Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing
remek

[Artykuł] Nie Wahaj Się Wahać, Czyli Moja Przygoda Z Robieniem Blach…

Recommended Posts

Kurcze…….!!! Która to już dziś!? Czwarta!? Cztery blachy urwane i tylko jedno marne trącenie… Niby branie, a może i to był jakiś badyl. Pora wracać. Do samochodu jest jeszcze dobre parę kilometrów a robi się już szarówka. W drodze do domu zastanawiam się, na co będę łowił w następny weekend. Pudełko przypomina raczej lodówkę studenta a nie wytrawnego łowcy szczupaków - bo za takiego uważają mnie znajomi - wędkarscy laicy. Nie wiem czemu, tzn. wiem … ale rzadko wyprowadzam ich z błędu.




Po przyjeździe przez godzinę próbuję sobie przypomnieć, gdzie ostatnio widziałem ten karton, w którym było pudełko po czymś tam, a w nim skrzyneczka taka mała - no właśnie ta taka mała. Wiem! Wiem! Mam! Całe szczęście, skrzyneczka jest na swoim miejscu. Otwieram, uff…mały kawałek blachy, który nie raz już chciałem wyrzucić, sprawia, że cieszę się jak dziecko na widok lizaka. Ten kawałek blachy to własnoręcznie wykonana przez mojego Tatę wahadłówka. Ma chyba ze 100 lat, a przynajmniej tak wygląda. Na zębatego za mała, może na okonia…? Jednak, nie po to jej szukałem, żeby skończyła tak, jak te dzisiejsze.


<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>


Droga do domu była długa, ale bardzo owocna w przemyślenia. Postanawiam, że po pracy zaczynam klepać blachy. Oczami wyobraźni widzę już siebie w sobotę nad wodą, z plecakiem pełnym pudeł z pięknymi blachami, które przyprawią o zawrót głowy swoimi kształtami i kolorami. Drżyjcie ryby i zaczepy…











Jak to się wtedy skończyło, nie trudno się domyślić. Pokaleczone, poobijane palce rozczarowanie i mała frustracja…Dzisiaj sam się śmieję z moich początków, bo zanim te piękne wahadła ujrzały światło dzienne, to w Inie upłynęło sporo wody.



Początki


Pierwszy przełom nastąpił, gdy zacząłem wędkować z Czarkiem. Pewnego dnia na łódce rozmowa zeszła na temat robienia przynęt. W końcu Czarek napomknął od niechcenia coś w stylu „Wiesz mój tata klepie fajne wahadłówki na trotkę”. Wtedy od razu z plecaka wygrzebałem swoje blachy, licząc przynajmniej na słowa uznania. Kumpel popatrzył i wydusił z siebie „wiesz ja tam się nie znam, ale ojciec później podjedzie to może Ci cos podpowie”. No i podpowiedział „Igor z tego to raczej nic nie będzie, ale wpadnij kiedyś pokaże Ci jak to się robi naprawdę.


Wizyta w domu Czachy (Czarka) i lekcja klepania blach udzielona przez jego tatę dały pierwsze wymierne efekty. Na do widzenia w prezencie dostałem kilka pięknych „trzebiatówek” na wzór, wysłużony kulowy młotek, papierowe wzorniki, drewniane kopyto i masę cennych wskazówek. Byłem bezgranicznie wdzięczny i szczęśliwy, a jednocześnie zdumiony, że są jeszcze ludzie, którzy tak chętnie służą pomocą i jednocześnie dzielą się doświadczeniem i wiedzą, do której sami dochodzili latami. W dzisiejszych czasach to już raczej rzadkość - powtarzałem sam do siebie. Dlatego właśnie, kiedy dostałem możliwość napisania paru słów i podzielenia się informacjami odnośnie robienia wahadłówek, bezzwłocznie ruszyłem w stronę kompa.


Straszna zimnica, ściągam rękawiczki i pocieram ręce, patrzę na wodę, oj grubo…Widzę wyraźny warkocz, woda aż gra. Pewnie na dnie jest sporo kamlotów. Kelta tu raczej nie będzie, ale przejść takie miejsce to grzech. Rzucam trochę niecelnie, cały zestaw przypomina helikopter. Dopalacz robi z blaszką, co chce. Nigdy tak nie łowiłem, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Przynajmniej jest wesoło i coś się dzieje, a raczej plącze. Za radą taty Czarka łowię w dryfie, zresztą dopalacz to też jego pomysł.Drugi rzut wykonuję w górę rzeki, pod prąd, szybko wybieram luz i prowadzę zestaw. Gdy mija łozy przy moim brzegu, czuję potężne uderzenie. Parę minut później mam na brzegu swoją pierwszą w życiu troć, w dodatku srebrną i to na swoją wahadłówkę!!! Chyba nie muszę pisać, kto pierwszy odbiera mój telefon.



Tak to właśnie się z grubsza wszystko zaczęło - moja pasja łowienia troci na własnoręcznie wykonane wahadłówki…Od trzech lat jest to ryba, na której połów poświęcam najwięcej wolnego czasu. Łowienie troci jest dla mnie magiczne. Sam gatunek jest fascynujący a otaczająca przyroda, na łonie, której to się najczęściej odbywa, działa jak magnes. Piękne lasy, łąki, sama rzeka, powalone drzewa…po prostu czuje się tą potęgę natury. Dodatkowo, łowienie latem, zimą, na niżówkach, na wylewach - łowienie tej ryby jest tak urozmaicone, że nie może się chyba nigdy znudzić. Natomiast sam moment złowienia troci jest jakby dopełnieniem tej magii, nagrodą za wytrwałość. Nikogo nie powinno, więc dziwić, że zanim się obejrzałem, stało się to nie tylko moim hobby, stylem życia, ale w jakiś stopniu sposobem na życie.


Własnoręczne wykonywanie przynęt, w tym przypadku wahadłówek, to piękne uzupełnienie pasji, jaką jest wędkarstwo. Nie wiem, dlaczego akurat wahadłówka tak mnie urzekła. Umiem robić woblery, obrotówki, ale moim zdaniem, w wahadle jest coś więcej niż kawałek metalu. Może tak działa jego prostota, a może fakt, że była to jedna z pierwszych przynęt sztucznych? Sam nie wiem. Poniżej zamieszczam krótki opis i informacje, jak krok po kroku zacząć tą całą zabawę. Mam nadzieję, że nie będzie on zbyt skomplikowany dla laika, ani zbyt oczywisty dla znawcy tematu.




Przygotowanie


Sposobów wykonywania blach jest kilka. Ja jednak opiszę ten moim zdaniem najlepszy. Zanim weźmiemy się do jakichkolwiek prac, musimy skompletować sobie niezbędne narzędzia, przyrządy, bez których nie uzyskamy oczekiwanego efektu.



1. Najważniejszy jest młotek, tzw. kulowy.
Składa się on z metalowego trzonka, metalowej poprzeczki i dopasowanych do niej metalowych kulek z bardzo dużego łożyska. To wszystko znajdziemy na skupie złomu, włącznie z blachą, ale o tym na końcu.
W masowej sprzedaży są podobne młotki blacharskie. Mają one jednak podstawową wadę, mianowicie drewniany trzonek, co niestety ogranicza znacznie ich masę. W tym przypadku będzie to wadą, dlatego wyżej tak bardzo podkreślałem wyraz „metalowy”. Młotek musi warzyć, bo będziemy przecież giąć blachę nawet 3mm. Drugą sprawą jest nasze bezpieczeństwo. Na początku duża liczba niecelnych uderzeń oraz ostre ranty blachy mogą postrzępić drewniany trzonek, co w konsekwencji może doprowadzić do jego osłabienia i pęknięcia. Lepiej zminimalizować to ryzyko i zaoszczędzić sobie spotkania trzeciego stopnia metal-głowa.







2. Drugi podstawowy element naszego wyposażenia to drewniane kopyto. Drewniane, bo ten materiał jest łatwo dostępny a zarazem wdzięczny w obróbce. Wizyta w pobliskiej stolarni na pewno zakończy się sukcesem, jeśli wcześniej zahaczymy o osiedlowy sklepik a w nim o lodóweczkę i piwko. Dobre wrażenie jest ważne, bo do stolarza będziemy zaglądać teraz coraz częściej.
Słów „wdzięczny w obróbce” użyłem trochę na wyrost, ponieważ potrzebne nam będzie drewno twarde. Poprośmy wiec o dąb, buk. Najlepszy będzie niewielki klocek lub posklejane listwy. Nasza powierzchnia użytkowa to Ø 100mm (fot) a twardość tych gatunków zapewni nam długotrwałe eksploatowanie naszego kopyta.










Aby jednak kopyto stało się kopytem, musimy w naszym materiale zrobić gniazdo. Najlepiej o kształcie zbliżonym do jakiejś wahadłówki.










Nie jest to łatwe zadanie, ale próbować trzeba. Najlepszym do tego narzędziem będzie dłuto o profilu „(” i zwykły młotek. Na koniec powierzchnie wyprowadzamy papierem ściernym o granulacji 60. Drewno ma jeszcze tą zaletę, że podczas profilowania wahadłówki nie kaleczy jej zewnętrznej strony. Unikniemy w ten sposób rys i wgnieceń.




3. Kolejne bardzo istotne narzędzie, to tzw. przeze mnie „doginak”. Jest to kawałek stalowego wałka z naciągniętym gumowym wężem, który posłuży nam do doginania ogonków w blaszkach.










Dodatkowe narzędzia:
- piłka do metalu,
- pilniki do metalu,
- imadło,
- wiertarka ręczna, wiertła (3 i 10),
- wzorniki,
- stalowy rysik,
- papier ścierny (granulacja 60 80, 100, 120).








Gdy już się uporamy z tym wszystkim i zaopatrzyliśmy się w narzędzia, pora rozejrzeć się za blachą. Wcześniej wspomniany skup złomu to w tym wypadku dobry kierunek. Nie ma niestety gwarancji, że ją tam dostaniemy, zwłaszcza w postaci, jaka najbardziej by nam odpowiadała, czyli piękny, czysty arkusz. Najczęściej będą to jakieś odpady upaprane w smarze, ale jeśli nam to nie przeszkadza, to nie ma co się zbyt długo zastanawiać. Rozcieńczalnik nitro i parę uderzeń młotkiem sprawią cuda, a cena też będzie atrakcyjna. Bardziej wrażliwym na walory estetyczne pozostaje hurtownia takich materiałów. W obu przypadkach interesuje nas blacha miedziana, mosiężna 1,5; 2; 2,5mm.




Wykonanie



Jeśli nie chcemy kopiować wahadłówek innych producentów, proponuje wcześniej naszkicować sobie parę wzorów, które posłużą nam za wzorniki. Następnie, przykładamy wycięty, np. z kartonu, wzornik do blachy (na początku próbujmy z blachą 1,5mm) i stalowym rysikiem odrysowujemy kształt. (Dlaczego jakimś stalowym rysikiem, a nie zwykłym ołówkiem? Dlatego, że ślad po ołówku szybko znika z blachy, wystarczy przez nieuwagę go przytrzeć ręką).








Następnie piłką do metalu wycinamy kształt (wskazane użycie imadła), jeśli się przyłożymy; mniej zostanie do piłowania pilnikiem. Te dwie czynności są niestety najmniej przyjemne z całego etapu. Po prostu wymagają wprawy i cierpliwości.







Jeśli mamy już kilka wyciętych sztuk, możemy zabrać się do nadawania im kształtu. Mocujemy kopyto w imadle, układamy na nim blaszkę, przytrzymując ją jedną ręką. Drugą ręką uderzamy młotkiem kulowym, próbując nadać blaszce wewnętrzny kształt. Natomiast zewnętrzny profil odzwierciedla nam wcześniej wykonane gniazdo, dlatego tak ważna jest jakość jego wykonania. Jeśli uzyskaliśmy pożądany kształt i blaszka jest ładnie wykrępowana, to zazwyczaj przypomina ona skorupę orzecha.












W takiej sytuacji pozostaje nam tylko dogiąć jej tył a do tego służy właśnie doginak. Wtedy kładziemy blaszkę na drugiej stronie kopyta i mocnym uderzeniem doginamy jej tył.









Po wykonaniu tej czynności następuje zawsze okrzyk zachwytu, lub zapada monumentalna cisza (zależy od temperamentu sprawcy czynu). Gdy w szoku i w pełni dumy chcemy gonić już, natychmiast nad wodę, nie zapomnijmy wcześniej przetrzeć ostrych krawędzi wahadłówki drobnym papierem ściernym i wywiercić w niej otworów na kółka łącznikowe wiertłem 3ką. Powinniśmy również zafazować je 10tką.
















Happy End



Wiem, wiem…myślicie, że po przeczytaniu tego artykułu złapaliście Pana Boga za nogi. Nic bardziej mylnego, nie miejcie złudzeń. Pierwsze sztuki nie będą niestety wyglądały tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Krótko mówiąc będą bardzo średnie, ale na pocieszenie poniżej przedstawiam małą ewolucje swoich wahadłówek - czyli co można uzyskać dzięki wytrwałej pracy i odrobinie determinacji…










Na koniec, chcę Wam wszystkim życzyć złowienia pięknych ryb na wykonane przez siebie blaszki. Mam nadzieje, że spotkamy się kiedyś nad rzeką i wymienimy nimi na szczęście.



Do zobaczenia.


dzerwys (Igor Olejnik), 2010


Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum



<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

 



[url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/sprzet/nie-wahaj-sie-wahac-czyli-moja-przygoda-z-robi-r234]Click here to view the artykuł[/url]

Share this post


Link to post
Share on other sites

×
×
  • Create New...