wodą dezorientowały ryby, które stały się obojętne na otoczenie. Tym razem wyjazd zakończyliśmy na pusto. Jedyne co moglismy zrobić, to pojechać nad jezioro i pocieszyć się szczupakami. Jak do tej pory ojciec wogóle nie był zainteresowany zębatymi, tak tym razem sam zaproponował zmianę łowiska. Nad Loch of Skene dotarliśmy stosunkowo późno i mogliśmy tylko godzinę poświęcić na wędkowanie, więc nie tracąc czasu obskoczyliśmy kilka najlepszych miejscówek. Taktyka i sprzęt ten sam, poza zamianą na lżejszy kij przez ojca. W efekcie dopadliśmy cztery szczupaki, z których największy miał około 70cm.

 

Dołączona grafika
Słońce zaświeciło tego dnia tylko raz, ale wybrało idealny moment...

 

Dołączona grafika
kij został podany gruntownym testom (naszczęście ryby go nie pogryzły tak jak slidera)

 

Ogólnie jesienne wyprawy należy uznać za bardzo udane. Oczywiście pozostał niedosyt po tych kilku dużych rybach, które okazały się lepsze i dwa wyjazdy w zasadzie zostały stracone pod kątem łososi z powodu wysokiej wody, na szczęście szczupaki nie zawiodły. Za to sporo się nauczyliśmy. Wnioski zostały wyciągnięte i na pewno zaprocentują w przyszłym roku!
PS: Jakość zdjęć jest kiepska, ale pogoda nas nie rozpieszczala. Albo bylo mglisto albo padalo. Wiekszość ujęć pstrykałem z automatu, dlatego są prześwietlone. Chociaż z drugiej strony, myśle, że fotki oddają klimat ponurej, jesiennej Szkocji.

 

Lukomat, 2006

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.



[url=http://jerkbait.pl/page/index.php/index.html/_/relacje/zako%c5%84czenie-sezonu-%c5%82ososiowego-r104]Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł[/url]

Share this post


Link to post
Share on other sites
Sign in to follow this  

×
×
  • Create New...