remek 10,499 Report post Posted October 2, 2012 Nasz portal zawsze starał się pokazać coś innego, niezwykłego, niekiedy trudno dostępnego. Publikowaliśmy relacje z różnych zakątków świata. Były też wywiady z podróżnikami wędkarzami, którzy dzielili się swoimi doświadczeniami zdobytymi na obczyźnie. Postanowiłem kontynuować tą tematykę w bardziej usystematyzowany sposób - tak powstał pomysł nowego cyklu artykułów na jerkbait.pl - "Z wędką przez świat". Dzisiaj zapraszam do pierwszego artykułu z niniejszego cyklu - Amazońska adrenalina. Wojtka poznałem przez Internet a właściwie ... Bolek Uryn podczas wywiadu, którego udzielił mi w zeszłym roku (Bolesław Uryn (Boleebaatar) – podróżnik, wędkarz, fotograf – wywiad – część I oraz część II) powiedział ... "chcesz ciekawego, unikatowego wywiadu? - zagadaj z Wojtkiem. Nie wiem czy teraz to dobry okres bo pewnie bawi się na karnawale, ale napisz do niego - będzie ciekawie". W kilka dni później napisałem do niego. Umówiliśmy się na obszerny wywiad o wędkarstwie na Amazonce. Wojtek od razu mie przestrzegł - "jesteś pewien?". W międzyczasie przesłał do mnie kilka zdjęć swoich ostatnich zdobyczy. No cóż siedząc przy komputerze, tutaj w Polsce, i oglądając zdjęcia kolejnych wielkich i tajemniczych ryb nie było łatwo przejść nad nimi do porządku dziennego. Później kilka krótkich opowieści o wykinach z ostatnich wypraw i ... po długim wstępie, zdecydowanie z mojej strony, postanowiłem zebrać wszystko w całość. Udało się! Oddaję w Wasze "ręce" zapis naszego wspólnego dialogu. Jestem przekonany, że wywiad rozbudzi Waszą wyobraźnię, a być może w zachęci kogoś z Was do wyprawy w tamte rejony czego rezultatem będzie koleja opowieść na łamach jerkbait.pl. Zapraszam!Remek, 2011 *** Remek: Siedzimy w domu nad mapą. Z zamkniętymi oczami wodzimy nad nią palcem i wybieramy. Trafiliśmy na Brazylię i Amazonkę. Kiedy najlepiej (pora roku), na jakie gatunki ryb najlepiej się nastawić biorąc pod uwagę fakt, że to nasza pierwsza wyprawa w życiu i chcemy przeżyć prawdziwą przygodę (czyt. połowić)? Voitek: No skoro już nas diabeł podkusił i ta Amazonka lezie w oczy – znaczy się przecież, że i osoba zacna i wyznaje się na wędkarstwie. Wszakże jak to mówią „do zupełnie normalnych nie należy” żeby się tak z kijem przez cały świat pchać. A że dla TAKICH ciężko jedną receptę znaleźć to spróbuję po kolei. Po pierwsze jak mówiła moja babcia – pośpiech jest dobry jedynie przy łapaniu pcheł. Tutaj trzeba sprawę dobrze przemyśleć, skonultować, przespać i przegadać. I Boże broń nie z żoną – bo plany od razu wzięły w łeb i zamiast Amazonki będzie karp na Wigilię w wannie (to już pierwsza zamaskowana wskazówka co do sezonu w omawianym miejscu). Kolegów się spytać! A najlepiej na forum wędkarskim. Żona będzie miała swoja szansę jak zobaczy zakupiony i z DUMĄ prezentowany bilet lotniczy (i upierać mi się, że nie da się go zwrócić – bo tę samą wersję przyjeliśmy i się jej twardo trzymamy!). No więc tak – musimy sobie zadać parę podstawowych pytań. Zacznijmy więc od pierwszego: po jaką cholerę ja właściwie się tam pcham???? I nie liczą się banalne i zdawkowe choć szczere do bólu odpowiedzi typu „bo jestem szajbnięty i dobrze mi z tym na świecie” lub „bo mnie nosi , a tam mnie jeszcze nie było” . Nie, nie takiej odpowiedzi tutaj szukamy. Pytanie zadaje wszakże nie żona lecz ty sam. Gdyby pytała żona cisnęłaby się być może na usta jasna i prosta odpowiedź – „bo to kochanie bardzo daleko i ni cholery nie działa żaden telefon ani internet”. Takiej odpowiedzi jednak też nie zalecam bo może się jednak okazać, że się myliłeś i „bilet da się zwrócić choć nawet o tym nie wiedziałeś sierotko..”. My checmy jednak tutaj ustalić rzecz najważniejszą: jakiego rodzaju wędkarstwa będziesz tam szukał? Amazonka to wszakże największy system słodkiej wody na świecie. No to i jest z czego wybrać. A więc: Szukasz raczej adrenaliny i najwścieklejszych, wybuchowych brań szalonych ryb otwierających poczwórnie utwardzane kotwice w sztucznych przynętach??? A może raczej chciałbyś się zmierzyć z czymś co ciągnie łódkę jak papierowy stateczek w poprzek rzeki i zrywa z łatwością stufuntowe plecionki??? A może wreszcie przećwiczyłbyś skatowaną już pstrągutami muchówkę patrząc czy czasem ryba małpa nie zawiąże szczytówki w supeł??? Wolisz mieć zakwasy po złowieniu 120 około kilogramowych ryb jednego dnia, czy też raczej po walce z jedną ale studwudziestokilogramową??? Dylematy Panowie – dylematy... Ale na Amazonce trzeba dobrze wiedzieć czego się szuka. Inaczej można pływać miesiąc w tę i z powrotem i zobaczyć jedynie gigantyczną masę ... wody! No więc tak: Dla zakochanych w spinningu – Amazonka to królestwo tucunare (ang. Peackok bass). Łowienie tej ryby na przynęty powierzchniowe miłośnicy militariów porównają do bawienia się granatem. Mi jako amatorowi przyrody w każdej postaci bardziej bliska jest metafora do łaskotania śpiącego goryla źdźbłem trawy po zadkach – dość że jak tylko uda się nam sprowokować bestię, o co w tej sytuacji nietrudno, to i serducho stanie i mlaśnięcie delikatne nie będzie... Niekiedy trzeba robić „padnij!” szybciej niż na poligonie, jak źle trafiona przez rybę przynęta leci z prędkością kuli kaliber 9mm w naszą stronę! Charakterystyczne huknięcie przez rybę ogonem w powierzchnię wody zdystansowałoby nawet klapsa od wspomnianego goryla lub zawstydziło doprowadzoną do furii teściową! Dla miłośników sportów siłowych – w Amazonii łowi się kilkanaście gatunków ryb sumowatych. W tym subtelną rybkę zwaną piraiba. Osobniki tego gatunku które nie osiągnęły jeszcze wagi 70 kg nazywa się „filhotes” czyli „szczeniaczki”. Taki „szczeniaczek” potrafi zamienić pięciometrową łódkę aluminiową w wodolot. Do dziś pamiętam jak mój przyjaciel - 105kg samych mięśni po wrzuceniu przynęty zapytał – a skąd będę wiedział że wzięła??? No cóż wiedział przez następny tydzień – próbował przycisnąć szpulkę kołowrotka kciukiem i zmienił odciski palców na zawsze. Za to stracił 80 metrów stufuntowej plecionki bo tyle właśnie rybusia zabrała w pierwszym odjeździe. Wreszcie dla miłośników muszkarstwa to zupełnie dziewiczy świat. Aruana – nazywana przez Indian „ryba małpa” ze względu na widowiskowe skoki w celu zebrania ze zwisających gałęzi insektów to idealny potencjalny przeciwnik. Ryby te w okresie suchym grupują się w ławice po kilkadziesiąt egzemplarzy patrolując tuż pod powierzchnią wody jeziorka i zalewiska. Metrowa srebrna aruana to żaden okaz, za to na wędce przypomina żywo skrzyżowanie torpedy z rakietą! Dodatkowo można zapewnić sobie fantastyczną zabawę na mokrą muchę a właściwie streamery – polując na tucunare i innego drapieżnika – trairę. Od powyższego wyboru w pewnym sensie zależy także najlepszy sezon na wyprawę. Dla miłośników spinningu i muchy jest to zdecydowanie pora sucha, kiedy to rzeka opada o kilanaście metrów zmieniając się z morza w rzekę. Woda odcina wtedy małe jeziora połączone lub nie z głównym nurtem – pełne wsiekłych i wygłodniałych drapieżników. Najlepszy okres zaczyna się we wrześniu i trwa do końca lutego. Mówimy tutaj wszakże o ogromnym terytorium z tysiącami rzek, które opadają wg zaklętej, zrozumiałej jedynie dla Indian, logiki. Tak na prawdę cała sztuka to właśnie wiedzieć gdzie popłynąć. Aby uniknąć nietrafionej podróży, dla potrzeb mojego statku wędkarskiego, zbudowaliśmy całą „sieć nasłuchową”. Nasi ludzie zbierają na bieżąco, od Indian i kabokli spływających z wielotygodniowych wypraw do miasteczka, informacje o stanie poszczególnych rzek. Podstawowa rada – jeśli na więcej niż dziesięć dni przed wyjazdem organizator mówi Ci dokładnie na jaką rzekę popłyniesz w dorzeczu Amazonki – to znaczy że masz kłopoty! Facet nie wie co mówi! Taką rzecz ustala się w ostatnich dniach przed wyprawą mając pełne rozeznanie aktualnej sytuacji. Na szczęście rzek nigdy nie brakuje i w porze suchej zawsze jest gdzie popłynąć. Kwestia jedynie dobrego wyboru. Mówimy wszakże od wielkich odległościach – warto dobrze wybrać. To nie tylko kwestia sporych ilości paliwa (70% kosztów wyprawy) ale też czas. Pamiętajcie, że jak coś w Amazoni leży o 3 dni drogi łodzią – to mówimy tu „po sąsiedzku”. Nieco łatwiej jest z rybami sumowatymi – te praktycznie łowić można cały rok. Ze względu jednak na opady i związane z tym np. ilości komarów – raczej doradzam także wspomniany okres plus jeszcze trzy dodatkowe miesiące – a więc okres od sierpień – kwiecień. Remek: Szykujemy się na wyprawę. Cel podróży obrany – Amazonka. Znamy ograniczenia (do samolotu niewiele wejdzie). Właśnie stanęliśmy przed zadaniem – spakowanie sprzętu wędkarskiego. Co, jako wędkarz, powinienem wziąć ze sobą? Jaki sprzęt wybrać, na co zwrócić uwagę? A może wszystko można nabyć na miejscu? Voitek: He, he...he. No jasne! Znam doskonale Panie pracujące na Okęciu i ich wrodzoną życzliwość. Mi ostatnio chciały wyrzucić nawet bagaż, który należał się jak psu zupa! Trzeba było dzwonić aż do Portugali (leciałem TAPem) żeby im wyjaśnić, że to co jest napisane w bilecie jest ważniejsze niż to co one mają u siebie w systemie... No ale poza tym jest też inny aspekt. Sprzęt używany w Amazonii jest trudno osiągalny w Polsce. O ile koledzy nastawiający się na sumy poratują się jeszcze ciężkim sprzętem morskim (wędzisko krótkie minimum 150lbs, kołowrotek morski, na który wejdzie 300 metrów grubej plecionki), o tyle spinningiści nieco się napocą. Po pierwsze w spinningu amaznońskim nie używa się kołowrotków ze stałą szpulą. Charakterystyczne dla nich złamanie linki o 90stopni powoduje, że po spotkaniu z pierwszym tucunare powyżej 2kg musiałbyś raczej na pewno zmieniać plecionkę. Dodatkowo szanse, że kabłąk wytrzyma, jak to ślicznie nazywaliśmy w Polsce „puknięcie” rybki – należy trzeźwo uznać za znikome. Nie wytrzymują go często utwardzane kotwice! A więc zdecydowanie multiplikator. Ze wskazaniem na te o niskim profilu (mniej męczy się ręka). Kij – minimum 20 lbs. JEDNOCZĘŚCIOWY. Łączenia wędziska jeszcze szybciej zawodzą w walce siłowej niż kabłąki kołowrotka! Idealny kij to: 6 do 6,6 stopy długości, akcja szybka (heavy lub medium heavy), 20-25 lbs. Taki kijek to nie łatwy zakup w naszym kraju. Dlatego rada – jeśli macie jak zaplanować jeden dzień postoju w Manaus lub innym dużym mieście w Brazylii przed wyjazdem w dżunglę – warto zrobić tam zakupy wędkarskie. Sprzęt wyjdzie znacznie taniej niż w Polsce (przynajmniej kije). Do tego dokupicie kilka lokalnych przynęt nieosiagalnych w naszych szerokościach geograficznych. No i najważniejsze – dokupicie czterokrotnie utwardzane kotwice do wymienienia w posiadanych przynętach. Oszczędzi wam to może jednego fajnego zdjęcia – ale też dużo frustracji z wyciągania prościutkich jak harpun kotwic po braniu. Konieczny zestaw do spinningu to 2 wędki (najlepiej jedna 20 druga 25 lbs) plus dwa kołowrotki. Linka – plecionka 55 – 60 lbs. WIEM - WIEM – jak to się ma do wędki? A no tak – wytrzymałość sprzętu regulujemy hamulcem kołowrotka na 25 lbs. Konieczność użycia grubszej plecionki wynika z prostego faktu, że tucunare od razu nurkuje z zatopione krzaki. Dzisiejsze plecionki są strasznie mocne i makabrycznie cieńkie. Może i wytrzymują łatwo 25 lbs ale za to w kontakcie z krzaczkami przecinają się jak nitka. 55 funtowa jest na tyle gruba że przynajmniej jest szansa nie przetrzeć jej od razu. Oczywiście trzeba jedynie pamiętać o regulacji hamulca do wytrzymałości kija – inaczej już po pierwszym braniu będziemy mieli jednak kij dwuczęściowy co jak już pisałem nie jest zalecane! Inaczej sprawa wygląda w muchówce. Tutaj sprzęt jest typowy, choć stosunkowo ciężki – na aruana wędzisko 6-7. Jeżeli myslimy na serio zmierzyć się z tcucunare to polecam 9. Tego sprzętu nie dostaniecie w Brazylii. Jest to tutaj wyjątkowo mało znana technika łowiecka uważana za elitarną z wszystkimi cieniami tego słowa. Zwłaszcza ze wskazaniem, że elitarne to drogie. Dobra rada – w tym wypadku sprzęt jedzie z Polski. Remek: A co nam powiesz o drugiej walizce – ubrania, lekarstwa i.in. niezbędne rzeczy? Co zabrać na tą wyprawę by czuć się bezpiecznym? Voitek: Dobry humor i mało paniki. Oczywiście z nastawieniem, że jedziemy w tropiki. A więc słońce, słońce i słońce. Łowimy właściwie w okolicach równika a więc słoneczko nie wybacza błędów. Filtr słoneczny kupimy w Brazylii (taniej i nie trzeba dźwigać). Natomiast o ubraniu należy pomyśleć. Tutaj niespodzianka – staramy się łowić w długim rękawie i spodniach! Nie ma skuteczniejszego filtra słonecznego niż ubranie. Nie ściera się, nie schodzi od wody, nie wypala. Dziś istnieją już materiały specjalnie robione do szybkiego schnięcia posiadające wbudowany filtr słoneczny. Są takie koszule wielu marek – najbardziej znane Columbia. Koszula cieniutka, przewiewna, błyskawicznie schnie i słoneczko nie pali... Polecam. Do tego czapka – lub lepiej jeszcze kapelusz. Ten ostatni chroni nie tylko twarz i głowę, ale też KARK! A kark lubi się spalać. Chyba coś o tym wiecie? Zapomnijcie o sandałach – nic tak się super nie spala jak skóra na stopach (12 godzin w położeniu poziomym do słońca!). Lepiej lekkie adidasy jak najbardziej przewiewne i takie aby nie szkoda ich było pomoczyć (są one też doskonałym zabezpieczeniem przed jadowitymi kolcami płaszcek w czasie brodzenia w płytkiej wodzie). Co do lekarstw: pierwsza odpowiedź na najbardziej popularne pytanie. W Brazylii nie ma potrzeby brać leków przeciwmalarycznych! Nie ma tutaj stałych ognisk tej choroby. Jest ona wyjątkowo rzadka a wszystkie występujące tutaj odmiany są łatwo uleczalne! Zapomnijcie o larianie i innych wynalazkach. Polecam jedynie szczepionkę na żółtą febrę (min 10 dni przed podróżą). Bierzemy leki na żołądek (zmiana flory bakteryjnej robi swoje) choć bez przesady. No i to tyle. Reszta to zdrowy rozsądek. Z niezbędnych rzeczy – standard – latarka, nóż, apara, coś na komary, kapelusz. Remek: Jak byś opisał Amazonkę tak byśmy tutaj, siedząc za komputerami, wyobrazili sobie jej unikalny charakter? Voitek: Sama Amazonka to po prostu ogromna rzeka. No i oczywiście mówimy tutaj o porze suchej czyli wtedy kiedy rzeka cofa się na wszystkich frontach. Mimo to jest to skala jakiej sobie nie wyobraża nikt kto jej wcześniej nie zobaczył. Miałem kiedyś wyprwę kumpli z Polski, którzy jak usłyszeli, że musimy wynająć lokalnego Indiańskiego przewodnika – zapytali „ale po co? Jak jest ryba w rzece to my ją znajdziemy...” He, he... he. Jest tu mały szkopuł – potem trzeba odnaleźć jeszcze siebie. Łowinie na Amazonce to nie stanie na głównym korycie rzeki. Tego zresztą właściwie nie ma. Miejsce gdzie łowimy na Rio Negro (główny dopływ Amazonki i królestwo Tucunare) to największy archipelag słodkowodny na świecie. To tysiące wysp na rzece, które wygladają z daleka jak drugi brzeg. Problem, że dalej jest jeszcze jedno korytu, i jeszcze jedno, i jeszcze jedno i tak dalej ... Tysiące zaułków, wysp, kanałów, przepływów i ani jednego punktu referencyjnego na brzegu. Jedynie zbita masa zielonej dżungli, która dla gringo wygląda zawsze identycznie – jak zielona ściana i już! Powiecie GPS rozwiąże? Nic z tego. To dziadostwo ma dokładność ograniczoną a wjazdy do kanałów są głęboko ukryte pod zwisającymi gałęziami i są niczym innym niż maksymalnie ciasnymi tunelami w zielonym piekle. Możesz przepłynąć o 2 metry od wjazdu i nie mieć o tym pojęcia! Jedynie wprawne oko Indianina dostrzeże skrót. A jak nie znasz skrótu to zamiast 1 godzinę możesz płynąć 4! Oczywiście optymistycznie zakładając,że zachowałeś znakomitą orientację a twój GPS dzielnie pokazuje drogę do domu. Tylko małe ale... benzyny w baku starcza maks na 2 godziny płynięcia...Do tego rzeka jest tak szeroka,że wystarczy, że wycelujesz o jeden stopień źle płynąc na drugi brzeg i masz na nim do nadrobienia 30 - 40 minutpłynięcia. I co warto było? Dobra rada – Indianin lub Kaboklo dobrze zasłuży na swoją pensję. No chyba że celem jest włóczenie się bez celu po wielkiej rzece... Remek: Dotarliśmy. Stajemy nad wielką rzeką. Nie widać końca. Co dalej? Łowimy nad rzeką, uciekamy gdzieś na rozlewiska a może zupełnie gdzie indziej? Jak znaleźć rybę? Voitek: Zasada generalna mówi, że uciekamy w dopływy. W Amazonii nie ma przecież żadnych dróg a jedynym dostępnym środkiem transportu poza samolotem jest statek. Główna rzeka jest więc autostradą gdzie płyną ludzie i towary do miasteczek i osad oddalonych o tygodnie płynięcia od Manaus czyli stolicy stanu Amazonas. Na głównej rzece znajdziecie sumowate. Te kolosy nie boją się nikogo i chowają się po prostu w głębiny. Tucunare i inne szlachetne ryby płyną sobie gdzie chcą byle dalej od ludzi. To ogromne terytorium bez granic z łatwością ucieka się tam gdzie nikt nie płynie... Najpiękniejsze okazy znaleźć można właśnie w małych nikomu nieznanych dopływach. Tak a propos rzeki wielkości naszej Odry, Warty czy nawet Wisły to właśnie „małe dopływy”. Neleży jednak uciekać nawet od minimalnej obecności ludzkiej – im dalej tym lepiej. Tam gdzie jedynie chodzą Indianie. Jedynym czynnikiem, który znakomicie blokuje taką obecność jest płytka woda. Poniżej metra głębokości nie wpłyną statki z zaopatrzeniem co znakomicie uniemożliwia budowę osad. Idealne są więc rzeczki gdzie tuż przy wejściu jest taka płycizna albo kamienie – potem wystarczy spłynąć rzeką dzień czy dwa aby znaleźć się na końcu świata. Właśnie pod tym kontem budowaliśmy nasz stateczek wędkarski. Poświęciliśmy długie miesiące na takie zaprojektowanie kadłuba aby zanurzenie nie przekroczyło 80 – 90 cm. Wymagało to kilku dobrych rozwiązań i spowodowało znaczne ograniczenie wielkości jednostki. Pamiętajcie jednak, że najlepsze łowienie jest w porze suchej, kiedy woda jest bardzo niska a mielizny starszą na każdym zakręcie rzeki. Gwarantuję wam, że lepiej płynąć małą grupą za to już pierwszego dnia pomachać kolegom wędkarzom zaparkowanym w wielkich, komfortowych, 20 osobowych statkach na głównej rzece oddalając się w dal. To właśnie tam ukryły się wielkie egzemplarze. Wszystkie rekordy pobite zostały na małych rzekach oddalonych od jakichkolwiek, nawet najmniejszych skupisk ludzkich. Jak już tam dotrzemy, szukamy przede wszystkim jeziorek, które tworzą się w czasie opadania rzeki w zagłębieniach dżungli. To naturalny base rozrodzczy wszystkich ryb i właśnie tam chronią się też drapieżniki poszukując przetrawnia w tej trudnej porze będącej dla ryb odpowiednikiem naszej zimy. Tucunare zawsze z szalonym apetytem robi tam spustoszenie wśród innych mieszkańców. Im bardziej odizolowane od rzeki tym lepiej. Czasem trzeba nieść łódkę na plecach przez 300 m. Czasem trzeba ją ciągnąć przez błoto. Czasem zaś wystarczy 40 minut przebijania się przez zarośnięty dżunglą kanalik z maczetą w ręku. Ale właśnie tam czeka szalone łowienie! Huk uderzeń powierzchniowych polującego tucunare słychać już z oddali – he, he zobaczycie jak szybko zaczyna się pracować maczetą w tej sytuacji. Wszystko aby tylko ta piekielna dżungla puściła jak najszybciej na łowisko... Oczywiście zależnie od wielu czynników: pory dnia, pogody, stanu wody, jej koloru, przybierania lub opadania rzeki itd.itp., szukamy ryby także w innych miejscach: na plażach, w kamienych bystrzach (tylko odmiany tucunare paca), na piaszczystych uskokach rzeki czy wrszcie na porośniętch krzakami brzegach zatok. To wszystko wie jedynie doświadczony przewodnik. Ryba jak ryba – kapryśna jest. I oczywiście znalezienie jej to cała sztuka. Jednak w Amazonii ze względu na dziewiczy charakter rzek – trwa jedynie znalezienie. Jak już namierzymy gdzie dziś siedzi rybka – zaczyna się festiwal! Raczej nie zdarza się złapać jednej lub dwóch ryb. Jak już je namierzyliśmy to seryjnie. Potem jedynie szukanie tych najlepszych miejscówek wywalczonych przez największe samce alfa! Dużo łatwiejsze jest znalezienie ryb sumowatych. Te są wszędzie. Wystarczy znaleźć głęboki brzeg, głębię, szybki kamienny przelew z rynną lub też po prostu otwarty mocny nurt aby zapolować na coś na prawdę dużego. Trudniejsze jest znalezienie takiego miejsca z możliwością przywiązania łodzi. Kotwicę słabo się wyciąga jak rybka postanowi przeciągnąć łódkę o kilkadziesiąt metrów... Sporo łatwiej po prostu odwiązać sznur, do którego stosuje się zresztą specjalny łatwo rozwiązywalny węzeł – na zwolnienie łódki mamy bowiem jedynie sekundy. Remek: Kilka porad – czego nie robić, czego się wystrzegać po przybyciu nad rzekę. Jakie niebezpieczeństwa czekają na miejskiego „wojownika? Voitek: Zachować zdrowy rozsądek. Z moich doświadczeń wynika, że największe straty to nie dzikie i jadowite zwierzęta czy inne atrakcje dżungli, ale po prostu słońce. Amazonia to równik. Na równiku słoneczko ma blisko do naszej skóry. Na blasze łódki można usmażyć jajecznicę. A nasza ułańska dusza podpowiada, że jak to „ja nie wytrzymam godzinki na słoneczku”?! No, kurde – nie wytrzymasz, a przynajmniej potem nie jęcz że boli, bo jak wkładasz rękę w ogień to będzie boleć. A co do zwierzaków? No cóż mam w tym spore doświadczenie. Napolowałem się w dżungli jak brakowało mięska. Przez lata dostarczałem węże do Instytutu Butantan w Sao Paulo. Zbieram je do dziś w sporych ilościach na fazendzie. I zdradzę wam taki mały ale skuteczny patent na spokojne chodzenie po dżungli. Waszą łódkę prowadzi zawsze Indianin albo kaboklo. Zazwyczaj ma on już kilkadziesiąt lat. Skoro więc dożył tego pięknego wieku – zanczy się wie jak! I to jest rozwiązanie. Jak musicie zejść z łodki i iść po dżungli – on idzie pierwszy a wy jedynie stawiacie nogi DOKŁADNIE w miejscu gdzie on to zrobił. On ma zazwyczaj znacznie krótsze nóżki niż nasze europejskie więc i nie jest to trudne. A gwarantuje wam – właśnie wyeliminowaliście 99,99% prawodpodobieństwa wlezienia w żmiję, skorpiona, czy inną gadzinę. Taki facet zauważa je średnio z odległości 20 metrów. Dodatkowo zna świetnie miejsca gdzie one siedzą. Wy zaś jesteście nieco jak dziecko we mgle i to ze słabym wzorkiem. Dzięki tej strategi jeszcze nigdy nie mieliśmy wypadku tego rodzaju na wyprawie. Oczywiście nikogo nie trzeba przekonywać, że łażenie po dżungli nocą to delikatnie mówiąć „szukanie problemów”. A jak mówi nawet Nowy Testament „szukajcie a znajdziecie”. Z czego płynie logiczny wniosek, że jak nie checie znaleźć to nie szukajcie! W nocy się śpi a nie łazi, jak to mówią jak smród po gaciach. No i oczywiście zdajecie sobie sprawę że w dżungli nigdy nie operowały pułki ułanów? Wiecie dlaczego? Dlatego że ułańska dusza siedzi w Jazłowcu lub w Grudziądzu. Jak Indianin mówi nie sikaj w wodzie to nie sikaj! Bo jeszcze Ci sieroto co wlezie w cewkę moczową i nie przychodzić mi potem żeby to wyjąć bo i sytuacja będzie niezręczna i możecie zostać, jak to mówią „źle potraktowani”. Jak Indianin mówi, że nie włazić mi tutaj do wody, to nie włazić bo jedynie on wie co tam w tej wodzie sobie pływa... Jak będzie odpowiednie miejsce to sam powie, że można wchodzić, a pewnie i sam wlezie bo ciepełko też czuje. Reszta zasad instynktowna: nie drażnić krokodyli, nie pchać palców ani innych części ciała, których nie macie na zbyciu, w pysk piranii. Nie zbierać węży i co okazalszych insektów do zawiezienia do Polski w celu pokazania teściowej, bo może się okazać, że plan był słabo opracowany... Pamiętać, że jaguar śmierdzi niemożebnie i nie ma się co pchać z aparatem w pobliże bo i zapach niegodny i co się będziesz potem z takim śmierduchem po piachu tarzał... Spoko – łatwizna być miejskim wojownikiem w dżungli. Remek: Jak wygląda dzień wędkarza na Amazonce? Voitek: Standarowo noc zużywamy na przemieszczanie się. Wtedy wędkarze śpią w klimatyzowanych kabinach (trzeba wychłodzić organizm po dawce słońca, czasem też tego podanego w formie limonek w caipirini), stateczek zaś płynie na następne łowiska. O 5:00 rano pobudka – szybkie śniadanie – parami do motorówek (aluminiowe 5 metrówki) i wio na łowiska! Świt to najlepsza zabawa! Zależnie od odległości i faktu czy trzeba bylo nosić łódkę na jeziorko czy nie – możemy wrócić na obiad o 12:00 albo zjeść go na brzegu. Wybór nasz. Łowienie do 17:30 bo wtedy zachodzi słonko. Na statek i wymiana zdjęć, gadanie, emocje, śmiechy – festa! Wydaje się dużo 12 godzin łowienia na słońcu? Zobaczycie po pierwszym braniu! Normalnie trzeba chłopaków na siłę ściągać na obiad. Remek: Jak wygląda wędkarstwo, turystyka wędkarska na Amazonce? A rynek przewodników wędkarskich w Brazylii? Czy istnieją, ile biorą za wyprawę, jak wygląda z nimi wędkowanie? Voitek: Musimy tutaj podzielić nieco – oddzielić Amazonię od reszty Brazylii. To ogromny kraj wielkości kontynentu i ma swoje bardzo cywilizowane części no i ma też Amazonię. Wędkarstwo w tej ostatniej jest niesamowite. To raj dla wędkarzy, ale zdradziecki raj. Nie wiele jest takich miejsc na świecie gdzie natura równie niechętnie wybacza błędy. Wyprawa musi być świetnie zorganizowana. Nie da się tego zrobić bez udziału kogoś doświadczonego. Musicie pamiętać, że to ogromna przestrzeń gdzie odległości liczy się w dniach podróży, nikt nie używa jako miary kilometrów czy mil, nie ma map, nie ma drogowskazów bo nie ma przecież dróg. Rzeka zmienia swoje koryto co roku a tysiące jej odnóg układają się co rok w inną diabelnie skomplikowaną pajęczynę. Do tego wszystko dookoła to zbita ściana zieleni, niemiłosiernie jednorodna i identyczna, gdzie spotkać można jedynie dzikie zwierzęta, Indian i walniętych ogarniętych gorączką poszukiwaczy złota ukrywających się przed jakąkolwiek władzą. Ale zwykle nie spotyka się nikogo. Indianie jeśli cię nie szukają przemkną obok ciebie jak duchy i nie masz o tym pojęcia. Poszukiwacz złota jeśli nie ma akurat ochoty na zabicie nudy pogaduchą – zniknie w oddali, a zwierzęta instynktownie schodzą ci z drogi. Tych które cię szukają – nie chcesz spotkać. To nie miejsce dla zakręconych, samotnych i spontanicznych lekkoduchów – takich dżungla pożera. Struktura wędkarska w Amazonii jest stosunkowo dobra ale ze względu na panujące tu warunki, ogromne odległości i konieczność sciągania wszystkiego rzeką – dość droga. Największym kosztem wyprawy jest niewątpliwie paliwo. Tego nie może nigdy zabraknąć, ale musi ono przypłynąć 1600 km z rafinerii na wybrzeżu rzeką. A więc i cena niezła. Kto jednak oszczędza na paliwie może zostać w dżungli na zawsze. W promieniu setek kilometrów nie ma miejsca do zatankowania – masz tylko to co w baku i koniec. Ze względu na odległości wyprawa krótsza niż 7 dni nie ma sensu. Nie dopłyniesz nawet na łowiska, nie mówiąc o logistyce (samoloty do miasteczka bazy latają jedynie w środy i niedziele). Koszt takiej wyprawy to około 5500 - 6000 PLN (wszystko wliczonetrzeba jedynie dolecieć na miejsce wyprawy). Oczywiście tutaj wliczyłem wszystko – statek baze, łódki do łowienia, przewodników Indiańskich, jedzenie, picie, paliwo, licencje na łowienie. Czy da się to zrobić taniej? Trochę może tak, ale granica bezpieczeństwa na dziś, przy tym kursie reala, to według mnie min 5000 PLN bo inaczej zaczyna się oszczędzać na paliwie i bezpieczeństwie, a to nie jest dobry pomysł. Łowienie w raju nie jest tanie. Ale uwierzcie mi – warto! Dobrze zorganizowana wyprawa to coś co człowiek pamięta całe życie. Remek: A pamiętasz swoje pierwsze kroki na Amazonce? Jak to wyglądało? Co stanowiło dla Ciebie największy problem? Co uważasz za swoje największe osiągnięcie? Voitek: Jasne, że pamiętam...Tak na prawdę wylądowałem tam nie w celach wędkarskich ale jako organizator wyprawy do Indian Tucanos i Yanomami przy granicy z Kolumbią. Spędziliśmy tam 6 tygodni ale przy powrocie wędkarska dusza nie wytrzymała. Postanowiłem poświęcić jescze kilka dni na wędkowanie. Totalna spontana. Wynająłem lokalny stateczek jako bazę. Do tego znalazłem Indianina jako przewodnika, małą aluminiową łódkę i silnik. Wszystko od poważnych ludzi z osady. Zaczynała się pora deszczowa – deszcz lał bez opamiętania, rzeka przybierała z dnia na dzień. Zepsuło się wszystko. Silnik zaburtowy poległ pierwszy, potem generator, a na koniec silnik główny od stateczku... No to co, łowiliśmy na wiosłach a statek zaparkowany na rzece czekał aż ktoś będzie przepływał żeby nas odholować. Mieliśmy szczęście bo nie staliśmy w zbyt oddalonym miejscu. Już po trzech dniach trafiła się inna łódka. Szczęśliwie wróciliśmy na holu. Do dziś pozostała przyjaźń z Indianinem, który jest obecnie moim wspólnikiem w stateczku, który zbudowaliśmy w Amazonii. Nawet w tamtych ciężkich warunkach znalazł ryby i to jakie! Już wtedy wiedziałem, że znalazłem moje magiczne miejsce. No i tak trwa już ponad 10 lat. Wracam tam kilka razy w roku. Remek: W jaki sposób poławiają ryby miejscowi? Czy są w ogóle zainteresowani wędkarstwem? Voitek: He, he – wędkarstwo? No łowią ryby – głównie łukiem. Wylądowaliśmy kiedyś nad rzeką Araguaia (dopływ Amazonki). To bardzo „cywilizowana” część skrajnie południowej Amazonii, gdzie prawie dotarły drogi. Trzeba dojechać jedynie 300 km bez asfaltu, ale można dojechać! Jedyny lokalny rybak, który posiadał starą zdezelowaną łódkę aluminiową i znał rzekę podjął się nas zawieźć na ryby. Jak zobaczył wędki, grzecznie zagadnął: „A co to, to tam ładujeta Panie?” „No na to ryby będę łowił, nie” – odrzekłem zgodnie z prawdą. „Coś Pan, na to, to tam się nie da. Wezmę lepiej harpun i sieć, bo coś widzę żeśta nieprzygotowane”. „Nie da rady, wodzu, bo ja tak na tę moją wędkę będę jednak łowił” „Chybaście się Panie na słoneczku przeleżeli... wezmę jednak sieć i harpun, bo gówno złowita na ten kijek. Co to się zara tak upierać ale głupie te gringo... he,he...he” „No upieram się wodzu BO LUBIĘ na kijek będzie i konieć kropka!” Oczywiście pojechał i harpun i sieć, a przewodnik mruczał jedynie pod nosem „zoba go - bo lubi!”. Jak złowiliśmy pierwszą rybę na kijek – strasznie się dziwował i nawet skomentował, że „głupie to gringo ale tam swoje wie, bo jednak rybkę wyciungł i ten tego...Patrzaj go... NO GDZIE, KURDE TRZYMAJ JĄ MOCNO BO WYSKOCZY!!!! KURDE PUŚCIŁ ALE GŁUPIE TE GRINGO, NO NIE DAM RADY!!!” No i tu się zaczął wykład na temat wędkarstwa sportowego. Szkoda że nie widzieliście jak szeroko można otworzyć oczy. Przewodnik, z grubsza sprawę ujmując, siedział jakby go piorun poraził, choć poraziła go jedynie skala szaleństwa gringo... Po pięciominutowej pięknej w moim mniemaniu perrorze na temat szlachetnego wypuszczania ryb z powrotem do wody, skwitował jedynie: „Panie, ale można brać! GDZIE TO TAM ZARA WYPUSZCZAĆ? Dwa kilo mięsa głupie zmarnowało, żarł ostatnio za dużo, niech go cholera weźmie. Te, Gringo – następną ja podbiorę, tak na wszelki wypadek... Co?! Wypuścimy węgorza elektrycznego lub inną cholerę, niech se pływa, zara tam szlachetną rybę do wody wrzucać...” Nieco rozczarowany upartą postawą stwierdziłem,że trzeba sprawę jasno postawić: „ Słuchaj stary, będę łapał i wypuszczał BO TAK LUBIĘ. OK?!” „ A... skoro LUBISZ...” odrzekł przewodnik wykonując zakręcony gest ręką przy głowie – „no w sumie ty płacisz... ale GŁUPIE TE GRINGO...” mruknął jeszcze pod nosem. Scenka powtarzała się z uporem przy każdej rybie ale coraz słabiej wraz ze zwątpieniem i rezygnacją, które narastały w duszy naszego kompana wraz z kolejnymi, ewidentnymi objawami szaleństwa okazywanymi przez białych. Kilka godzin później stawaliśmy na łowisku i kolega chciał w ramach pomocy wrzucić kotwicę do wody. Niestety pech chciał że nasz przewdonik odwiązał ją wcześniej od sznurka i mogliśmy zobaczyć jak cenny kawał metalu rzucony szerokim bosmańskim gestem ląduje spokojnie gdzieś w odmętach wody... Przewodnik zerwał się jeszcze zmiejsca krzycząc: „dlaczego?....... a...... BO LUBICIE...” Do dziś na 100% opowiada znajomym i rodzinie o powalonych gringo co przyjeżdżają parę tysięcy kilometrów, płacą i łapią jak te głupie ryby żeby je potem wypuścić... Świat stoi na głowie. Poważnie zaś mówiąc, wędkarstwo sportowe to hobby a ludzie dżungli nie mają czasu ani pieniędzy na hobby. Oni muszą przeżyć. Dla nich łowienie ryb to sposób na przeżycie. Do tego używa się łuku a nie wędki. Nie liczy się walka – liczy się efekt. Nie mylcie jednak tego z brakiem szacunku dla przyrody i kłusownictwem. Nikt nie dba lepiej o swoje zasoby naturalne niż Indianie. Wielokrotnie dochodziło nawet do ataków na białych kłusowników, którzy próbowali pustoszyć rzekę. Indianie wiedzą co to głód. A rzeka to spiżarnia – dobry gospodarz dba o swoją spiżarnię. Łowi się tylko tyle ile trzeba aby się najeść. Potem się odpoczywa. Łowić aby łowić?! To tylko strata energii. Remek: Czego można nauczyć się Indian amazońskich? Czy stanowią oni jakieś zagrożenie dla obcych? Voitek: To bardzo ciekawi ludzie. Należy pamiętać,że to my jesteśmy na ich terenie i należy im się szacunek. Są prawdziwymi mistrzami przeżycia w dżungli i każde spotkanie z nimi w tym miejscu to prawdziwa lekcja dla tych, którzy umieją obserwować. Generalnie nie stanowią oni bezpośredniego zagrożenia. Raczej unikają kontaktu z białymi a prawo Brazylii bardzo ostro zabrania wchodzenia na ich terytoria (grozi za to więzienie). Oczywiście oni poruszją się swobodnie więc czasem dochodzi do spotkań. Należy jedynie wykazać się taktem i obserwować ich zwyczaje. Z ważnych rzeczy – nie odmawia się zaoferowanego jedzenia i picia bo to najcenniejsze dary jakie Idnianin może dać. Odmówienie ich to policzek! Kobiety nie rozmawiają bezpośrednio z wojownikami, chyba że są pytane. W dobrym tonie jest odpowiedzieć podarkiem na podarek. Sprawy te są dość instynktowne. Najgorzej jest zacząć się chować czy uciekać. Chowanie się przed Indianinem w dżungli to mniej więcej tak jakby trzyletnie dziecko bawiło się z nami w chowanego na otawrtym placu. Ucieczka ma mniej wiecej te same szanse powodzenia. Wtedy zaś Indianie robią się nieufni. Ludzie na pustkowiu spotykając innych są spragnieni rozmowy – jeśli ktoś ucieka lub się chowa to jedynie dlatego że coś dużego ma na sumieniu... Lepiej się uśmiechnąć i spokojnie nawiązać kontakt. To i ciekawe i bezpieczne! Tutaj pora na chwilę przerwać rozmowę. Powrócimy do drugiej części ... niebawem. Z Voitkiem (wkordecki@gmail.com) rozmawaił Remek Zdjęcia: Voitek Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum <script type="text/javascript"> </script> <script type="text/javascript" src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js"> </script> [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/wywiady/z-wedka-przez-swiat-amazonska-adrenalina-ro-r271]Click here to view the artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites