Jump to content
jerkbait.pl - spinning, baitcasting, flyfishing
Sign in to follow this  
remek

[Artykuł] Sumy Rio Ebro 2010

Recommended Posts

Problem przelania na papier spostrzeżeń z kolejnego pobytu nad rzeką Ebro jest dla mnie spory właśnie z tego powodu, że jest to pobyt kolejny. Na wstępie muszę wtrącić, że nie był to (podobnie jak poprzednie) wyjazd komercyjny. Taki wyjazd kojarzy mi się z pracą a nie z wypoczynkiem, z koniecznością odniesienia sukcesów „za wszelką cenę”, co może prowadzić do poważnych schorzeń a przecież wędkarstwo to sposób na ucieczkę od zabieganego Świata. Pojechało nas jak zwykle czterech (po dwóch na łódkę) a do ekipy: Guzu, Kuba i Gumofilc dołączył Hlehle.


Tym razem postanowiliśmy, że pojedziemy w pierwszych dniach kwietnia. Liczyliśmy na to, że ryby nie będą zmanierowane przez dużą ilość wrzuconych do wody worów peletu czyli, że będą głodne i złe. Jak te wyliczenia się sprawdziły w praktyce okaże się w dalszym ciągu relacji.


Tradycyjnie, zanim znaleźliśmy się we wnętrzu naszego środka lokomocji – samolotu, należało przeskoczyć kilka przeciwności losu w rodzaju limit bagażu, odprawa. Udaje się jednak nie zostać zakwalifikowanym jako terrorysta ani przemytnik i odrywamy się od ziemi planowo wraz z całym potrzebnym do odbycia eskapady majdanem ( no, to okaże się dopiero na miejscu).




Z góry, taka już w oddaleniu, pozostaje Al. Krakowska ze swoimi wiecznymi korkami…mówimy jej zdecydowane ŻEGNAJ. Po to właśnie człowiek steruje w stronę takich wyjazdów, żeby uciec od podobnego zgiełku.



Bujając w obłokach…. w oddali widać samolot, idący innym kursem.



Trafiło mi się okienko nie najciekawiej usytuowane, biorąc pod uwagę zdjęcia. Dodatkowo słońce świeciło, na złość, prosto w obiektyw. Mimo wszystko coś jednak widać…bo jak zwykle nad Alpami warstwa chmur rozbiła się. Wcześniej nie było w zasadzie czego fotografować. Jak widać szczyty są jeszcze zdrowo ośnieżone. Alpejski kurort w dolince…



Surowe alpejskie turnie, to nie miejsce ani na sadybę ani na stok narciarski…ale widoki piękne.




Trzy godzinki lotu i samolot zaczął schodzić na pułap do lądowania. Okazało się, że z powodu kierunku wiatru podchodziliśmy do lotniska w Barcelonie z innej strony niż zwykle. Pozwoliło to uwiecznić obrazy, które wcześniej umknęły obiektywowi…



Piękna Marina nad Morzem Śródziemnym oraz spory kawałek nadmorskiej Barcelony…


Wracający do portu jacht, po udanym połowie?



No, ale to jeszcze nie koniec podróży, po przeładowaniu gratów następny etap wycieczki - Mequinenza z Zamkiem i z krzyżującymi się wodami Segre i Ebro.



Po drodze ciekawy kataloński masyw – Montserrat, znajdujące się około 40km od Barcelony. Nazwa mówi – „góry postrzępione”, jest to wynik silnej erozji, której źródłem było oddziaływanie śródlądowego morza ( istniało w tym rejonie 25 mln lat temu). Wyschło wskutek wypiętrzania się skorupy ziemskiej…





Mijane wioski/siedziby maja w tych stronach zawsze podobny charakter – na wzgórzu ruiny starych siedlisk, u podnóża współczesne zabudowania.





No i wreszcie u celu.



Wygląda, że wszystko jest na miejscu, łącznie z zamkiem, który mimo iż ze względów strategicznych już od dawna przeżytek, przypomina o wojnie sprzed 200 lat. Była to wojna Hiszpanii z napoleońską Francją, gdzie brali też udział, niestety i Polacy (Legia Nadwiślańska).




Nocą oświetlony zamek wyglądał niesamowicie. Ponoć został ostatnio odrestaurowany..może kiedyś znajdzie się parę chwil, żeby go zwiedzić?





Również i sama rzeka Ebro odegrała swoją role w wojnie hiszpańsko- francuskiej, gdzie armia francuska w bitwie o Saragossę musiała się za tą rzekę wycofać w wyniku ciężkich walk. I ciekawostka – opodal Saragossy (100 km od Mequinenzy) mieści się Muela – miejscowość znana u nas z wyrobu noży i tym podobnych narzędzi ze stali. Don Quijote de la Mancha (Don Kiszot) ze swoją kopią (wędką) bardzo dobrze charakteryzuje wędkarza starającego się łowić tutaj sumy na przynęty sztuczne. Don Kiszot, pochodzący z podupadłej na znaczeniu warstwy hidalgów uosabia w sobie ideał średniowiecznego rycerza. Rzeczy codzienne przybierają dla niego formy fantastyczne (np. karczma staje się zamkiem a wiatrak olbrzymem).Taka mnie analogia naszła utopijnych servanesowskich majaków do czynności tutaj typu troling i spining.




Ten to ma cierpliwość…


No, ale dla przyjemności my się tu nie zebrali , czas zacząć młócić wodę. Poniżej Hlehle i Guzu postanowili stanąć w bardzo dobrym miejscu i dobrze rokującym – co drugi rzut zaczep.




No i całe to Ebro takie jest, podwodnych lasów nie brakuje. A już taki cypelek jak poniżej miłośnika w/w nie powinien rozczarować.




Pierwszy rzut oka na wodę pokazał, że jest ona strasznie zimna. W Hiszpanii zanotowano podczas tegorocznej zimy obfite opady śniegu, co podobno nie zdarzyło się tam od wielu lat. Taki to rok dziwnych anomalii. Nie należy się wiec dziwić, że woda miejscami miała temperaturę rzędu 8st. C.Również aktualna pogoda nie wpływała na zmianę tego stanu rzeczy, jak na Hiszpanię było bardzo zimno a pogoda więcej niż kapryśna. Raz po raz lało jak z cebra…




Z pierwszej chwili wyglądało, że ktoś z mostu chłodzi sobie napoje ale niestety były to jakieś inne niezidentyfikowane przyrządy. Deszcz ciągle padał a nasze zapasy zaopatrzenia topniały..


Czyli jak zwykle, jak podczas każdego wyjazdu, mieliśmy do czynienia z odmienną sytuacją. Ryb nie było widać, jedynie mieliśmy sporadyczne brania niewielkich sandaczy, bliżej brzegu, na płytszej wodzie (bliskość brzegu nie oznacza małej głębokości), głównie na spinning.



Ten się trafił nieco większy…






Trafiały się również okresy dobrej i bardzo dobrej pogody i wówczas trzeba było ściągać z siebie jesionki. W takich warunkach można było podziwiać również i miejscową faunę nawodną a kręciło się tego duże ilości, z uwagi na wiosnę a więc okres lęgowy.



Czapla nadobna w przelocie.







Czapla nadobna

dł. ciała ok. 50 - 60 cm


rozpiętość skrzydeł ok. 95 - 100 cm


waga ok. 450 - 600 g


Upierzenie śnieżnobiałe, dziób niebieski, nogi ciemne, stopy jaskrawo żółte. W okresie godowym u nasady szyi, na grzbiecie i na ogonie wyrastają długie pióra, lekko uniesione o rozdzielonych promieniach, tworzące delikatną pelerynę. Te pióra mające 18-21 cm i będące jej ozdobą okazały się dla człowieka atrakcyjną, modną dekoracją w XIX wieku. Upierzenie spoczynkowe jest podobne, ale bez ozdobnych piór. Odlatują na zimowiska we wrześniu i październiku, a nawet w listopadzie, wraca od marca do maja. Mniejsza w porównaniu z innymi czaplami. Można usłyszeć jej dźwięczne okrzyki "kark". Od podobnej czapli białej, która nie ma piór ozdobnych na głowie, ale są one na grzbiecie (dł. 50 cm) oraz ma czarny dziób u nasady żółty, jest 2 razy większa.
Jaja wysiadywane są przez okres 20 - 25 dni przez obydwoje rodziców. Pisklęta opuszczają gniazdo po około 30 dniach. Rodzice karmią je płazami, wodnymi stawonogami, drobnymi ssakami, mięczakami, a nawet pisklętami innych gatunków ptaków. Pod nieobecność rodziców wychodzą z gniazda na pobliskie gałęzie i wracają dopiero gdy wrócą, są jeszcze wtedy słabo opierzone. Okres ten trwa 6 tygodni. Gdy na dobre opuszczą gniazdo przebywają jeszcze przez pewien czas w pobliżu rodziców w okolicy kolonii.






Powyżej kawałek „wojny powietrznej” o tereny łowieckie pomiędzy czaplą nadobną a czaplą purpurową (to ta udająca Batmana).



Czapla purpurowa

dł. ciała ok. 80-90 cm


rozpiętość skrzydeł ok. 140-145 cm

waga ok. 600-1400 g


Jaja wysiadywane są przez okres ok. 26 dni przez obydwoje rodziców. Sam wylęg może trwać 3-11 dni. Rodzice przynoszą młodym w przełyku ryby, drobne ssaki, płazy, gady i bezkręgowce. Mając 3 tygodnie zaczynają kręcić się wokół gniazda wydeptując labirynty ścieżek i miejsca na odpoczynek. Takie wędrówki w trzcinach ułatwiają długie palce chwytające się połamanych pędów. Pisklęta usamodzielniają się po 45 – 50 dniach rozchodząc po okolicy, po pierzeniu. Młode są jaśniejsze o czewonobrązowych grzbietach, ale ubarwienie głowy mają mniej jaskrawe.




Trudno ocenić co to za drapieżnik ale raczej nie jest to orzeł iberyjski (rozpiętość skrzydeł średnio 2m) a prędzej jakiś inny przedstawiciel jastrzębiowatych – kania albo co? W każdym razie widać, że buduje gniazdo…






Widziałem ooorrrłła cień (tutaj za orła musiał robić sęp)



A tu stary znajomy, kormoran czarny. Nie był tak liczny, jak to można zaobserwować w Polsce.





A ten tak dobrze wkomponowany to również kormoran lecz, zdaje się, innego gatunku. Nie wiem jakiego? Zerknąłem do źródeł i zdumiała mnie ilość gatunków kormoranowatych. U nas zupełnie nieznanych. Zresztą z czaplami jest zupełnie podobnie…to są bardzo liczne rodziny ptaków. „Prezydenci” – to miejsce kojarzy się ( nie tylko mnie) z Mount Rushmore National Memorial – pomnik wykuty w skale w US w okresie 1927 - 41r, przedstawiający głowy 4ech prezydentów USA – od lewej George Washington, Thomas Jefferson, Theodore Rosevelt, Abraham Lincoln.





Jako ciekawostka – w pracach nad wykuciem głów uczestniczył również Polak - Korczak – Ziółkowski. Ktoś kiedyś twierdził, że dla artysty kawał kamienia jawi się nie jak zwykły brukowiec…. Trzeba tylko odrzucić niepotrzebne części, przysłaniające zawarty w kamieniu kształt. I chociaż do tak wzniosłego piedestału nie pretenduję, to jednak pewna analogia sama się nasunęła i nazwa została nadana. Ruiny nad Ebro – czyżby to pasterskie kryjówki sprzed lat? Tu i ówdzie widać ruiny zabudowań czy „szałasów”, a z powodu, że tam się z czasem niewiele zmienia, stanęła hipoteza, że niektóre z tych ruin to być może pozostałości z czasów pasterskich Hiszpanii.



Szczyt świetności datuje się na XII wiek, kiedy to hodowla owiec oraz produkcja i przetwarzanie wełny stanowiło podstawę gospodarki państwa. Z drugiej strony hodowla (m.in.) ta spowodowała pośrednio i bezpośrednio spustoszenie pierwotnej roślinności a w konsekwencji zmianę zielonych lasów na tereny jałowe. Obecnie na terenie Hiszpanii jest roślinność wtórna – Makia. Są to sucholubne, twardolistne zarośla, składające się ze skarlałych drzew, dzikie oliwki, krzewy i krzewinki.



Wracając jednak do wędkarstwa…stwierdziliśmy, że nie idzie nam to łowienie jak należy… i…. ktoś temu przecież jest winien?...Oczywiście, to peleciarzo – bojkarze.

-To co robić?


Co, tym też zabierzemy zrywkę?

-Jaassne…





No, i ok., zrywki w kieszeniach. Ciekawe jak jutro odpalą…?




Ruch ten okazał się strzałem w 10kę. (oczywiście to żart). W każdym razie coś tam zaczęło się dziać w wodzie…



Nie będę ściemniał, że to na klasyczny spinning złowione było…ale znamionuje ten okaz możliwości łowiska….taki metrowy karpik. Miał być solidny sumek ale wyszło jak zwykle …

Sumki też się trafiają, ale nie jest to to, co tygrysy lubią najbardziej…




Żeby oddać sprawiedliwość, to na łódce Hlehle-Guzu też były tego typu incydenty z sumkami… I w końcu ruszyło się z grubej rury – myślę, że to jeden z nielicznych, tak udokumentowanych holów ryby tego kalibru….ale myślę, że warto było poświęcić chwilę czasu…



Próba sił…





”Czarny rycerz” w akcji…a ryba uparcie trzyma się nadal dna.




Dobry już będzie…?






“Próba burty”






Z tego ujęcia wygląda jakby połknął rękę do łokcia…






W parterze…






Już nie da rady podnieść…bardzo dobrze odżywiony.






TAK!, to jak na razie największy sum Guza…Bravo!








Trzyy czterrry…chlup! Nie wypłynie? Nigdy nie wypływali…










Świadkami przygód z rybami są również i sępy. Aczkolwiek ich oczekiwania na padlinę są próżne – wszystkie ryby wypuścimy. W tym rejonie dominującym gatunkiem były sępy płowe, szybowały szukając przy stromych ścianach kanionu kominów powietrznych.


Sępy płowe

Długość ciała 1-1,05 m

rozpiętość skrzydeł 2,5-2,7 m

waga 6,7-7,3 kg

Rodzina – jastrzębiowate


Gnieździ się w południowej Europie. Ostatni lęg (prawdopodobnie) w Polsce znaleziono w Pieninach w 1910 roku.Można go spotkać koczującego w różnych środowiskach. Krąży wysoko w locie szybowcowym. Do lotu podywają się niezręcznie, po kilku podskokach. Należy do najlepiej szybujących ptaków. Widziano go na wysokości 5 570 m. Może dostrzec 30-centymetrowy przedmiot z odległości 3 km. Żywi się padliną dużych ssaków. Brak dymorfizmu płciowego. Naga głowa i szyja popielate, nieraz pokryte rzadkim miękkim puchem, poniżej kryza z jasnych piór. Wierzch ciała szarorudy, spód jaśniejszy. Lotki i sterówki czarne. Dziób i nogi sinoniebieskie. U osobników młodocianych brak kryzy, którą zastępują pojedyncze sterczące szare pióra. Szybuje na skrzydłach uniesionych w kształcie litery V. Może żyć ponad 40 lat. Gnieździ się skalnej półce, często w niewielkiej, luźnej kolonii.



Ma jeden lęg w roku, w zniesieniu jedno jajo składane w lutym lub marcu. Jajo wysiadywane jest przez okres 48 do 50 dni. Pisklęta opuszczają gniazdo po około 3 miesiącach.


Na fotce poniżej sępy suszące się po ulewie…10pkt dla tego, kto odnajdzie 5 charakterystycznych szczegółów .











Trąci te przewody czy się mu uda (rozpiętość skrzydeł budzi szacunek). Udało mu się..







Sęp ze „skrzydłowym”..a pewnie raczej ze skrzydłową.






Suń się, a w ogóle to moja miejscówka – hamowanie przed lądowaniem na kamiennej półce. Wracając do rzeczy przyziemnych….Opornie ale sumek trochę się ruszał..






Zawołaj dziadka…



Sumek Hlehlego na ciemno..






Bywały długie przerwy pomiędzy braniami (przy tym gatunku niestety to normalne). Warto więc było przyswoić sobie kilka podstawowych prawd, a wszystko po to, żeby zwiększyć częstotliwość.












Na lewo most…







Na prawo most…


A środkiem Ebro płynie.







Ta samokontrola odnośnie azymutów i pionów była konieczna, bo chwila zapomnienia i o, można choćby zawisnąć na drzewkach takich (woda często kryje w okolicy dodatkowe atrakcje, bywa że ledwo pod powierzchnią)…







Można znaleźć się w jakimś dziwnym miejscu, gdzie milimetrowa linka utnie nam głowę…






Można też zostać rozszarpanym przez tygrysa…








Także i w powietrzu czai się tu niebezpieczeństwo. Ptaszek wygląda w sumie niepozornie ale po co mu ta cegłówka w łapach?





Ale nie pękamy i prowadzimy dalej „dzieło zniszczenia”…






Sumek z „łatą” na ogonie.
Proszę…dziadek okazał się już głuchy ale ojciec usłyszał.






Buzi i za burte z nim…






Na tym czas skończyć na dziś, zaraz będzie ciemno. Do tego znowu zbiera się na tęgą ulewę..






Czerwono zachodzi…na krwi rozlew …






Nazajutrz niby wszystko wygląda po staremu…






Świat nad wodą…






Pod wodą…






Na wodzie (zużyty pelet).


Ale gdzie te sumy?
No proszę, sumy też są…ostatniego dnia biorą jak wściekłe.






Cho no tu…hombre!






Jako, że było mi już wszystko jedno bo byłem cały w śluzie sumowym (łącznie z daszkiem), na swój użytek wykombinowałem metodę prezentacji ryby, której normalnie podnieść się nie da. Może nie tyle z powodu dużej masy, co oślizgłości i bezładności „tłumoka”. Dodatkowo trzeba pamiętać, że podłożem jest podłoga wysmarowana śluzem, który działa tak jak skórka od banana.

Najlepiej się o tym chyba przekonał Hlehle. Każdy z nas miewał jakieś problemy z ustaniem ale on tak grzmotnął, że było słychać aż na naszej łódce. Ale widać sztukę padów każdy lepiej gorzej przyswoił, bo złamań poważnych nie odnotowano.

Przygotowanie przedpola: jeżeli sum ma już wchodzić na pokład to obok włożenia rękawiczek, trzeba zrobić miejsce na łódce, skopując graty w jakiś kąt, coby rybka rzucając się nie „poukładała” nam tego wedle swego uznania (np. za burtę).
Ponadto, jak coś nam nie pójdzie podczas prezentacji, np. zaliczymy glebę, to ilość połamanych gratów będzie mniejsza.






Faza przedwstępna – klasyczny chwyt za dolna szczękę. Temu akurat egzemplarzowi coś tam się zaplątało między zębami.


Więc jak to szło? Tempo 1 – podciągamy Kijankę jak się da wysoko…






Tempo 2. „Wózek”.





Tempo 3. I co tu by dalej? Dobry sumek, dobry, leż spokojnie…






Tempo 3a. Przejście z fazy siedzącej do fazy wstawania…






Faza 4. Kolega z łódki szybko puka fotki zanim sum „ożyje”.





Jeszcze jeden rzut oka na te kaniony Ebro …i niestety trzeba się powoli sposobić do powrotu..







Usiłując podsumować...

...usiłując, bo to w zasadzie w takiej ograniczonej formie jest niemożliwe. Na tyle dużo się działo, że okres, który tam spędziliśmy można by wpisać spokojnie w dwa razy dłuższe ramy czasowe i byłby on całkowicie wypełniony zdarzeniami. W relacji pominąłem całkowicie sprawy sprzętowe, bo po pierwsze uważam, że zbyt dużo się u nas o tym dyskutuje, po drugie można odesłać do wcześniejszych artykułów o Ebro, gdzie jest to opisane. Wreszcie można pewne kwestie poruszyć w ewentualnych komentarzach. Nic nie napisałem w relacji również o tym, że nie wszystkie ryby chciały na tyle współpracować, żeby było możliwe ich wyjęcie... Zwłaszcza Hlehle może mówić o niefarcie, bo ryby jakoś nie trzymały się jego wędki. Kuba natomiast urwał przy samej burcie już nieźle podmęczonego dwumetrowca.


I takie jest Ebro, można pływać kilka dni bez specjalnych efektów...w tym czasie człowieka ogarnie znużenie i często bywa, że jak przyjdzie czas to czegoś tam zabraknie: zrobi się coś nie tak, nie w tym momencie co trzeba, wstanie się przysłowiową lewą nogą albo po prostu i zwyczajnie zabraknie farta. To wszystko powoduje, że nie jest to miejsce na ryby dla każdego. Jedno jest pewne, że ryby tam są i to w ilościach zadowalających, sądząc po tym ile było kontaktów ostatniego dnia i to na niewielkim przecież areale wody. I chyba to jest najważniejsze, bo wiem po sobie jak dołujące bywa domniemanie lub niemal pewność znad naszych wód, że oto łowimy w studni.

Dziękuję wszystkim uczestnikom wyjazdu za wspólnie i owocnie spędzony czas i......do następnego razu. Bo wędkarstwo jest jak nałóg.



Gumofilc, 2010r


Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum



<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

 



[url=http://jerkbait.pl/page/index.html/_/relacje/sumy-rio-ebro-2010-r244]Click here to view the artykuł[/url]

Share this post


Link to post
Share on other sites
Sign in to follow this  

×
×
  • Create New...