remek 10,499 Report post Posted October 2, 2012 Trafiłem na jerkbait.pl przypadkiem. Z wielką radością zauważyłem, że mocno promujecie wszelkiego rodzaju wędkarskie rękodzieło. I bardzo dobrze. Hand made, czy to przynęty, osprzęt, czy wędziska robione dosłownie w pojedynczych egzemplarzach zawsze uważałem za najwartościowsze. Czytając rodbuilderskie artykuły na Waszym portalu, zauważyłem, że nie znam chyba żadnego z piszących tam twórców wędzisk. Cóż, pomyślałem, młoda gwardia ... i zacząłem przypominać sobie dawne czasy... początki mojego rodbuildingu.... w ogóle początki rodbuildingu w Polsce. Zacząłem zastanawiać się, czy ktoś jeszcze pamięta, czy kojarzy jeszcze ktoś takie nazwiska, jak choćby Andrzej Ossowski czy Leonard Świdlicki? Pierwszy - perfekcjonista w wykończeniach i detalach, drugi - świetny rzemieślnik o ogromnej, gruntownej, rodbuilderskiej wiedzy. A ja? …. Swoją pierwszą wędkę przezbroiłem w wieku dziewięciu lat. W jakimś antykwariacie znalazłem ,,Przewodnik Wędkarski” Wyganowskiego. Tam z wielkim zdziwieniem przeczytałem że wędkę można zbudować samemu! Dla dziewięciolatka to było jak objawienie. Moja ukochana i jedyna zresztą bambusówka od częstego używania przelotki poprzecierane miała już do granic możliwości i wymagała natychmiastowej pomocy. Kupiłem nowe druciaki, omotki nawinąłem ze zwykłej nici, którą Mama cerowała mi portki. Na to lakier bezbarwny wycyganiony od Ojca i wędeczka była jak nowa! Omotki nawijałem trzymając bambus na własnych kolanach, bo przecież o czymś takim jak nawijarka nie miałem zielonego pojęcia. Lakier suszyłem obracając wędkę co parę minut na stojaku zrobionym z dużego kartonowego pudła. Oczywiście nie było mowy o równomiernym wyschnięciu lakieru, ale zacieki na omotkach wcale mi nie przeszkadzały. Najważniejsze, że działało. <script type="text/javascript"> </script> <script type="text/javascript" src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js"> </script> Ktoś powie: co ten gość za pierdoły wymyśla? Nie mógł jak normalny człowiek siąść przed kompem, poczytać, wiedzę przyswoić, kupić normalne komponenty, i sklecić porządny kijek??? Tak... dziś pewnie tak bym zrobił... ale wtedy był rok 1975-ty... ponad trzydzieści lat temu. Potem zacząłem przezbrajać inne wędziska. Kiedy brałem sklepową wędkę do ręki, instynktownie czułem, że trzeba w niej coś zmienić, że nie jest doskonała, że gdyby na przykład uchwyt do kołowrotka miała zamocowany niżej lub wyżej, wygodniej by się nią łowiło, byłaby poręczniejsza. Najpierw zmieniałem więc miejsca zamocowania uchwytów, potem po tych zmianach zauważyłem, że trzeba też zmienić rozmieszczenie przelotek, bo rzuty nie wychodziły jak należy... Eksperymentowałem, bo tylko tak mogłem sprawdzić, jak w praktyce będą działać moje pomysły. Jedną wędkę przezbrajałem po kilka razy, aż osiągałem zadowalający mnie efekt. Nie znałem żadnych rodmakerskich teorii ni prawideł i nie miałem gdzie ich poznać. Rodbuildingu uczyłem się w praktyce. Za to kiedy dwa – trzy lata później moją wędkę wziął do ręki ojciec mojego kumpla, stary wędkarski wyga, i powiedział że jest rewelacyjna, wiedziałem że jestem na dobrej drodze. Ten okres nazywam moim nieświadomym rodbuildingiem. A potem trafiłem na Ostrobramską, do świeżo otwartego „Aquariusa”.... Od pierwszego razu zaskoczyła mnie, wręcz oszołomiła, atmosfera tego miejsca. To nie był zwykły wędkarski sklep, jakich pełna była Warszawa. Tu można było usiąść, pogadać, napić się kawy, pooglądać przynęty czy sprzęt, jakiego próżno by szukać w normalnych sklepach. Leon Świdlicki, właściciel Aquariusa, mnie, młodszego i zupełnie obcego człowieka, potraktował jak starego kumpla, który właśnie wpadł pogadać o wspólnej pasji, o rodbuildingu... Cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania, wyjaśniał niejasności, pokazywał co i jak... Mogę z dumą powiedzieć, że od Niego właśnie zaczął się mój świadomy rodbuilding. Stokrotne dzięki, Leon. Poinstruowany przez Leona, zacząłem szukać źródeł, przyswajać wiedzę. Eksperymentując do tej pory nauczyłem się, jak działa wędka, teraz dowiadywałem się, dlaczego działa właśnie tak, a nie inaczej. Zdobywałem wiedzę o materiałach, komponentach, wytwórniach i firmach. Po około dziesięciu latach od mojej pierwszej bambusówki, potrafiłem zbudować wędkę dokładnie taką, jaką chciałem. Potrafiłem dobrać blank, uchwyty, przelotki i prawidłowo je rozmieścić i zamocować, zgodnie ze wszystkimi rodbuilderskimi zasadami. Potrafiłem zbudować wędkę, która spełniała wszelkie założenia postawione na początku, przed rozpoczęciem budowy. Ale to mnie nie zadowalało. Co z tego, że moja wędka była o niebo lepsza niż sklepowa? Co z tego że pracowała wyśmienicie, że miała ładniejszy korek na rękojeści, bardziej błyszczący lakier i lepiej rozmieszczone przelotki? Co z tego, skoro na pierwszy rzut oka nie różniła się wiele od dobrej, firmowej wędki, produkowanej taśmowo w milionach sztuk, jaką można było dostać w każdym wędkarskim sklepie?!! Ja chciałem, żeby moje wędki wyróżniała nie tylko perfekcja wykonania i świetne materiały, chciałem żeby ten „hand made” widoczny był gołym okiem, z kilometra i po ciemku!!! I chyba mi się udało.... Nie składam wędek z gotowych elementów. Po latach dopracowałem się własnego stylu. Moje gryfy zbudowane z korka łączonego z egzotycznym drewnem rozpoznawalne są nawet wtedy, gdy ktoś widział je tylko raz. Nikt inny takich nie robi. Wyglądają pięknie, pachną najlepszymi olejami, którymi są impregnowane, lśnią blaskiem ręcznie polerowanego iroko, mahoniu, massaranduba, jarrah, czy hebanu. Uchwyty kołowrotków wytaczane są z litego brązu. Polerowane do błysku, z czasem pokrywają się szlachetną patyną. Jeśli ktoś kocha błysk uchwytu na swojej ulubionej wędce, ma pretekst, by w długie, zimowe wieczory wziąć ją znów do ręki i kawałkiem filcu delikatnie, pieszczotliwie wręcz, przepolerować brązowy uchwyt, przywracając szlachetnemu metalowi pierwotny blask i lśnienie. Ale znaczenie ma tu nie tylko wygląd. Łączenie korka z egzotycznym drewnem nie jest przypadkowe. Twarde drewno ze względu na swoją dużą gęstość o niebo lepiej niż korek przenosi wszelkie drgania z blanku do ręki wędkarza. Niektórzy rodbuilderzy przy mocowaniu uchwytów, stosują różnego rodzaju pierścienie dopasowujące średnicę uchwytu do średnicy blanku czy wręcz owijają blank papierową taśmą. Ja własnoręcznie dorabiam gryfy indywidualnie dla każdej wędki, mogę więc precyzyjnie dopasować otwory w gryfie do wymiaru blanku. Potem kleję rękojeści bezpośrednio na blanku. Taka konstrukcja według mnie znacznie podnosi czułość wędziska. Od przeszło dwudziestu lat buduję wędki nie tylko dla siebie. Najpierw kumple, którym dałem moją wędkę do wypróbowania, zaczęli prosić o przezbrojenie ich sprzętu albo o zbudowanie wędki specjalnie dla nich, potem zaczęli się do mnie zgłaszać inni klienci. Od około dziesięciu lat buduję je praktycznie tylko na indywidualne zamówienia. Dziś moje wędki pomagają spełniać wędkarskie marzenia łowcom praktycznie na całym świecie i rzucają wyzwanie najróżniejszym gatunkom ryb - od syberyjskich lenoków i mongolskich tajmieni począwszy poprzez nasze pstrągi i lipienie aż po amazońskie takunare i gambijskie red snappery. Moich wędek używano w wędkarskim programie „Na haczyku” i filmach z „WMH”. <script type="text/javascript"> </script> <script type="text/javascript" src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js"> </script> Rodbuilding nigdy nie był podstawowym źródłem mojego utrzymania, dlatego mogę sobie pozwolić, aby konstruowanie jednej wędki zajęło mi tydzień, dwa czy miesiąc. To nie ma znaczenia, ile godzin na to poświęcę. Najważniejsze dla mnie jest aby ten, dla kogo ją buduje, był w pełni usatysfakcjonowany. Żeby odkrył i docenił jej wszystkie zalety, żeby zachwycił się nią od pierwszego wejrzenia… bo wędka jest jak dziewczyna... Powinna być piękna, czuła, jedyna i nigdy nie zdradzić, aby łowca mógł ją kochać i zawsze na niej polegać. Tomek Reguła Lipion Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/rodbuilding/old-school-r227]Click here to view the artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites