remek 10,499 Report post Posted October 2, 2012 Do otwarcia sezonu trociowego szykowaliśmy się od dawna. Już z końcem sierpnia 2005 obiecywaliśmy sobie, że odwiedzimy Słupie. Marzyliśmy, że co jak co, ale Słupia obdarzy nas rybami. W ubiegłym roku zawiodła nas Rega, Parsęta dalej została niepokonana. Liczne wypowiedzi i relacje w prasie wędkarskiej rozreklamowały Słupię i pobudziły naszą wyobraźnię. Zwykle sezon rozpoczynamy kilka dni po nowym roku. Zaplanowaliśmy naszą wyprawę w dniach 6 – 8 stycznia. Pierwszy dzień w drodze do Słupska spędziliśmy nad Regą w Trzebiatowie. Do Trzebiatowa dotarliśmy dopiero o 11.30. Na parkingu przy Czarnej drodze, znanej wszystkim trockistom, rozpakowaliśmy swój sprzęt. Na brzegu dziesiątki wędkarzy z różnych stron kraju, jednakże najsilniejsza reprezentacja to autochtoni. Rega płynie w swoim macierzystym nurcie, pół metra do krawędzi brzegu. Bywało, że woda zalewała Czarną drogę i utrudniała dostęp do głównego nurtu. Jest mróz, plecionka zostaje w bagażniku, na szpulach kołowrotków żyłka Strofta 0,3 mm. Zakładamy oryginalne trzebiatówki tłoczone z cienkiej blaszki mosiężnej cynowane i ładnie zdobione, dociążane oliwką ołowiana 20 gram. Ustalamy, że dojdziemy do mostu wąskotorówki w Nowielicach, dalej przejdziemy na drugi brzeg i zrobimy ognisko w miejscu, gdzie dane nam było kilka razy złapać troć. Na brzegu chłop stoi przy chłopie. Czekamy aż zwolni się miejsce do wykonania rzutu. Setka błystek, woblerów trafia do wody. Chodzą i tacy z ikrą i robaczkiem. Poznać ich można, po tym jak trzymają przynęty w garści, nie chwalą się patentem. Czapki nasunięte nisko na czoła, wzrok wbity w śnieg. Na rękawach przypięte mają blaszki, tak aby w razie „kontroli” założyć regulaminowy wabik do swojego zestawu. Szybko tracimy pierwsze trzebiatówki na zaczepach, sprawdzamy skuteczność woblerów Salmo. Czas szybko mija, nie widzimy aby ktokolwiek holował rybę. Na moście w Nowielicach patrzymy na rzekę, woda bardzo czysta, widać kamienie na dnie. Trudno zliczyć ilu wariatów nęka spływające do Bałtyku kelty. Na śniegu nie ma śladów po sprawianiu ryb. Zbliża się godzina 14, zajmujemy stanowisko z Jakubkiem na brzegu od strony Nowielic w miejscu, gdzie wcześniej był most drogowy. Na drugim brzegu wędkarz zmaga się z zaczepem, odstrzeliwuje blaszkę. Wcześniej w tym miejscu też straciliśmy swoje przynęty. Paweł założył tym razem od dawien dawna nieużywaną blaszkę, dziwną, nie wygląda na trociową przynętę. Kształt rąbu, kotwica swoim obwodem nie przekracza najszerszego miejsca blaszki wahadłowej. Po kilku rzutach tym skarbem, wędka Jakubka wygina się. Paweł, melduje, że ma rybę, ja nie wierzę, bo w tym samym czasie wędkarz po drugiej stronie siłuję się z zaczepem. Sądziłem, ze wzajemnie się przeciągają. Obserwuję wodę, nie widzę aby cokolwiek w wodzie dawało oznaki walki. Jednakże kij Jakubka wygina się, kołowrotek pięknie gra swoją melodię. Paweł prosi abym podebrał rybę. Wybrane, szczęśliwe miejsce pozwala swobodnie podejść i wyjąć bez użycia osęki rybę. Troć nie walczy, nie kręci młynków, nie wyskakuje, ot tak pływa i „szarpie” jak szczupak. Jest silna kilka razy odpływa na środek rzeki. Troć dobrze jest zapięta, koniec wahadłówki sterczy jej na zewnątrz, kotwica mocno wbita. Nie wiem czy robić zdjęcia holu ryby, czy szykować się do podbierania troci. Paweł, stwierdza, abym ...... pier..... fotografie, mam zająć się podbieraniem ryby. Sprawnym ruchem pod skrzela wyrzucam toć na brzeg, daleko od linii wody. Zaczyna się taniec radości, słychać nas na kilkaset metrów. Przybywa Grisza, szkoda, że nie widział całej akcji. Jest godzina 14.30, pora na sesję zdjęciową. Nie mamy miarki, tak na oko ryba ma 65cm. Troć nosi na ogonie ślady tarła. Piękna trotka, jest ładnie ubarwiona, w dłoni czuje się siłę, toż to pływająca torpeda. Jakubek zabrał torbę na rybę akuratną, szersza niż wyższa. Z dumą sprawia rybę. Nic to, dalej walczymy, widać przyszła godzina brań ryb. Poprawiamy w tym samym miejscu rzuty. Nic się nie dzieje. Po 30 minutach zatrzymujemy się na popas. Rozniecamy ogień, ze sobą zabraliśmy suche drewno. Kiełbaski smakują wyśmienicie, kawa, herbata wprowadza w organizmy wytęsknione ciepło. Dochodzę samotnie do miejsca gdzie 3 lata temu padła moja życiowa trotka. Na końcu zestawu mam trzebiatówkę, po trzecim rzucie i swobodnym spłynięciu blaszki w pobliże mojego brzegu czuję silne uderzenie. Odruchowo zacinam, ryba podniosła się z dna, widzę jak kręci młynki tuż pod powierzchnią wody. Krzyczę – wołam PAWEŁ! Trwa to chwilkę, jak ryba wyskakuje i na końcu zestawu pozostaje znany mi luz...... ryba się uwolniła. Na drugim brzegu wędkarz przestał zwijać swój zestaw, obserwował moją ”walkę”. Po „klęsce” stwierdził, że drugi raz już troć nie zaatakuje. Bardzo mnie tym podniósł na duchu. W wodzie ryba wydaje się zawsze dużą, trudno mi jest ocenić wymiar ryby, ale ..... nie była to mała ryba. Troć wyglądała na 60cm, może więcej. Zastanawiam się jaki błąd popełniłem, czuję do siebie żal. Dochodzą do mnie Paweł następnie Grzegorz, melduję o całej historii, jeszcze mi ręce drżą. Nie mam szczęścia, podwójnie jestem zdołowany, Grisza pociesza mnie: „Komancz, jak trzy lata temu troć mi zeszła, to od tej pory nie miałem już brania.” Jestem pokonany ale pełen uznania dla troci, wiem, że będzie dalej pływać. Strata była powodem żalu, jednak tym razem żal ten był inny. Troć była lepszym zawodnikiem ode mnie, wałczyła do końca o najwyższa nagrodę. Przegrałem, będąc w pewnym momentach pewny zwycięstwa. Troć wygrała i zdobyła dla siebie nagrodę, zdobyła życie ! Jeszcze starałem się skoncentrować na łapaniu, ale nadal w głowie przemykały mi myśli i widok młynkującej żywej torpedy. Grzegorz poszedł po samochód, dzień wędkarski ma się ku końcowi. Czekała nas droga do Słupska, jednak ja już tam nie dotarłem. Przypomniała mi się opowieść o żonie wędkarza, która wszystko robiła aby zatrzymać męża w domu. Koledzy pomknęli dalej do Słupska, a ja wracam do domu... Nad Regę w centrum Trzebiatowa wracam z Jakubkiem w sobotę 21 stycznia. Wiadomości od zaprzyjaźnionego autochtona nie napawają optymizmem. Dzień wcześniej Trzebiatów z wędkami odwiedzają koledzy z Międzyzdrojów i Dziwnowa. Heniutek zrobił kilka zdjęć i zamieścił na forum jerkabaita. Zdecydowaliśmy, że osobiście sprawdzimy informacje, zwłaszcza, że dostaliśmy urlop od naszych żon. W piątek mieliśmy być na II warsztatach Salmo nad Parsętą. Jednakże impreza została odwołana, zmieniono termin spotkania TROCKISTÓW. Decyzja była słuszna i konieczna. Szkoda aby koledzy z głębi kraju męczyli się przy barze ....... Brzegi Regi oblodzone, wodą spływa kra, na razie drobna ale z każdą godziną jest jej coraz więcej. Na Czarnej drodze pierwsi zostawiamy ślady na świeżym śniegu. Za nami pomyka autochton. Dogonił nas, stajemy na papierosa. Brakuje miejsc aby dobrze poprowadzić wahadłówki. Nie zakładaliśmy woblerów podczas całej naszej wyprawy w obawie o zaczepy na krawędzi nawisu lodowego. Podziwiamy przyrodę, napawamy się radością bycia nad wodą. Ciszę zakłóca zbliżający się samochód na rejestracjach szczecińskich. Nowy jeep, na drzwiach znaki Społecznej Straży Rybackiej. Zostaliśmy pierwszy raz w życiu wylegitymowani nad wodą. Autochton zaczyna komentować, dlaczego strażników nie było w listopadzie, w grudniu ? Nie zdążyłem zrobić zdjęcia, jak strażnicy szybko się oddalili. Zastanawiające, dlaczego aborygen wie o tym, że nie było kontroli Regi w tych miesiącach? Podziwiamy również odwagę autochtonów. Widzimy jak wędkarz pewnie wchodzi na lód, staje na krawędzi nawisu lodowego. Pod nim dobry metr płynącej wartko rzeki. Za żadne skarby świata nie wszedłbym na lód, troć nie jest warta takiego poświęcenia. Bez żadnej asekuracji, nad wodą prawie nie mam nikogo. Co by było gdyby .....? W centrum miasta przyłącza się do nas kolejny autochton, wciska nam trzebiatówki. Lokalna produkcja, wiemy, że są łowne, jednak cena, którą nam zaproponował zaskakuje. Paweł negocjuje, wytargował blaszki po dobrej cenie 2,50 pln za sztukę. Do tego trociowy wobler za 10 pln. Autochton stara się przekonać i mnie do zakupu. Ja się obroniłem, pokazałem moje pudełko woblerów Salmo. Nie słyszał o tej produkcji, strasznie był zaskoczony, ilością woblerów. Widzimy jak autochton na niedozwolony zestaw wyciąga 1,5kg troć. Sprzedawca tłumaczy nam, że taka metoda jest o wiele humanitarna od spinningu. Troć chwyta „koszyczek” ikry albo robaka, a nie jak w przypadku spinningu ryba może być zahaczona za boczek. Powiada, że na spinning ryba może być okaleczona, rozdarta a na robaka ryba jest „cała”. Ot taka rodzinna tradycja ....... Opowiada, co się działo w listopadzie na przepławce w Trzebiatowie, jak to odławiano prądem trocie. Co się działo z ogłuszoną rybą. Uciekamy na kolejne znane nam miejscówki. Komentujemy wiedzę uzyskaną od autochtonów. Jesteśmy zniesmaczeni tym wszystkim, jednak wcześniej połknęliśmy trociowego bakcyla, który rokrocznie gna nas nad Regę. Często wracam stamtąd o kiju, ale nie potrafię sobie odmówić przeżycia choćby nadziei na ponowne spotkanie z królewską rybą. A dlaczego tak się dzieje – wiedzą chyba same trocie i łososie. KOMANCZ, 2006 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum. [url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/trzebiatowskie-otwarcie-r51]Click here to view the artykuł[/url] Share this post Link to post Share on other sites